piątek, 27 października 2017

#Festyn opowiadań, wydanie II, Nr 114. Apteka pod Opatrznością, dokończenie.



      ©Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)                            Aby przeczytać pierwszą część opowiadania kliknij tutaj

Rozdział V. O wyprawie po iksa.

Tego letniego wieczoru wszystko szło po mojej myśli. Mama z panią Ostrowską były w kuchni, pani Ostrowska mówiła, że pan Piotr przyjdzie się pożegnać, bo nie ma co u komunistów szukać i ucieka z powrotem na zachód przez Czechosłowację. Mówiła mamie, że dostała dobre schabowe, a i ma trochę bimbru. Normalnie podsłuchiwałbym dalej, ale tym razem musiałem iść na poszukiwanie.

Wślizgnąć się do gmachu koszar nie było trudno – szeroka brama frontowa stała otworem. Było kilka klatek schodowych – wybrałem tę najdalszą od frontu. Zejście do piwnic było zakratowane, krata była zamknięta na kłódkę, ale byłem chudy i bez trudu zmieściłem się między pionowymi prętami. Bałem się trochę, tak jak kiedy na wietrze zaklepywałem napis, ale to było to co powinienem zrobić.
- Obejrzę dwie piwnice – zdecydowałem – jedna to byłoby tchórzostwo, a trzy to już za dużo.

W pierwszej piwinicy nie było nic ciekawego poza połamanymi szkolnymi ławkami. W drugiej, też zamkniętej kratą, połowę bocznej ściany zajmowały rury kanalizacyjne. Tym razem krata była bardziej gęsta i przejść między prętami nie mogłem. Może jest jakiś inny sposób? Rozejrzałem się. Obok kraty, przy ścianie, były jakieś drzwiczki – była jakby szafka z cieńszymi rurami i kranami tak jakby do wody czy czegoś. A w bocznej ścianie szafki był otwór prowadzący do piwnicy. Dorosły by się tam nie prześlizgnął, ale mnie się udało.
Koło rur kanalizacyjnych leżała płaska drewniana skrzynia. Uniosłem wieko. Wnętrze podzielone było na cztery przedziały. Trzy były puste, w czwartym leżała metalowa rura zakończona z jednej strony pękatą, metalową bańką. To chyba był  ... panzerfaust – rura podobna była do tej, jaką widziałem półtora roku wcześniej obok trupa niemieckiego żołnierza i spalonego rosyjskiego czołgu pod Radomiem. Przeciągnąłem skrzynię pod piwniczne okienko i rzeczywiście – udało mi się odcyfrować w półmroku przyklejoną po wewnętrznej stronie wieka kartkę z napisem „Panzerfaust Klein, 4 Stücken”. A więc to był zapomniany, ostatni z czterech pocisków w skrzyni. Nie był zbyt ciężki, lżejszy niż kilka kilo ziemniaków, jakie co parę dni nosiłem mamie z targu.

Kuśtykałem z panzerfaustem przez wejście do piwnic, przez bramę, aż wydostałem się na Kazimierzowską i doszedłem do rogu Madalińskiego. Nikt mnie nie zobaczył. Przed willą ubeka znów stał czarny Citroën, koło samochodu stało dwóch oficerów, napewno UB, jeden z nich trzymał w rękach paczkę UNRRA. A więc byłem odcięty od Kazimierzowskiej. Zdecydowałem przejść tyłem willi ubeka do Różanej. Zanim doszedłem do Różanej usłyszałem od strony koszar krzyki i tupot żołnierskich butów. Z bijącym sercem przekuśtykałem przez Różaną i schowałem się w tej samej ruinie z tapetą, w której skręciłem kostkę.

Żołnierze rozwinęli się w linię wzdłuż Kazimierzowskiej od koszar aż do Szustra i przeszukując ruiny i podwórka posuwali się w moją stronę – w stronę Puławskiej. Nie mogłem zostać na parterze ruiny - musiałem wspiąć się na pierwsze piętro. Jeżeli uda mi się wciągnąć balustradę na górę, to nie będą wiedzieli, że można wejść wyżej.
I właśnie kiedy mocno spocony już byłem na górze, kiedy ostrożnie oparłem panzerfaust o ścianę, usłyszałem hałas – ktoś potknął się o leżące dookoła ruiny cegły. Ostrożnie wychyliłem głowę  w dół. W ruinę wszedł ktoś w mundurze i zatrzymał się próbując zorientować się w ciemności. Dopiero po chwili rozpoznałem niewysoką sylwetkę pana Ostrowskiego. Wyglądał inaczej - był w mundurze kolejarza, przepasany raportówką i z kolejarską rogatywką na głowie.
- Proszę pana – powiedziałem – musi pan wejść na piętro.
Na dźwięk mojego głosu pan Piotr spojrzał w górę.
- A to ty – powiedział.
- Trzeba po tej balustradzie – wskazałem na balustradę.
Panu Piotrowi poszło łatwo, za chwilę był na górze.
- Trzeba jeszcze wciągnąć tę balustradę w górę – powiedziałem.

Rozdział VI. O panu Ostrowskim i ministrze.

Przez otwór okienny wpadało do pokoju światło księżyca. Leżeliśmy płasko wzdłuż najdalszej od schodów ściany, czekając, aż linia żołnierzy minie naszą ruinę. Serce biło mi mocno. Żołnierze poświęcili ze dwie minuty na obejrzenie parteru, spojrzeli w górę, ale tak jak sądziłem, żaden nie próbował sforsować balustrady. Kiedy znów spojrzałem na ulicę minęli już prawym skrzydłem naszą willę i poszli dalej w stronę Puławskiej.
- A teraz posłuchaj – powiedział szeptem pan Piotr – Ja muszę przedostać się do stacji kolejki na Puławskiej. A tobie czas do domu.
Kiwnąłem głową. Pomyślałem, że będę musiał zostawić tu panzerfaust. Ale gdzie i jak go ukryć?
- Rozpoznał mnie jakiś ubek i zaalarmował koszary. Dobrze, że zdążyłem się pożegnać – ciągnął dalej pan Piotr.
-– Ale jak pan ominie tych żołnierzy? - zapytałem.
- Wymyślę coś.

Pomyślałem, że gdyby pan Piotr miał tu swój czołg, to w minutę byłby na Puławskiej. Pokuśtykałem do kąta, i podniosłem oparty o ścianę panzerfaust:
- A może ja pana osłonię? – powiedziałem. Na filmie „O szóstej wieczorem po wojnie” lejtnant Grisza osłonił cały pluton i wszystkich uratował. Z pierwszego piętra byłoby bardzo łatwo osłaniać.
- No, no Tomaszku – powiedział pan Piotr szeptem i sięgnął po pocisk.
Po chwili, patrząc mi prosto w oczy, pan Piotr powiedział – widzisz jestem tu jak na wojnie – a na stacji czekają na mnie. Muszę otworzyć sobie drogę. Do tego potrzebny mi twój panzerfaust. Czy mi go oddasz?
- Znów będę z pustymi rękami, bez iksa – pomyślałem – nie będę kapitanem, będę dalej rezerwowym. Przełknąłem i kiwnąłem głową:
- Dobrze.
- Dziękuję Tomaszku – pan Piotr wyciągnął do mnie rękę - ty masz już wolną drogę do domu. Biegnij, spiesz się. Spiesz się – powtórzył z naciskiem.

Dziesięć minut później, nie odpowiadając na niespokojne pytania mamy, stanąłem przy oknie naszej willi i patrzałem w kierunku ruiny pod opatrznością i dalej w stronę Puławskiej. Przed willą ubeka wciąż stał Citroën. W oświetlonym garażu kręcił się układający paczki oficer, drugi stał w drzwiach do willi. Na prawo niewyraźnie widziałem sylwetki żołnierzy przeszukujących ruiny i posuwających się w kierunku Puławskiej.

Były dwa wybuchy – ten pierwszy usłyszałem zanim jeszcze zobaczyłem ognistą kulę lecącą w stronę Citroëna. Drugi, kiedy to pocisk uderzył w ministerialny samochód, był znacznie potężniejszy i wstrząsnął całą ulicą. Samochód eksplodował, coś, chyba to było koło samochodu, uderzyło w stojącą po przeciwnej stronie fasadę. Oświetlona przez płomienie palącego się samochodu fasada jakby wygięła się u dołu, a potem zachwiała się i runęła na ulicę. Na koniec z blaszanym hałasem spadł do ogrodu willi ubeka szybujący dotąd w powietrzu teraz ledwie rozpoznawalny szyld apteki pod Opatrznością.
Ten układający paczki oficer wypadł z garażu i krzyczał do przeszukujących żołnierzy:
- Napad na towarzysza ministra. Biegiem do mnie.

Żołnierze ruszyli z powrotem w stronę Kazimierzowskiej. Drugi oficer z pistoletem w ręku tkwił w drzwiach wejściowych willi ubeka.
- A więc pan Piotr ma wolną drogę – pomyślałem – a ja będę miał co opowiadać chłopakom.
Ogień przygasał. Ostatnie co zobaczyłem, zanim mama odciągnęła mnie od okna, to truchtający w stronę koszar, ciasno otoczony przez żołnierzy i trzymany pod ręce przez dwóch oficerów, gruby cywil w garniturze. To chyba był ten towarzysz minister.

Rozdział VII. O czym Tomaszek znowuż rozmawiał z mamą. 

Najpierw były dwie poważne rozmowy z mamą. W pierwszej powiedziałem mamie, że spotkałem pana Piotra w ruinie. Udało mi się nie wspomnieć o panzerfauście, bo mama odrazu zaczęła myśleć analitycznie. Nie spytała się, dlaczego byłem w ruinie, tylko powiedziała, że grozi nam wielkie niebezpieczeństwo – możemy zostać aresztowani i wsadzeni do więzienia:
- Musisz to zrozumieć – mówiła – teraz musisz zachowywać się jak dorosły, musisz się mną opiekować. Teraz po tym wybuchu będą nas wszystkich podejrzewali. I zapytała:
- Co masz zadane do domu?

Powiedziałem, że mam się nauczyć wiersza Mickiewicza o lisie i niedźwiedziu. Mama kazała mi go wyrecytować. I kazała mi mówić, że jak usłyszałem wybuch, to siedziałem w kuchni i uczyłem się wiersza. A jeszcze powiedziała, że jak ja się uczyłem, to ona gotowała zupę pomidorową i przesłuchiwała mnie z wiersza.
- Bo mogą ciebie pytać co ja robiłam, a mnie o to co ty – powiedziała. A teraz powtórz wiersz jeszcze raz.

Drugą rozmowę mieliśmy następnego dnia. Tym razem powiedziałem o panzerfauście. Przyrzekłem, że  nigdy więcej takich rzeczy jak szukanie panzerfausta robić nie będę. A kilkanaście dni później, jak już mama się uspokoiła, miałem trzecią rozmowę, tym razem z mamą Janusza i moją. Mama Janusza już wszystko wiedziała od mojej mamy, ale chciała to jeszcze raz usłyszeć. Opowiedziałem wszystko co się działo tamtego wieczoru. Janusz też słuchał, a potem obie mamy długo tłumaczyły nam o Mikołajczyku i że musimy się nimi opiekować i być jak dorośli.
Mówiły nam o Mikołajczyku, bo akurat tego dnia ogłosili wyniki referendum. Wszędzie wygrali komuniści, tylko nie w Krakowie, bo tam wygrał Mikołajczyk. Mama powiedziała że to dziwne, że akurat w tym jednym mieście nie sfałszowali referendum – w gazetach było czarno na białym, że tam prawie każdy głosował za Mikołajczykiem. Ale to dobrze - świat będzie wiedział, że komuniści oszukali.

A tydzień później zniknął ubek. Przyjechał samochód ciężarowy, załadowali meble, zaplombowali drzwi i ubeka więcej nie było. Porucznik też zniknął ze szkoły.
- Poszłam do nich na Cyryla i Metodego, żeby mi zwrócili willę – mówiła mama Janusza – to powiedzieli, że willa jest upaństwowiona.
Pomyślałem, że w willi nikogo teraz nie ma, a obaj z Januszem wiemy jak się do niej dostać. A że, z Januszem byłem teraz, po mojej opowieści, za pan brat – miałem zastępować go na treningach drużyny - to następnego dnia obaj wybraliśmy się do willi.  Właśnie oglądałem w ogrodzie szyld apteki pod Opatrznością kiedy Janusz wyszedł z garażu z pokreślonym czerwonym ołówkiem skrawkiem strony papieru podaniowego:
„Samokrytyka w sprawie niedostatecznej czójności.
Z powodu braku czójności w mojej bezpieczniackiej pracy doszło do napadu reakcji na towarzysza ministra Radkiewicza.
Samochód towarzysza ministra został zniszczony. W samochodzie spaliły się zaplanowane wyniki referendum w Krakowie. Dlatego nie otrzymał ich Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie. Wskutek tego przez wroga klasowego podane zostały mylne wyniki referendum.
Proszę o ukaranie  ...

Tutaj strona urywała się.
- Czujność pisze się przez u zwykłe – powiedziałem – i czy to jego ukarzą?
- Trzeba pokazać to naszym mamom – powiedział Janusz. Kiedy szliśmy do domu myślałem, czy dowiem się kogo ukarzą.
Pierwsza czytała mama Janusza. Przerwała w połowie:
- Muszę zapalić – powiedziała sięgając po papierosy.
- Czujność pisze się przez u zwykłe – powiedziałem.
Mama spojrzała na mnie i powiedziała do mamy Janusza:
- Daj i mnie.
Kiedy z ubeckiego skrawka papieru został już tylko popiół w słoiku służącym za popielniczkę mama powiedziała:
- Tomaszku, dzięki Tobie prawda o sfałszowanym referendum wyszła na jaw. Ale nigdy nie przejdziesz do historii, bo do końca życia nie wolno ci nikomu o tym powiedzieć.
- Nie przejąłem się wtedy tym zbytnio, bo zastanawiałem się, gdzie będę trzymał granat, który obiecał mi Janusz.

Rozdział VIII. Po sześćdziesięciu latach.

Żebym ja stary tylko wiedział co jeszcze w życiu mogę sobie i innym narobić. Kiedy po sześćdziesięciu latach przypadek zaprowadził mnie na ulicę Kazimierzowską i zaskoczony ujrzałem tam szyld apteki pod Opatrznością coś we mnie drgnęło. Szyld był prawie taki sam, jak ten który zapamiętałem w roku 1946. a wisiał nie tam co wtedy – był na willi pana Ostrowskiego – czyli willi ubeka. Wiedziałem o losach willi w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - i kiedyś o tym opowiem osobno, bo nie miejsce tu na dalsze opowieści - ale nie miałem pojęcia, co działo się z willą później, a to, że teraz mieści się tam właśnie apteka pod Opatrznością zaskoczyło mnie. Zaskoczyło mnie do tego stopnia, że przypomniałem sobie, gdzie schowałem granat. Tak, czytelniku, zgadłeś. Sześćdziesiąt lat temu schowałem granat za ruchomą cegłą na poddaszu willi ubeka. Dlaczego? Przypomnij sobie czytelniku co przyrzekałem mamie po historii z towarzyszem ministrem UB. Nie chciałem się wtedy granatu wyrzec, a więc, skoro przyrzekałem mamie, musiałem go schować tam, gdzie w razie znalezienia nie padłoby na nas żadne podejrzenie. 
_ Czy to możliwe, że granat jest wciąż tam – za ruchomą cegłą? – głowiłem się – co należy zrobić?

W końcu zrobiłem to co powinienem – powiedziałem o granacie sympatycznej pani – właścicielce apteki. I zaczęło się. Wiecie kto wlazł na poddasze? A raczej co? Pancerny robot, z linkiem video i audio, łapami jak sześciopalcy golem i napędem kołowym i gąsienicowym. Brakowało mu tylko skrzydeł; Operator robota – sierżant (oni teraz mają inne stopnie, więc coś podobnego) policji w dżinsach - mówił, że i takiego już zamówił na przyszły rok. A kto towarzyszył policji? – oczywiście prasa, telewizja i radio. A co się działo na ulicy Kazimierzowskiej? – ano ewakuacja dwudziestu mieszkańców, zamknięcie poczty i trzech sklepów spożywczych. Nie polubili mnie ci ludzie – oj nie, pytali:
- Co jeszcze pan tam schował – niech pan sobie przypomni?
Przyglądali mi się, patrzyli mi w oczy próbując zgadnąć stan mojego umysłu i powtarzali:
- Czy na pewno nic – czy pan dobrze pamięta?

Trzymałem się dzielnie, o ubeckim ministrze nie powiedziałem ani im ani policji ani słowa. Całą historię opowiedziałem dopiero mojemu synowi Jackowi Długoszowi. W końcu jest on historykiem. A na końcu powtórzyłem mu to co powiedziała mama, że nigdy nie przejdę do historii. Jacek pokiwał głową i powiedział, że jeszcze nie wiadomo, bo to historycy decydują o tym czy ktoś przejdzie do historii.[1]





[1] Notka historyczna: Refendum przeprowadzone było 30 czerwca 1946 roku. Reżim komunistyczny ogłosił sfałszowane wyniki referendum 12 lipca 1946 roku. Jedynie w kilku miastach, w tym w Krakowie nie udało się reżimowi sfałszować wyników referendum. Niesfałszowane wyniki dały podstawę do protestów opozycji antykomunistycznej.


KONIEC



Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.

Za tydzień następny odcinek Festynu Opowiadań.

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze.

  Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.


  Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.

Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .

piątek, 20 października 2017

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 113.

Apteka pod Opatrznością



                  ©Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)              

Rozdział I, w którym Tomaszek opowiada o drodze do szkoły, o Januszu i o poruczniku.

Do szkoły był kawałek drogi – z Szustra do Narbuta. Jeżeli szedłem do szkoły sam, a nie z Januszem, to chodziłem skrótem przez ruinę domu przy Różanej. Janusz powiedział kiedyś, że ten dom to musiał być trafiony strzałem z tego Tygrysa, co jeździł Różaną w czasie powstania. Poprzez klatkę schodową z której pozostała wisząca pajęczyna metalowej balustrady  i przez zniszczoną framugę drzwi wchodziłem do parterowego mieszkania numer jeden. Zatrzymywałem się na chwilę w środkowym pokoju – podobały mi się jego ściany wyklejone ciemnobrązową tapetą z kremowymi, przypominającymi atakujące kobry, wzorami. Potem wyskakiwałem przez rozwalony pociskiem otwór okna sypialni i zaraz skręcałem w Kazimierzowską. Tam, niedaleko za rogiem, z trzypiętrowego domu został tylko front – pionowa, wysoka aż do trzeciego piętra i niczym niepodparta fasada, ze zwisającym nad rozbitym oknem wystawowym pogiętym, blaszanym szyldem apteki pod Opatrznością. Reszta domu leżała w gruzach. Wzdłuż fasady wykonany szerokim pędzlem napis obwieszczał: „Niebezpieczeństwo”. Przechodząc obok fasady zaklepywałem litery „N” i „o” – pierwszą i ostatnią literę ostrzeżenia. Kiedy przy silniejszym wietrze fasada jakby się chwiała, zaklepywałem litery bardzo ostrożnie, a odchodząc od fasady czułem się odważniejszy niż zwykle. Za fasadą mijałem podziurawiony kulami okrągły słup ogłoszeniowy, na którym od miesiąca wisiał plakat „30 czerwca 1946 – referendum ludowe. Warszawa głosuje 3 x Tak”. Przedtem plakat też zaklepywałem; teraz przestałem, bo do referendum było już tylko kilka dni, a potem plakat i tak ktoś zerwie, więc po co się wysilać. 
Janusz nie chciał chodzić na skróty. Dlatego często, pomimo że mieszkał u nas, szliśmy do szkoły oddzielnie – on ulicami, a ja przez ruinę.

Czasem w drodze do szkoły dołączał do mnie porucznik, który mieszkał w willi dokładnie naprzeciw apteki pod Opatrznością. Porucznik chodził do tej samej piątej klasy co ja, a nazywaliśmy go porucznikiem dlatego, że kiedyś przyszedł do szkoły z przypiętą do swetra oficerską gwiazdką. Jego ojciec był ubekiem i Janusz mówił, że ta gwiazdka była od munduru ojca. Mówiliśmy w klasie, że ubeckie gwiazdki można łatwo rozpoznać, bo mają po wewnętrzej stronie litery UB. Porucznik zaprzeczał, że to nieprawda, że gwiazdka żadnych liter nie ma, ale obejrzeć jej nie dał. Twierdził, że tę gwiazdkę dał mu sam towarzysz minister UB, kiedy przyjechał do ojca. Mówił, że minister jeździ czarnym samochodem Citroën. To może była prawda, bo raz czy dwa widziałem czarnego Citroëna przed willą porucznika.

Zwykle porucznik doganiał mnie tuż za ruiną, na rogu Kazimierzowskiej i Narbuta. Stał tam kwadratowy gmach, w którym w czasie okupacji mieściły się koszary SS. Teraz kwaterował tam Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Za gmachem, w stronę więzienia mokotowskiego, więźniowie budowali wzdłuż Kazimierzowskiej czteropiętrowe domy. Janusz mówił, że to będą mieszkania dla ubeków i że Korpus Bezpieczeństwa to też sami ubecy. Ale ja tam nie dochodziłem, bo szkoła była  bliżej, już na Narbuta.

Jak powiedziałem mamie o tej ubeckiej gwiazdce porucznika i o tym, że często idąc do szkoły go spotykam, to mama przeprowadziła ze mną poważną rozmowę. Tak powiedziała: „Tomaszku, czas na poważną rozmowę”. Rozmowa była o ubekach i o ukrywaniu się. Że ubecy szukają ludzi, którzy się ukrywają, i że gdybym wiedział o kimś kto się ukrywa, to mam nikomu, ale to nikomu nic nie mówić – a już nigdy porucznikowi mimo, że on nie jest dorosły. Bo tych ukrywających się ubecy wsadzają do więzienia, a ojciec porucznika jest ubekiem. Powiedziała jeszcze, że jakby ojciec był tutaj, to powiedziałby mi to samo.
Ta rozmowa była jeszcze przedtem, zanim pan Piotr Ostrowski – stryj Janusza - zaczął się ukrywać.

No ale wracam do porucznika. Był wyższy ode mnie, szczupły i był opryskliwy. Na dużej przerwie często zajadał się czekoladą – taką w ogromnych płatach – czekoladą z paczek UNRRA – i ciągle był chudy. Czekoladę jadł sam, nie częstował nikogo, bo też nie miał przyjaciół. Chodził szybko, i tylko wtedy mogłem go dogonić, kiedy idąc trenował wykopy pustą puszką po krwawej kiszce. Ta willa w której porucznik mieszkał, to przed wojną była własnością stryja Janusza - pana Piotra Ostrowskiego i Janusz mówił, że ubek - ojciec porucznika - ukradł jego stryjowi willę.

Rozdział II, w którym dowiadujemy się gdzie kto mieszkał przedtem i teraz.

Bo to było tak. Pan Piotr Ostrowski wprowadził się do swojej willi na Kazimierzowskiej tuż przed wojną. W kampanii wrześniowej walczył nad Narwią, a w miesiąc po kapitulacji Warszawy przedostał się przez Słowację na zachód. Wtedy do willi sprowadziła się szwagierka pana Ostrowskiego - mama Janusza z Januszem. Sama, bez męża, bo jej mąż - ojciec Janusza - nie wrócił, tak jak i mój ojciec, z wojny. Potem okazało się, że mąż pani Ostrowskiej zginął w bitwie nad Bzurą, a w dwa miesiące później willę zarekwirował – to znaczy wyrzucił z willi panią Ostrowską z Januszem - jakiś Niemiec. Pani Ostrowska z Januszem wprowadziła się do nas, bo państwo Ostrowscy byli naszymi przyjaciółmi, jeszcze sprzed wojny.

Pewnie ze względu na tego Niemca to niemieckie Vernichtungskommando, które po powstaniu paliło i burzyło Mokotów tej willi nie podpaliło. Ale kiedy weszli Rosjanie i jeszcze zanim pani Ostrowska wróciła do Warszawy, do ocalałej willi wprowadził się ten ubek – ojciec porucznika. I znów Janusz i pani Ostrowska zamieszkali u nas. Także pan Piotr Ostrowski – stryj Janusza – jak wrócił z zachodu, to też u nas mieszkał, dopóki nie zaczął się ukrywać.
Nasza willa stała na Szustra. Obie wille - nasza i ta pana Ostrowskiego na Kazimierzowskiej były identyczne, bo obie budował jednocześnie mój ojciec – architekt. Z naszą willą, jak mówiła mama, mieliśmy szczęście w nieszczęściu – bo wprawdzie Niemcy ją podpalili, ale spalił się tylko parter, i choć  schody na piętro i całe piętro ocalały, to taka do połowy spalona willa ubeków nie interesowała. Na odbudowę parteru nie było pieniędzy, mieszkaliśmy więc na piętrze - mama ze mną w jednym pokoju, a w drugim pokoju Janusz z mamą. A jak u nas mieszkał, to pan Piotr Ostrowski spał na polowym łóżku w kuchni.

O ubeku mama i pan Ostrowski mówili funkcjonariusz. Jeszcze  zanim zaczął się ukrywać, to pan Ostrowski poszedł do ubeka upomnieć się o willę. Widziałem jak razem stali na podwórku – mały pan Ostrowski i wysoki, tęgi ubek. Ubek nachylił się nad panem Ostrowskim i powiedział, że hipotekę ma w dupie, a księgą wieczystą to się teraz wszyscy w UB podcierają. Pan Ostrowski wyprostował się jak struna i odpowiedział, że podetrzeć się to można tym waszym referendum, co je sfałszujecie. Wiedziałem o czym  mówił, bo mama też kiedyś powiedziała, że oni po to referendum zorganizowali, żeby je sfałszować. Powiedziała, że referendum to największe kłamstwo roku 1946.

Tydzień temu na ścianie naszej willi żołnierze z koszar wymalowali napis „3 x Tak niemcom nie w smak”. To ostatnie słowo „smak” było bardzo małe, dlatego, że skończyła im się ściana. A 3 x tak było dlatego, że w referendum trzeba było odpowiedzieć na trzy pytania.
Pomyślałem wtedy, że gdyby do referendum dodać czwarte pytanie – o tym czy należy zwrócić willę panu Ostrowskiemu, to wszyscy głosowaliby że tak i sprawa byłaby załatwiona. Bo oczywiście byłem za panem Ostrowskim.
Pan Ostrowski przed wojną grał w drużynie młodzików Polonii a dopóki nie zaczął się ukrywać, to był trenerem naszej drużyny. W czasie wojny walczył na zachodzie u generała Maczka, był dowódcą czołgu, a to, że był mały było dla niego dobre, bo do czołgów biorą małych. Ale to, że ubek był taki duży trochę mnie przestraszało.

Rozdział III w którym Tomaszek opowiada o piłce nożnej i Tajemniczej Wyspie.

Po szkole cała nasza drużyna piłkarska zebrała się na parterze naszej willi, w wypalonym salonie. Siedzieliśmy na ustawionych w słupki cegłach. Trochę piekło mnie w gardle, bo co kto ruszył nogą, to w powietrze wzbijał się kłąb kurzu z warstwy leżącego na podłodze parteru tynku. Janusz – był kapitanem drużyny - jak zwykle bawił się swoim granatem. Z jajowatego kształtu granatu wystawał czerwony zapalnik. Ten czerwony kolor - kolor niebezpieczeństwa – niepokoił mnie, bo to musiało znaczyć, że jest to granat bojowy.

Miesiąc wcześniej, po tym jak Polonia Warszawa zdobyła mistrzostwo Polski roku 1946, postanowiłem, że będę taki jak Szczepaniak z Polonii. Szczepaniak grał na obronie, ale potrafił strzelić karnego. Był kapitanem drużyny a czasem strzelał i gola w polu. Poprawiłem się na cegłach i powiedziałem, że chcę zostać kapitanem drużyny.
- Kapitanem  jestem ja – powiedział Janusz.
- Ale ja kiwam lepiej i dlatego powinienem być kapitanem. Pan Ostrowski zawsze mówił, że mam talent – powiedziałem – przez moją obronę nikt nie przechodzi.

Janusz zaczął bawić się odbezpieczającą granat nakrętką zapalnika. Przypatrywaliśmy się jego rękom. Najmłodszy z nas, ten co był bramkarzem, głośno przełknął i powiedział:
- Niech już tak zostanie. Janusz jest dobrym kapitanem.
- Porucznik chce zapisać się do drużyny – powiedziałem, bo myślałem sobie, że jak bym wprowadził porucznika do drużyny, to łatwo bym go przekonał, że to ja  powinienem być kapitanem. A porucznik naprawdę byłby dobrym nabytkiem dla drużyny. Szybki, wysoki; w myślach ustawiałem go na pomocy, na lewym skrzydle. Przy rzutach rożnych, jak nie gralibyśmy trzy kornery karny, to byłby pierwszy do główki.
- Ten syn ubeka? Ten co się obżera UNRRowską czekoladą? – ty zawsze masz głupie pomysły – powiedział Janusz.

Wieczorem powiedziałem mamie, że chcę zostać kapitanem drużyny, i że nie udało mi się wciągnąć porucznika do drużyny. Mama trochę się zachmurzyła i zapytała czy przyjąłbym do drużyny syna esesmana. Kiedy powiedziałem, że nie, ale esesman jest niemcem, a ubek Polakiem, odrzekła, że żeby być ubekiem trzeba być złym człowiekiem. Powiedziała żebym to przemyślał. A dodała jeszcze, że na dodatek ubek kradnie paczki UNRRA – jakżeby inaczej miał w garażu całą ścianę zastawioną paczkami.
Myślałem nad tym i w domu i szkole. Zrozumiałem, że porucznik nie ma przyjaciół nie tylko dlatego, że sam żre czekoladę, ale też dlatego że jest synem ubeka. Pomyślałem, że to dobrze, że nie powiedziałem porucznikowi o naszym odkryciu. Bo odkryliśmy, że w domu z tapetą można wejść po balustradzie na pierwsze piętro i że to jest fajna kryjówka.

Później myślałem o samym ubeku. Miesiąc przedtem czytałem Tajemniczą Wyspę Vernego. I ubek zaczął dla mnie wyglądać tak jak nieszczęsny bosman ze statku Britannia, którego kapitan Britannii za popełnienie zbrodni wysadził na bezludnej wyspie. Bosman też był duży i napadł na Harberta i o mało go nie zabił. Ale po wielu miesiącach, dzięki temu że pan Cyrus Smith walczył o jego duszę, zmienił się. Wyobrażałem sobie, że ubek też może się zmienić i któregoś dnia wypuści wszystkich tych co się ukrywali, a których złapał i trzymał w więzieniu. Oczywiście wtedy byłoby inaczej - porucznik wszedłby do drużyny a ja zostałbym kapitanem.
Ale następnego dnia zacząłem mieć co do tego pomysłu wątpliwości. Najpierw dlatego, że bosman z Britannii zmienił się dopiero po wielu miesiącach, a przedtem był bardzo smutny i pozostawał w otępieniu. Natomiast ubek wcale nie był otępiały, a jak kłócił się z panem Ostrowskim, to bałem się, że się pobiją. A rano słyszałem jak ubek krzyczał na porucznika i porucznik przyszedł do szkoły ze śliwą pod prawym okiem. Ale najważniejsze było to, że mama rozmawiając z panią Ostrowską powiedziała, że żeby wygrać referendum ubecy przeprowadzają masowe aresztowania, a pani Ostrowska  powiedziała że boi się, że znajdą i aresztują pana Piotra Ostrowskiego. Nie chciałem, żeby aresztowali pana Ostrowskiego, nawet gdybym miał nie zostać kapitanem, chociaż na pewno byłbym lepszym kapitanem niż Janusz. Pani Ostrowska powiedziała jeszcze, że ci nasi mężczyźni albo już nie żyją, albo są w więzieniach. Zastanowiłem się nad tym i pomyślałem, że ma rację.

Rozdział IV o paczkach, iksie i Edmundzie Dantèsie.

Po treningu drużyny Janusz powiedział, że może jednak przyjąć porucznika do drużyny. Na próbę. Wiedziałem, że tak przyjęty porucznik byłby za Januszem, i to byłoby bardzo źle, a jeszcze pamiętałem co mi mówiła mama. Powiedziałem że nie zgadzam się, że ubek kradnie paczki UNRRA i stąd porucznik ma czekoladę:
- Jego ojciec ma w garażu pełno tych kradzionych paczek.
- Jak taki jesteś mądry, to idź i przynieś jakąś paczkę – powiedział do mnie Janusz.
- A pójdę – odpowiedziałem. Nie mogłem stchórzyć, a gdybym przyniósł paczkę, i tam byłoby dużo czekolady, to może za jakiś czas drużyna wybrałaby mnie na kapitana.

Wiedziałem jak się dostać do garażu ubeka bo był taki sam jak w naszej willi. W garażu były trzy rowery marki Puch – takiej marki roweru nie znałem, ciekawy byłem, czy to polska marka i skąd ubek te rowery wziął. A paczki zastawiały wysoko całą tylną ścianę. Kiedy rozglądałem się za czymś, przy pomocy czego mógłbym sięgnąć po paczkę - skrzypnęły drzwi garażu.
Musiałem uciekać. Wybiegłem na Kazimierzowską, pobiegłem do Różanej, do tej ruiny z tapetą. Poprzedniego dnia robiliśmy zawody we wchodzeniu na pierwsze piętro - wspinaliśmy się po zwisającej balustradzie. Było to trudne, bo balustrada gięła się jak sprężyna. Ale za to, jak już było się na piętrze, to można było dolny kawałek tej balustrady  wciągnąć na górę, tak, że już nikt nie mógł wejść. To było jak most zwodzony w jakimś zamku.

W ciemności wspiąć się było trudno. Spadłem z wysoka na jakąś cegłę, przewróciłem się i skręciłem kostkę. Z tą bolącą kostką siedziałem w ciemności w pokoju z ciemną tapetą, aż upewniłem się, że nikt mnie nie goni. W końcu pokuśtykałem do domu.
To skręcenie kostki było pechowe, bo Janusz przeniósł mnie do rezerwy. Od razu zaczął nazywać mnie rezerwowy. Mogłem grać tylko na treningach i to tylko na bramce. Prawda, że w bramce nie musiałem się dużo ruszać i kostka mniej bolała.

To były złe dni. Czułem się jak uwięziony w zamku d’If Edmund Dantès w książce „Hrabia Monte Christo”. Ale Dantès miał opata Farię. A ja? Dantès znalazł skarb. A ja? Postanowiłem zapomnieć o hrabim Monte Christo i myśleć analitycznie – tak mówiła moja mama, kiedy miała jakiś problem.
Właśnie dowiedziałem się w szkole, że jak się szuka jakiejś liczby, to można nazwać ją x i można z tym iksem robić różne rzeczy. Podobał mi się ten x, tak jak w tym pytaniu że jeżeli cegła waży kilo i pół cegły – to ile waży cegła. Tu x się bardzo przydawał. To chyba było myślenie analityczne. A jeżeli liczba może być iksem, to inne rzeczy też mogą być. Na przykład Edmund Dantès miał swój x – to był skarb na wyspie Monte Christo. Janusza iksem był jego granat. A jaki był mój x?
Mógł to być na przykład czołg. Gdybym tak znalazł czołg i zajechał tym czołgiem pod naszą willę. Wszyscy by patrzyli na mnie i mówili, że on potrafił to zrobić, nawet ze skręconą kostką. I zostałbym kapitanem drużyny. A jak kostka wyzdrowieje, to grałbym i na obronie jak Szczepaniak i także w ataku i strzelałbym gole. Albo może zamiast czołgu lepszy byłby samochód pancerny, bo czołgiem trudno kierować. Karabin maszynowy też byłby iksem. Ma naboje na taśmie i strzelałbym serią. Tak jak na filmie „O szóstej wieczorem po wojnie”. Bo z samolotem trudniej – czasem trzeba skakać ze spadochronem tak jak było na filmie „Jeden z naszych samolotów zaginął”.

I wtedy wpadłem na pomysł - odkryłem gdzie może być iks. W koszarach – tam przedtem byli esesmani, może coś po nich zostało. Tam może znajdę rewolwer – najlepiej Parabellum, a może granat, taki zaczepny, z długą, drewnianą rączką. I wtedy już nie będzie mowy o skręconej kostce i o rezerwowym.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ. DOKOŃCZENIE ZA TYDZIEŃ.

Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.

   Za tydzień następny odcinek opowiadania.


Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też wyrazić swoją opinię klikając na jedno z trzech okienek w dole postu.

  Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować  i kupić przez internet.   

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Rozważam otwarcie Festynu Opowiadań dla podobnych w formacie utworów innych autorów - co o tym sądzicie? Skomentujcie. 





sobota, 14 października 2017

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 112.

Ostatnia runda


© Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


Poniedziałek, 11 lipiec 2005,  jubileusz uczelni. Jak zwykle, zawsze czujni na darmowe alkohole, pierwsi do drinków ruszyli dziennikarze.
- A Wiesiek w pierwszym szeregu – zauważył Jacek, patrząc na pulsującą przy barze grupę – nabierają wigoru, ciekawe który to z nich popsuje taki przyjemny jubileusz. A tak ładnie się zaczął.
Po drinkach, kiedy już wszyscy usiedli, rektor przedstawił wiceministra:
- Przypominam, że jest on naszym byłym uniwersyteckim kolegą. Oddaję ci głos drogi ministrze, drogi Stefanie.
 Wiceminister wspierał się prezentacją komputerową:
- Proszę państwa, w jednym z sycylijskich dialektów nie ma czasu przyszłego. Nam, historykom to nie przeszkadza. Nam chodzi o czas przeszły, a czas przeszły jest w każdym języku. Dumny jestem z tego, że tu, na tej uczelni, byłem uczniem znakomitego historyka profesora Rzęckiego. Uczniem nie tylko w nauce ale i w jachtingu. Dla mnie i dla innych jego uczniów profesor był zawsze młody. Traktowaliśmy go jak starszego brata.
- Rzygałeś na morzu gorzej niż listonosz na zapleczu Urzędu Pocztowego w Białce Podhalańskiej - myślał Jacek  - na rejsie do Sztokholmu Rzęcki tylko kiwał głową. To tyle o jachtingu, Stefanku. A co do przeszłości – właśnie o nią będzie tu chodziło.
Na ekranie komputerowego rzutnika przewijały się fragmenty wystąpień  ministra:
- Po długiej walce, w której ja też miałem swój niewielki udział skończyliśmy z komunizmem. Będzie dobrze, będzie coraz lepiej – mówił minister w Wałbrzychu. Jego mowę w Białymstoku ilustrowało hasło: “WIEK XXI – WIEKIEM POLSKIEJ NAUKI”, zaś podczas przemowy w Hajnówce  prezentowane plansze puchły od geometrii rozwojowej: - krzywe pięły się w górę jak drabina jakubowa, słupki przypominały wielkością dęby w pobliskiej puszczy Białowieskiej. Oczywiście była też uśmiechnięta gęba ministra wsiadającego do rządowego BMW.
Wiceminister kończył:
- W swojej ostatniej pracy o uczciwości historyka, profesor Rzęcki cytował św. Grzegorza: „Nawet jeśli prawda może spowodować zgorszenie, to lepiej dopuścić do zgorszenia, niż wyrzec się prawdy!". Takiej właśnie maksymie dotrzymywałem wierności pracując naukowo a teraz dotrzymuję w działalności politycznej.
Na ekranie wizerunek Św. Grzegorza ustąpił miejsca ostatniemu slajdowi – odręcznej, pisanej pulsującą energią dłonią notatce wiceministra do księgi pamiątkowej jubileuszu.
Z szerokim uśmiechem na twarzy wiceminister uścisnął dłoń rektora. Jacek, siedząc niedaleko od projektora, obserwował Wieśka kierującego się w stronę obsługującego projektor technika.
- A więc wypadło na Wieśka – pomyślał.
- Jeszcze uzupełnienie wystąpienia pana ministra – jeden slajd z tego laptopa – właśnie przyszedł majlem – powiedział Wiesiek do technika.
Na ekranie ukazał się ręcznie pisany tekst:
- Jestem patriotą. Kocham swój kraj. W trosce o przyszłość naszego kraju uważam za swój patriotyczny obowiązek zawiadomić, że profesor Rzęcki prowadzi działalność antyrządową. Na swoim seminarium atakuje Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą i towarzysza Jaruzelskiego. W mieszkaniu przy ulicy Madalińskiego utrzymuje skrzynkę kontaktową Solidarności. Poniżej podaję nazwiska studentów zamieszanych w konspirację...
 Zażenowaną ciszę sali przerwała uwaga podpitego reportera:
- Patrzcie, jakie te teksty podobne - ten wiceministra i ten teraz. Jakby oba napisała ta sama ręka.
- Przecież powiedział, że walczył. Tylko po której stronie? - Dorzucił ktoś z tylnego rzędu.
Dwóch ochroniarzy skierowało się w kierunku stojącego wciąż przy projektorze Wieśka. Na sali narastał hałas, gdzieś pękł rzucony na podłogę kieliszek, właściciel cateringu przynaglał kelnerów do pośpiechu w likwidowaniu bufetu.
Dwa tygodnie przed jubileuszem, poniedziałek, 27 czerwiec 2005. Rektor Jacka uczelni był człowiekiem wysokiej ambicji. Wiesiek, przyjaciel i partner Jacka w cotygodniowej partyjce
Znalezione na ulicznym słupie
szachów, uważał, że teorio-ewolucyjne konsekwencje takiej osobowości są bardzo poważne. W 
ramach obowiązków służbowych dziennikarza Wiesiek naczytał się materiałów ostatniej konferencji na temat biologii ewolucyjnej i dzielił się swoją erudycją ze wszystkimi znajomymi. Jacek nie pamiętał już wywodu Wieśka, natomiast spodobał mu się cytowany przykład: ponieważ Churchill był takim superambitnym człowiekiem, to dzieci Churchilla były alkoholikami, wnuki nie lepsze, a prawnuków nie powinno być wcale. O dzieciach rektora Wiesiek narazie nie wiedział nic i się nie wypowiadał.
Rok temu ambitny rektor zaokrąglił nieco rocznicę powstania uniwersytetu i w ten sposób znalazł powód do zorganizowania jubileuszu ze sobą w roli głównej. Jacek, przecież profesor historii, otrzymał dwa zadania: po pierwsze uzyskanie notki wiceministra do księgi jubileuszowej: – to pana znajomy sprzed lat – razem panowie żeglowaliście - zadanie drugie: przekopanie archiwum uczelni. Rektor oczekiwał rezultatów. Nie byłby zaskoczony, gdyby Jacek dowiódł, że król Jagiełło, Maria Curie-Skłodowska, Wałęsa czy Chopin byli absolwentami uczelni.
Czy rektor wiedział, że w archiwum między innymi papierami znajduje się donos na Rzęckiego? Jackowi wydawało się, że nie. Chociaż wiedzieć mógł - uczelnia to wylęgarnia plotek i donosów.

Jednak najpilniejsza była ta, wymagana przez rektora, notka do księgi jubileuszowej. Kiedy wreszcie odbierał ją od sekretarki okazało się, że wiceminister, czyli kiedyś Stefan przyjmuje wysokiego urzędnika Unii Europejskiej i zobaczyć się ze znajomym z młodości nie może. Nie było też sugestii o jakimkolwiek spotkaniu w przyszłości, co Jacek przewidział jeszcze przed wizyta w ministerstwie.
Im bliżej dnia jubileuszu, tym bardziej, głęboko wewnątrz Jacka mózgu, w ciele modzelowatym, czaiło się poczucie malejącej sympatii do sytuacji. Trzeba było coś z tym donosem zrobić – okazja była – miał przecież pojechać i dać w Suwałkach odczyt o Jadźwingach.
Kiedy Jacek z żoną Kaliną pojechali w końcu do Suwałk, wracając zboczyli do Puńska. Kalina wybrała się na targ kupić miejscowy specjał – sękacz i posłuchać dźwięków litewskiej mowy. Powiedziała, że jest przecież aktorką, a wsłuchiwanie się w obce języki pomaga w doskonaleniu potrzebnej w zawodzie dykcji.  Jacek natomiast trafił do miejscowej biblioteki publicznej i wychodząc powiedział sobie:
- No nareszcie wszystko jest załatwione.
Poniedziałek, 11 lipiec 2005, wieczorem po jubileuszu.
 - Jestem patriotą. Kocham swój kraj. W trosce o przyszłość naszego kraju uważam za swój patriotyczny obowiązek zawiadomić, że profesor Rzęcki prowadzi działalność antyrządową.... – Kalina czytała z trzymanej w ręku pożółkłej strony – na swoim seminarium ... - przerwała i popatrzyła na Jacka.
Rzucona na stół strona spadła na podłogę, a Kalina wzięła do ręki pogniecioną kopertę.
- No to teraz mów. Wszystko. Skąd się to tu na Twoim biurku wzięło. Od początku aż do dzisiejszego skandalu – powiedziała.
Nim Jacek otworzył usta, do drzwi zadzwonił Wiesiek.
- Mejl przyszedł z Biblioteki Publicznej w Puńsku – zapisany wcześniej ale z wprowadzoną dzisiejszą datą wysłania. Nie wiadomo kto go wysłał – powiedział, podnosząc leżącą na podłodze stronę.
- Już wiadomo – Kalina ze złością trzepnęła kopertą w stojący na stole talerz z pokrojonym sękaczem – wiadomo kto, tylko nie wiadomo dlaczego nic nie mówił.
Oglądając kopertę dodała:
 – A donos przyszedł z Wiednia, w lipcu 1988.
- Donos znalezłem w archiwum – powiedział Jacek – już wtedy byłem pewien, że to dzieło Stefana; A jego odręczna notka napisana na jubileusz, z tym samym charakterem pisma – to matematyczny dowód. Ot, cała odpowiedź.
- Już są pierwsze plotki – minister, szef Stefana sądzi, że to robota rektora – powiedział Wiesiek - ministerstwo milczy, nieoficjalnie mówi, że fałszerstwo, że charakter pisma zmienia się z wiekiem, i tak dalej i tak dalej, więc minister nie ma problemu.
- Z tym tutaj ma problem – głowa Kaliny wskazała na Jacka – jak go znam, Jacek już jest gotowy do następnej, drugiej rundy. I nie mówcie o wiceministrze per Stefan – on jest podłym politykiem, którego nie chcę znać. To tak jakby zbrodnia Kainowa na odwyrtkę – zabójstwo nie młodszego, a starszego prawie brata.
- Jeszcze jest to – wyciągnąłem to ze starych papierów - Jacek podał Kalinie pożółkłą stronę sztokholmskiej popołudniówki. Pół strony gazety zajmował wybity tłustym drukiem tytuł; było to jedno słowo, sześć liter: Hjälte. Na marginesie ktoś dopisał ołówkiem: “Bohater” a poniżej: “uratował szwedzkiego żeglarza”.  Pod tytułem widniało zdjęcie jachtu Alfa Centauri. Załoga jachtu zgrupowana była koło grotmasztu. W prawym górnym rogu zdjęcia włamana była fotografia kapitana - profesora Rzęckiego.
- Pamiętam ten rejs, to był rok 1980 – powiedziała Kalina – jedyny raz kiedy Stefan był na morzu.
Dwa tygodnie później, poniedziałek, 25 lipiec 2005. Wiceminister, tak jak przewidział Wiesiek, milczał. Oficjalnie rzecznik ministerstwa powiedział, że ministerstwo nie widzi potrzeby komentowania, bo domniemanie autorstwa donosu jest śmieszne.
Wkrótce donos stał się tłem, podkładem do szerszej dyskusji, bo na czasie było ustalenie budżetu Instytutu Pamięci Narodowej. Jedna z radiostacji ogłosiła zbiórkę miliona złotych na fundusz “Oczyścić i Najsurowiej Ukarać. Cały Układ”. Celem funduszu miało być wykrycie autora donosu. O ministrze nie było ani słowa.
Drugim tematem dyskusji było życie profesora Rzęckiego. Wiesiek opublikował stronę sztokholmskiej popołudniówki i zdjęcie jachtu Alfa Centauri ozdobiło wpierw jego dziennik a potem okładki tygodników. Fakt, że na liście załogi jachtu kapitana Rzęckiego byli Jacek, Kalina i wiceminister był tłustym kąskiem dla prasy.
Żyjąca jeszcze gosposia profesora powiedziała w wywiadzie, że przez ostatnie pół roku przed śmiercią profesor bez przerwy chodził po mieszkaniu: “Tylko dywan wydeptywał, aż się bałam, że ślad wydepcze, a przecież usiadłby sobie. Niespokojny był.” Gdzieś przed końcem roku 1988., jakieś sześć miesięcy po nadejściu donosu, po cichu, bez rozgłosu, profesor Rzęcki odszedł na emeryturę, a po następnym pół roku zmarł.
Prasa rozpisywała się o nieudanym jubileuszu, o donosie, w tygodnikach analizowano życiorys skrzywdzonego profesora ale wiceminister trzymał się mocno. W publikacjach pojawiało się jego nazwisko, ale ostrożność nie pozwalała na łączenie jego nazwiska z donosem. Brakowało nowych dowodów. Jacek pocieszał się, że była to tylko pierwsza runda dłuższej rozgrywki.
Wieczorem, Wiesiek jak zwykle stawił się na partię szachów, przyniósł nawet kwiatki dla Kaliny, koniaczek i ostatnie wiadomości. Minister właśnie obciął rektorowi pieniądze na badania - rektor się pieni. Z innych wiadomości – felietonista brukowca, a znajomy ministra krytykuje grę aktorską Kaliny, nazywając ją Lady Makbet light.
Kalina zniknęła w głębi mieszkania, gdzie rozmawiała ze swoją urażoną ambicją. Jacek z Wieśkiem zamyśleni siedzieli nad prawie pustą szachownicą (zadanie Keresa, rok 1932, mat w dwóch posunięciach). Niespodziewanie przewracając białego króla, wylądowała na szachownicy stara, pogięta pocztówka.
- Ty szakalu – powiedziała Kalina do Jacka - mówiłeś o starych papierach – a jakże. Od początku wiedziałeś dlaczego Stefan to zrobił – miałeś tę pocztówkę. Czemuż, ja biedna, nie mam męża, który myśli płasko? Czemuż nie mam męża posadzkarza?
Wiesiek podniósł pocztówkę i spojrzał na Kalinę:
- Tu widać wielkie koło wiedeńskiego Prateru – diabelski młyn – powiedział.
- Spójrz na drugą stronę – powiedziała Kalina - tę pocztówkę przysłał nam Stefan na miesiąc przed donosem. Z pozdrowieniami z  Austrii i z prośbą o zapytanie profesora Rzęckiego, czy jego praca habilitacyjna została zaakceptowana.
- Aha – powiedział Wiesiek.
- Jacek sprawdził wtedy z profesorem i odpisaliśmy mu, że niestety praca została odrzucona. No i przyszły wiceminister został na zachodzie, a co najważniejsze – zemścił się. Za habilitację. Tym donosem. Zniszczył Rzęckiego,  a wkrótce, sprytny podlec, zrobił karierę jako emigrant polityczny. A ten szakal – tu wskazała na Jacka – skojarzył to natychmiast po znalezieniu donosu. I milczy.
- Szczeka – powiedział Jacek.
- Co szczeka?
- Szakal. Nie milczy, a szczeka.
- Co najwyżej się tchórzliwie odszczekuje, jest zdradliwy, żywi się padliną, wypadają mu włosy i bolą go zęby, tak, że chce mieć implanty – powiedziała Kalina w przestrzeń – a tę pocztówkę proszę mi opublikować w dodatku nadzwyczajnym, w milionie egzemplarzy, w pięciu językach – zwróciła się do Wieśka. Wiesiek milcząc schował pocztówkę do teczki.
- No dobrze – powiedział Jacek – powiem Wam trochę więcej.
Kalina odchrząknęła: - Trochę.
- Dzisiaj rektor zaprosił mnie do swojego gabinetu i zaproponował mi pozycję prodziekana. Odmówiłem, mówiąc, że na prodziekana się nie nadaję. Wiem, że się odmowy spodziewał. Nie nalegał - Jacek podniósł białego króla i przyglądał mu się podejrzliwie.
- A może widzi w tej figurze rektora – pomyślała Kalina - choć biały król symbolizuje dobro.
Jedenaście dni później, piątek,22 lipiec 2005. Wydawało się, a w każdym razie tak sądził Jacek, że opublikowana przez Wieśka pocztówka z Wiednia zakończy walkę w drugiej rundzie. Nic z tego. Na poziomie brukowców pocztówka zrobiła wrażenie, ale minister wciąż się trzymał. Ataki na Jacka i Kalinę nie ustawały. Felietonista zaatakował Jacka z grubej rury:
- Wśród studentów znany jest jako Szalony Profesor. Mówi się o nim, że to co zaczęło się dla niego jako poszukiwanie intelektualnego spełnienia, z upływem lat stało się pociesznym ćwiczeniem unikania rzeczywistości oraz przekleństwem wieku średniego.
- Skąd on to przepisał? – pieklił się Jacek – to jest zbyt mądre aby mógł to sam wymyśleć.
W ten piątek wrócił do domu z dwiema butelkami szampana. Wycałował Kalinę, zaprosił Wieśka, i zanim zdążył się upić, pokazał im swój łup – kartkę maszynopisu:
„Jestem patriotą. Kocham swój kraj.W trosce o przyszłość naszego kraju uważam za swój patriotyczny obowiązek zawiadomić, że profesor Rzęcki jest agentem Służby Bezpieczeństwa. Próbuje rekrutować tajnych współpracowników na wydziale Historii.”
- Ja ten patriotyzm i to “w trosce o przyszłość”  i “patriotyczny obowiązek” znam na pamięć – to znów Stefan –  powiedziała Kalina – skąd to masz?
- Z archiwum uniwersyteckiej Solidarności. Ostatnim razem rektor wspomniał coś o ciekawych papierach skierował mnie do panny Zosi, która wszystko ma w mały palcu. Wszystko jest udokumentowane. Ten donos też przyszedł z Wiednia, w tym samym czasie - w lipcu 1988 i jest po prostu przeróbką tego pierwszego. Stefanek przedtem donosił Służbie Bezpieczeństwa, a teraz Solidarności. To jest trzecia runda i już w tej rozgrywce ostatnia.
- Prawda. Z drugiego donosu już się nie wytłumaczy – powiedział Wiesiek wkładając kartkę do teczki – jutro będzie w gazecie.
Jacek, z kieliszkiem w ręku, podśpiewywał radośnie:
Gdy raz wypiłem parę wódek
Zjawił się u mnie Krasnoludek.[1]
- Powiem Wam jeszcze jedno – powiedział Wiesiek – nareszcie sprawiedliwości stanie się zadość bez podstępnego działania jakiegoś intryganta we własnym interesie – dla kariery czy dla pieniędzy.
Wieczorem następnego dnia wiceminister zwołał konferencję prasową. Powiedział, że autorem donosów nie był. Był ofiarą szatańskiego spisku agentów SB. Tamtego roku w Wiedniu został porwany przez SB, uwięziony w piwnicy, torturowany przez podtapianie. Po kilku dniach tortur zmuszono go do przepisania ręcznie tekstu donosu.
- Proszę państwa – choć agenci układu wciąż działają, ujawniam prawdę w imię mojego honoru. Apeluję do mediów o zrozumienie, bo nagłaśnianie tej sprawy przyczynia się do zagrożenia mnie i mojej rodziny. Godzinę temu złożyłem panu premierowi dymisję z mojego stanowiska. Wiem, że po schwytaniu wywodzących się ze Służby Bezpieczeństwa sprawców będę w stanie znów podjąć służbę publiczną.
- Jak teraz wygląda twoja trzecia runda? – zapytała Jacka Kalina – wprawdzie stracił stanowisko, ale dalej kłamie.
Miesiąc później, 3 wrzesień 2005, piątek. Restauracja “TW” była pełna. Jacek rozmyślał głośno:
- Jestem historykiem. Prokurator ze „Zbrodni i kary” – to nie dla mnie.
Kalina podniosła się od stolika:
- Mówiąc o zbrodni i karze - zaraz wracam.
Jacek wiódł za nią wzrokiem. Szła do stolika zajętego przez byłego wiceministra.
- Idę za nią - zdecydował.
- Szkoda tego deseru, tych ananasów i kiwi – powiedziała Kalina podnosząc z bocznego stołu salaterę z galaretką -– ale trudno.
Po chwili niesiony powolnym ruchem galaretki płatek kiwi z wolna spływał po czole byłego wiceministra. Przez dłuższą chwilę zatrzymał się na brwiach lewego oka nadając mu wygląd pirata. Osłupiały wiceminister trwał w bezruchu. W ciszy, jaka zapanowała na sali, Kalina powiedziała:
- Proszę państwa, tak wygląda tortura przez podtapianie.
Jacek sięgnął po miseczką z sałatką i podał ją Kalinie. Wygarniając zawartość miski na głowę Stefana Kalina ciągnęła dalej:
- Jeszcze tę sałatkę. Zielone groszki, czerwoniutka marcheweczka, białe kosteczki kartofli, wszystko w żółtym majoneziku – cóż to za piękna gama kolorów – jak na straganie w dzień targowy. Jakaż to piękna dekoracja dla nikczemnika.

- Nokaut w czwartej rundzie - powiedział Jacek.


Następny dzień był dniem jak inne, z tą różnicą, że szykując śniadanie Kalina recytowała:
Na straganie w dzień targowy
Takie toczą się rozmowy...[2].
Przerwała i powiedziała patrząc na fotografię w porannej gazecie:

- O to twój rektor. 

Jacek z osłupieniem wpatrywał się w podpis pod fotografią:
Wygrał w ostatniej rundzie. Nowy wiceminister mianowany na miejsce skompromitowanego poprzednika.”

   - Przecież rektor nie brał udziału w twojej rozgrywce? Przecież piątej rundy nie ma -  powiedziała Kalina.  

- Tak się wszystkim wydawało – odpowiedział Jacek drąc gazetę na kawałki - ale jest. I w tej piątej - ostatniej rundzie - ścierwnik karmi się ciałem zdechłej hieny.

---------------------------------------------------
[1] Marian Załucki, Krasnoludek
[2] Jan Brzechwa, Na straganie w dzień targowy 

KONIEC

Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.

   Za tydzień następny odcinek opowiadania.


Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też wyrazić swoją opinię klikając na jedno z trzech okienek w dole postu.

  Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować  i kupić przez internet.   

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Rozważam otwarcie Festynu Opowiadań dla podobnych w formacie utworów innych autorów - co o tym sądzicie? Skomentujcie.