© Andrzej Olas (andrzej.olas@gmail.com)
Poniedziałek, 11 lipiec 2005, jubileusz uczelni. Jak zwykle, zawsze czujni na darmowe alkohole, pierwsi do
drinków ruszyli dziennikarze.
- A Wiesiek w pierwszym szeregu – zauważył Jacek, patrząc
na pulsującą przy barze grupę – nabierają wigoru, ciekawe który to z nich popsuje
taki przyjemny jubileusz.
Po drinkach, kiedy już wszyscy usiedli, rektor
przedstawił wiceministra:
- Przypominam, że jest on naszym byłym uniwersyteckim
kolegą. Oddaję ci głos drogi ministrze, drogi Stefanie.
Wiceminister wspierał
się prezentacją komputerową:
- Proszę państwa, w jednym z sycylijskich dialektów nie
ma czasu przyszłego. Nam, historykom to nie przeszkadza. Nam chodzi o czas
przeszły, a czas przeszły jest w każdym języku. Dumny jestem z tego, że tu, na
tej uczelni, byłem uczniem znakomitego historyka profesora Rzęckiego. Uczniem
nie tylko w nauce ale i w jachtingu. Dla mnie i dla innych jego uczniów
profesor był zawsze młody. Traktowaliśmy go jak starszego brata.
- Rzygałeś na morzu gorzej niż listonosz na zapleczu
Urzędu Pocztowego w Białce Podhalańskiej - myślał Jacek - na rejsie do Sztokholmu Rzęcki tylko kiwał
głową. To tyle o jachtingu, Stefanku. A co do przeszłości – właśnie o nią
będzie tu chodziło.
Na ekranie komputerowego rzutnika przewijały się
fragmenty wystąpień ministra:
- Będzie dobrze, będzie coraz lepiej – mówił minister w
Wałbrzychu. Jego mowę w Białymstoku ilustrowało hasło: “WIEK XXI – WIEKIEM
POLSKIEJ NAUKI”, zaś podczas przemowy w Hajnówce prezentowane plansze puchły od geometrii
rozwojowej: - krzywe pięły się w górę jak drabina jakubowa, słupki przypominały
wielkością dęby w pobliskiej puszczy Białowieskiej. Oczywiście była też uśmiechnięta
gęba ministra wsiadającego do rządowego BMW.
Wiceminister kończył:
- W swojej ostatniej pracy o uczciwości historyka, profesor
Rzęcki cytował św. Grzegorza: „Nawet jeśli prawda może spowodować zgorszenie,
to lepiej dopuścić do zgorszenia, niż wyrzec się prawdy!". Takiej właśnie
maksymie dotrzymywałem wierności pracując naukowo a teraz dotrzymuję w
działalności politycznej.
Na ekranie wizerunek Św. Grzegorza ustąpił miejsca
ostatniemu slajdowi – odręcznej, pisanej pulsującą energią dłonią notatce
ministra do księgi pamiątkowej jubileuszu.
Z szerokim uśmiechem na twarzy wiceminister uścisnął dłoń
rektora. Jacek, siedząc niedaleko od projektora, obserwował Wieśka kierującego
się w stronę obsługującego projektor technika.
- Wypadło na Wieśka – pomyślał.
- Jeszcze uzupełnienie – jeden slajd z tego laptopa –
właśnie przyszedł majlem – powiedział Wiesiek do technika.
Na ekranie ukazał się ręcznie pisany tekst:
- Jestem patriotą. Kocham swój kraj. W trosce o
przyszłość naszego kraju uważam za swój patriotyczny obowiązek zawiadomić, że
profesor Rzęcki prowadzi działalność antyrządową. Na swoim seminarium atakuje Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą i towarzysza Jaruzelskiego. W mieszkaniu przy ulicy Madalińskiego
utrzymuje skrzynkę kontaktową Solidarności. Poniżej podaję nazwiska studentów zamieszanych
w konspirację...
Zażenowaną ciszę
sali przerwała uwaga podpitego reportera:
- Patrzcie, jakie te teksty podobne - ten ministra i ten teraz. Jakby oba napisała
ta sama ręka.
Dwóch ochroniarzy skierowało się w kierunku stojącego
wciąż przy projektorze Wieśka.
Dwa tygodnie przed jubileuszem, poniedziałek,
27 czerwiec 2005. Rektor Jacka uczelni
był człowiekiem wysokiej ambicji. Wiesiek, przyjaciel i partner Jacka w
cotygodniowej partyjce szachów, uważał, że teorio-ewolucyjne konsekwencje
takiej osobowości są bardzo poważne. W ramach obowiązków służbowych
dziennikarza Wiesiek naczytał się materiałów ostatniej konferencji na temat
biologii ewolucyjnej i dzielił się swoją erudycją ze wszystkimi znajomymi.
Jacek nie pamiętał już wywodu Wieśka, natomiast spodobał mu się cytowany
przykład: ponieważ Churchill był takim superambitnym człowiekiem, to dzieci
Churchilla były alkoholikami, wnuki nie lepsze, a prawnuków nie powinno być
wcale. O dzieciach rektora Wiesiek narazie nie wiedział nic.
Rok temu ambitny rektor zaokrąglił nieco rocznicę
powstania uniwersytetu i w ten sposób znalazł powód do zorganizowania
jubileuszu ze sobą w roli głównej. Jacek, przecież profesor historii, otrzymał
dwa zadania: po pierwsze uzyskanie notki wiceministra do księgi jubileuszowej –
to pana znajomy sprzed lat – razem panowie żeglowaliście - zadanie drugie:
przekopanie archiwum uczelni. Rektor oczekiwał rezultatów. Nie byłby zaskoczony,
gdyby Jacek dowiódł, że król Jagiełło, Maria Curie-Skłodowska, Wałęsa czy
Chopin byli absolwentami uczelni.
Czy rektor wiedział, że w archiwum między innymi
papierami znajduje się donos na Rzęckiego? Jackowi wydawało się, że nie.
Im bliżej dnia jubileuszu, tym bardziej, głęboko wewnątrz
Jacka mózgu, w ciele modzelowatym, czaiło się poczucie malejącej sympatii do
sytuacji. Trzeba było coś z tym zrobić – okazja była – miał przecież pojechać i
dać w Suwałkach odczyt o Jadźwingach.
Jednak najpilniejsza była ta, wymagana przez rektora,
notka do księgi jubileuszowej. Kiedy wreszcie odebrał ją od sekretarki – wiceminister,
czyli kiedyś Stefan, nie odezwał się wcale, co Jacek przewidział - Jacek z żoną
Kaliną pojechali w końcu do Suwałk. Wracając, Jacek zboczył do Puńska, gdzie
Kalina wybrała się na targ kupić miejscowy specjał – sękacz i posłuchać
dźwięków litewskiej mowy. Powiedziała, że jest przecież aktorką, a wsłuchiwanie
się w obce języki pomaga w doskonaleniu potrzebnej w zawodzie dykcji. Jacek natomiast trafił do miejscowej biblioteki
publicznej i wychodząc powiedział sobie:
- No nareszcie wszystko jest załatwione.
Poniedziałek, 11 lipiec 2005, wieczorem po
jubileuszu.
- Jestem patriotą. Kocham swój kraj. W trosce o przyszłość
naszego kraju uważam za swój patriotyczny obowiązek zawiadomić, że profesor
Rzęcki prowadzi działalność antyrządową.... – Kalina czytała z trzymanej w ręku
pożółkłej strony – na swoim seminarium ... - przerwała i popatrzyła na Jacka.
Rzucona na stół strona spadła na podłogę, a Kalina wzięła
do ręki pogniecioną kopertę.
- No to teraz
mów. Wszystko. Od początku aż do dzisiejszego skandalu – powiedziała.
Nim Jacek otworzył usta, do
drzwi zadzwonił Wiesiek.
- Mejl przyszedł z Biblioteki Publicznej w Puńsku –
zapisany wcześniej ale z wprowadzoną dzisiejszą datą wysłania. Nie wiadomo kto
go wysłał – powiedział, podnosząc leżącą na podłodze stronę.
- Już wiadomo – Kalina ze złością trzepnęła kopertą w
stojący na stole talerz z pokrojonym sękaczem – wiadomo kto, tylko nie wiadomo
dlaczego nic nie mówił.
Oglądając kopertę dodała:
– A donos
przyszedł z Wiednia, w lipcu 1988.
- Donos znalezłem w archiwum – powiedział Jacek – już
wtedy byłem pewien, że to dzieło Stefana; A jego odręczna notka napisana na
jubileusz, z tym samym charakterem pisma – to matematyczny dowód. Ot, cała
odpowiedź.
- Już są pierwsze plotki – minister, szef Stefana sądzi,
że to robota rektora – powiedział Wiesiek - ministerstwo milczy, nieoficjalnie
mówi, że fałszerstwo, że charakter pisma zmienia się z wiekiem, i tak dalej i
tak dalej, więc minister nie ma problemu.
- Z tym tutaj ma problem – głowa Kaliny wskazała na Jacka
– jak go znam, Jacek już jest gotowy do następnej, drugiej rundy. I nie mówcie
o wiceministrze per Stefan – on jest podłym politykiem, którego nie chcę znać.
To tak jakby zbrodnia Kainowa na odwyrtkę – zabójstwo nie młodszego, a
starszego prawie brata.
- Jeszcze jest to –
wyciągnąłem to ze starych papierów - Jacek podał Kalinie pożółkłą stronę sztokholmskiej popołudniówki. Pół strony
gazety zajmował wybity tłustym drukiem tytuł; było to jedno słowo, sześć liter:
Hjälte. Na marginesie ktoś dopisał ołówkiem:
“Bohater” a poniżej: “uratował szwedzkiego żeglarza”. Pod tytułem
widniało zdjęcie jachtu Alfa Centauri. Załoga jachtu zgrupowana
była koło grotmasztu. W prawym górnym rogu zdjęcia włamana była fotografia
kapitana - profesora Rzęckiego.
- Pamiętam ten rejs, to był rok 1980 – powiedziała Kalina
– jedyny raz kiedy Stefan był na morzu.
Dwa tygodnie później, poniedziałek, 25 lipiec
2005. Wiceminister, tak jak przewidział Wiesiek, milczał.
Oficjalnie rzecznik ministerstwa powiedział, że ministerstwo nie widzi potrzeby
komentowania, bo domniemanie autorstwa donosu jest śmieszne.
Wkrótce donos stał się tłem, podkładem do szerszej
dyskusji, bo na czasie było ustalenie budżetu Instytutu Pamięci Narodowej.
Jedna z radiostacji ogłosiła zbiórkę miliona złotych na fundusz “Oczyścić i
Najsurowiej Ukarać. Cały Układ”. Celem funduszu miało być wykrycie autora
donosu. O ministrze nie było ani słowa.
Drugim tematem dyskusji było życie profesora Rzęckiego.
Wiesiek opublikował stronę sztokholmskiej popołudniówki i zdjęcie jachtu Alfa
Centauri ozdobiło wpierw jego dziennik a potem okładki tygodników. Fakt, że na
liście załogi jachtu kapitana Rzęckiego byli Jacek, Kalina i wiceminister był
tłustym kąskiem dla prasy.
Żyjąca jeszcze gosposia profesora powiedziała w
wywiadzie, że przez ostatnie pół roku przed śmiercią profesor bez przerwy chodził po mieszkaniu: “Tylko
dywan wydeptywał, aż się bałam, że ślad wydepcze, a przecież usiadłby sobie.
Niespokojny był.” Gdzieś przed końcem roku 1988., jakieś sześć miesięcy
po nadejściu donosu, po cichu, bez rozgłosu, profesor Rzęcki odszedł na emeryturę,
a po następnym pół roku zmarł.
Prasa rozpisywała się o nieudanym jubileuszu, o donosie, w
tygodnikach analizowano życiorys skrzywdzonego profesora ale wiceminister
trzymał się mocno. W publikacjach pojawiało się jego nazwisko, ale ostrożność
nie pozwalała na łączenie jego nazwiska z donosem. Brakowało nowych dowodów.
Jacek pocieszał się, że była to tylko pierwsza runda.
Wieczorem, Wiesiek jak zwykle stawił się na partię
szachów, przyniósł nawet kwiatki dla Kaliny, koniaczek i ostatnie wiadomości.
Minister właśnie obciął rektorowi pieniądze na badania - rektor się pieni. Z
innych wiadomości – felietonista brukowca, a znajomy ministra krytykuje grę
aktorską Kaliny, nazywając ją Lady Makbet light.
Kalina zniknęła w głębi mieszkania, gdzie rozmawiała ze
swoją urażoną ambicją. Jacek z Wieśkiem zamyśleni siedzieli nad prawie pustą
szachownicą (zadanie Keresa, rok 1932, mat w dwóch posunięciach).
Niespodziewanie przewracając białego króla, wylądowała na szachownicy stara,
pogięta pocztówka.
- Ty szakalu – powiedziała Kalina do Jacka - mówiłeś o
starych papierach – a jakże. Od początku wiedziałeś dlaczego Stefan to zrobił –
miałeś tę pocztówkę. Czemuż, ja biedna, nie mam męża, który myśli płasko?
Czemuż nie mam męża posadzkarza?
Wiesiek podniósł pocztówkę i spojrzał na Kalinę:
- Tu widać wielkie koło wiedeńskiego Prateru – diabelski
młyn – powiedział.
- Spójrz na drugą stronę – powiedziała Kalina - tę
pocztówkę przysłał nam Stefan na miesiąc przed donosem. Z pozdrowieniami z Austrii i z prośbą o zapytanie profesora
Rzęckiego, czy jego praca habilitacyjna została zaakceptowana.
- Aha – powiedział Wiesiek.
- Jacek sprawdził wtedy z profesorem i odpisaliśmy mu, że
niestety praca została odrzucona. No i przyszły wiceminister został na
zachodzie, a co najważniejsze – zemścił się. Za habilitację. Tym donosem.
Zniszczył Rzęckiego, a wkrótce, sprytny
podlec, zrobił karierę jako emigrant polityczny. A ten szakal – tu wskazała na
Jacka – skojarzył to natychmiast po znalezieniu donosu. I milczy.
- Szczeka – powiedział Jacek.
- Co szczeka?
- Szakal. Nie milczy, a szczeka.
- Co najwyżej się tchórzliwie odszczekuje, jest
zdradliwy, żywi się padliną, wypadają mu włosy i bolą go zęby, tak, że chce
mieć implanty – powiedziała Kalina w przestrzeń – a tę pocztówkę proszę mi
opublikować w dodatku nadzwyczajnym, w milionie egzemplarzy, w pięciu językach
– zwróciła się do Wieśka. Wiesiek milcząc schował pocztówkę do teczki.
- No dobrze – powiedział Jacek – powiem Wam trochę
więcej.
Kalina odchrząknęła: - Trochę.
- Dzisiaj rektor zaprosił mnie do swojego gabinetu i
zaproponował mi pozycję prodziekana. Odmówiłem, mówiąc, że Szalony Profesor nie
nadaje się na prodziekana. Wiem, że się odmowy spodziewał. Nie nalegał - Jacek
podniósł białego króla i przyglądał mu się podejrzliwie.
- A może widzi w tej figurze rektora – pomyślała Kalina.
Jedenaście dni później, piątek,22 lipiec 2005. Wydawało się, a w każdym razie tak sądził Jacek, że
pocztówka z Wiednia zakończy walkę w drugiej rundzie. Nic z tego. Na poziomie
brukowców pocztówka zrobiła wrażenie, ale minister wciąż się trzymał. Ataki na
Jacka i Kalinę nie ustawały. Felietonista zaatakował Jacka z grubej rury:
- Mówi się o Szalonym Profesorze, że to co zaczęło się
dla niego jako poszukiwanie intelektualnego spełnienia, z upływem lat stało się
pociesznym ćwiczeniem unikania rzeczywistości oraz przekleństwem wieku
średniego.
- Skąd on to przepisał? – pieklił się Jacek – to jest
zbyt mądre aby mógł to sam wymyśleć.
W ten piątek wrócił do domu z dwiema butelkami szampana.
Wycałował Kalinę, zaprosił Wieśka, i zanim zdążył się upić, pokazał im swój łup
– kartkę maszynopisu:
„Jestem patriotą. Kocham swój kraj.W trosce o przyszłość
naszego kraju uważam za swój patriotyczny obowiązek zawiadomić, że profesor
Rzęcki jest agentem Służby Bezpieczeństwa. Próbuje rekrutować tajnych
współpracowników na wydziale Historii.”
- Ja ten patriotyzm i to “w trosce o przyszłość” i “patriotyczny obowiązek” znam na pamięć –
to znów Stefan – powiedziała Kalina –
skąd to masz?
- Z archiwum uniwersyteckiej Solidarności. Ostatnim razem
rektor wspomniał coś o ciekawych papierach. Wszystko jest udokumentowane. Ten
donos też przyszedł z Wiednia, w tym samym czasie - w lipcu 1988 i jest po prostu przeróbką
tego pierwszego. Stefanek przedtem donosił Służbie Bezpieczeństwa, a teraz
Solidarności. To jest trzecia runda i już ostatnia.
- Prawda. Z drugiego donosu już się nie wytłumaczy –
powiedział Wiesiek wkładając kartkę do teczki – jutro będzie w gazecie.
Jacek, z kieliszkiem w ręku, podśpiewywał radośnie:
Gdy raz wypiłem parę wódek
- Powiem Wam jeszcze jedno – powiedział Wiesiek – nareszcie
sprawiedliwości stanie się zadość bez podstępnego działania jakiegoś intryganta we
własnym interesie – dla kariery czy dla pieniędzy.
Wieczorem następnego dnia wiceminister zwołał konferencję
prasową. Powiedział, że autorem donosów nie był. Był ofiarą szatańskiego spisku
agentów SB. Tamtego roku w Wiedniu został porwany przez SB, uwięziony w
piwnicy, torturowany przez podtapianie. Po kilku dniach tortur zmuszono go do
przepisania ręcznie tekstu donosu.
- Proszę państwa – choć agenci układu wciąż działają,
ujawniam prawdę w imię mojego honoru. Apeluję do mediów o zrozumienie, bo
nagłaśnianie tej sprawy przyczynia się do zagrożenia mnie i mojej rodziny.
Godzinę temu złożyłem panu premierowi dymisję z mojego stanowiska. Wiem, że po
schwytaniu wywodzących się ze Służby Bezpieczeństwa sprawców będę w stanie znów
podjąć służbę publiczną.
- Jak teraz wygląda twoja trzecia runda? – zapytała Jacka
Kalina – wprawdzie stracił stanowisko, ale dalej kłamie.
Miesiąc później, 3 wrzesień 2005, piątek. Restauracja “TW” była pełna. Jacek rozmyślał głośno:
- Jestem historykiem. Prokurator ze „Zbrodni i kary” – to
nie dla mnie.
Kalina podniosła się od stolika:
- Mówiąc o zbrodni i karze - zaraz wracam.
Jacek wiódł za nią wzrokiem. Szła do stolika zajętego
przez byłego wiceministra.
- Idę za nią - zdecydował.
- Szkoda tego deseru, tych ananasów i kiwi – powiedziała
Kalina podnosząc z bocznego stołu salaterę z galaretką -– ale trudno.
Po chwili niesiony powolnym ruchem galaretki płatek kiwi
z wolna spływał po czole byłego wiceministra. Przez dłuższą chwilę zatrzymał
się na brwiach lewego oka nadając mu wygląd pirata. Osłupiały wiceminister
trwał w bezruchu. W ciszy, jaka zapanowała na sali, Kalina powiedziała:
- Proszę państwa, tak wygląda tortura przez podtapianie.
Jacek sięgnął po miseczką z sałatką i podał ją Kalinie.
Wygarniając zawartość miski na głowę Stefana Kalina ciągnęła dalej:
- Jeszcze tę sałatkę. Zielone groszki, czerwoniutka
marcheweczka, białe kosteczki kartofli, wszystko w żółtym majoneziku – cóż to
za piękna gama kolorów – jak na straganie w dzień targowy. Jakaż to piękna
dekoracja dla nikczemnika.
Następny dzień był dniem jak inne, z tą różnicą, że szykując śniadanie Kalina recytowała:
Na straganie w dzień targowy
Jacek z osłupieniem wpatrywał się w podpis pod fotografią
rektora w porannej gazecie:
“Najlepszy gracz w Warszawie. Wygrał w ostatniej rundzie. Po udanym dla niego jubileuszu
uczelni został mianowany wiceministrem na miejsce skompromitowanego poprzednika.”
- Nieeeeee! – krzyczał Jacek drąc gazetę na kawałki - nie, już dosyć tych łajdactw.
KONIEC
Następne opowiadanie Festynu Opowiadań pt.: "Apteka pod Opatrznością" za tydzień. A jeśli Ci się opowiadanie podoba - kliknij na "Lubię to".
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań.
Moje książki ( http://www.atut.ig.pl/?wyniki-wyszukiwania,19&sPhrase=olas ), wydawnictwo ATUT, są do nabycia w większości księgarni w Polsce, w Europie i w USA.
Zapytaj w księgarni, sprawdź na przykład w Empiku, bądź też wygoogluj na internecie autora (Andrzej Olas) lub tytuł:
1. Dom nad jeziorem Ontario (nakład jest bliski wyczerpania, ale gdzie niegdzie książka jest jeszcze dostępna).
2. Jakże pięknie oni nami rządzili.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store .
Recenzję mojej książki znajdziesz pod:
http://uwagirecenzje.blogspot.com/2015/02/jak-to-sie-ksiazke-pisao.html