© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)
Obyś miał ciekawą młodość, odc. 3. Jadę na ziemie odzyskane
Niekiedy elegancko usadowiony w określonym roku epizod okazuje się być powiązany z wydarzeniami zachodzącymi w przyszłości, w wieku dwudziestym pierwszym. Akapit opisujący takie przyszłe wydarzenia poprzedzam symbolem XX1.
Wszystkie postacie jak i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.
Nie spełniło się moje przedsenne życzenie – ani o naszej bombie ani o
uranie na ziemiach odzyskanych reportażu nie było, ale za to ja sam w sierpniu
roku tysiąc dziewięćset czterdziestego ósmego pojechałem na ziemie odzyskane, w góry Sowie, do
ciotki Ady. Mama powiedziała, że jadę, aby poprawić sobie zdrowie. Ciotka
mieszkała w Głuchowie, niedaleko Wałbrzycha i miałem tam zostać przez
kilka miesięcy. Ucieszyłem się – może tam będzie inaczej, a to byłoby dobrze,
bo tu w Warszawie wciąż byłem ofermą.
Pomyślałem, że tam, na miejscu dowiem się coś więcej o polskiej bombie
atomowej. Może uda mi się zobaczyć kopalnię uranu – bo przecież jakaś kopalnia
tam musi być. A że gazety nic nie mówią, to pewnie dlatego, że szykuje się próba
bomby – przecież prawie dwa lata temu Amerykanie próbowali bomby na atolu
Bikini.
No i jeszcze są tam szabrownicy – są, bo jak piszą gazety szabrownicy są na
ziemiach odzyskanych wszędzie. Ciekawy byłem, jak też szabrownicy wyglądają. Pewnie mają te duże amerykańskie Studebakery,
co UNRRA przydzieliła Polsce i mogą przewieźć do centralnej Polski wszystko co
się na takiej ciężarówce zmieści.
Ale była cena, jaką musiałem zapłacić za wizytę w Głuchowie. Tuż przed
wyjazdem zależnie od humoru mojego starszego brata Maćka (a humorzasty był),
miałem dostęp albo do „Winnetou” Karola Maya albo do „Mitów greckich”
Parandowskiego. Zasypiałem więc albo marząc o dwururce Winnetou, albo też
rozmyślając o Ananke – bogini przeznaczenia i jej córkach, trzech siostrach – o
Kloto, która przędła nić ludzkiego żywota, o Lachesis, która prętem odmierzała
jej długość i w końcu o Atropos, która tę nić żywota przecinała.
Teraz te niedoczytane książki zostawiałem za sobą. A w pociągu do
Wrocławia z przerażeniem wysłuchałem uwag współpasażera o tym, że jakichkolwiek
polskich książek na ziemiach odzyskanych nie uświadczysz.
Głuchów był przepięknym, nietkniętym przez wojnę miasteczkiem, z ujętym w
ładne nabrzeże, a biegnącym wzdłuż głównej ulicy górskim potokiem, eleganckim kinem, nowoczesnym basenem, kilkoma fabrykami tekstylnymi i
klubem bokserskim. W fabrykach pracowały junaczki ze Służby Polsce i codziennie
koło czwartej popołudniu maszerowały czwórkami na swoje kwatery. W tym czasie
ja po powrocie ze szkoły jadłem obiad – gotowała go Niemka, która przedtem była
właścicielką ciotczynego gospodarstwa a teraz czekała na wywózkę do Niemiec.
Chodziłem więc do szkoły w Głuchowie i wiodło
mi się lepiej niż w Warszawie – tego co już nauczyłem się tam - w Warszawie - moi
koledzy tutaj jeszcze nie wiedzieli.
Do szkoły chodziło się najpierw wzdłuż potoku
a potem pod górkę – cały czas główną ulicą. Jak się szło pod górkę to przyjemnie
było patrzeć jak z góry śmigają rozpędzeni rowerzyści i raptownie hamują, aby skręcić
na mostek, tam, gdzie górka się kończyła. Nie każdemu rowerzyście ten skręt udawał
się do końca.
Trzeciego dnia szkoły koło pałacyku przed
zjazdem do mostku zobaczyłem Willysa z rosyjskim żołnierzem przy kierownicy. Tył
Willysa miał duże wgniecenie – pomyślałem, że mogło to być od trafienia jakimś
odłamkiem, a mogło też to być na przykład od uderzenia gąsienicą czołgu. Tablica
rejestracyjna była nie taka jak zwykle – no tak – pomyślałem – to są te ruskie
litery. Ciekawy byłem czy z przodu też są jakieś zniszczenia, ale zraziło mnie
spojrzenie potężnie wyglądającego ruskiego kierowcy i ruszyłem dalej do domu. Jak
każde polskie dziecko wiedziałem, że Ruskim ufać nie wolno. To się wiedziało
pomimo tego, że w szkole nauczyciele o tym nie mówili i nie wiedzieliśmy, że
kiedyś Ruscy zabrali nam Smoleńsk, że imperatryca wyabdykowała nam króla i że
przy okazji każdego powstania, wojny albo ich własnej rewolucji wywożą nas na
Sybir. Tak jakby przy okazji jakiegokolwiek kryzysu Ruscy mówili sobie:
- Zacznijmy od wywózki Polaków, trochę trzeba powiesić
albo rozstrzelać, a potem pomyślimy co dalej[1].
- Niby taki ruski osiłek, a nasz mistrz wygrałby z
nim w pierwszej rundzie – myślałem idąc do domu. W drużynie głuchowskiego klubu
bokserskiego był Pietruszek, miejscowy milicjant i zarazem mistrz dolnego
Śląska w wadze półciężkiej. Kiedy minąłem mostek wyobraziłem sobie wygraną
Pietruszka przez nokaut w pierwszej minucie spotkania i zająłem się z kolei samochodem.
- Co też robi ruski samochód w Głuchowie? –
Kombinowałem dalej idąc do domu. Kiedy byłem już niedaleko domu Willys mnie
minął. Obok kierowcy siedział gruby oficer z błyszczącymi złotymi pagonami.
- To musi być generał. Ruski generał od
czołgów, bo Willysami jeżdżą czołgiści – pomyślałem – pewnie dowodzi tymi T-34.
A może jednak to nie czołgami, tylko zajmuje się uranem?
Pamiętałem, że Ruskom ufać nie należy, jemu
więc też bym nie zaufał, ale podobały mi się jego generalskie, złote pagony na
ramionach – były bogate i wzbudzały szacunek. Nie zdążyłem zauważyć, czy miał ordery,
ale domyślałem się, że pewnie miał.
* * *
XX1. Kilkadziesiąt lat później w amerykańskim
stanie Oregon założyłem niebieską dwurzędową marynarkę, przepasałem się od
ramienia do pasa czerwoną szarfą, przypiąłem do szarfy sowieckie ordery,
samotny złoty pagon przypiąłem do lewego ramienia marynarki, na opasanej
czerwienią czapce umocowałem sowiecką gwiazdę i presto – rozwarstwiłem się i stałem
się sowieckim generałem. Tak ubrany wziąłem udział w Halloween party roku 2001
zorganizowane przez kolegów mojej żony - Eli z kompanii Hewlett-Packard w
której to firmie Ela pracowała.
Metamorfoza z profesora na generała nie była
trudna, bo kilka lat wcześniej, w burzliwych latach dziewięćdziesiątych
zdarzyło mi się odwiedzić największy w Polsce ruski bazar – ten na warszawskim Stadionie
Dziesięciolecia; dumny byłem z zakupu długiego na dwa metry wimpla admiralskiego
Floty Czarnomorskiej, a przy okazji kupiłem kilkanaście byle jakich ruskich
orderów i pojedyńczy pagon – drugiego nie było (oczywiście ilością orderów
rosyjskim generałom czy marszałkom, na przykład takiemu Laurentemu Berii, temu specjaliście
od mordowania nie dorastałem do pięt, ale kto w Ameryce o tym wiedział).
Halloween party zapowiadało się interesująco, wśród uczestników był Abraham Lincoln, Wilk z wystającym z mordy długim czerwonym językiem, Czerwony Kapturek w króciutkiej spódniczce a także Frankenstein, krwawy morderca i kilku pacjentów szpitala psychiatrycznego. Kiedy salutując pełną dłonią zameldowałem się obecnym jako generał Jewgenij Josifowicz Jerewancew Czerwony Kapturek z uwodzicielskim uśmiechem zapytał:
- Are you really a Russian
general?[2]
Wiadomo jak się podczas Halloween odpowiada
na takie pytanie:
- Sure. Artillery.
I tak właśnie śliczna dziewczyna w
przebraniu Czerwonego Kapturka przedstawiła mnie penetrującemu bar Wilkowi.
- Ach te wasze katiusze – powiedział z
zazdrością Wilk.
Okazało się, że Wilk zanim zatrudnił się w koncernie Hewlett-Packard, był artylerzystą w amerykańskich siłach lądowych. Długo opowiadał mi o pociskach podkalibrowych, a następnego dnia w pracy poprosił Elę, aby spytała mnie, gdzie można tanio kupić używany rosyjski czołg T-34; czołg jest potrzebny do kolekcji, bo na spółkę z kolegami ma już amerykańskiego Shermana i brytyjską Matildę.
- Powiedział,
że jako ruski generał znasz innych ruskich generałów. I może znasz jakiegoś czynnego,
czy emerytowanego generała wojsk pancernych, takiego co rządzi tymi T-34 – powiedziała
Ela.
Nie odpowiedziałem.
- Ty mnie nie słuchasz – powiedziała - a co mu mam odpowiedzieć. Że nie zna się na żartach?
- Słucham, ale mi się z powodu T-34 na
chwilę rozwarstwiło. Przypomniałem sobie Głuchów, ruskiego generała - czołgistę
i jego kierowcę - osiłka, a potem milicjanta Pietruszka, który znokautowałby
osiłka już w pierwszej minucie pierwszej rundy. A na koniec przypomniałem sobie
wydarzenie jakiego byłem świadkiem obok mostku w Głuchowie, tam, gdzie kończyła
się górka.
Bo kilka dni po spotkaniu z ruskim generałem,
kiedy wracałem ze szkoły w połowie górki minął mnie szybko pedałujący, upojony
pędem chudy niedorostek. Dochodząc do mostku zobaczyłem trzymającego rower za przednie koło tego właśnie niedorostka. Siodełko roweru trzymał milicjant Pietruszek krzycząc:
- Niezarejestrowany. Puść. Oddaj.
Kiedy zatrzymałem się popatrzeć ominął mnie
starszy pan z laską. Doszedłszy do siłujących się ostrożnie zszedł na jezdnię i
podreptał dalej. Pietruszek nie wypuszczając siodełka z rąk spojrzał na mnie
groźnie. Speszony ruszyłem dalej i zrównałem się ze staruszkiem. Ten wskazał
laską na stojące za milicjantem, oparte o poręcz mostku dwa inne rowery i
powiedział:
- Tak się szabruje. Pojadą do Polski
Centralnej.
Wysłuchawszy mojej opowieści Ela powiedziała:
- Złodziej. Szakal. Może hiena. Albo duży
ropuch.
Tego starszego pana z laską widziałem już
wcześniej w okienku pocztowym, bo wujek prenumerował tygodnik o długiej nazwie:
Gromada Rolnik Polski i trzeba go było co tydzień odbierać na poczcie. Wujek
szukał w tygodniku porad rolniczych, a ja czytałem go od deski do deski;
książek w Głuchowie brakowało mi strasznie, oczywiście nie mówię o tych
niemieckich, te tylko oglądałem, jedne były drukowane szwabachą, z literami tak
powykręcanymi, że trudno było je odróżnić, a inne drukowane zupełnie normalnymi
czcionkami. Po miesiącu ktoś mi w szkole powiedział, że to Hitler zakazał szwabachy zarzucając jej
żydowskie pochodzenie i odtąd książki drukowano w Niemczech innym już bardziej
czytelnym drukiem.
Jeszcze przed wydarzeniem na mostku, przeczytałem
w wujowym tygodniku artykuł wychwalający działalność milicji na Ziemiach
Odzyskanych. Było tam o milicjantach z Jeleniej Góry i z Wałbrzycha, a ja pomyślałem
wtedy o naszym głuchowskim milicjancie Pietruszku, o jego mistrzowskim opanowaniu
sztuki bokserskiej i o tym, że chciałbym walczyć tak jak on.
Ale po tym co zobaczyłem na mostku zacząłem
się zastanawiać czy naprawdę chciałbym tak walczyć. Przedtem nie wierzyłem
temu, co mówili moi koledzy, że Pietraszek walczy nieczysto i w czasie walki,
kiedy sędzia nie widzi, pluje przeciwnikowi w oczy; teraz pomyślałem, że to
możliwe.
W wujowym tygodniku było dużo o kułakach, o tym, że są
niedobrzy, że są wyzyskiwaczami, że przeszkadzają w odbudowie kraju; drukowano też powieść w odcinkach pod tytułem
Węgiel. Tam też było o nieczystej walce, tylko że nie chodziło o walki bokserskie - akcja działa się w kopalni, na pokładzie 401, do fedrujących tam
górników zakradł się wróg klasowy sabotujący najprzeróżniejszymi metodami plan
wydobycia. W odcinku czterdziestym pierwszym okazało się, że wrogów do
zdemaskowania było więcej niż jeden, bo wózki transportujące urobek wywróciły
się jednocześnie na dwóch różnych przodkach. Choć akcja powieści była wartka,
dialogi interesujące, a w dodatku miejscami toczyły się po śląsku, to jednak tęskno
mi było za niedoczytanym w Warszawie Karolem Mayem, jego bohaterem Winnetou i
za greckimi mitami Parandowskiego. Wiedziałem, że w Gromadzie Rolniku Polskim ani
Ananke, ani bohaterowie amerykańskiej prerii się nie pojawią, a milicjant Pietruszek jest w Głuchowie rzeczywistością szczególnie dla takich jak ja zdecydowanie niepokojącą.
[1] Parę lat temu mój stryjeczny brat (Sowieci mu w dzieciństwie nieźle
dopiekli) ten nakaz nieufności rozszerzył – uznał (nie on jeden), że należy być
nieufnym wobec wszystkich, a im ktoś jest geograficznie bliżej nas, tym
bardziej należy go nienawidzić. Napominał mnie cytując: „Bądźmy w Europie sami,
bądźmy samotną wyspą wolności i tolerancji”. Brrrr… Mówiąc nieco nieściśle, to też już przerobiliśmy, a o skutku lepiej nie wspominać.
[2] To naprawdę jesteś rosyjskim generałem?
Możesz też dodać komentarz.
Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".
Książka "Obyś miał ciekawą młodość", obecnie w przygotowaniu (potrwa to pewnie z rok), nie jest autobiografią autora, jej postacie i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.
Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.
Za tydzień ciąg dalszy książki.
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?
KONIEC
Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".
Możesz też dodać komentarz.
Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".
Książka "Obyś miał ciekawą młodość", obecnie w przygotowaniu (potrwa to pewnie z rok), nie jest autobiografią autora, jej postacie i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.
Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.
Za tydzień ciąg dalszy książki.
Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.
Numerem 101 Festynu Opowiadań rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć (teraz jest już prawie czterdzieści tysięcy). Numery 99 i 100 nie ukażą się.
Z profesorem Targowskim wydajemy książkę. Już teraz. Wyjdzie za tydzień, no może za dwa. Oto jej okładka - prawda że ładna? Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?
I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.
Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.
Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób.
Możesz też zrobić to samo na facebooku. Aby otrzymywać powiadomienia o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet.
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz