Obyś miał ciekawą młodość, odc. 4.
© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)
Niekiedy elegancko usadowiony w określonym roku epizod okazuje się być powiązany z wydarzeniami zachodzącymi w przyszłości, w wieku dwudziestym pierwszym. Akapit opisujący takie przyszłe wydarzenia poprzedzam symbolem XX1.
Wszystkie postacie jak i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.
W latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia zdarzyło mi się być edytorem
poważnego naukowego czasopisma; z tego powodu często wizytowałem Państwowe
Wydawnictwo Naukowe mieszczące się w ładnym pałacyku na Mazowieckiej. Moim
partnerem w wydawnictwie była sympatyczna pani redaktor obdarzona
nadprzyrodzoną zdolnością wyłapywania omyłek, błędów, lapsusów, już nie tylko w
angielskim tekście, ale i w skomplikowanych wzorach matematycznych. Nie miała
przy tym pojęcia ani o angielskim ani o matematyce. Za to lubiła sobie poplotkować. Kiedyś
zapytała mnie o mojego poprzednika w sztuce edytowania; powiedziałem, że bawi w
Stanach Zjednoczonych, w Kolorado.
- Tak – powiedziała – Kolorado. Skarb w srebrnym jeziorze. Karol May.
Kiedy zauważyła na mojej twarzy zdziwienie dodała:
- Myśmy Karola Maya wydawali. Przed wojną. Z mężem.
Patrzałem na nią z niedowierzaniem. Tu, dzisiaj, umieszczone w pięknym
pałacyku (wprawdzie potrzebującym remontu) eleganckie wydawnictwo naukowe z solidnym dorobkiem monografii i encyklopedii, a tam książki drukowane na tanim papierze,
z prymitywnymi okładkami, ułomnym przekładem i kalekimi słowami. Nie mogłem się
powstrzymać:
- Pedlar[1] –
powiedziałem – pedlar. A także howgh, i pshaw.
- Ach o to panu chodzi. O te dziwne słowa. Proszę pana – cóż to była za
firma wydawnicza. Pan pewnie myśli, że to był jakiś koncern. A to był tylko mój
mąż, byłam ja i mój siostrzeniec – to on tłumaczył. A pedlara mogę panu łatwo
wyjaśnić, bo po tym, jak wydrukowaliśmy Winnetou to sprawdziłam. „Pedlar” to słowo angielskie. Karol May pisał po
niemiecku, tylko czasem dla uwiarogodnienia klimatu elegancko okraszając tekst
anglicyzmami. Siostrzeniec zna niemiecki, ale nie zna angielskiego, nie ma
pojęcia co to pedlar a drukarnia czeka, dziś daje na druk zniżkę, a jutro już
nie. No i mamy nowe polskie, zupełnie niezrozumiałe słowo – pedlar. I te inne
też.
Kiwnąłem głową.
- A ja widzę, że zaczytywał się pan Karolem Mayem i ten pedlar
panu nie przeszkadzał. Potwierdziłem znów kiwając głową i rzekłem:
Było trudniej, bo książkami Maya, tymi przedwojennymi, a jeśli były
jakieś wydrukowane po wojnie to nimi też, zajęli się działacze komunistycznego
frontu kultury. Moim faworytem – egzemplarzem okazowym działacza tego frontu byłby
niejaki Sokorski – niezła świnia. Czy to on sam, czy jakiś jego podwładny objął
w roku 1951. książki Karola Maya zakazem cenzury i zostały natychmiast wycofane
z bibliotek[2].
- No tak - powiedziała pani redaktor.
- A na prowincji było jeszcze gorzej - rzekłem. - Jak to? – Zapytała pani redaktor.
W odpowiedzi opowiedziałem jej moje głuchowskie kłopoty z książkami.
- Czytałam Węgiel – powiedziała – jednego z dywersantów łatwo było
rozpoznać, bo był jednooki. Ten drugi nie wzbudzał zaufania, bo był małomówny. O
Ananke wiem mało. No, ale jak pan sobie poradził bez książek?
- Poszedłem w modelarstwo. Samoloty.
- Wygrał pan jakieś zawody? – Spytała zaciekawiona.
- Nigdy. Ale stąd, od tych modeli wiodła prosta droga na wydział lotniczy
Politechniki Warszawskiej. To był rok tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty trzeci i zastanawiałem się też nad studiami
matematycznymi.
- Ale został pan inżynierem.
- Tak był taki moment, taka chwila w której
podjąłem decyzję. Parę lat później, już na studiach, powiedziałem że w takiej chwili człowiek stoi
na życiowych rozstajach, albo jeśli pani woli, na życiowym rozdrożu i rozgląda
się po okolicy jaką też drogę wybrać.
Droga na wydział lotniczy nie była tak zupełnie prosta, bo podczas
pomaturalnych wakacji musiałem jeszcze, oczywiście po to aby zarobić pieniądze,
popróbować zawodu pomocnika geologa w firmie Geoprojekt, Warszawa, Wierzbowa 8.
Geolodzy tworzyli miłą i pomocną drużynę, traktowali niespełna
siedemnastolatka, bo w tym wieku zrobiłem maturę, z sympatią i bezinteresownie kibicowali
moim lotniczym aspiracjom akademickim. W dwa tygodnie po rozpoczęciu pracy
wyjechałem w teren, na Podlasie. Nie sam, byliśmy w czwórkę – pani magister
geologii, studentka geologii na praktyce, kierowca obładowanego świdrami do
płytkich wierceń willysa i ja. Zadaniem naszym było wykonać wiercenia, ustalić
poziom wód gruntowych i pobrać próbki potrzebne do wykreślenia map geologicznych
w miejscach, gdzie miały powstać inwestycje przemysłowe planu sześcioletniego.
Wierciliśmy w Łomży, potem w Zambrowie i w końcu w Ostrowi Mazowieckiej (ten świder na ilustracji obok to już współczesność. Wtedy wierciło się ręcznie).
Tamtego lata bardziej niż warunki gruntowo-wodne, podmokłość terenu,
obecność w próbce iłu, gliny czy piasku obchodziło mnie to, jak będzie
wyglądała moja przyszła dziewczyna i o tym głównie myślałem (czasem
powątpiewałem czy pisane mi jest znalezienie w moim przyszłym życiu
jakiejkolwiek dziewczyny). Moi towarzysze podróży zauważyli to moje zamyślenie.
Podsłuchałem skierowane do studentki słowa kierowcy:
- On jest taki jakiś dziwny.
Zagubionemu, milczącemu siedemnastolatkowi postanowiła matkować pani
magister. Próbowała wciągać mnie do rozmowy, pytała o samolotowe modele, o
różnicę między jedno a dwupłatowcem aż wreszcie po tygodniu znaleźliśmy temat,
który geologicznie można było nazwać naszym wspólnym gruntem – mity greckie. Podczas
improwizowanych obiadów pani magister zachwycała się pięknem tych opowieści próbujących
wyjaśnić miejsce
człowieka w świecie, samo funkcjonowanie świata, jego stworzenie i historię. A
ja zyskałem chwilowy szacunek zespołu opowiadając o trzech Mojrach, córkach
Ananke – o Kloto - prządce, o Lachesis – mierzącej prętem nić żywota i o
Atropos – tej trzymającej nożyce.
Pod koniec czerwca roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego trzeciego
byliśmy jeszcze w Łomży. Tego popołudnia siedzieliśmy w restauracji,
mieszczącej się w stojącym bokiem do skrzyżowania, tuż przed zjazdem na most (obecnie
jest tam duże rondo), budynku, kiedy wiszący na słupie latarni tuż obok
otwartego okna restauracji głośnik obwieścił aresztowanie w Związku Radzieckim wroga
ludu, agenta wywiadu brytyjskiego Laurentego Berii.
- Lachesis – powiedziała nie patrząc na nikogo pani magister – pręt
przyłożony i nić odmierzona.
Jeden z trzech mężczyzn siedzących przy sąsiednim stoliku zawołał na kelnerkę:
- Pani da jeszcze po jednej wódce.
- A mnie nie wolno - powiedział smutno kierowca.
- Za to ja się napiję - powiedziała pani magister - wypiję za Atropos, tę trzecią Mojrę[3].
Po obiedzie zabraliśmy się za porządkowanie sprzętu. A po trzech tygodniach zakończyliśmy wiercenia i wróciliśmy do Warszawy.
Jeden z trzech mężczyzn siedzących przy sąsiednim stoliku zawołał na kelnerkę:
- Pani da jeszcze po jednej wódce.
- A mnie nie wolno - powiedział smutno kierowca.
- Za to ja się napiję - powiedziała pani magister - wypiję za Atropos, tę trzecią Mojrę[3].
Po obiedzie zabraliśmy się za porządkowanie sprzętu. A po trzech tygodniach zakończyliśmy wiercenia i wróciliśmy do Warszawy.
Pozostał mi jeszcze z miesiąc pracy w Geoprojekcie, a potem już Politechnika.
Pani magister użyła tego miesiąca na rozmowy o moim życiu. Co chcę w życiu robić i co
myślę o życiu (nie zwierzyłem się pani magister o najważniejszym - o moich
marzeniach o pięknej dziewczynie).
-
Kto wie może któregoś roku poleci pan jako pilot zbudowanym przez siebie
samolotem stąd, z Warszawy na przykład aż do Hong Kongu– mówiła pani magister. Zapewniała
mnie, że odchodząc na emeryturę będę szanowanym specjalistą lotniczym.
Patrzałem na nią z niedowierzaniem. Jakie dalekie podróże – nawet tramwajami, czy autobusami jeździło się byle jak, a o pociągach szkoda było gadać[4]. Prawda, na Okęciu co
jakiś czas lądowały samoloty, ale nie słyszałem o kimkolwiek, poza premierem
Cyrankiewiczem, kto by nimi latał.
- Musi pan cieszyć się swoim młodym życiem. Więcej wyobraźni – powiedziała mi na pożegnanie.
Do tej pory wyrzucam sobie, że po odejściu z Geoprojektu ani pani magister, ani reszty zespołu więcej nie odwiedziłem. Być może uczucie wdzięczności nie było, a może i wciąż nie jest moją mocną cechą. Szkoda. Ale cóż każdy jest jaki jest.
XX1. Pani magister i miała i nie miała racji. Kilkadziesiąt lat później poleciałem do Hong Kongu, ale nie z Warszawy a (z przesiadką w San Francisco) z Oregonu, gdzie w miasteczku o nazwie Corvallis pracowałem; samolot, którym leciałem zbudowany był nie przeze mnie a przez zatrudniającą ponad sto tysięcy pracowników firmę Boeing. W Hong Kongu zaopiekował się mną przedstawiciel naszej firmy proponując zapoznanie się z nocnym życiem azjatyckiej metropolii. Dlaczego odmówiłem – nie wiem, może był to odruch wyniesiony z dzieciństwa – w jakimkolwiek życiu nocnym ofermy udziału nie biorą[5].
Następnego dnia przesiadłem się na samolot do Szanghaju, bo to Szanghaj
był moim celem. Chodziło o bezpieczeństwo skarbców kilku szanghajskich banków
(nie, nie, sztabek złota zdeponowanych w tych skarbcach nie było mi dane zobaczyć).
Software, który stworzyliśmy w firmie amerykańskiej w której pracowałem pozwalał na telefoniczny
podgląd słuchowy i wizyjny wszystkich wydarzeń w hermetycznie zamkniętym skarbcu
i alarmował, jeśli tylko działo się coś nadzwyczajnego. Kiedy odlatywałem
system działał tak jak powinien; sądzę, że po upływie roku, czy półtora okazał
się przestarzały. Są bowiem w informatyce cyfrowe Mojry. Każdego roboczego dnia[6] tuż przed świtem miliony przerażonych
programistów z całego świata budzą się z jękiem „nie… nie” na ustach; wtedy to
bowiem binarna Atropos naciskając klawisz Delete bezlitośnie kasuje miliony linii komputerowego kodu, nie
dbając o to w jakim też języku są one napisane.
A z dziewczynami jakoś mi się w rok czy dwa później, już na studiach, udało poradzić. I to było bardzo dobre, bo dziewczyny są i piękne i mądre. A bez nich byłoby w życiu smutno i głupio.
A z dziewczynami jakoś mi się w rok czy dwa później, już na studiach, udało poradzić. I to było bardzo dobre, bo dziewczyny są i piękne i mądre. A bez nich byłoby w życiu smutno i głupio.
[1] Pedlar (ang.) domokrążca.
[4] Kilka lat wcześniej, kiedy zatłoczonym pociągiem wracałem z Głuchowa
marzyła mi się jazda na dachu pociągu. Byłoby wygodniej.
[5] Wieloletni przyjaciel, którego poprosiłem o przeczytanie tego tekstu dopisał
w tym miejscu uwagę: „No, no, takie niewiniątko to ty nie jesteś”.
[6] W informatyce soboty i niedziele często bywają dniami roboczymi.
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?
KONIEC
Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.
Chcesz książkę kupić - kliknij tutaj.
A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? Oto co znajdziesz w książce:
Chcesz książkę kupić - kliknij tutaj.
A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?
I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.
Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.
Możesz też dodać komentarz.
Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".
Książka "Obyś miał ciekawą młodość", obecnie w przygotowaniu (potrwa to pewnie z rok), nie jest autobiografią autora, jej postacie i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.
Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.
Za tydzień ciąg dalszy książki.
* * *
Jeśli tekst powyższego opowiadania podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".
Możesz też dodać komentarz.
Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".
Książka "Obyś miał ciekawą młodość", obecnie w przygotowaniu (potrwa to pewnie z rok), nie jest autobiografią autora, jej postacie i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.
Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.
Za tydzień ciąg dalszy książki.
Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.
Numerem 101 Festynu Opowiadań rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć (teraz jest już prawie czterdzieści tysięcy). Numery 99 i 100 nie ukażą się.
Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób.
Możesz też zrobić to samo na facebooku. Aby otrzymywać powiadomienia o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet.
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz