środa, 26 kwietnia 2017

#Festyn opowiadań™, Nr 87.

Bajka o ambasadorach



Żeby być ambasadorem trzeba być bardzo dobrze wychowanym i znać języki. To ważne, ale to nie wystarcza żeby być ambasadorem, bo każdy ambasador zna wiele tajemnic swojego państwa. Dlatego musi być bardzo ostrożny z tym co mówi. Ambasador nie może na jakimś obiedzie, albo podczas jakiejś uroczystości powiedzieć po francusku, czy po angielsku, drugiemu ambasadorowi, albo ministrowi, albo nawet prezydentowi:
- Znam taką ciekawą tajemnicę. Chce pan posłuchać?
Czyli ambasador musi być dyskretnym.

Trzeba żeby ambasador znał trudne słowa, takie jak dystynkcja.
Ale o najważniejszym mówi się wtedy, kiedy prezydent mianuje ambasadora. Wtedy prezydent mówi ambasadorowi:
- Żeby tylko mi pan nie wypowiedział żadnej wojny. Rozumie pan?
I ambasador musi odpowiedzieć:
_ Rozumiem, żadnej wojny. Będę pamiętał. I zapiszę sobie.
A wiecie jak się wypowiada wojnę?

To robi się tak. Wojnę wypowiada ambasador. Ubiera się w swój frak – bo strojem ambasadora jest frak. Na pewno wiecie co to jest frak – frak ma z tyłu takie ogony. Już we fraku ambasador zakłada taki dziwny kapelusz i jedzie albo karetą w cztery albo sześć koni (jak te na zdjęciu) albo eleganckim samochodem do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Tam przyjmuje go minister i ambasador czyta z takiego pisma, co się nazywa nota, że jego państwo wypowiada państwu ministra wojnę. I wtedy tę notę doręcza ministrowi. I jak już minister ją przeczyta to wojna jest ważna i nie można jej odwołać. Jedyne co można zrobić, to zawrzeć rozejm, a potem zwołać konferencję pokojową i zawrzeć pokój. Ale zanim ogłosi się rozejm, a takie ogłoszenie nie jest takie łatwe, to wojna trwa. A to jest niedobrze.

Wojny nie można wypowiedzieć przez internet – przez mejla. Wojna wypowiedziana SMSem jest też nieważna. Musi być nota. I nie może w nocie być błędów. Na przykład jak się ambasador pomyli i napisze: „wojna od jótra w połódnie”, to minister wyciągnie słownik ortograficzny, sprawdzi dla pewności jak się pisze „jutro” i „południe” i  takiej noty nie przyjmie. I wtedy też wojna jest nieważna. A już żeby wypowiedzieć wojnę przez telefon to w ogóle nie ma mowy, bo telefony do ministra przyjmuje sekretarka, i jak tylko usłyszy, że chodzi o wojnę, to odkłada słuchawkę.

No więc wojnę wypowiada się tylko notą. Jak już ambasador ministrowi tę notę przeczyta, to jeżeli chce, może zdjąć swój kapelusz. I prawie zawsze ambasador ten kapelusz zdejmuje. Bo kapelusz jest bardzo niewygodny, tak niewygodny, że jak ktoś zostaje ambasadorem, to uczy się przed lustrem jak ten kapelusz nosić.
No ale mówiliśmy o wypowiadaniu wojny. Więc jak już ambasador wojnę wypowiedział, to wychodzi, wraca do ambasady i stamtąd dzwoni na lotnisko, żeby mu przygotowali samolot i zaczyna pakować swoje rzeczy.

Ale to, że ambasador musi być we fraku, i to że kapelusz jest niewygodny, to nie jest ważne. Ważne jest, że wojna jest zła, bardzo zła. Dla wszystkich. Właśnie dlatego każdy dobry prezydent martwi się, żeby ambasador nie zrobił mu z tą wojną figla. A jak prezydent nie jest pewien, że ambasador go posłucha, to go w ogóle nie zamianuje ambasadorem.
 O ambasadorze można też mówić poseł pełnomocny. Ten ambasador, o którego nam chodzi nazywał się Rajmund Nagły. Będziemy o nim mówili poseł Nagły, albo po prostu poseł. Bo to jest krócej.

Poseł Nagły był dobrym ambasadorem. Kiedy prezydent Baratarii go mianował, to powiedział prezydentowi, że bardzo się cieszy, że nie będzie musiał wypowiadać jakiejś wojny. Poprosił pana prezydenta, żeby mu powiedział w jakim kraju będzie ambasadorem, bo musi sobie kupić bilet do samolotu. I czy tam gorąco, czy zimno. Bo jak zimno, to trzeba kapelusz ambasadora zrobić z polaru, a jak ciepło to z jakiegoś lekkiego materiału.
Prezydent odpowiedział, że tam gdzie poseł jedzie, jest klimat umiarkowany – trochę zimno, a trochę ciepło. Więc może lepiej będzie jak pan Nagły kupi dwa kapelusze.

Poseł Nagły miał hobby – hobby to jest jak się ma ulubione zajęcie – na przykład filmowanie nosorożców w Afryce. Ale to nie może być zawód – jak ktoś pracuje podglądając nosorożce, to już nie jest hobby, tylko praca. Hobby posła Nagłego to było łowienie ryb – takich ryb co nazywają się marliny. Marliny są duże – bywają tak duże jak samochód. Do takich ryb trzeba mieć specjalną wędkę. Taka wędka kosztuje bardzo dużo. Ale poseł akurat dostał pierwszą dużą pensję ambasadorską, więc kupił sobie taką wędkę. I wszędzie tę wędkę ze sobą zabierał.

Tak więc poseł Nagły przyleciał do tego kraju, gdzie miał być ambasadorem – ten kraj nazywał się Antylia. I dopiero kiedy przyleciał, to dowiedział się, że to jest królestwo. Dobrze, że się dowiedział przed składaniem listów uwierzytelniających, bo jeszcze przed odlotem przygotował sobie mowę, która zaczynała się od słów: Panie Prezydencie. I król by się bardzo obraził. Więc prędko zmienił mowę, tak że zaczynała się od słów: Wasza Królewska Mość. I wydawało mu się, że wszystko będzie w porządku. Niestety, aż się boję tego powiedzieć, ale bardzo się pomylił.

Uroczystość wręczania listów uwierzytelniających na dworze królewskim Antylii była duża, bo było aż trzech ambasadorów z różnych państw naraz. I poseł bardzo się zdziwił, bo jego dwóch kolegów było bardzo ponurych. Nie uśmiechali się, wcale a wcale. Poseł Nagły postanowił trochę ich rozweselić, przynajmniej jednego z nich. Kiedy stali tak w szeregu, poseł Nagły był z lewego brzegu. Więc trącił sąsiada, ambasadora łokciem i powiedział:
- Życie jest piękne, prawda proszę pana.
A na to ten ponury ambasador warknął:
- Do mnie się mówi: Ekscelencjo. I proszę mi nie mówić żadnych bzdur. Ale też z pana ambasador.
Ten ponury ambasador nazywał się Smutny. Bardzo to nazwisko do niego pasowało.

Poseł Nagły zastanowił się. Może rzeczywiście kiepski z niego ambasador. Wiedział, że jak idzie o łowienie dużych ryb na swoją wędkę, to wszyscy uważają, że sie na tym zna. Ale może nie nadaje się na ambasadora. No ale właśnie podszedł do niego król, a za królem dwóch szambelanów trzymających na wysadzanej diamentami tacy szczerozłoty laptop. Laptop miał 10 terabajtów pamięci i był okropnie szybki. Oczywiście, że w środku laptop nie mógł mieć samego złota, bo by nie miał tyle pamięci, ale gazety pisały, że było w nim pięć kilo złota, a może więcej. Dlatego do niesienia laptopa trzeba było aż dwóch szambelanów.  Król powiedział:
- Teraz pan może wygłosić swoją mowę.

Akurat kiedy król to powiedział, to słońce odbiło się w złotym laptopie i blask uderzył w oczy posła. Trochę go to speszyło, ale wziął się w garść i wygłosił swoją mowę. Nawet pamiętał, żeby zacząć od słów: Wasza Królewska Mość. Kiedy poseł Nagły skończył, ten jego sąsiad, ambasador Smutny mruknął pod nosem:
- Mowa do niczego. Też mi ambasador.

I wtedy poseł Nagły zrobił coś, czego ambasador nigdy, ale to nigdy nie powinien zrobić – nadepnął temu ponuremu ambasadorowi na palce w lśniących lakierkach. I tak się stało, że trafił na odcisk. Wiecie jak to boli, jak się nadepnie na odcisk. A ambasadorowie często mają odciski, bo chodzą w eleganckich butach – nawet kiedy są one niewygodne. Bo trzeba ładnie wyglądać. Więc tego ambasadora strasznie zabolało. A w dodatku, co było jeszcze gorsze, to król zauważył, że poseł nadepnął ambasadorowi na nogę i zaczął się śmiać. Oczywiście każdy król umie udać, że się nie śmieje, tylko że się zakrztusił, ale wszyscy i tak się domyślili. A w dodatku jak udawał, że się zakrztusił, to spadła mu z głowy korona i gdyby poseł Nagły jej szybko nie złapał, to by zleciała na podłogę. I wtedy mogłyby z korony wylecieć dwadzieścia cztery brylanty, każdy z czubka jednego z dwudziestu czterech rogów korony. I może któryś z brylantów by się zapodział, na przykład mógłby wpaść pod szafę. I co? Czy król by szukał diamentów na czworakach? Ale byłby wtedy wstyd.

Ale to jeszcze nie koniec. Bo tych dwóch szambelanów co trzymali laptop też nie mogło się powstrzymać od śmiechu. I z tacy upadła im zewnętrzna pamięć laptopa – a też była oprawiona w złoto i była bardzo ciężka. I ta pamięć upadła na drugą stopę ambasadora – a on też miał tam odcisk i wtedy bolało go jeszcze bardziej. Trzeba było aż dwóch lokajów i jednego szambelana żeby wynieść krzyczącego ambasadora z sali. A jak go lokaje wynosili, to ambasador krzyczał:
- Ja się bardzo zemszczę. Bardzo, ale to bardzo.

I ponieważ ambasador Smutny nie powiedział swojej mowy, to nie został ambasadorem i musiał wrócić do swojego kraju, który nazywał się Purmancja. Ale słuchajcie co się wtedy stało: Ponieważ jego wujek był prezydentem Purmancji, to mianował go ministrem spraw zagranicznych. I teraz muszę wam powiedzieć coś co jest bardzo ważne: Minister spraw zagranicznych też może wypowiedzieć wojnę. Ale to też musi być zrobione tak jak trzeba – musi być doręczona nota. Więc ten nowo mianowany minister od razu pomyślał, ze teraz może się zemścić – wypowiedzieć wojnę.
Jeszcze jedno. Po tym jak zewnętrzna pamięć spadła na odcisk ambasadora, to król  Antylii powiedział, że zamiast laptopa kupi sobie tablet – bo będzie lżejszy i wystarczy do niego tylko jeden szambelan. 

Ten ponury minister Smutny był bardzo sprytny. Żeby nikt mu nie przeszkodził w wypowiedzeniu wojny przebrał się  w dżinsy i w koszulę w kratkę i pojechał pociągiem, drugą klasą, do Antylii (chciał wypowiedzieć wojnę obu państwom – i Baratarii i Antylii, ale zaczął od Antylii, bo  była na A – była pierwsza alfabetycznie). W walizce miał zapakowaną notę, ubranie dyplomaty – to znaczy frak - i ambasadorski kapelusz.

I powiem Wam, już wydawało się, że wojna zacznie się tego wieczora, ale ministra spotkał pech – on się tym bardzo zdenerwował, ale ja się z tego pecha ucieszyłem. Na dworcu, jak już dojechał do Antylii i wysiadał z pociągu otworzyła mu się walizka. Mnie też się to kiedyś zdarzyło – kiedy pojechałem do Londynu, to z walizki, która mi się otworzyła, wypadła mi pasta do zębów i nie mogłem jej znaleźć. I tego dnia wieczorem i następnego dnia rano nie miałem czym umyć zębów – uch, jak to nieprzyjemnie. A minister tak się zagapił – bo musiał znaleźć kapelusz, co mu wypadł z walizki, że nie zauważył, że nota w takiej specjalnej tubie potoczyła się pod ławkę.

No i tę notę znalazł zawiadowca stacji – w Antylii zawiadowca stacji nosi czerwoną czapkę. Kiedy notę przeczytał, i zrozumiał że to jest wypowiedzenie wojny, tak się przejął, że jego twarz zrobiła się tak samo czerwona jak jego czapka. Żeby nie tracić czasu szybko wziął taksówkę i pojechał do króla.

Kiedy król zobaczył notę, to też się bardzo zdenerwował. Ale przypomniał sobie o pośle Nagłym, zadzwonił do niego i wszystko mu opowiedział. I poseł razem z królem zmienili w nocie podpis ministra. Zamiast Smutny napisali Wesolutki i dali tę notę zawiadowcy, temu z czerwoną czapką, żeby ją zaniósł do ambasady Purmancji, gdzie był minister. I żeby zawiadowca powiedział ministrowi, że on nie wie co to jest – to wtedy minister noty nie obejrzy i jeśli ją nawet doręczy to i tak będzie nieważna. Król ogłosil w telewizji, że o północy udaje się na urlop i że za dwie godziny nikogo już przyjmować nie będzie. A poseł Nagły na wszelki wypadek wynajął helikopter i latał nim nad ambasadą ministra. No bo też był bardzo niespokojny – wiedział jak niedobra jest wojna.

Niestety, znów zaczynam się denerwować, jak dalej o tym opowiadam. Bo minister notę przyniesioną przez zawiadowcę obejrzał, zobaczył że podpis był zmieniony i powiedział:
- Aha. Na takie sztuczki jestem przygotowany. I jeszcze zdążę do króla – i wyciągnął z walizki drugą, taką samą notę.

Na szczęście król powiedział jeszcze temu zawiadowcy z czerwoną czapką, że jak odda notę, to powinien spróbować wejść do garażu ambasady i spuścić powietrze z kół wszystkich samochodów jakie tam były. Zawiadowcy było trudno, bo w kołach pociągów, na których się znał, nie ma powietrza, a z kołami samochodów nie miał doświadczenia, ale jakoś mu się to udało. A jeszcze król rozkazał policji, żeby nie pozwoliła żadnym taksówkom dojechać do ambasady. I już się wydawało, że minister spóźni się z notą i wojny nie będzie.

Ale niestety. Minister nie mógł pojechać samochodem, ale miał prawo jazdy na motocykl. A w garażu był motocykl – taki duży, Harley Davidson. Więc minister wsiadł na motocykl i ruszył z tą drugą notą do pałacu królewskiego.
Było niedobrze, bardzo niedobrze. I wtedy już tylko od posła Nagłego w helikopterze zależało czy będzie wojna, czy nie. No ale co on może zrobić? Leci się nad motocyklem i co się wtedy robi?

I poseł myślał, myślał, aż przypomniał sobie o odciskach ministra – pamiętacie o tym jak to było, kiedy poseł wręczał listy uwierzytelniające i minister był jeszcze ambasadorem. Złapał książkę obsługi helikoptera (w każdym helikopterze musi być taka książka, jest bardzo gruba, bo latać helikopterem jest trudno, i ma twarde okładki), wycelował w palce w lewym bucie ministra, rzucił... i trafił. Oh, jak to zabolało. Minister raptownie zahamował (o mało nie wpadł na słup latarni), zeskoczył z motocykla, złapał się za bolącą nogę. I zaczął podskakiwać na drugiej nodze. Wyglądało to bardzo śmiesznie, ale poseł Nagły miał co innego do roboty niż śmiać się z ministra Smutnego. Zaczepił swoją wędkę do do helikoptera, założył na wędkę bardzo gruby haczyk i wędką wciągnął motocykl do helikoptera. A na ulicy został tylko spóźniony i podskakujący na jednej nodze minister. I było dla niego jeszcze gorzej, bo ktoś sfilmował jego podskoki i można je było obejrzeć na Youtube.

I tak wojny nie było. Poseł Nagły dostał w prezencie od króla Antylii dużą motorówkę żeby mógł łowić marliny. Dziób motorówki zrobiony był z platyny. A zawiadowcy, temu co znalazł notę i potem spuścił powietrze w samochodach ambasadora, król podarował swój złoty laptop, żeby łatwiej mu było kierować ruchem pociągów. Król już go nie potrzebował, bo miał tablet, cały udekorowany brylantami.

Aha, pytacie co się stało z notą? Trafiła do składu makulatury i stamtąd do recyklingu. I już.


KONIEC


Jeśli opowiadanie podoba Ci się i chcesz mi o tym powiedzieć - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu. Sprawisz mi tym przyjemność.

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też użyć tych maleńkich kwadracików na dole bloga do udostępnienia na Facebooku, Twitterze czy G+.


Za tydzień nastepny odcinek ksiązki "Jakże pieknie oni nami rządzili".

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań (w okienko szukaj na Facebooku wpisz Festyn Opowiadań). Polecam to, bo w grupie zamieszczone są wyłącznie linki do opowiadań Festynu - jest to więc łatwy do przeglądania interaktywny spis rzeczy.

Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU.

 

sobota, 15 kwietnia 2017

#Festyn opowiadań™, Nr 85.

Późne Życzenia Wielkanocne

W lany poniedziałek zeszłego roku do późnej nocy czytałem o polskich obyczajach wielkanocnych. 

Toteż kiedy wczesnym rankiem obudził mnie wielkanocny królik, niełatwo przyszło mi otrzeźwieć, tym bardziej, że czytając, mam zwyczaj, ze względu na podeszły wiek, zażyć kilka kieliszków słodkiego wermutu. Zwróciłem jednak uwagę, że królik był olbrzymi – tego samego wzrostu a nawet wyższy ode mnie. Nie przejąłem się tym, bo nie takie rzeczy w życiu widziałem.

- Wstawaj dziadku – powiedział – idziemy do banku.
- Toż to Wielkanoc – banki nieczynne – powiedziałem.
- Już wtorek. Pospałeś sobie. Wstawaj.
- A pocóż mi do banku?
- Jak to po co? Dziś rękawka. Na Krakowskim Przedmieściu mieszkasz, więc rękawkę obejść trzeba. Wstawaj.

Ogromne uszy wyglądały groźnie, długie wąsy drgały złowieszczo. Trzeba było wstać. Naciągając koszulę przypominałem sobie co wiem o rękawce. Święto rękawki przypada na wtorek po Wielkiej Nocy, obchodzą je krakusy a najlepiej obchodzić je na kopcu Krakusa. Ci co są zamożni stoją na szczycie kopca i zrzucają w dół biednym i dzieciom owoce, słodycze i pieniądze. Ale i innym, słabiej z Krakowem powiązanym, nikt obchodzenia tego święta nie zabrania.

Bank miałem tuż pod bokiem. Wciąż zaspany zastanawiałem się ile wziąć.
- Bierz wszystko – powiedział królik.
Popakowałem pieniądze po kieszeniach:
- Teraz na kopiec - powiedziałem.
- Gdzie tam na kopiec. Za daleko. Z powrotem do domu.

W domu królik wyciągnął ze schowka moją domową drabinkę.
- Siadaj – tam na górze – powiedział.
Siadłem, było trochę niewygodnie, ale dało się.
- Teraz rzucaj.
- Co rzucaj?
- Jak to co – pieniądze. Ja jestem na dole.
Zacząłem rzucać. Ale banknoty jak to banknoty – lecą gdzie chcą. Biedny królik nie nadążał ze zbieraniem, musiał kicać po całym pokoju, tupał ze złości.
- Więcej nie ma. Ale... jeszcze tam w rogu leży dwusetka – powiedziałem po paru minutach.
- No dobrze – powiedział królik chowając do torby ostatni banknot – to ja idę. Tylko jeszcze zdejmę głowę bo mi niewygodnie.

W ten wtorek przyjdę do Was, kochani, na rękawkę, tylko że tym razem stanę na dole.

A na razie jeszcze raz:

WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH


środa, 5 kwietnia 2017

#Festyn opowiadań™, Nr 84.

Wielkanoc




© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com



Jak to przystoi staruszkowi siedziałem sobie na przyzbie, patrząc na ten świat wprost przed siebie, bo mi przez tę moją kataraktę patrzenie w bok nijak nie wychodziło.Lewą nogę położyłem sobie na takim kamulku co go sobie tydzień temu przydźwigałem z potoczku żeby siedzieć mi łatwiej było, żeby to moje biodro, co doktor mówi, że wymienić trzeba, mi nie przeszkadzało,a prawą lekko przyciągnąłem bliżej, żeby pod ręką była jak kostkę od bólu będzie mi się potrzeć chciało.Ten paluch prawej ręki, com go sobie przedwczoraj drzwiami przyciął wciąż bolał, choć spuchnięcie już jakby mniejsze było, i dobrze bo te pęcherze com sobie wczoraj na drugiej ręce wrzątkiem zafundował jeszcze wciąż pieką. Patrzę więc przed siebie na ten piękny świat i wcale mnie do telewizji nie ciągnie. I to też dobrze, bo mój aparat słuchowy baterie sobie rozładował a NFZ za baterie nie zwraca.


Tak sobie siedzę i rozmyślam, czy by tej wizyty u laryngologa co za dwa lata na nią zapisany jestem nie przenieść dalej na jeszcze jeden roczek, bo tak jakby z nosa mi mniej kapało. A też myślę czy by się nie dało ten mój rozrusznik serca  na biegi przerobić, tak jak w tej mojej WFMce sprzed pięćdziesięciu lat co to trzy biegi miała. To bym sobie zamiast chodzić do kardiologa te biegi do góry i do dołu włączał.

A tu patrzę – stoi przede mną zajączek, a w łapinkach przed sobą pisaneczkę trzyma. I mówi:

- Wesołego Alleluja dziadku.

Jak się nie porwę na nogi, jak hołubca zawinę, jak w przysiady wokół tej jabłonki co koło płotu stoi pójdę, jak do warzywnika, żeby zajączkowi ze dwie marcheweczki w podziękowaniu dać nie pobiegnę... jak do komputera nie siądę, żeby prezydentowi, premierowi, opozycji, prymasowi, wszystkim ważnym i wszystkim przyjaciołom i czytelnikom bloga Wielkanocne życzenia wysłać – boć to:

WIELKANOC


więc i młodemu i staremu radować się trzeba.


KONIEC


Za tydzień: Następny odcinek bloga.