czwartek, 15 lutego 2018

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 130.

Tydzień na Białorusi

W Muzeum Mickiewicza


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


„U końca ogrodów, tuż przy domach, na większych i mniejszych grzędach mieniły się mnóstwem jaskrawych i łagodniejszych barw zmieszane, zwikłane, wzajem głuszące się i jedne nad drugimi bujające gaszty, wieczorniki, malwy, nagietki, żółte gwoździki, wysokie kiciaste rezedy, krzaczyste boże drzewka, pomarańczowe nasturcje, różowe grochy pachnące[1].”
- Tyle tam kwiatków. Ładnie to Orzeszkowa napisała. Chcę pojechać na Białoruś – powiedziała odkładając książkę Ela.
* * *
Temat Białorusi wrócił po tygodniu, podczas imieninowego obiadu u znajomych, kiedy powiedziałem, że jedziemy z wycieczką na Białoruś:
- To ta Białoruś, co nie ma pieniędzy z Unii? – zapytała Joasia – moja siostra cioteczna, zarazem solenizantka i gospodyni wieczoru. Chochla, którą nalewała barszcz ukraiński zatrzymała się w powietrzu.
- Białorusinom nie dali. Nie są w Unii - odpowiedziałem.
- No ale jakby im dali, to oni już by wiedzieli jak je wydać. Nie tak jak my – powiedziała gospodyni i zamieszała barszcz chochlą.
- CIA myśli inaczej. Wprawdzie mieli dobre lata, ale teraz są w kryzysie – powiedziałem.
Powołanie się na CIA zrobiło na gospodyni wrażenie. Odłożyła chochlę do wazy z barszczem i rozejrzała się dookoła sprawdzając czy CIA już słucha naszej rozmowy.
W ciągu tego tygodnia przeczytałem to, co o Białorusi można znaleźć w internecie. Dowiedziałem się, że Białorusini prowadzą w konsumpcji alkoholu na świecie[2]. Przeczytałem że:
„11 proc. wzrostu białoruskiego PKB w 2004 r., 10 proc. w 2006 r., 10,2 proc. w 2008 r. i 7,7 proc. 2010 r. No ale ostatnio kiepsko - według CIA za ostatnie trzy lata rośli tak około półtora albo jednego procenta. A teraz to już są w kryzysie – dużo do tyłu.”
Znalazłem notatkę futurystyczną[3]:
„… gdyby Łukaszenko przejął władzę w 1990 r. i wówczas zaczął stosować swoją politykę (przed jego dojściem do władzy PKB w kraju spadał), Białoruś byłaby prawdopodobnie już od Polski zamożniejsza.”
I taką:
„Przywódca od 20 lat miota się po lasach i polach swojego kołchozu wielkości państwa… Niezależnie jednak od tego, czy Białorusini pracują czy nie, ich kraj powoli tonie, ciągnięty na dno przez coraz większe długi i kredyty, jakie wziął Łukaszenko, by utrzymać swoje gospodarstwo. Utrzymać i nic w nim nie zmieniać, bo jego zdaniem tak, jak było, było najlepiej.”[4]
A jeszcze jest wskaźnik jakości życia (Quality of Life Index). W roku 2010 Białoruś 109. miejsce (na 194), Polska 35[5].
No to masz babo pasztet. Komu i w co wierzyć. W warszawskiej wypożyczalni znalazłem dwudziestowieczną historię Białorusi, ale przecież to już przeszłość, mamy już wiek dwudziesty pierwszy…
W autobusie wesoło, jeszcze jesteśmy głęboko w Polsce, mijamy obwodnicą Mińsk Mazowiecki. Zbliżamy się do Terespola i po prawej stronie mijamy odgałęzienie drogi do Małaszewicz. W Małaszewiczach znajduje się jeden z największych w Europie tzw. "suchy" port przeładunkowy PKP – a teraz element jedwabnego szlaku – połączenia Łodź-Chengdu-Xiamen w Chinach. Realizuje się tutaj przeładunek towarów z taboru szerokotorowego (1520 mm) na tabor normalnotorowy (1435 mm). O tym wszystkim opowiada nasz przewodnik Jan – okazuje się geografem, człowiekiem z pełnym workiem wiadomości.
Obiad jemy przed granicą, w Terespolu i najedzeni wjeżdżamy do Brześcia. Głównym punktem programu zwiedzania jest wizyta we wzniesionej w czasach cara Mikołaja II twierdzy brzeskiej. Stoi tam ogromny pomnik sowieckich obrońców twierdzy – jest wielkości egipskiego Sfinksa. Co najmniej taki, a może i większy. Ponieważ nie ma w Brześciu niczego ciekawego (właśnie się o tym przekonałem, a potwierdza to nasz wszystkowiedzący przewodnik - Jan), a może z jakiegoś innego powodu, to właśnie tam, przed pomnikiem, fotografują się nowożeńcy.
Łatwo zostać milionerem. Wymieniamy złotówki na białoruskie ruble. Jan odchodząc od kasy mówi:
- To już drugi raz w życiu.
- Co drugi raz? – pytam.
- Drugi raz jestem milionerem. Pierwszy raz byłem jeszcze jako student, za Balcerowicza.
Rzeczywiście łatwy rachunek mówi, że kiedy 1 złoty jest wart nieco ponad 4000 białoruskich rubli, to na ich milion potrzeba złotych 250!
Młodszy uczestnik wycieczki wzrusza ramionami. Dla niego Balcerowicz to historia.
Po wymianie, warci wszyscy razem kilkadziesiąt milionów, wyruszamy szlakiem wybitnych Polaków. A pochodzących z tych ziem wybitnych Polaków jest dużo – przecież od Jagiełły aż do rozbiorów – czyli przez prawie czterysta lat – te ziemie związane były z Polską.
Co zostało po tylu wiekach. Drugiego dnia jesteśmy w Różanie, rodowej siedzibie Sapiehów (Sapiehę – wojewodę witebskiego pamiętam z sienkiewiczowskiego Potopu). Oglądamy sapieżyński pałac. Jest ogromny. Na dziedzińcu pałacu otoczonym kopią tej z watykańskiego placu Świętego Piotra a zrujnowaną obecnie kolumnadą, zmieściłyby się ze trzy pomniki obrońców twierdzy brzeskiej. Z ogromu pałacu odbudowana jest na razie tylko brama główna. Notuję sobie w pamięci fakt że za odbudowę płaci Unia Europejska –– muszę po powrocie do Warszawy wspomnieć o tym Joasi. Przygotowuję się na jej, łatwe do odgadnięcia, pytanie:
- A kto zburzył ten pałac?
Pytam o to Jana i dowiaduję się, że pałac niszczony był trzykrotnie. Najpierw w roku 1698. podczas wojny domowej na Litwie, kiedy to magnackie rody Wiśniowieckich, Radziwiłłów, Paców i Ogińskich sprzymierzone ze średnią szlachtą starły się z Sapiehami i wreszcie w  roku 1700. ich pokonały. Potem pałac płonął jeszcze dwukrotnie - podczas pierwszej i drugiej wojnie światowej.
Wojny – ile ich w naszej Rzeczypospolitej było. Nawet nie próbuję doliczyć się tych prowadzonych z naszymi sąsiadami, bądź na naszych terenach, oceniając na oko byłoby ich ze trzydzieści. Samych naszych wojen domowych doliczyłem się w Wikipedii trzynastu. Wniosek jest prosty – w tej części Europy budowanie pałaców jest zajęciem ryzykownym. Mówię sobie, że dotyczy to także i pomników, małych czy też dużych (w każdym białoruskim mieście stoi gdzieś, na jakimś placu, postument z Leninem wskazującym wyciągniętą ręką na znajdującą się daleko poza horyzontem świetlaną przyszłość komunizmu).
A jeżeli zdarzy się następna nawałnica? Nie zależy mi na pomnikach, ale różne niepokojące myśli chodzą mi czasami po głowie.
Odjeżdżamy z Różany, kierujemy się w stronę Mereczowszczyzny – miejscu urodzenia Tadeusza Kościuszki. Po drodze dowiaduję się od Jana, że w różańskim pałacu gościli królowie Władysław IV i Stanisław August.
Rekonstrukcję dworku Kościuszków. (informacja dla Joasi) sfinansowała ambasada amerykańska. Mówię Janowi, że pięć lat temu w West Point, w stanie Nowy Jork, nad rzeką Hudson, oglądałem szablę Kościuszki.
- Tak, tak już jest – mówi filozoficznie Jan - w dwudziestym pierwszym wieku nosi ludzi po całym świecie. Chociaż i za Kościuszki…
Po Mereczowszczyźnie kierujemy się do Pińska. Jako że jest to stolica Polesia, w podróży odsłuchujemy wyboru nagrań przedwojennego tanga „Polesia czar”. W Pińsku rozglądamy się po mieście. Jest ładne, domy i ulice są zadbane. Ludzie nie różnią się ubiorem od tych widzianych na ulicach miast polskich
Rankiem trzeciego dnia czeka nas atrakcja: Rejs spacerowy po Prypeci. Z pokładu statku oglądamy port, gdzie przed wojną stacjonowała Flotylla Pińska.
Podczas przerwy na kawę Ela protestuje. Gdzie jest moja wieś? Gdzie są moje kwiatki? Tu, na białoruskiej wsi kwiatków jest wszędzie za mało. Przy wiejskich domach, tam gdzie w Polsce uderzają w oczy wielobarwne kwiaty, tu królują kartofle. Można też zobaczyć ogórki, pomidory i wszelkie inne warzywa. Z wiejskimi domami jest źle. Królują drewniane, wiekowe i zapadające się chałupy, a jeśli trafi się na osiedle kołchozowe – to jest to rząd jednakowych, tanio budowanych szkaradzieństw. Pocieszamy Elę, że mamy w planie wizytę w Bohatyrowiczach – tych z „Nad Niemnem”. Tam na pewno będą kwiatki.
W drodze z Pińska nareszcie trafia się coś dla Eli. Bociany, co chwilę na polach wzdłuż drogi widzi się spacerujące bociany. Tu dwa, tam cztery, aż wreszcie rekord – na którejś łące obok pięciu krów żeruje jedenaście bocianów. Notuję ten rachunek w pamięci – te liczby mogą okazać się potrzebne kiedy będę relacjonował Joasi naszą podróż.
Dojeżdżamy do kolejnego pałacu – do Nieświeża Radziwiłłów z salą hetmanów i podziemnym mauzoleum Radziwiłłów. Pałac jest pod patronatem UNESCO.
Ela pyta ile personelu potrzeba było magnatowi do utrzymania pałacu. Nie znałem wtedy odpowiedzi, ale po powrocie do Warszawy znalazłem, że na przykład w czasach Stanisława Augusta targowiczanin Stanisław Szczęsny Potocki miał dwór liczący 400 dworzan i służby.[6] Liczba w naszej rzeczywistości nierealna. W warszawskich osiedlach spółdzielczych na jeden dom przypada pewnie jedna piąta, a może jedna dziesiąta, jak to się teraz mówi, „gospodarza domu”.
Nocleg mamy zaplanowany w Baranowiczach a potem spędzimy na Białorusi jeszcze trzy dni. Jakoś nie ciągnie mnie do dalszego zwiedzania – może to już przesyt wrażeń, ale nie, chyba chodzi o coś innego – o odpowiedź na jedno pytanie. Decyduję, że w poszukiwaniu odpowiedzi może mi pomóc Jan. Wieczorem siadam więc z nim do białoruskiego piwa i pytam o twierdzę brzeską, o operację Barbarossa, o rok 1941., kiedy to Hitler napadł na Stalina.
W swojej opowieści Jan cofa się o dwa lata. Zaczyna nie od roku 1941., a od sierpnia czy września roku 1939., od sojuszu dwóch tyranów. Opowiada jak to, aby dotrzymać kroku intensywnej wymianie handlowej z Sowietami, Niemcy zbudowały na granicy niemiecko-sowieckiej dwa specjalne terminale przeładunkowe. Jeden z nich powstał w Małaszewiczach (tak, w tych Małaszewiczach niedaleko Terespola) na magistrali kolejowej Berlin – Warszawa – Mińsk - Moskwa, a drugi w Przemyślu. Naturalnie te dwa terminale wraz z rozpoczęciem operacji "Barbarossa" stały się kluczowymi centrami kolejowymi.
Jan mówi o wydarzeniach 22. czerwca 1941.,  pierwszego dnia ataku niemieckiego. Było to tak. Mosty kolejowy i drogowy na Bugu oraz stację kolejową w Brześciu Niemcy zdobyli przez zaskoczenie. Przebrani za sowieckich pograniczników żołnierze niemieckiego dywersyjnego batalionu Brandenburg wjechali na stację kolejową w Brześciu w zwartej kolumnie, a następnie pojechali do mostów, gdzie dokonali "zmiany warty".
Samo miasto Brześć padło już 22. czerwca o godzinie 7:00 rano. Brzeska twierdza broniła się, nie stanowiąc ze względu na szczupłość załogi (7 -8 tysięcy sowieckich sołdatów) zbyt wielkiego zagrożenia. Niemcy zostawili ją z tyłu i poszli dalej, a co do twierdzy, to choć walki w twierdzy ustały dopiero 29 czerwca, to po pierwszych pięciu dniach wojny nie zginął tam ani jeden niemiecki żołnierz.
- Słuchaj – mówi Jan – obrona twierdzy brzeskiej to czysta propaganda. Po wizycie w twierdzy przeciętny Białorusin jest przekonany, że mało brakowało do tego, żeby obrońcy twierdzy ruszyli do ataku i doszli wprost do Berlina. Natomiast o blisko trzymiesięcznej operacji ofensywno-obronnej Sowietów pomiędzy lipcem a wrześniem 1941 roku, w rezultacie której Armia Czerwona straciła w okrążeniu około 600 tys. żołnierzy oraz Kijów wraz z całą prawobrzeżną Ukrainą, Białorusin nie wie nic.
Planując naszą wycieczkę myślałem o tym, żeby poznać przeszłość krainy, która przez kilkaset lat związana była z Polską, krainy, którą opisywała Orzeszkowa w „Nad Niemnem”, żeby przejść się śladami Jana i Cecylii. Ale zmieniłem zdanie – myślę o czymś zupełnie innym.
Jak już wspomniałem, przed wyjazdem przeczytałem dwudziestowieczną historię Białorusi. Przeczytałem o rzezi jaką w latach trzydziestych Stalin zgotował ludności Białorusi. Mordował przede wszystkim Polaków, następnie wszystkich o których możnaby pomyśleć, że mają jakikolwiek związek z Polską, potem białoruską inteligencję i w końcu jakikolwiek się jego nkwdzistom Białorusin nadarzył. W Kuropatach, na przedmieściu Mińska (a to tylko jedno z wielu miejsc) zamordowano ponad sto tysięcy ludzi – byłem tam, widziałem ten las krzyży.
My Polacy wiemy o tym co się w tamtych czasach zdarzyło i gotowi jesteśmy walczyć aby nie mogło się to powtórzyć. Ale Białorusini? Czy i dlaczego po takiej jatce zgadzają się być dalej z Rosją? Odpowiedzią jest że zgadzają się – dobrze ponad połowa jest z obecnej sytuacji zadowolona. A dlaczego? Nie potrafię tego zrozumieć.
3 lipca tego roku w Nowogródku oglądałem obchody Święta Narodowego Białorusi. Tę datę wybrano, bo 3 lipca 1944. Armia Czerwona zdobyła białoruską stolicę - Mińsk. Razem z sowieckim wojskiem, zastępując Gestapo i SS, wszedł do Mińska sowiecki aparat terroru - NKWD, i także jego wojskowy odpowiednik o wybranej przez samego Stalina nazwie - Smiert Szpionom. A więc mitem założycielskim Białorusi stała się sfałszowana historia i terror sowieckiego okupanta? I to udało się! Najpierw Stalinowi a przez następne dziesięciolecia sowieckiej, a później rosyjskiej telewizji! Jak to możliwe?
To pytanie pozostaje ze mną przez pozostałe dni podróży. Jest ze mną w Zaosiu, w Muzeum Mickiewicza, w Wasiliszkach Starych gdzie urodził się Czesław Niemen, i w końcu w Bohatyrowiczach. W Bohatyrowiczach, gdzie wśród chwastów, a nie kwiatków, w walących się chałupach mieszka obecnie dokładnie siedem osób. Poznaję tam potomka rodu Bohatyrowiczów – młodego człowieka po studiach w Polsce obecnie pracującego w Warszawie. Wpadł do wsi na jeden dzień sprawdzić czy stare domostwo jeszcze stoi.
Moje pytanie prześladuje mnie i następnego dnia - w Grodnie, w Muzeum Orzeszkowej.
Bo niedawno przeczytałem myśl człowieka uczonego:
„Życie z dnia na dzień istotom ludzkim nie wystarcza; potrzebujemy transcendencji, … potrzebujemy … zrozumienia i wyjaśnienia. Potrzebujemy nadziei i wglądu w przyszłość. I potrzebujemy wolności.”[7]
I jeszcze słowa historyka:
Mit jest bytem niematerialnym. Nie można zmiażdżyć go czołgami, rozstrzelać ani zamknąć go w więzieniu. Wszystkie te zabiegi nie mogą zaszkodzić mitowi – przeciwnie, umacniają go.[8]
A może jednak nie każdy potrzebuje wolności i może prawdą jest, że tak jak wszystko inne, mit może być fałszywy. A skoro tak, to nie każdy mit jest niezniszczalny. Czyżby taka była lekcja z mojej wycieczki po Białorusi?
Bo jeśli tak, to tym cenniejsi są ludzie tęskniący za wolnością i kierujący się mitami prawdziwymi.



[1] Eliza Orzeszkowa, Nad Niemnem, Podsiedlik, Ranowski i spółka, Poznań, 1997.
[2] 27.5 litra czystego alkoholu na mieszkańca, 1 miejsce w statystyce, następnie Mołdawia, Litwa, Rosja tylko 23.9 litra.
[4] Rzeczpospolita http://www.rp.pl/artykul/1224479.html?print=tak&p=0 data dostępu 30.08.2015
[7] Oliver Sacks, neurolog amerykański.
[8] K. Modzelewski, Zajeździmy kobyłę kistorii, Iskry, Warszawa, 2013.


KONIEC 



Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.

   Za tydzień następny odcinek opowiadania.

Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też wyrazić swoją opinię klikając na jedno z trzech okienek w dole postu.

  Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować  i kupić przez internet.   

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Rozważam otwarcie Festynu Opowiadań dla podobnych w formacie utworów innych autorów - co o tym sądzicie? Skomentujcie. 







piątek, 9 lutego 2018

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 129.

Dlaczego Panowie chcą wszystko zniszczyć, dokończenie



© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com

(Pisane w roku 1997).

                                        Aby przeczytać część pierwszą kliknij tutaj
                                           Aby przeczytać część drugą kliknij tutaj

Kiedy wróciłem z Bratysławy zastałem świat odmieniony. W firmie działał nowy związek zawodowy - z atrybutami takimi jak jedyny, niezależny, samorządny, zawodowy, gwarantowany, patentowany i tak dalej. Pan docent Kruś był prezesem tego długoskrótowca, jak go nazywaliśmy. Wybijał się działacz z sąsiedniego Instytutu - Staszek. Siedzibą związku był pokój w moim oddziale - dwa kroki od mojego pokoju.
Garnęli się tu ludzie z całej Warszawy.
- Proszę Pana - mówiła starsza pani o gładko uczesanych włosach - zakładamy niezależny związek u nas w Liceum. Ja uczę tam polskiego, trochę historii i innych przedmiotów. Dyrektor mówi, że jak przyjdą Rosjanie to zamkną wszystkich członków nowego związku.

Podczas moich dyżurów w związku miałem do czynienia zarówno z wielką polityką, jak w przypadku gładko uczesanej nauczycielki, jak i z małą polityką. Zwaliła się ogromna fala pokrzywdzonych, poszkodowanych psychicznie. Przychodzili ludzie z memoriałami. skargami i podaniami. Szczególnie pamiętam przedługi, liczący 181 stron memoriał o kradzieży odkrycia naukowego. Podjęliśmy rzetelne wysiłki, aby rozpoznać sprawę. Tym nie mniej prawnik, który ochotniczo podjął się doradztwa prawnego dla długoskrótowca mówił, że podczas gdy jest to dla niego ulubiona lektura do łóżka, nie wyobraża sobie sędziego, przed którym mógłby wnieść tę sprawę na wokandę.

Marzena, Kryspin i ja piliśmy piwo. 
- Pytasz co będzie dalej ? - zastanawiał się Kryspin zerkając w głąb dekoltu Marzeny - Tak naprawdę to nikt nie wie. Na pewno zgodnie z prawami dialektyki ilość przeszła w jakość. Tego cofnąć się nie da. Natomiast pytanie jest kto z tego skorzysta. Czy wiesz, że zawodowy pisarz na Zachodzie produkuje trzy razy więcej książek niż tutaj? Czy wiesz, że większość aktorów na Zachodzie jest na kontraktach, a nie na etatach? Tu się wszystko zmieni, kultura będzie droższa. Inteligencja straci swój moralny autorytet, a nie zyska pieniężnie. Kto zyska to - przyszły biznesmen.
- To mi się nie podoba - wtrąciła Marzena.
- Kotku - odpowiedział Kryspin - Mnie się też wiele rzeczy nie podoba, ale muszę z tym żyć. Jest wiele rzeczy, które chciałbym mieć, a nie mam - tu znów przesunął wzrokiem po biuście Marzeny.
- Pomówmy o naszym zawodzie - o nauce. Być w naszej nauce to jest jak być najcięższym ptakiem latającym, o którym mi mówiliście.
- Drop - wtrąciła Marzena.
- Właśnie - kontynuował Kryspin - niby latasz, ale nie polecisz za wysoko.
- Nie zgadzam się z Tobą - powiedziałem - przy dostatecznej motywacji można w naszej nauce dużo zrobić.
- Tak -powiedział Kryspin - to powiedz mi jak pozbyć się leniuchów. Oceniam, że około czterdzieści procent ludzi w nauce dokładnie nic nie robi.
- Hej, hej - powiedziała Marzena - rozmawiamy o tym co będzie z krajem, a nie o naszych sprawach.
- Masz rację Marzeno - tu Kryspin zwrócił się do mnie - Twoim marzeniem od lat  było kopnąć w dupę członka Biura Politycznego. Zaczyna wyglądać że to Ci się wkrótce może udać. Członkowie spadają w cenie.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Rzeczywiście chęć kopnięcia członka Biura Politycznego w dupę deklarowałem od lat. Ale teraz wyglądało że nie jest to reakcja właściwa politycznie, a poza tym przestało mnie to specjalnie interesować.

Główny nurt długoskrótowca był poważny. Początkowo dzieło amatorów, związek zaczął obrastać w fachowców. Włączyli się socjologowie. Zaczął wychodzić wysokiej wartości intelektualnej biuletyn związku. Pan docent Kruś okazał się przywódcą z wyobraźnią, taktem i szerokim spojrzeniem. Przypuszczałem że podobnie jak Nikitin, w pewnym momencie musiał sobie powiedzieć, że przestanie się bać. Często stawał  przed trudnymi decyzjami. Kostek miał za sobą wyrok za Marzec 1968, doktorat z socjologii i szerokie horyzonty. Docent mówił:
- Słuchaj, ja Cię wezmę do Związku, ale nie teraz. To nie jest pora. Ty jesteś jak sen prowokatora. Jesteś Żydem, siedziałeś za marzec, pisali o Tobie że sypałeś kolegów. Na razie pisz do Biuletynu, a sam wiesz co pisać. Poznawaj ludzi. To samo mówię innym, jak temu gościowi z Ruchu Obrony Praw Człowieka co był tu wczoraj. Ja nie mogę mieć tu ludzi co aktywnie parają się polityką. Ja jestem w związku zawodowym.

Przyszedł listopad i zgodnie z porozumieniami gdańskimi nastąpić miała sądowa rejestracja Solidarności. Nie szło to łatwo, sędzia odmawiał, Solidarność apelowała, a rząd mówił że sędzia jest niezależny. W końcu Solidarność ogłosiła pogotowie strajkowe. Założyliśmy biało-czerwone opaski. Kryspin zastał mnie na drabinie przed wejściem do firmy w trakcie czynności zwanej oflagowywaniem. Wymachiwał Życiem Warszawy z oświadczeniem Lecha Wałęsy przed otwarciem rozmów z rządem.
- Pasjonuje mnie gramatyka elektryka. Studiuję ją w napięciu i z dużym natężeniem - powiedział Kryspin.
- Nie wygłupiaj się. Dla milionów Polaków najpierw jest Wałęsa a potem długo, długo nic. Gramatyka jest na końcu.
- Sądzę jednak że dobrze jest znać gramatykę choć jednego języka.
Dwie starsze panie od kilku minut obserwowały moją działalność. Teraz wyższa z nich podeszła bliżej i powiedziała:
- Przepraszam panów, ale chciałam zapytać, dlaczego panowie chcą wszystko zniszczyć ?
Spojrzałem na Kryspina. Gotowy do riposty otworzył usta, i w tym momencie dotarła do niego filozoficzna głębia pytania. Rzeczywiście, chcieliśmy dużo. Chcieliśmy zmienić bardzo dużo, a to oznaczało, że część obecnej rzeczywistości będzie zniszczona. To że ta część zasługiwała na zniszczenie było faktem drugiego rzędu.
- Proszę panów, ja przeżyłam wszystkie wojny, powstanie, nędzę, odbudowę. Ja chcę spokojnie żyć - ciągnęła starsza pani.
Szanowna pani - czułem że Kryspin odpowiada także samemu sobie - zmiany są konieczne. Jeżeli nic się nie zmieni teraz, to za parę lat będzie krwawa rewolucja.
- Proszę pana - nastawała starsza pani - a nie mogą inni najpierw zmienić. Rosjanie mogliby spróbować. U nich jeszcze gorzej. Dlaczego zawsze my mamy zaczynać ?
- Ma pani rację. Sam bym tak chciał.
- Panowie ! Dawajcie drabinę - przerwał wymianę zdań portier naszej firmy. Kryspin, który rzadko kiedy wycofywał się z jakiejkolwiek dyskusji, tym razem wydawał mi się zadowolony z dystrakcji.

Rejestracja Solidarności stała się faktem, powstało Mazowsze i przyszedł czas postanowić co robić z długoskrótowcem. Pan docent Kruś podjął decyzję. Długoskrótowiec łączył się z Mazowszem. Likwidacji długoskrótowca i inkluzji dokonaliśmy w jednym z warszawskich teatrów życzliwie użyczonym na tę okazję przez dyrektora. Docent Kruś zagaił zgromadzenie, obwieścił decyzję i wycofał się z działalności.
- Ten facet pokazał klasę. Dla mnie jest to lekcja pokory i dobroci. Pierwszy raz widzę polityka, który bezinteresownie odstępuje innym swoja pozycję powiedziała Marzena.
- Trzy miesiące temu mówił o walcu. Rzeczywiście nieźle powalcował.
Mazowsze otrzymało siedzibę na Szpitalnej. Staszek został etatowym działaczem Solidarności podobno za zasługi podczas procesu jednoczenia. Został skierowany do jednego z regionów. Łączyło się to wprawdzie z wyjazdem z Warszawy, ale kierowanie terenową strukturą Solidarności gwarantowało mu prawo decyzji na szczeblu ogólnokrajowym. Co do mnie ciągnąłem habilitację, a także dyżurowałem przy dalekopisie Mazowsza, wysyłając i przyjmując informację z regionów związku i zakładów pracy. Było fajnie. Wychodząc z Mazowsza wstępowałem po Marzenę która przechodziła intensywny kurs angielskiego i szliśmy na Stare Miasto.
   
Widywałem Staszka w czasie jego częstych przyjazdów do Warszawy. Dla nikogo nie było tajemnicą, że w Solidarności zaczęły się rozgrywki personalne. Wyglądało na to że Staszek nie przegrywa, był już kwalifikowanym politykiem, jego nazwisko zaczęło pojawiać się w Biuletynach Związku. Był członkiem Rady Solidarności i często jeździł do Gdańska.
Któregoś dnia w początku Grudnia byłem w domu wcześniej niż zwykle, bo właśnie miał wpaść Staszek. Umawiając się prosił mnie żeby zaprosić także Kryspina. Kryspin przyszedł pierwszy.
- Marzena dała mi dla Ciebie tę paczkę.
W paczce była czarna, hebanowa maska afrykańska. Rzeźba była wewnątrz drążona. Wydłużona płaska twarz miała puste oczodoły, poniżej podbródka rzeźbiarz wyżłobił litery "Hetare, Ukudabwe". Tylna ściana maski była płaska. Potrząsnąłem maską, coś zaszeleściło.
- W środku coś jest - zauważyłem.
W tym momencie przyszedł Staszek.
- Solidarność jest na rozdrożu. Wpływy dawnych KORowców są równoważone przez wpływy Kościoła, Intelektualiści jak zwykle są niezdecydowani, głównie ogłaszają oświadczenia. Regiony walczą ze sobą. Doły robią co chcą, strajkują albo nie, kończą, lub zaczynają od początku.
Tu Staszek wymienił kto walczy z kim. Kontynuował:
- Krajowy Zjazd temu nie zaradzi.
- Nie wiadomo właściwie co kto chce - wtrącił Kryspin - a może ludzie sami nie wiedzą dokładnie co chcą.
Zaczynało mi to pasować do moich spacerowych filozofii. Odezwałem się:
- Ja sam jestem zdezorientowany.
Kryspin ciągnął dalej:
- Lata upłyną zanim dorobimy się prawdziwych polityków. Przedtem będzie niedopracowane prawo, korupcja, nadużywanie władzy itp. Niewyraźne kariery, niszczenie ludzi.
Staszek wyraźnie chciał iść po swojej linii:
- Jest grupa ludzi, która chce się zorganizować i zaradzić tym kłopotom. Parę tricków politycznych, wyborczych, trochę poparcia z zewnątrz i wszystko będzie dobrze.
To brzmiało nieźle, choć nie byłem na tyle politykiem, żeby doceniać o jakiego typu  trickach myśli Staszek.
Kryspin przerwał:
- Hej, hej, poczekaj chwilę. Idziesz trochę za szybko jak dla mnie. Ty już jesteś przy syntezie.

I znów wróciło moje poczucie niedowartościowania. Skąd Staszek czerpał taką pewność działania ? On był już gotowy, kiedy ja jeszcze nie rozumiałem sytuacji. A Kryspin ? Wyglądało, że czuł się jak ryba w wodzie, w miejscu gdzie ja tonąłem.
Kryspin kontynuował:
- Ty mówisz o grupie ludzi, ale jaki jest program ?
- Program jest łatwy - jedność, a właściwie można lepiej powiedzieć - solidarność.
- Toż przecież dokładnie to, o co w tej chwili chodzi. Ja przynajmniej nie widzę różnicy.
Staszek zawahał się, wyraźnie niepewny co powiedzieć dalej.
- Różnica jest w tym, że my będziemy liderami, a nie inni.
Kryspin wyraźnie wszedł w teorię i sprawdzał parametry.
- Kochany, to jest zupełnie abstrakcyjne. Nie masz nikogo, nie masz żadnego poparcia, z żadnej strony.
Staszek wciąż nie był zdecydowany co mówić dalej.
- Pójdźmy po elementach. Po pierwsze, grupa ludzi jest, złączona wspólnym interesem. Po drugie, grupy sojusznicze istnieją. Po trzecie, przeciwnicy są w rozsypce. Po czwarte - społeczeństwo - czyli przedmiot sporu - jest zdezorientowane. W końcu - sytuacja jest, jakby powiedział Lenin - rewolucyjna.
Zaczęło mi to wyglądać surrealistycznie.
- Co ty opowiadasz. Wszyscy będą przeciwko tobie.
- No nie tak wszyscy.
- Na przykład władza ludowa. Oni szukają każdej okazji, żeby dołożyć Solidarności. Dasz im atut do łapy.
- No, niezupełnie. Wydaje mi się, że władza ludowa może tego chcieć.
- Chwileczkę - powiedział Kryspin - Ty pytałeś ?
- Jasne, że pytałem - zaperzył się Staszek - kto pyta nie błądzi.
Kryspin zaczął węszyć smród. Staszek nie mógł tego dostrzeć, bo za mało go znał.
- A ten kogo pytałeś, to jest pułkownik czy generał ?
Staszek wahał się coraz bardziej.
- Nie wiem dokładnie, ale wysoko, wysoko.
- W porządku, załóżmy, że generał. Oczywiście pracuje na Rakowieckiej, koło więzienia i czasami nawet odwiedza więzienie, żeby porozmawiać z zatrzymanymi dysydentami. I oczywiście jest zatroskany o bezpieczeństwo państwa.
Kryspin wyraźnie wspinał się wyżej i wyżej po drabinie podniecenia.
- Dlaczego przychodzisz z tym do nas ? -zapytałem - my jesteśmy nisko w hierarchii.     
 Od kogoś trzeba zacząć - powiedział Staszek.
Nie wytrzymałem i rąbnąłem Staszka maską w nos. Maska pękła w połowie, Staszek odskoczył: 
- Wy skurwysyny - zobaczycie kto będzie górą. Ja was zniszczę.
Pod nosem Staszka pojawiła się pierwsza kropla krwi.
- Ja was zapamiętam.
Monolog brzmiał coraz bardziej nosowo. Otarł ręką nos i zobaczył zakrwawioną dłoń. Odwrócił się i wybiegł, trzaskając drzwiami.

Kryspin podniósł skorupy maski i zaczął je oglądać.
- To ciekawa robota - zauważył - tu jest jakiś list. Podniósł leżącą na podłodze kopertę. Otworzyłem ją. List zaczynał się:
Kochany:
 Muszę Ci powiedzieć dlaczego odchodzę. Boję się zostać i dlatego jadę do Ukudabwe. Wszyscy wiemy, że coś się musi stać, wszyscy boimy sie najgorszego, a to najgorsze jest najbardziej prawdopodobne. Boję się czekać. Moi rodzice przegrali życie w ruletce drugiej wojny światowej. Ja odmawiam gry.
Kochany, umiesz latać. Pamiętaj - lataj wysoko. Nie tak jak drop.
Przerwałem czytanie i powiedziałem:
- Wszystko jest skończone. Marzena będzie hodowała strusie.
Nie wiedziałem co dalej. Bez Marzeny będę jak najcięższy ptak latający, ptak tylko z nazwy.
Kryspin obserwował mnie uważnie. Po chwili powiedział
- Jeszcze nie wszystko skończone.

Radca naukowy ambasady Ukudabwe był miłym, wyjątkowo czarnym Bantu. Trzymając w ręku szklankę whisky and soda mówił nieskazitelnym oksfordzkim akcentem:
- Doceniamy Pański wysiłek, aby podnieść wydajność naszego rozwijającego się przemysłu cukrowniczego.
Zabawa polegała na uzyskaniu szybkiego zaproszenia do Ukudabwe pod pretekstem ekspertyzy technicznej. Kryspin ściągnął radcę na party do naszego znajomego i zapewnił mu dziewczynę. Radca wiedział, że będzie to kosztowało, ale chodziło tylko o państwowe pieniądze, a poza tym był przecież pociotkiem samego szefa Butubu.
- Jesteśmy marksistami a także profesjonałami. Taka kombinacja gwarantuje łatwe i szybkie osiągnięcie naszych celów. W ciągu dziesięciu lat dogonimy i przegonimy państwa europejskie, które poprzednio nami rządziły.
Było to stwierdzenie bardzo niecodzienne jak na Polskę roku 1980.
Zbierałem się do podróży. Mój profesor powiedział:
- Skoro i tak leci pan z Wiednia, może byłby pan tak dobry i wpadł do Bratysławy. Mam papiery do przekazania, a także trochę ustnych wiadomości. Chciałbym, żeby pogadał pan z Novakiem i ich dyrektorem.

Tak więc po trzech dniach byłem w Bratysławie. Pierwszy wieczór spędziłem na starym mieście. Nazajutrz doręczyłem Josefowi papiery.
Gabinet Josefa był jak zwykle słoneczny. Josef byl w nastroju do zwierzeń:
- Chcę ci powiedzieć coś bardzo osobistego. Najciekawsi ludzie jakich spotkałem, to według kategorii walki klasowej, moi wrogowie.
To było interesujące. Josef oczywiście nie musiał mieć racji - moje solidarnościowe doświadczenie nauczyło mnie że najciekawsi ludzie mogą być tak trudni we współpracy, że przestają być ciekawi, by ująć rzecz delikatnie. Ale Josef, tak jak go dotąd znałem nigdy by czegoś takiego nie powiedział.
- Co słychać u Veselego ? - zapytałem.
Oczy Josefa zabłysły.
- Vesely jedzie na rok do laboratorium Nikitina. Będzie pracował przy modelowaniu pojazdów kosmicznych.
- Kto mu to załatwił ?
- Od góry popychał Nikitin poprzez naszego prezesa Akademii. Ja popchnąłem trochę od dołu. Vesely to dobra głowa - powiedział Josef.
- Mógł to robić już dziesięć lat temu - zauważyłem.
- Mógł - powiedział Josef i w ten sposób zakończyliśmy dyskusję sprawy Veselego.

O czwartej po południu wsiedliśmy do samochodu Josefa żeby jechać na dworzec kolejowy, gdzie miałem złapać ekspress Chopin do Wiednia. W międzyczasie Josef zmienił się. Był podniecony, wyraźnie wiedział coś czego nie chciał mi powiedzieć.
- Zajedźmy do Małych Franciszkanów na pożegnalnego drinka - powiedział. Zaprotestowałem:
- Spóźnię się na pociąg.
- Nie spóźnisz się. Gwarantuję - powiedział Josef.
Weszliśmy do winiarni. Przy drugim stole na prawo, tym samym, gdzie pół roku temu siedziałem z Marzeną, znów zobaczyłem jej profil. Marzena siedziała po środku dębowej ławy. Potężny stół blokował dostęp. Na szczęście wciąż kopałem piłkę dwa razy w tygodniu. Wskoczyłem na ławę, na stół, i już byłem po stronie Marzeny. Pocałowałem ją w usta a potem pocałowałem ja w pierś poprzez szorstką materię sweterka. Szatniarka stojąca w drzwiach do sali splunęła, co w krajach demokracji ludowej bywało jednym z najmniej ryzykownych a najbardziej swobodnych sposobów wyrażania własnej opinii.
- Jesteś ze mną - powiedziałem - jak to się stało ?
- W Wiedniu po prostu wyszłam z samolotu trzy minuty przed startem. To było wczoraj. Wszystkie moje rzeczy są albo w Wiedniu albo już poleciały do Ukudabwe. Nic nie zostało w Warszawie. Ty jesteś jedyną rzeczą jaka mi została.
W odpowiedzi pocałowałem ją kolejny raz. Powiedziałem:
- Poeta powiedziałby że będzie to czas dwojga kochanków pośród narodu zdecydowanego naprawić Rzeczypospolitą.
Przeczuwałem że koszty naprawy będą ogromne. Chciałem wierzyć że cena naprawy nie będzie zawierała krwi, że wykonawcy będą uczciwi i że nie wszystko będzie zniszczone. 

KONIEC 
Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.

   Za tydzień następny odcinek opowiadania.


Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też wyrazić swoją opinię klikając na jedno z trzech okienek w dole postu.

  Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować  i kupić przez internet.   

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Rozważam otwarcie Festynu Opowiadań dla podobnych w formacie utworów innych autorów - co o tym sądzicie? Skomentujcie.