piątek, 30 czerwca 2017

#Festyn opowiadań™, Nr 95.

Jakże pięknie oni nami rządzili, odc. 38


                         CZĘŚĆ PIĄTA

      PO WOJNIE, ODBUDOWA I KOMUNIZM

                          ROZDZIAŁ XVII

            Towarzysze sekretarze odchodzą


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)

Linki do poprzednich odcinków:

Odcinek 1   tutaj       Odcinek  2 tutaj           Odcinek 3 tutaj                 Odcinek 10 tutaj
Odcinek 4   tutaj       Odcinek  5 tutaj           Odcinek 6 tutaj                 Odcinek 11 tutaj
Odcinek 7   tutaj       Odcinek  8 tutaj           Odcinek 9 tutaj                 Odcinek 12 tutaj 
  Odcinek 13 tutaj      Odcinek 14 tutaj           Odcinek 15 tutaj              Odcinek 16 tutaj
  Odcinek 17 tutaj      Odcinek 18 tutaj         Odcinek 19 tutaj           Odcinek 20 tutaj
  Odcinek 21 tutaj     Odcinek 22 tutaj        Odcinek 23 tutaj            Odcinek 24  tutaj
  Odcinek 25 tutaj     Odcinek 26 tutaj        Odcinek 27 tutaj            Odcinek 28  tutaj
  Odcinek 29 tutaj     Odcinek 30 tutaj        Odcinek 31 tutaj             Odcinek 32 tutaj
  Odcinek 33 tutaj     Odcinek 34 tutaj        Odcinek 35 tutaj             Odcinek 36 tutaj
  Odcinek 37 tutaj


– Wolałbym, żeby studentów szukających toalety nie kierował pan do mojej sekretarki – powiedział dziekan Okeke – tym bardziej że każdy początek roku akademickiego oznacza dla niej dużo pracy.

- A co mam robić? – chciałem odpowiedzieć. – Przyjdzie taki, zamamle coś tym swoim murzyńskim slangiem (to nie, że mam coś przeciw Murzynom, to tylko mój stres i ten cholerny slang), nie rozumiem, czego chce – a niech sobie idzie pomamlać sekretarce.

Milcząc, skinąłem głową. Dziekan uśmiechnął się:
– Jak pan znajduje naszą Alabamę? Zaraz, zaraz – zastanowił się – przecież to dopiero trzy tygodnie od pańskiego przyjazdu?
– Jestem zafascynowany – odpowiedziałem. – Ta bujna przyroda dookoła. Olśniewająca. To wysokie nocne niebo.
To nie jest to, co naprawdę myślę. Bo myślę tak: Choć ciebie, dziekanie, akurat lubię, to nie powiem ci, że mi tu źle, bardzo źle. Bo tęsknię – do Polski, do rodziny. Ale do tego, że mu źle, mężczyzna się nie przyznaje.

Jeszcze trzy tygodnie wcześniej, w lipcu roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego pierwszego byłem adiunktem w Polskiej Akademii Nauk, zażywałem w rodzinnej Warszawie rodzinnego szczęścia z piękną i dzielną żoną – Elą – kobietą pracującą, i trójką uroczych dzieci. Pisałem pracę habilitacyjną, miałem niezachwiane przekonanie o własnych talentach i uważałem, że życie jest ciekawe, a pieniądze szczęścia nie dają.
Oj, nie dają szczęścia, nie dają, ale bywa, że kiedy pieniędzy zabraknie, jedzie się gdzieś tam, gdzie mogą być, do Abidżanu, Ułan Bator czy też do Alabamy. Szczególnie kiedy się ma troje dzieci.

A wyjeżdżać było przykro – akurat wtedy, kiedy w kraju ludzie zaczęli się do siebie uśmiechać. No, nie do wszystkich, nie do sekretarzy i członków egzekutywy. Ale do siebie. Wyobraźcie sobie, co to było – dziesięć milionów członków Solidarności uśmiechających się do siebie.
Nie, ja nie stawiałem czoła komunizmowi, ja jestem raczej z tych pokornych; przed Solidarnością łatwo wmówiłem sobie, że przecież nauka jest pierwsza, i dlatego ja mogę być neutralnym. Dopiero kiedy latem poprzedniego roku wybuchła Solidarność, to jednak troszeczkę ręki przyłożyłem do utworzenia Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Pracowników Nauki, Techniki i Oświaty[1]. Ale to by było na tyle. Mało – wstyd przyznać, ale mało.
Nie, jeszcze coś. W tym czasie odbyłem rozmowę z kuzynem Stasiem, wnukiem wybitnego działacza akowskiego z czasów okupacji – później pokutującego przez trzy lata w stalinowskich łagrach. Spytałem Stasia, dlaczego wśród głosów sugerujących reformy polityczne nie słychać głosu wciąż żyjącego starszego już pana.

– Nie licz na to. Dziadek powiedział mi, że gdyby wiedział, jaką cenę zapłaci jego żona i dzieci za jego pracę w konspiracji, to nigdy by się tego nie podjął. O polityce w ogóle nie chce rozmawiać.
Bo cena była. Dzieci bez studiów, byle jaka praca dla kształconego na najlepszych uczelniach agronoma i trzydzieści lat upokorzeń. Smutne, ale pozwala to dojść do sedna sprawy – jak należy być patriotą. Należy być mądrze. Walczyć, kiedy walka nie zagraża bliskim i kiedy są szanse na wygraną.

No ale wróćmy do pieniędzy. Jeszcze przed Solidarnością, na wiosnę roku 1980, powiesiłem na ścianie sypialni mapę świata i zaznaczyłem na niej kraje, gdzie miałem kontakty. Było ich trochę – cudzoziemcy i ci koledzy, co zostali za granicą. Rozesłałem pękate listy z CV w różnych językach na cztery strony świata.
I czekałem, dalej pisząc habilitację i zerkając na topniejące zasoby pieniężne. Aż pewnego lipcowego ranka roku 1981 otrzymałem list z Ameryki z rocznym kontraktem na stanowisko visiting professor. W ten to sposób, po drobnej utarczce o paszport, znalazłem się w Alabamie. Nareszcie poza zasięgiem pierwszego sekretarza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – wówczas towarzysza Stanisława Kani.

Tam, w Alabamie, zastał mnie wprowadzony przez towarzysza generała W. Jaruzelskiego stan
wojenny. Jedyne, co mogłem zrobić, to głośno powiedzieć, że się nie zgadzam. A także w dniu sławnego przemówienia prezydenta Reagana – pójść w olbrzymim nowojorskim pochodzie protestacyjnym i obrzucić jajkami konsulat PRL-u w Nowym Jorku. Tylko tyle mogłem.

A w następnych dwóch latach czekała mnie batalia o paszporty dla żony i dzieci. Wygrana, ta jedna mała, prywatna batalia, ale wygrana kosztem lat spędzonych samotnie, nerwów, załamań, ryzykownych pociągnięć. Jak zawsze, jak zdarzyło się w poprzednich pokoleniach – rządzący byli przeciwko mnie.
Wydaje mi się, że historię zmagań mojej rodziny z wielkimi tego świata mogę zakończyć opowiadaniem o perypetiach podróży Polska–Ameryka, co ukaże się w następnym odcinku.



[1] Patrz opowiadanie Dlaczego panowie chcą wszystko zniszczyć w moim zbiorze opowiadań Dom nad jeziorem Ontario, http://www.atut.ig.pl/?651,dom-nad-jeziorem-ontario.



KONIEC ODCINKA 38

 Jeśli opowiadanie podoba Ci się i chcesz mi o tym powiedzieć - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu. Sprawisz mi tym przyjemność.

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też użyć tych maleńkich kwadracików na dole bloga do udostępnienia na Facebooku, Twitterze czy G+.


Za tydzień ciąg dalszy książki "Jakże pięknie oni nami rządzili".

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań (w okienko szukaj na Facebooku wpisz Festyn Opowiadań). Polecam to, bo w grupie zamieszczone są wyłącznie linki do opowiadań Festynu - jest to więc łatwy do przeglądania interaktywny spis rzeczy.

Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU.


Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .

środa, 21 czerwca 2017

#Festyn opowiadań™, Nr 94.

Jakże pięknie oni nami rządzili, odc. 37


   

                        CZĘŚĆ PIĄTA

         PO WOJNIE, ODBUDOWA I KOMUNIZM

                          ROZDZIAŁ XVI

                         Szkoła i studia


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


Linki do poprzednich odcinków:


Odcinek 1   tutaj       Odcinek  2 tutaj           Odcinek 3 tutaj                 Odcinek 10 tutaj
Odcinek 4   tutaj       Odcinek  5 tutaj           Odcinek 6 tutaj                 Odcinek 11 tutaj
Odcinek 7   tutaj       Odcinek  8 tutaj           Odcinek 9 tutaj                 Odcinek 12 tutaj 
  Odcinek 13 tutaj      Odcinek 14 tutaj           Odcinek 15 tutaj              Odcinek 16 tutaj
  Odcinek 17 tutaj      Odcinek 18 tutaj         Odcinek 19 tutaj           Odcinek 20 tutaj
  Odcinek 21 tutaj     Odcinek 22 tutaj        Odcinek 23 tutaj            Odcinek 24  tutaj
  Odcinek 25 tutaj     Odcinek 26 tutaj        Odcinek 27 tutaj            Odcinek 28  tutaj
  Odcinek 29 tutaj     Odcinek 30 tutaj        Odcinek 31 tutaj             Odcinek 32 tutaj
  Odcinek 33 tutaj     Odcinek 34 tutaj        Odcinek 35 tutaj             Odcinek 36 tutaj
  
Kolega Pajączek

Kolegi Pajączka nie lubiłem. Kolega Pajączek był starostą naszej trzydziestoosobowej grupy studentów pierwszego roku na wydziale mechanicznym, a także przewodniczyl naszemu kołu Związku Młodzieży Polskiej. Kolega Pajączek nigdy się nie uśmiechał, ponieważ swego czasu obejrzał radziecki film „Komisarz Rejkomu” (czyli Komitetu Rejonowego). Ten komisarz – bohater filmu – chodził w skórzanej kurtce i miał spojrzenie robociarskie – ostre, wymagające i bardzo ponure. Kolega Pajączek bardzo się starał takie właśnie spojrzenie mieć. Nie zawsze mu się to udawało; szczególnie kiedy spoglądał na koleżankę Elę, to spojrzenie jego robiło się jakieś takie mało socjalistyczne.

Kolega Pajączek lubił pochody pierwszomajowe i prasówki.
– Nic nie wspomnieliście, kolego Później, o rekordzie świata radzieckiej dyskobolki Niny Dumbadze – powiedział mi kolega Pajączek po zakończeniu kolejnej czwartkowej prasówki. – Na przyszły wtorek przygotujcie się lepiej.
Kim jest Nina Dumbadze, wiedziałem; widziałem jej zdjęcia w „Sportowcu” – wyglądała jak Związek Radziecki – była nieobjęta dla ludzkiego oka, a w dodatku jak szło o nazwisko, to bardziej idiotyczne trudno byłoby wymyśleć. Ale koledze Pajączkowi należało odpowiedzieć:
– Wstrzymałem się, bo radzieckie pismo „Ogoniok” przygotowuje komsomolski profil Niny Dumbadze. Będę o niej mówił we wtorek.
Kolega Pajączek, wciąż ze swoim surowym spojrzeniem komisarza, zdobył się na żart:
– U was wszystko jest później, kolego Później.

Stojąca obok mnie koleżanka Ela uśmiechnęła się i powiedziała, że sport kobiecy jest bardzo ważny i że w Związku Radzieckim jest on otoczony opieką państwa.
Czy ten uśmiech jest dla mnie za to, że tak ładnie łżę, czy dla tego głąba za idiotyczny żart – pomyślałem.

Następne dwa dni – piątek i sobota – okazały się dla mnie pechowe. Zawaliłem termin oddania rysunku technicznego i mimo że koleżanka Ela pożyczyła mi swoje notatki, nie udało mi się zaliczyć ćwiczenia z laboratorium metaloznawstwa – asystent oblał mnie, pytając o graniczne temperatury trwałości austenitu. Idąc spać w sobotę, pocieszałem się, że całą niedzielę spędzę na przystani. I chyba dlatego przyśnił mi się sen żeglarski. W sztormie, pod pełnymi żaglami, mój jacht otoczony przez radośnie igrające delfiny, z odpoczywającym na topie grotmasztu albatrosem, zbliżał się do Cieśniny Magellana. Obudziłem się, kiedy albatros sfrunął z masztu i przemieniwszy się w profesora mechaniki płynów, powiedział, że mam natychmiast opuścić wszystkie żagle, zdjąć kurtkę sztormową i że z dniem jutrzejszym, to jest z ostatnim dniem maja roku 1954, usuwa mnie z uczelni, co będzie ogłoszone podczas najbliższej prasówki. A pożyczone od koleżanki Eli notatki z metaloznawstwa mam zdeponować u kolegi Pajączka.

Był to sen całkowicie absurdalny, bo po pierwsze od paru lat żaden polski jacht nie wypłynął nie tylko do Cieśniny Magellana, ale nawet na Bałtyk, chyba że w celu ucieczki do Szwecji, a po drugie – kurtki sztormowej nie posiadałem. Kiedy już się całkiem obudziłem, przypomniałem sobie o koledze Pajączku, prasówce, rysunku, oblanym zaliczeniu i notatkach koleżanki Eli. Pomyślałem, że sny kolegi Pajączka na pewno są inne, na przykład może mu się przyśnić, że rektor uczelni wręcza mu, jako staroście i przewodniczącemu koła ZMP, w podziękowaniu za dobrą organizację prasówek skórzaną kurtkę, taką samą jak ta, którą miał komisarz Rejkomu, a przyglądająca się uroczystości koleżanka Ela uśmiecha się do niego.

Jedynym sensownym elementem mojego snu były żagle. Bo moim sportem było żeglarstwo – sport wychowujący twardych, odważnych mężczyzn. Bo chciałem być właśnie takim typem mężczyzny. I chciałem mieć sztormową kurtkę.
Niedzielę spędziłem na przystani, nie myśląc o uczelni, a przygotowując mój jacht do przyszłotygodniowych regat. Roboty było dużo, szlifowanie dna, listwy, zardzewiałe ściągacze. Ze śmierdzącym, ale konserwującym ksylamitem skończyłem już wcześniej i teraz największy kłopot miałem z prującymi się żaglami.

W poniedziałek w holu wydziału gazetkę ścienną „Błyskawica” otoczył przed wykładem tłumek studentów.
– Chyba się do ciebie dobierają – powiedziała przyjaźnie koleżanka Ela. W odprasowanej, zielonej organizacyjnej koszuli i czerwonym krawacie wyglądała świeżo i ponętnie. Potwierdziło się to, co myślałem już przedtem, to, że koleżanka Ela wygląda tak ponętnie zawsze – w każdym stroju. Dalej były już myśli niecenzuralne i dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że koleżanka Ela tak jakby przeczytała moje myśli, a po jeszcze dłuższej, że powinienem jednak zobaczyć, o co chodzi z „Błyskawicą”.

Połowę arkusza gazetki wypełniała karykatura lilipuciego osobnika w przykrótkich spodniach, patrzącego z przestrachem na stojącą nad nim potężną figurę kobiety z dyskiem w ręku. Z nogawek spodni wystawały prążkowane, różnobarwne skarpetki, z rodzaju tych, jakie rok temu widywało się na plakatach piętnujących zgniły ferment wielkich miast – bikiniarzy. Podpis: „Kolego Później, czemu tak uparcie milczycie o radzieckiej rekordzistce świata Ninie Dumbadze?”, wskazywał, że osobnikiem w bikiniarskich skarpetkach jestem ja. Nina Dumbadze na rysunku wyglądała jeszcze bardziej potwornie niż na zdjęciu w „Sportowcu”.
– Złośliwe – powiedziała Ela.

Widocznie kolega Pajączek uznał, że ten czwartkowy uśmiech Eli był dla mnie – pomyślałem.
We wtorek jakoś tak wyszło, że powinienem być w dwóch miejscach naraz – powinienem zaliczać rysunek u asystenta i prowadzić prasówkę. Wybrałem zaliczenie. Po południu, przed ostatnim wykładem kolega Pajączek zawiadomił mnie, że moja sprawa będzie jutro rozpatrzona na zebraniu koła ZMP.
– Lekceważycie prasówki, sabotujecie naszą robotę polityczną, kolego Później – powiedział.

A po wykładzie tak jakoś się złożyło, że szliśmy z Elą w tym samym kierunku. A że po drodze był park Ujazdowski, to weszliśmy do niego i usiedliśmy na ławce. Rozmawialiśmy o jutrzejszym zebraniu. Ela bardzo przejęła się moją sytuacją; ja byłem mniej przejęty, może dlatego, że dzięki sportowi żeglarskiemu nauczyłem się być optymistą. Kiedy tak patrzałem w jej gorące czarne oczy, po prostu musiałem coś zrobić. Powiedziałem:
– Masz taki ładny profil. Muszę cię pocałować.
– Ależ, kolego Później – powiedziała.
Potem wybuchnęła śmiechem:
– Później, kolego Później, później. – A po chwili dodała, zanosząc się od śmiechu: – Później, Później, później; przecież ja nawet nie wiem, jak masz na imię. Za to wiem, że jesteś łgarz i że specjalizujesz się w profilach: moim i Niny Dumbadze.

# # #

Zebranie koła Związku Młodzieży Polskiej zwołane specjalnie w celu rozpatrzenia mojej sprawy odbywało się następnego dnia.
Kolega Pajączek, bez cienia uśmiechu, wypunktował moją niepewność ideologiczną. Podkreślił mój brak zaangażowania w pracę społeczną na terenie wydziału. Mówił:
– Dwulicowość, kolega Później tylko symuluje swoje zainteresowanie sportem, nie wie nawet o rekordzistce świata – Ninie Dumbadze.
W końcu zaatakował moje wyniki w nauce:
– W poprzednim tygodniu kolega Później nie zaliczył ćwiczenia z metaloznawstwa. Czy możemy wierzyć, że jeżeli po studiach państwo postawi go przy piecu martenowskim w śląskiej hucie, to wystarczy mu wiedzy inżynierskiej, żeby zadbać o właściwą jakość wytopu stali? Ja wątpię. Koledzy, musimy coś postanowić. Proponuję usunięcie kolegi Późnieja ze Związku i zawiadomienie o tym władz uczelni. Władze podejmą wtedy odpowiednie kroki – zakończył kolega Pajączek.

Musiałem trzymać się obowiązującego schematu obrony:
– Koledzy, chcę złożyć samokrytykę – powiedziałem i ciągnąłem szybko dalej, aby nie dopuścić nikogo do głosu:
– Pomimo moich błędów doceniam rolę sportu, uważam, że jest niezbędny w każdej dziedzinie życia. Podnosi świadomość, podwyższa naszą sprawność. Jestem czynnym sportowcem – uprawiam żeglarstwo.
W tym miejscu usłyszałem kolegę Pajączka:
– Sport burżuazji.
– Ważne jest to, że państwo ten sport docenia i finansuje – odparowałem – tak jak finansuje nasze zajęcia z wychowania fizycznego. Teraz na przykład chodzimy na basen.
– Chcę coś dodać – wtrąciła się Ela. – Kolega Później zobowiązał się nauczyć mnie pływać. To dowodzi, że kolega Później traktuje sport poważnie.

Dla męskiej części zebrania – a było nas chyba 90% – dowodziło to czegoś zupełnie innego. Spojrzałem na kolegę Pajączka – brakowało mu uśmiechu znacznie więcej niż zwykle, widziałem, że zaraz otworzy usta. Musiałem szybko coś zełgać. Przerwałem Eli:
– Koledzy, mam ważną propozycję: proponuję, abyśmy podjęli zobowiązanie, że każdy z nas nauczy się pływać w ciągu dwóch tygodni.
I teraz przyszedł mi do głowy gwóźdź do trumny kolegi Pajączka:
– Koledzy, chcę się zrehabilitować za moje błędy. Kolega Pajączek nie umie pływać. Zobowiązuję się nauczyć kolegę Pajączka pływać. Najpierw strzałką, potem krawlem, żabką i na plecach. I to w ciągu jednego tygodnia. Koledzy, głosujmy.
– Głosujmy. Wszyscy głosujemy za. Ręce w górę! – wykrzyknęła Ela.

# # #

Na koniec tego rozdziału wypada donieść, że kiedy kolega Pajączek trenował strzałki (a szło mu trudno), ja myślałem o Eli profilu, jej ustach, a także o tym, co mi powiedziała, kiedy narzekałem, że aby pozostać na uczelni, muszę wciąż kłamać:

– Musisz się więcej zastanawiać. Na przykład zastanów się, dlaczego nasze Katowice nazwali Stalinogrodem, a Armię Krajową – faszystowską konspiracją.


KONIEC ODCINKA 37

 Jeśli opowiadanie podoba Ci się i chcesz mi o tym powiedzieć - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu. Sprawisz mi tym przyjemność.

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też użyć tych maleńkich kwadracików na dole bloga do udostępnienia na Facebooku, Twitterze czy G+.

Za tydzień ciąg dalszy książki "Jakże pięknie oni nami rządzili".

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań (w okienko szukaj na Facebooku wpisz Festyn Opowiadań). Polecam to, bo w grupie zamieszczone są wyłącznie linki do opowiadań Festynu - jest to więc łatwy do przeglądania interaktywny spis rzeczy.

Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU.

piątek, 16 czerwca 2017

#Festyn opowiadań™, Nr 93.

Jakże pięknie oni nami rządzili, odc. 36


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


Linki do poprzednich odcinków:

Odcinek 1   tutaj       Odcinek  2 tutaj           Odcinek 3 tutaj                 Odcinek 10 tutaj
Odcinek 4   tutaj       Odcinek  5 tutaj           Odcinek 6 tutaj                 Odcinek 11 tutaj
Odcinek 7   tutaj       Odcinek  8 tutaj           Odcinek 9 tutaj                 Odcinek 12 tutaj 
  Odcinek 13 tutaj      Odcinek 14 tutaj           Odcinek 15 tutaj              Odcinek 16 tutaj
  Odcinek 17 tutaj      Odcinek 18 tutaj         Odcinek 19 tutaj           Odcinek 20 tutaj
  Odcinek 21 tutaj     Odcinek 22 tutaj        Odcinek 23 tutaj            Odcinek 24  tutaj
  Odcinek 25 tutaj     Odcinek 26 tutaj        Odcinek 27 tutaj            Odcinek 28  tutaj
  Odcinek 29 tutaj     Odcinek 30 tutaj        Odcinek 31 tutaj             Odcinek 32 tutaj
  Odcinek 33 tutaj     Odcinek 34 tutaj        Odcinek 35 tutaj 
   
                        CZĘŚĆ PIĄTA

         PO WOJNIE, ODBUDOWA I KOMUNIZM

                          ROZDZIAŁ XVI

                         Szkoła i studia

Szkoła janczarów. Rachunek mojego kształcenia jest bardzo niejasny. Wiem, że uczyć się zacząłem od drugiej klasy, było to w czasie okupacji, ale gdzie wtedy do szkoły chodziłem, nie mam pojęcia. W każdym razie we wrześniu roku 1945 chodzę już do szkoły na ulicy Narbutta. Uczęszczam więc sobie do szkoły, nie zdając sobie sprawy, że właśnie odbywa się utrwalanie władzy ludowej. A także odbudowa prawie nie istniejącej Warszawy.

Na Mokotowie utrwala się władzę, upychając ciasno cele więzienia mokotowskiego, torturując i mordując więźniów. A sama dzielnica też się zmienia, bo wzdłuż ulicy Kazimierzowskiej i na Rakowieckiej więźniowie z Mokotowa budują domy dla ubeków; w pobliżu powstaje dla tychże ubeków kino Stolica.

Kiedy w listopadzie 1949 roku Konstanty Rokossowski, kawaler pięćdziesięciu orderów i medali (podliczyłem), poproszony przez polski rząd, zgadza się zostać marszałkiem Polski, ja jeszcze uczę się na Narbutta. Dopiero we wrześniu 1950 roku przenosimy się całą klasą, niosąc stoły i ławki, z Narbutta do szkoły Towarzystwa Przyjaciół Dzieci nr 3 na ulicy Wiktorskiej 99. Ale przedtem, jeszcze kiedy byłem w ósmej klasie, jeszcze na Narbutta, jeszcze zanim przeszliśmy na Wiktorską, przyszli do nas na godzinę wychowawczą bracia Komitau, chłopcy pewnie o rok starsi.

Bracia Komitau przechadzali się między rzędami ławek, patrzyli nam głęboko w oczy i mówili, że kto nie jest z nami, to jest przeciw nam. Że trzeba zapisać się do Związku Młodzieży Polskiej. Bo trzeba budować nową Polskę. Przekonywali nas przez całą długą godzinę. Widać było, że bracia Komitau od dawna gotowi byli podjąć się misji przewodzenia nam wszystkim i że jest im z tym dobrze.

Takich jak bracia Komitau, tak jak i więźniów w mokotowskim więzieniu przez następne lata przybywało w całym kraju. A przy zachowaniu wszelkich proporcji, w mojej nowej szkole – TPD 3 – szczególnie. Wprawdzie bracia Komitau gdzieś się zapodziali, ale innych, takich jak oni, nie zabrakło. Bo szkoła była pół na pół – pół potomków partyjnych prominentów i pół normalnych dzieci mokotowskich. Szkołą nie rządził dyrektor, rządził Związek Młodzieży Polskiej. A Związkiem rządziło kilkunastu aktywistów – właśnie tych dzieci prominenckich à la bracia Komitau. To ich zadaniem było wychowywanie janczarów komunizmu.

Tak jak kiedyś wierzono, że człowiek został stworzony po to, żeby zastąpić upadłe anioły, tak teraz aktywiści byli przekonani, że Związek został stworzony po to, żeby zapewnić im przewodnictwo. Nie, nie mylili się – to oni parę lat później byli następnymi w kolejce po władzę.
Zamyślam się – myślę o tym, jak długo niekiedy może nić czasu prząść się nieprzerwanie. Ponad trzydzieści lat później, jako amerykański profesor, zostałem poproszony o wydanie zawodowej (inżynierskiej) opinii o jednym właśnie z tych aktywistów, koledze z klasy, synu wybitnego członka Komitetu Centralnego z czasów stalinowskich. Koledze X opinia była potrzebna do starań o stały pobyt w Stanach. Pozytywną opinię wystawiłem – był po solidnych politechnicznych studiach, z wieloletnią praktyką. Jednak napisanie tej opinii nie sprawiło mi przyjemności.

W parę lat później ubawiła mnie wiadomość, że kolega X stał się wyznawcą teorii człowieka kwantowego, w której, bazując na osiągnięciach fizyki kwantowej, na wybranych kosmologicznych teoriach rozwoju wszechświata, jak i starożytnych systemach medycznych i magicznych sposobów uzdrawiania, mówi się o różnych poziomach przestrzeni. Cytuję:
Dzięki zrozumieniu rozwoju i zdrowia człowieka jako harmonii ze sobą i Kosmosem na wszystkich poziomach siebie: fizycznym (biologicznym), umysłowym, emocjonalnym i duchowym (sensu i znaczenia), człowiek jest w stanie zrozumieć znaczenie jakości swoich myśli, emocji, słów, zachowań i działań, a w tym otaczającej go rzeczywistości jako konsekwencji tego, co sam tworzy[1].

Od wiary w Marksa/Engelsa/Lenina/Stalina do wiary w człowieka kwantowego – ciekawi mnie, jakie też wyznanie wiary wybrały sobie dzieci kolegi X.
Czas mojej uczelnianej młodości ilustruje opowiadanie o koledze Pajączku, które czytelnik znajdzie w następnym odcinku Festynu Opowiadań..




[1] Ewa Danuta Białek, Człowiek kwantowy [...], Instytut Psychosyntezy, około 2012, http://lubimyczytac.pl/ksiazka/129580/czlowiek-kwantowy-budowanie-fundamentow-pod-zintegrowane-podejscie-do-zdrowia-i-rozwoju-czlowieka (data dostępu: 7.03.2014).
                                  KONIEC ODCINKA 35, C.D.N.

 Jeśli opowiadanie podoba Ci się i chcesz mi o tym powiedzieć - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu. Sprawisz mi tym przyjemność.

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też użyć tych maleńkich kwadracików na dole bloga do udostępnienia na Facebooku, Twitterze czy G+.

Za tydzień ciąg dalszy książki "Jakże pięknie oni nami rządzili" - czyli Kolega Pajączek.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań (w okienko szukaj na Facebooku wpisz Festyn Opowiadań). Polecam to, bo w grupie zamieszczone są wyłącznie linki do opowiadań Festynu - jest to więc łatwy do przeglądania interaktywny spis rzeczy.

Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU.