piątek, 28 grudnia 2018

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 169.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili, odc. 5"


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


Dziadek Szymon Olas, Poronin, Galicja, lata 1891 - 1901. Dziadek urodził się 22 października 1864 w Nawojowej Górze, zmarł 16 października 1930 w Krakowie. Był nauczycielem w Poroninie, a potem w Krakowie. Poronin leży sześć kilometrów od Zakopanego, a sto kilometrów od Krakowa. Tak jak tytułem do sławy Zakopanego jest fakt, że jest to zimowa stolica Polski, to za komuny tytułem do sławy Poronina było to, że sto lat temu zachodził tam do karczmy Lenin. Komuna ufundowała więc w karczmie, w której siadywał Lenin muzeum i wystawiła przed karczmą pomnik. Zanim komuna upadła i muzeum wraz z pomnikiem zlikwidowano miała miejsce nieudana próba wysadzenia pomnika w powietrze. Był to chyba ostatni w historii zamach na Lenina. Bywają więc zamachy pośmiertne.

Szkoła w Poroninie, na galicyjskiej wsi. Datuje się na rok 1886. Co wiemy o galicyjskiej wsi na przełomie XIX i XX wieku, prawie pięćdziesiąt lat po rabacji? Wiemy że wciąż była głodna, biedna, przeludniona i ciemna. Wiemy, że milionowe tłumy, tak jak synowie Jana Olasa emigrowały za chlebem. Do Ameryki północnej, do Brazylii, na zachód Europy.

Ale świat dookoła się zmieniał i zmieniała się Galicja. Posłuchajcie autora z roku 1891:
„Ostatnie kilka lat pod wielu względami zdają się zapowiadać nowego ducha w Galicyi. Wśród inteligencyi, t.j. ludzi oświeconych i szczerze myślących o dobru całego kraju, rośnie przekonanie o potrzebie podniesienia stanu włościańskiego. U samego też ludu wiejskiego wzmaga się poczucie swych praw i godności obywatelskiej. Wszystko to pozwala sądzić, że dla Galicyi, tej części naszej ukochanej ojczyzny, co długi ucisk przecierpiała, lepsza może, znośniejsza zabłyśnie dola. Wiele obiecującym objawem jest ta okoliczność, że włościanie przy ostatnich wyborach w niejednej już okolicy wytrwale bronili praw swych wyborczych. Jeżeli zaś w wielu jeszcze miejscowościach po staremu dali się zwieść naciskowi i przekupstwu, to bądź co bądź cały ruch wyborczy powinien nam dodać otuchy i rokować dobre widoki na przyszłość. Bądźmy tedy dobrej myśli, bracia kochani (kliknij tutaj).”

Dziesięć lat wcześniej powstało w Galicji Towarzystwo Kółek Rolniczych. Zaraz potem zaczyna wychodzić „pismo ludowe” - Przewodnik „Kółek Rolniczych”.
Co też znajduje się w Przewodniku? Oto rady dla gospodyń wiejskich na miesiąc marzec 1891 (kliknij tutaj): „Trzeba kończyć domowe roboty jak darcie pierza, przędzenie i szycie. ... Przed Świętami porządkuje się w domu, czyści, bieli. Dobrze jest dać przy bieleniu do wapna trochę nafty; jeżeli są jakie owady, to wszystkie wyginą. Ostrożnie tylko z naftą trzeba się obchodzić, nie zbliżać płomienia przy nalewaniu. Wodą, w której się zgotowało łupę z żółtej, czerwonej cebuli, szorować ławki, stoły, skrzynie i t.d.; Nabierają ładnego, żółtego koloru. Chcąc im nadać połysk, natrzeć woskiem i wycierać mocno suknem, a będą jak politurowane.”

W roku 1891 Szymon Olas, syn Jana i Tekli Kołeczek, jest etatowym nauczycielem kierującym Szkoły w Poroninie (ojciec Szymona mógł być jednym z tych chłopów, którzy napadli na dwór w Prusieku i pobili dzierżawcę Jana Laskowskiego. Szymon jest już po drugiej stronie. Jako człowiek oświecony uznaje potrzebę podniesienia stanu włościańskiego.  To skłania nauczyciela szkoły w Poroninie do udziału w zarządzaniu Kółkiem Rolniczym w Poroninie powiat Nowy Targ. Oto notatka z tegoż marcowego numeru Przewodnika:
„Założone przez ks. proboszcza Wojciecha Roszka, ks. wikarego Józefa Kwiecińskiego i pp. Edwarda Paulego, nadleśniczego, i Fryderyka de Kallay, profesora szkoły rzeźbiarskiej w Zakopanem; liczy 30 członków. Przewodn. jest ks. prob. Roszek, zast. p. Franciszek Pawlica, sekr. p. Szymon Olas; członkami Zarządu pp. Fryderyk de Kallay i gospodarz Stanisław Galica. Zebrania odbywają się w szkole, gdzie też istnieje czytelnia ludowa. Uchwalono uiszczać wpisowego po 20 ct., a roczną wkładkę po 30 et. Pierwszem zadaniem Zarządu „Kółka” jest założenie sklepiku chrześcijańskiego, bo ludność tamtejsza jest bardzo wyzyskiwana przez żydów, sprzedających lichy towar za drogą cenę; jak również założenie rzeźni, albowiem żydowstwo tamtejsze, obsiadłszy kościół, dostarcza letnią porą mięso do Zakopanego, a nie mając rzeźni, swoim zwyczajem zanieczyszcza gościniec i świeże skóry z pobitych bydląt porozwieszane na żerdziach jak firanki poprzed oknami, sprawiają nietylko dla przejeżdżających nader niemiły widok, ale stają się zarodkiem różnych chorób.”
Uczestnictwo w Kółku Rolniczym nie wystarczało. Dziadek dostarcza krakowskiej Akademii Umiejętności spostrzeżenia meteorologiczne publikowane w Sprawozdaniach Komisji Fyzjograficznej Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie (na ilustracji patrz pozycja 7. Poronin).

Co się zmieniło? A więc pojawił się jakiś zachęcający do działania klimat, jest potrzeba “podniesienia stanu włościańskiego”, rozwija się wiejskie szkolnictwo, powstają polityczne stronnictwa chłopskie. Jest diagnoza stanu społecznego – przykładowo w roku 1891 ukazuje się w zaborze rosyjskim “Siłaczka” Żeromskiego z obrzydliwym Obrzydłówkiem i daremnym poświęceniem się nauczycielki Stasi. Ale co z nędzą galicyjskiej wsi? Tu trudniej o sukces – wieś jest wciąż przeludniona – wpływa na to poprawa higieny i niższa śmiertelność dzieci. Pozostaje emigracja – w latach 1881 – 1910 objęła ona 28% przyrostu naturalnego. O jakimś wysiłku cesarza aby sytuację polepszyć odgórnie nic nie wiadomo.
W takiej Galicji urodził się w roku 1893. mój ojciec jako jeden z dziesięciorga dzieci.

Coś lżejszego czyli skąd naprawdę wzięli się Olasowie. Otóż nazwisko Olas jest pochodzenia węgierskiego i tradycja rodzinna mówi, że pierwszy Olas pojawił się na Podhalu z Węgier. Jest to chyba prawda bo, Olasz jest słowem węgierskim i znaczy Włoch, włoski  (przecież jedno z węgierskich win nazywa się Olasz Riesling). Znając tę tradycję, nie byłem zaskoczony kiedy na Konferencji Dynamiki Maszyn w Bratysławie, obcy człowiek zwrócił się do mnie po węgiersku.
- Nem tudom magyar – powiedziałem z dumą, bo klasyków należy czytać, a Szwejka należy kochać. Ale naprawdę to Olasowie są i nie są z Węgier. Spróbuję Was o tym przekonać.

Na wyspie Öland na Bałtyku dawno, dawno, przed wiekami żył Olaf, dzielny Wiking, miłośnik biesiady i dobrych żartów. Życie było dla niego życzliwe, wyprawy do Anglii i Irlandii przynosiły bogate łupy, dziewczyny uśmiechały się do wesołego woja.
Aż któregoś roku przyszło święto Wiosny, kiedy to po długich modłach do Odyna, cała populacja wyspy, chwiejąc się na nogach, hula do świtu, a sama wyspa chciałaby zapaść się w morze. Otóż tej nocy życie buchało z Olafa ogromnymi kłębami energii generowanej pzrzez olandzkie piwo. Nic więc dziwnego że niedługo przed świtem wpadł na pomysł znakomitego żartu. Zaopatrzył się w zdobytą w Londynie antyczną tubę używaną przez rzymskie załogi galer do komenderowania wiosłującymi niewolnikami i ukrył się za posągiem Odyna.
- Mówi do Was Odyn – obwieścił głębokim basem zmartwiałym wyspiarzom - mam już dość waszego pijaństwa, wszeteczeństwa, nieposzanowania zwyczajów. Jesteście zafajdani żeglarze, robicie żagle z prześcieradeł a wiosła z orczyków. O waszym rolnictwie mogę powiedzieć tylko tyle że nawet porządnego chmielu nie umiecie wyhodować. Wasze krowy dają tylko serwatkę. Jutro zatapiam tę wyspę i cokolwiek  na niej zastanę. Chcę wam powiedzieć że robię to bez żalu, bo was nie lubię i mam was dość.
Olaf wycofał się cichaczem z poza posągu, i wkrótce, podczas rozważań o tym i przyszłych żartach zmorzył go sen.  Było koło południa kiedy się ocknął. Dookoła było pusto i cicho, ciszej i puściej niż zwykle. Sprzyjało to niczym niezakłóconej medytacji.  Olaf rozważał wczorajszy żart:
- Szkoda że nie wspomniałem o śmierdzących śledziach na obiad i kolację. 
Cisza trwała ciszej. Było inaczej.  I pewnie dlatego Olaf doznał olśnienia:
- Oni uwierzyli w groźby Odyna.
Trzeba było rozważyć konsekwencje. Plusem było to, że Olaf miał teraz całą wyspę do swojej dyspozycji. Można powiedzieć że posiadał wyspę. Wprawdzie posąg Odyna zniknął, ale Olafowi nie był on potrzebny do niczego. Minusem było, że nie wiedział na jak długo. Co będzie kiedy wrócą ? Napewno postawią posąg z powrotem i zaczną się zastanawiać czemu wyspa się nie zapadła i co Olaf robi sam na wyspie.
- Co się stanie jeśli ktoś z nich dozna tak jak Olaf olśnienia i pokaże palcem na Olafa? Trzeba zwiewać – myślał Olaf biegnąc do łodzi.
W ten to sposób rozpoczęła się coś co, pod względem zasiegu geograficznego, przewyższa wędrówki Odyseusza. Przygoda gnała Olafa  przez Irlandię (zauważcie jak wiele irlandzkich nazwisk zaczyna się na O’), Hiszpanię (olas znaczy po hiszpańsku morskie fale) aż na morze Śródziemne. Tam osiadł w Neapolu, wówczas formalnie pod panowaniem Bizancjum.  Nie wiadomo jak znalazł się kilkanaście lat później w Konstantynopolu i w jaki sposób zawędrował na Węgry. W każdym razie pozostał na Węgrzech i musiał opowiadać otoczeniu o życiu w Neapolu, bo wkrótce  znany był  jako ten z Włoch, czyli Olas (Olaf, Olas – niewielka różnica), co pozostało jako nazwisko rodowe. Wszystko to wydarzyło się tysiąc lat temu. W ciągu tych stuleci z pokolenia na pokolenie Olasów przechodziło zawołanie:
Pamiętaj o gnieździe rodu Olasów – dalekiej wyspie Öland.
W dzieciństwie zbierałem znaczki, studiowałem atlasy geograficzne, tworzyłem różne spisy i listy i czytałem książki. W młodości oddawałem się żeglarstwu; mogło to mieć związek ze studiami geograficznymi i świadomością że tam na Bałtyku, o kilka dni pod żaglem jest kolebka rodu – wyspa Öland.  Moja młodość zbiegła się z komunistyczną odwilżą w Polsce, kiedy to Wódz Postępowych Narodów świata, generalissimus Józef Stalin zstąpił do materialistycznego Hadesu. Dzięki temu genialnemu pociągnięciu generalissimusa stało się możliwe żeglowanie do obcych portów i udało mi się znależć w załodze jachtu udającego się do Szwecji. Kapitanem był Bolek Kowalski, który później jako pierwszy Polak opłynął świat dookoła. Bolek był ostry, starszy od reszty załogi o dziesięć lat, co w młodym wieku jest różnicą pokolenia. Panował na jachcie jak Stalin nad obozem pokój miłujących narodów świata. Aby dodać wyspę Öland do  marszruty jachtu musiałem więc wykorzystać wiedzę geograficzną i znajomość ludzi. Wiedziałem, że na wyspie wyrabia się piwo - wyspa dumnie reklamowała Öland Beer.  W każdy czwartek Ölandzki browar oferował zwiedzanie  browaru połączone z darmowym próbowaniem piwa. Mówiłem o tym głośno i często.
- Napewno nas, z Polski, nie wpuszczą - komentowała wychowana w komuniźmie załoga – pewnie każą pokazywać paszporty. 
Opinia załogi Bolka nie interesowała. W czwartek było darmowe piwo, w czwartek byliśmy na Öland, i w czwartek wpuścili nas do browaru. Musiało coś być w powietrzu wyspy Öland (albo w piwie), bo tak jak Olaf doznałem olśnienia.  Zdarzyło się to w browarze, kiedy z miejscowym Szwedem, Nielsem próbowaliśmy Ölandzki porter. 
- Olasie, zamknąłeś tysiącletnią pętlę. Chwała Ci – powiedziało do mnie coś, co choć było niewidzialne było duże i potężne. 
- Napisz mi swój adres, wyślę Ci kartkę – mówił podając mi swój notes Niels, kiedy otrząsałem się jak po ciosie w szczękę. Posłusznie napisałem dane.
- Ciekawe, gdyby nie ta jedna litera, nigdyby by twoja noga nie stanęła na Öland – zdziwiony Niels kiwał głową.
- Nie rozumiem.
- Najstarsza, tysiącletnia tradycja wyspy Öland zakazuje wpuszczać na wyspę kogokolwiek  kto ma imię lub nazwisko Olaf.  Tysiąc lat temu, Olaf, wysłannik Mimira, świętokradczo oszukał Ölandczyków i spowodował utopienie posągu Odyna – opiekuńczego bóstwa wyspy.  Za karę Odyn zakazał nam warzyć piwa przez następne pięćset lat.
- Nieźle mój przodek narozrabiał - pomyślałem – jak można przeżyć pięćset lat bez piwa. A Mimir to musi być jakiś wróg Odyna.
Wracając z Öland trafiliśmy na sztorm – dziesięć w skali Beauforta. Wystarczająco silny, żeby zacząć myśleć, że od całego ogromu Bałtyku odgranicza cię tylko dwa centymetry drewna. Twarze były blade, kolory niektórych zbliżały się do zielonkawego. Ręce drżały. Była noc, w światłach burtowych fale pieniły się czerwono po lewej burcie, zielono po prawej. Było upiornie; i przyszło następne olśnienie. Przyszło to samo, to duże i potężne, ale powiedziało co innego:
- Olasie, zamknąłeś pętlę, to dobrze. No to teraz, na to stulecie, będzie trudniejsze. Wystarczy jedno słowo – AMERYKA.
Na krótką metę powinienem się cieszyć – to duże i potężne implikowało że nie utonę w sztormie. Na długą metę to co innego – ja zdążyłem trafić do Ameryki w tym samym stuleciu; ale dla przyszłego rodu Olasów  rzecz nie wygląda najlepiej. Jedno co mogę im poradzić to unikać wyspy Öland. Bo trudno powiedzieć jaka może być następna pętla. Wystarczy jedno słowo: Mars.

Należy dodać, że ta legenda o Olasach okazała się bardzo użyteczna – wiele pięknych twarzyczek w winiarni Ewa na Brackiej rumieniło się słuchając tak światowej bajki opowiadanej w erze późnego Gomułki. W półmroku piwniczki wino było koloru rubinowego, było słodkie, bo takie wina się wtedy piło; było tak słodkie, jak słodkie, pomimo wysiłków towarzysza Gomułki, było młode życie.




Pozostała nam jeszcze żona Szymona, babcia Aniela Niwińska. Kiedy napiszemy o niej to będzie już wszystko o dziadkach Olasach. Zabierzemy się wtedy za dziadków po kądzieli.



KONIEC ODCINKA PIĄTEGO



Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *

A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .



poniedziałek, 24 grudnia 2018

Życzenia Świąteczne

W drzwiach stał Święty Mikołaj.
- Tu nie ma dzieci – wnuki też już podrosły i mieszkają same - powiedziałem.
- Ja do pana – powiedział Mikołaj – wejdźmy do środka bo ciasno.
Rzeczywiście na podeście było tłoczno, bo za Mikołajem stało sześć reniferów zaprzężonych do potężnych Mikołajowych sań. Na tyle sań leżały worki z prezentami. Uwagę moją przyciągnęła leżąca na przednim siedzeniu ogromna barania szuba.
 – Pewnie to nią okrywa się Mikołaj pośród swych gwiezdnych wojaży - pomyślałem.
Mikołaj kiwnął głową:
- Tak, bywa tam zimno. Na przykład koło Saturna – w średniej minus sto dziewięćdziesiąt trzy stopnie.
Ocknąłem się:
- Ależ proszę, proszę bardzo do środka. Choć tam też będzie ciasnawo. Wie pan, panie Święty Mikołaju, to było budowane za Gomułki, metraże wtedy były bardzo oszczędne.
- Wiem, wiem, panie Andrzeju – chyba mogę się tak do pana zwracać? – Mikołaj przerwał i po chwili ciągnął dalej:
- Wiem, pana budynek dostał wtedy tytuł Mister Warszawy. Nowoczesne rozwiązania, zsypy do śmieci, nie jedna a dwie windy w jednym budynku.
- Zsypy – pomyślałem – a może jak Mikołaj jest Święty, to mógłby coś poradzić na te karaluchy.
- Nie panie Andrzeju – Mikołaj pokiwał przecząco głową - na karaluchy sposobu nie mam. Nawet u nas ...
Mikołaj przerwał, pogodna dotąd twarz posmutniała.
- No tak – pomyślałem -w niebie każdy zsyp to kilometry a może i całe lata świetlne.
- Ale do rzeczy – powiedział Mikołaj – na ciasnotę sposób mam.
Spoglądając na sanie z reniferami złożył zaciśniętą pięść prawej dłoni w lewą powiedział:
- Zoom minus 10.
Na moich oczach zaprząg zmniejszył się dziesięciokrotnie. Stukając maluteńkimi kopytkami renifery wspięły się na próg i wciągnęły sanie do mieszkania.
Oniemiałem. Przecież to nie był tak często używany przeze mnie zoom kamery cyfrowej. To był zoom rzeczywistości. Z renifera pełnego rozmiaru do wielkości myszki. To było moje wydarzenie roku, a może i więcej niż roku. Musiałem spróbować, w takiej sytuacji nie można być tylko widzem.
Zacisnąłem prawą dłoń w lewej i w myślach powiedziałem:
- Zoom plus pięćdziesiąt.
- Nie, nie panie Andrzeju, tak nie można – trzeba być realistą, trzeba uważać na metraż. A w ogóle to jestem u pana w ramach public relations – powiedział Mikołaj.
- Ale pan czyta w moich myślach.
- Tak, to bardzo łatwe, nie ma o czym mówić. A wracając do zoomu, to może pan spróbować takiego malutkiego zoomika – plus dwa. No śmiało. I nie musi pan aż tak zaciskać dłoni. To niezdrowe, pan dużo pracuje z komputerem, trzeba dłonie oszczędzać.
- A minus cztery?
- No... Może być, ale nie na moich przyjaciołach z zaprzęgu.
Znów zacisnąłem prawą dłoń w lewej i powiedziałem:
- Zoom minus cztery.
Tylko że tym razem w zaciśniętej prawej dłoni trzymałem wezwanie do zapłaty pożyczonej kiedyś z banku kwoty sto tysięcy złotych.
- W końcu będą to radosne i wolne od trosk Święta – pomyślałem.

CZEGO I WAM, DRODZY PRZYJACIELE SERDECZNIE ŻYCZĘ.

wtorek, 4 grudnia 2018

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 168.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili, odc. 4"


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


Podróżnicy. To, że Olasowie rodzą się z uśmiechem na ustach, było cechą Olasom bardzo przydatną. W podróżach. Bo podróżowali. Z siedmiu synów Jana Olasa czterej – Michał, Ludwik, Błażej i Jakub – emigrowali i powracali. O Ludwiku już mówiłem, że osiadł w Wiedniu. Podobnie Michał – w Wiedniu żył, tam zmarł. Nie wiem o nim nic więcej. Wiedziałem jeszcze tyle, że jeden z Olasów był w Legii Cudzoziemskiej, ale nie mam pojęcia który. Zamierzam opowiedzieć teraz o pozostałej dwójce podróżników.


Campus Universytetu Tuskegee
Podróżami Olasów zacząłem się interesować dopiero wtedy, kiedy wyjechałem do Stanów. Właściwie przez ten pierwszy rok pracy jako visiting professor w Alabamie o Olasach nie myślałem, bo intencją było zarobić jak najwięcej dolarów, wrócić do Polski i dalej bawić się w naukę, wydając te dolary. Myślałem więc głównie o tym, jak przystępnie wytłumaczyć czarnym studentom przyspieszenie Coriolisa czy też zasadę sprzężenia zwrotnego, a także jak prowadzić projekty dyplomowe. Przed pójściem spać tęskniłem za żoną i dziećmi, a dolary powolutku się odkładały w miejscowym banku.
I uczyłem się Ameryki. Był to czas amerykańskich batalii rasowych. Dziekanem szkoły inżynierii obejmującej kilka wydziałów technicznych na moim uniwersytecie był Polak, którego droga do Stanów wiodła przez Syberię, Iran, polskie lotnictwo w Anglii podczas drugiej wojny światowej i Kanadę. Był nie tylko zasłużonym szefem, ale i twórcą tej szkoły.

Wczesne lata osiemdziesiąte to okres, kiedy młodzi gniewni przywódcy murzyńscy z lat sześćdziesiątych przestawali być młodzi, zostawali politykami i jako tacy poszukiwali bezpiecznych i obiecujących pozycji życiowych. Taki właśnie niemłody już gniewny został prezydentem mojego alabamskiego uniwersytetu, a jednym z jego pierwszych pociągnięć było zdegradowanie Polaka ze stanowiska dziekana: „Tylko poniżani dotąd czarni mogą zajmować tak wysokie stanowiska na moim uniwersytecie” – powiedział. Skutkiem jego decyzji była sprawa sądowa o rasową dyskryminację Polaka przez czarnego. Polak przegrał i zapłacił zarówno koszty sądowe, jak i honorarium adwokata. Adwokat Polaka był człowiekiem białym – zapłacone honorarium nie przyczyniło się więc do polepszenia doli Afroamerykanów. Wyjątkiem był wspomniany prezydent uniwersytetu, którego pozycja znacznie na uniwersytecie wzrosła. Tak w ogóle prezydent był człowiekiem sympatycznym – podczas mojej zapoznawczej wizyty u niego zostałem poczęstowany kawą i zapoznany z jego filozofią procesu nauczania.
Południe Stanów jest miejscem pełnym kontrastów. Dwa kilometry od gabinetu prezydenta uniwersytetu, na centralnym rynku w 95% czarnego miasteczka Tuskegee stał pomnik ku czci walczących w wojnie secesyjnej żołnierzy Konfederacji  patrz. Południe pamięta. (patrz https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_secesyjna (dostęp 27.11.2018).


Miejscowa, bardzo nieliczna Polonia okazała się gościnna i życiorysowo różnorodna. Poza wspomnianym wyżej dziekanem był tam też powstaniec z warszawskiego Powiśla (z Solca niedaleko Tamki), z żoną poderwaną w latach sześćdziesiątych na przystanku autobusu 114 w Warszawie, i był też marynarz z zasłużonego w czasie drugiej wojny światowej kontrtorpedowca Kujawiak. Ciało profesorskie było takoż różnorodne – Węgier uciekinier z powstania roku 1956, dwóch Irańczyków wygonionych z ojczyzny przez ajatollahów, Nigeryjczyk z plemienia Ibo i stawiający wszystkim studentom piątki południowiec ze stanu Georgia. Ten ostatni miał bezpieczne podejście do życia – stawiał studentom piątki (tzn. A, bo stopnie tam są literowe – piątka czy szóstka to A). Kiedyś, przecierając czystą szmatką lewy przedni błotnik jego nowiutkiego czerwonego mustanga, powiedział mi:
– Jedną z przyczyn częstych pożarów profesorskich samochodów na parkingach uniwersyteckich są niskie, złe stopnie.
Właśnie kiedy w Alabamie wyjaśniałem studentom wydziału mechanicznego pojęcie swobody ciała sztywnego i jej stopniowania, w Polsce generał Jaruzelski odebrał obywatelom jakiekolwiek jej resztki. Stało się to w mniej niż pół roku od mojego przyjazdu do Alabamy. Jeszcze moja żona Ela nie zdążyła spakować siebie i dzieci i zaokrętować się na statek Batory, a już generał wprowadził stan wojenny. Teraz musiałem myśleć także o tym, co dalej robić ze sobą i rodziną, bo ja byłem tu, w Ameryce, a żona z dziećmi tam, w Polsce stanu wojennego, bez mojej opieki (nie, nie, nie zapominam o Solidarności, o entuzjazmie, o tym wspaniałym czasie początku lat osiemdziesiątych – ale o tym będę pisał w następnych rozdziałach). Przyszłość była niepewna – rodzinie potrzeba było bezpieczeństwa, a to oznaczało potrzebę pieniędzy. Rozłąka a pieniądze – trzeba było to ważyć, tu były dolary, tam tracące wartość gierkowskie złotówki i fatalne płace w dziedzinie nauki. Perspektywa była zła. Zdecydowałem dalej zarabiać dolary i starać się o sprowadzenie rodziny do Stanów. Nie było wtedy ani czasu, ani motywacji na rozmyślanie o podróżach moich przodków. Mój kontrakt w Alabamie opiewał na jeden rok i czym prędzej trzeba było szukać następnej pracy.
Po spędzonym samotnie w Alabamie roku trafiłem (znów jako visiting professor i wciąż samotnie) na północ Stanów – do Vermontu. Niedaleko, jak na amerykańskie dystanse, kusił Nowy Jork. Kiedy zostałem zaproszony na Sympozjum Dynamiki w Nowym Jorku, udało mi się wybrać na zwiedzanie miasta. Dowiedziałem się, że w Nowym Jorku jest cztery tysiące restauracji – to fakt bardzo onieśmielający, wpadając bowiem codziennie na obiad do jednej z nich, potrzeba byłoby nieco więcej niż dziesięć lat, aby odwiedzić je wszystkie. Tak czy inaczej ze względów oszczędnościowych w nowojorskich restauracjach się nie stołowałem. Natomiast właśnie w Nowym Jorku odkryłem to, co wiem o podróżach moich stryjecznych dziadków Błażeja i Jakuba. Bo źródło wiadomości o nich nie znajdowało się w Polsce, lecz w Stanach Zjednoczonych. W porcie miasta Nowy Jork, niedaleko Statuy Wolności, leży wyspa Ellis (Ellis Island)[1]. Przez położone na tej wyspie Biuro Imigracyjne w ciągu ponad pięćdziesięciu lat, do roku 1924, kiedy to zostało zlikwidowane, przewinęło się 12 milionów emigrantów. Kilkanaście lat temu, około roku 2000, utworzono na wyspie Muzeum Imigracji, a niedługo później, po cyfryzacji akt imigracyjnych, Muzeum umieściło te akta na ogólnie dostępnej stronie internetowej. Figurują tam obaj bracia Olasowie. Wyjeżdżali za cesarza Franciszka Józefa, kiedy nikt jeszcze nie wynalazł sformułowania: „odmawia się wydania paszportu z przyczyn społecznych”. Taka formuła pojawiła się dopiero w erze sekretarzy Komitetu Centralnego.
Błażej Olas[2] wyjechał do Ameryki w roku 1903. Trzy lata później dołączył do niego Jakub Olas[3]. O peregrynacjach Jakuba wiemy dość dużo dzięki bardziej szczegółowym danym ze wspomnianego Muzeum Imigracji. Jakub był niewysoki (5 stóp i 5 cali, czyli 163 centymetry), zaokrętował się na statek Prinzess Alice w porcie Bremen. Przypłynął do Ameryki 24 lipca 1906 roku. Przyjechał do Błażeja (szewca z zawodu), który mieszkał wtedy w stanie Nowy Jork, w miasteczku Schenectady – w domu pod numerem 19 na ulicy Jefferson (ten dom dziś nie istnieje, ale klikając na załączony link, można zobaczyć sąsiedni dom pod numerem 23[4] i obejrzeć, używając Street View, topografię ulicy). Jakub był kawalerem, z zawodu ślusarzem, liczył 26 lat. Kiedy postawił stopę na suchym lądzie Nowego Jorku, miał w kieszeni 12 dolarów. Razem z Jakubem przyjechał jego szwagier Kazimierz Ślusarczyk. Ten posiadał dolarów 15. Jakub powtórnie przypłynął 2 lutego 1910 roku, już jako żonkoś.


Lista okrętowa statku Prinzess Alice - Jakub Olas na pozycji czwartej

Był także Jan Olas[5], o którym nie mogę nic więcej powiedzieć poza tym, że Jan przebywał w Stanach dwa razy, raz przed pierwszą wojną światową, drugi raz po niej. Za drugim razem płynął statkiem Baltic. Ten statek ma swoją sławę – kilkakrotnie udzielał pomocy statkom w niebezpieczeństwie. I to właśnie ten statek w roku 1912 ostrzegał o obecności gór lodowych płynący w kierunku Ameryki Titanic. Podróż Jana przebiegła bez sensacji, czego nie można powiedzieć o podróży Titanica.
Powyżej odnosiłem się do zmienności świata. Teraz chcę wspomnieć, że są rzeczy niezmienne, w matematyce mówi się o nich jako o niezmiennikach. Moja podróż do Włoch i podróże Olasów za ocean mają jedną wspólną cechę – brak dolarów. Zresztą, uwzględniając inflację, tak samo było w przypadku mojej pierwszej podróży do Ameryki – bo cóż to było pięćdziesiąt dolarów – suma, z jaką znalazłem się w Nowym Jorku. Tak właśnie ten świat, pokolenie za pokoleniem, niezmiennie traktuje Olasów bezpieniężnie i tak będzie aż do czasu, kiedy nastąpi odwrócenie biegunów magnetycznych.
Jeszcze jedna notka, a właściwie anegdotka o emigracji. Dziadek mojej znajomej, prosty wieśniak, o znakomitym nazwisku Indor, w czasach Polski przedwojennej najął się do pracy w kopalni węgla w Lille we Francji. Po trzech dniach męczarni na dole stwierdził, że kopalnia nie jest dla niego i wyruszył do domu. Na piechotę, bez języka. I doszedł, doszedł po trzech miesiącach! Bez grosza, bez paszportu, bo ten został zdeponowany w biurze kopalni. Z Francji przeszedł przez Belgię, Holandię, Niemcy, przez te wszystkie granice i w końcu doszedł do Polski. Przebył 1600 kilometrów. Były to inne czasy. Dzisiaj obejrzelibyśmy go w telewizji, jako telewizyjnego bohatera.
No i jeszcze coś z Azji. Zdjęcie tytułowe - to z Władywostoku, na nim grupa wygnańców – Polaków, maj 1918. Zdjęcie ze zbiorów rodzinnych, niestety zbyt wiele lat minęło, aby wśród tych dwudziestu trzech mężczyzn zidentyfikować członka rodziny Olasów czy też podać jego imię. Pozostanie więc nieznanym podróżnikiem, a my w następnym odcinku zajmiemy się życiem i czynami mojego bezpośredniego przodka – dziadka Szymona Olasa.



[1] Ellis Island, Wikipedia, http://pl.wikipedia.org/wiki/Ellis_Island (data dostępu: 2.02.2011).

KONIEC ODCINKA CZWARTEGO


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *

A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .