W Muzeum Mickiewicza |
© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)
„U końca ogrodów, tuż przy domach, na większych i mniejszych grzędach mieniły się mnóstwem jaskrawych i łagodniejszych barw zmieszane, zwikłane, wzajem głuszące się i jedne nad drugimi bujające gaszty, wieczorniki, malwy, nagietki, żółte gwoździki, wysokie kiciaste rezedy, krzaczyste boże drzewka, pomarańczowe nasturcje, różowe grochy pachnące[1].”
- Tyle tam kwiatków. Ładnie
to Orzeszkowa napisała. Chcę pojechać na Białoruś – powiedziała odkładając
książkę Ela.
* * *
Temat Białorusi
wrócił po tygodniu, podczas imieninowego obiadu u znajomych, kiedy powiedziałem,
że jedziemy z wycieczką na Białoruś:
-
To ta Białoruś, co nie ma pieniędzy z Unii? – zapytała Joasia – moja
siostra cioteczna, zarazem solenizantka i gospodyni wieczoru. Chochla, którą
nalewała barszcz ukraiński zatrzymała się w powietrzu.
- Białorusinom nie
dali. Nie są w Unii - odpowiedziałem.
- No ale jakby im
dali, to oni już by wiedzieli jak je wydać. Nie tak jak my – powiedziała
gospodyni i zamieszała barszcz chochlą.
- CIA myśli inaczej.
Wprawdzie mieli dobre lata, ale teraz są w kryzysie – powiedziałem.
Powołanie się na
CIA zrobiło na gospodyni wrażenie. Odłożyła chochlę do wazy z barszczem i
rozejrzała się dookoła sprawdzając czy CIA już słucha naszej rozmowy.
W ciągu tego tygodnia
przeczytałem to, co o Białorusi można znaleźć w internecie. Dowiedziałem się, że
Białorusini prowadzą w konsumpcji alkoholu na świecie[2].
Przeczytałem że:
„11 proc.
wzrostu białoruskiego PKB w 2004 r., 10 proc. w 2006 r., 10,2 proc. w 2008 r. i
7,7 proc. 2010 r. No ale ostatnio kiepsko - według CIA za ostatnie trzy lata
rośli tak około półtora albo jednego procenta. A teraz to już są w kryzysie –
dużo do tyłu.”
Znalazłem notatkę
futurystyczną[3]:
„… gdyby
Łukaszenko przejął władzę w 1990 r. i wówczas zaczął stosować swoją politykę
(przed jego dojściem do władzy PKB w kraju spadał), Białoruś byłaby prawdopodobnie już od Polski zamożniejsza.”
I taką:
„Przywódca od 20 lat miota się po lasach i polach swojego
kołchozu wielkości państwa… Niezależnie jednak od tego, czy Białorusini pracują
czy nie, ich kraj powoli tonie, ciągnięty na dno przez coraz większe długi i
kredyty, jakie wziął Łukaszenko, by utrzymać swoje gospodarstwo. Utrzymać i nic
w nim nie zmieniać, bo jego zdaniem tak, jak było, było najlepiej.”[4]
A jeszcze jest wskaźnik jakości życia (Quality
of Life Index). W roku 2010 Białoruś 109. miejsce (na 194), Polska
35[5].
No to masz babo pasztet. Komu i w co wierzyć. W warszawskiej
wypożyczalni znalazłem dwudziestowieczną historię Białorusi, ale przecież to
już przeszłość, mamy już wiek dwudziesty pierwszy…
W
autobusie wesoło, jeszcze jesteśmy głęboko w Polsce, mijamy obwodnicą Mińsk
Mazowiecki. Zbliżamy się do Terespola i po
prawej stronie mijamy odgałęzienie drogi do Małaszewicz. W Małaszewiczach znajduje się jeden z
największych w Europie tzw. "suchy" port przeładunkowy PKP –
a teraz element jedwabnego szlaku –
połączenia Łodź-Chengdu-Xiamen w Chinach.
Realizuje się tutaj przeładunek towarów z taboru szerokotorowego (1520 mm) na
tabor normalnotorowy (1435 mm). O tym wszystkim opowiada nasz przewodnik Jan –
okazuje się geografem, człowiekiem z pełnym workiem wiadomości.
Obiad jemy
przed granicą, w Terespolu i najedzeni wjeżdżamy do Brześcia. Głównym punktem
programu zwiedzania jest wizyta we wzniesionej w czasach cara Mikołaja II twierdzy
brzeskiej. Stoi tam ogromny pomnik sowieckich obrońców
twierdzy – jest wielkości egipskiego Sfinksa. Co najmniej taki, a może i większy.
Ponieważ nie ma w Brześciu niczego ciekawego (właśnie się o tym przekonałem, a
potwierdza to nasz wszystkowiedzący przewodnik - Jan), a może z jakiegoś innego
powodu, to właśnie tam, przed pomnikiem, fotografują się nowożeńcy.
Łatwo zostać
milionerem. Wymieniamy złotówki na białoruskie ruble. Jan odchodząc od kasy
mówi:
- To już drugi raz w
życiu.
- Co drugi raz? –
pytam.
- Drugi raz jestem
milionerem. Pierwszy raz byłem jeszcze jako student, za Balcerowicza.
Rzeczywiście łatwy
rachunek mówi, że kiedy 1 złoty jest wart nieco ponad 4000 białoruskich rubli, to
na ich milion potrzeba złotych 250!
Młodszy uczestnik
wycieczki wzrusza ramionami. Dla niego Balcerowicz to historia.
Po wymianie, warci wszyscy
razem kilkadziesiąt milionów, wyruszamy szlakiem wybitnych Polaków. A pochodzących
z tych ziem wybitnych Polaków jest dużo – przecież od Jagiełły aż do rozbiorów
– czyli przez prawie czterysta lat – te ziemie związane były z Polską.
Co zostało po tylu wiekach.
Drugiego dnia jesteśmy w Różanie, rodowej siedzibie Sapiehów (Sapiehę –
wojewodę witebskiego pamiętam z sienkiewiczowskiego Potopu). Oglądamy sapieżyński
pałac. Jest ogromny. Na dziedzińcu pałacu otoczonym kopią tej z watykańskiego
placu Świętego Piotra a zrujnowaną obecnie kolumnadą, zmieściłyby się ze trzy pomniki
obrońców twierdzy brzeskiej. Z ogromu pałacu odbudowana jest na razie tylko brama
główna. Notuję sobie w pamięci fakt że za odbudowę płaci Unia Europejska ––
muszę po powrocie do Warszawy wspomnieć o tym Joasi. Przygotowuję się na jej, łatwe
do odgadnięcia, pytanie:
- A kto zburzył ten
pałac?
Pytam o to Jana i dowiaduję
się, że pałac niszczony był trzykrotnie. Najpierw w roku 1698. podczas wojny
domowej na Litwie, kiedy to magnackie rody Wiśniowieckich, Radziwiłłów, Paców i
Ogińskich sprzymierzone ze średnią szlachtą starły się z Sapiehami i wreszcie w
roku 1700. ich pokonały. Potem pałac
płonął jeszcze dwukrotnie - podczas pierwszej i drugiej wojnie światowej.
Wojny – ile ich w
naszej Rzeczypospolitej było. Nawet nie próbuję doliczyć się tych prowadzonych
z naszymi sąsiadami, bądź na naszych terenach, oceniając na oko byłoby ich ze trzydzieści.
Samych naszych wojen domowych doliczyłem się w Wikipedii trzynastu. Wniosek
jest prosty – w tej części Europy budowanie pałaców jest zajęciem ryzykownym. Mówię
sobie, że dotyczy to także i pomników, małych czy też dużych (w każdym białoruskim
mieście stoi gdzieś, na jakimś placu, postument z Leninem wskazującym wyciągniętą
ręką na znajdującą się daleko poza horyzontem świetlaną przyszłość komunizmu).
A jeżeli zdarzy się następna
nawałnica? Nie zależy mi na pomnikach, ale różne niepokojące myśli chodzą mi czasami
po głowie.
Odjeżdżamy z Różany,
kierujemy się w stronę Mereczowszczyzny – miejscu urodzenia Tadeusza Kościuszki.
Po drodze dowiaduję się od Jana, że w różańskim pałacu gościli królowie Władysław
IV i Stanisław August.
Rekonstrukcję dworku Kościuszków.
(informacja dla Joasi) sfinansowała ambasada amerykańska. Mówię Janowi, że pięć
lat temu w West Point, w stanie Nowy Jork, nad rzeką Hudson, oglądałem szablę
Kościuszki.
- Tak, tak już jest –
mówi filozoficznie Jan - w dwudziestym pierwszym wieku nosi ludzi po całym świecie.
Chociaż i za Kościuszki…
Po Mereczowszczyźnie
kierujemy się do Pińska. Jako że jest to stolica Polesia, w podróży odsłuchujemy
wyboru nagrań przedwojennego tanga „Polesia czar”. W Pińsku rozglądamy się po
mieście. Jest ładne, domy i ulice są zadbane. Ludzie nie różnią się ubiorem od tych
widzianych na ulicach miast polskich
Rankiem trzeciego
dnia czeka nas atrakcja: Rejs spacerowy po Prypeci. Z pokładu statku oglądamy
port, gdzie przed wojną stacjonowała Flotylla Pińska.
Podczas przerwy na
kawę Ela protestuje. Gdzie jest moja wieś? Gdzie są moje kwiatki? Tu, na białoruskiej
wsi kwiatków jest wszędzie za mało. Przy wiejskich domach, tam gdzie w Polsce uderzają
w oczy wielobarwne kwiaty, tu królują kartofle. Można też zobaczyć ogórki,
pomidory i wszelkie inne warzywa. Z wiejskimi domami jest źle. Królują drewniane,
wiekowe i zapadające się chałupy, a jeśli trafi się na osiedle kołchozowe – to
jest to rząd jednakowych, tanio budowanych szkaradzieństw. Pocieszamy Elę, że
mamy w planie wizytę w Bohatyrowiczach – tych z „Nad Niemnem”. Tam na pewno będą
kwiatki.
W drodze z Pińska
nareszcie trafia się coś dla Eli. Bociany, co chwilę na polach wzdłuż drogi
widzi się spacerujące bociany. Tu dwa, tam cztery, aż wreszcie rekord – na
którejś łące obok pięciu krów żeruje jedenaście bocianów. Notuję ten rachunek w
pamięci – te liczby mogą okazać się potrzebne kiedy będę relacjonował Joasi
naszą podróż.
Dojeżdżamy do kolejnego
pałacu – do Nieświeża Radziwiłłów z salą hetmanów i podziemnym mauzoleum
Radziwiłłów. Pałac jest pod patronatem UNESCO.
Ela pyta ile personelu
potrzeba było magnatowi do utrzymania pałacu. Nie znałem wtedy odpowiedzi, ale
po powrocie do Warszawy znalazłem, że na przykład w czasach Stanisława Augusta
targowiczanin Stanisław Szczęsny Potocki miał dwór liczący 400 dworzan i
służby.[6]
Liczba w naszej rzeczywistości nierealna. W warszawskich osiedlach spółdzielczych
na jeden dom przypada pewnie jedna piąta, a może jedna dziesiąta, jak to się teraz
mówi, „gospodarza domu”.
Nocleg mamy
zaplanowany w Baranowiczach a potem spędzimy na Białorusi jeszcze trzy dni. Jakoś
nie ciągnie mnie do dalszego zwiedzania – może to już przesyt wrażeń, ale nie, chyba
chodzi o coś innego – o odpowiedź na jedno pytanie. Decyduję, że w poszukiwaniu
odpowiedzi może mi pomóc Jan. Wieczorem siadam więc z nim do białoruskiego piwa
i pytam o twierdzę brzeską, o operację Barbarossa, o rok 1941., kiedy to Hitler
napadł na Stalina.
W swojej opowieści Jan cofa się o dwa lata. Zaczyna
nie od roku 1941., a od sierpnia czy września roku 1939., od sojuszu dwóch
tyranów. Opowiada jak to, aby dotrzymać kroku intensywnej wymianie handlowej z
Sowietami, Niemcy zbudowały na granicy niemiecko-sowieckiej dwa specjalne
terminale przeładunkowe. Jeden z nich powstał w Małaszewiczach (tak, w tych
Małaszewiczach niedaleko Terespola) na magistrali
kolejowej Berlin – Warszawa – Mińsk - Moskwa, a drugi w Przemyślu. Naturalnie te dwa terminale wraz z rozpoczęciem operacji
"Barbarossa" stały się kluczowymi centrami kolejowymi.
Jan mówi o wydarzeniach
22. czerwca 1941., pierwszego dnia ataku
niemieckiego. Było to tak. Mosty kolejowy i drogowy na Bugu oraz stację kolejową w Brześciu Niemcy zdobyli przez
zaskoczenie. Przebrani za sowieckich pograniczników żołnierze niemieckiego dywersyjnego batalionu Brandenburg wjechali na stację
kolejową w Brześciu w zwartej kolumnie, a następnie pojechali do mostów, gdzie
dokonali "zmiany warty".
Samo miasto Brześć padło już 22. czerwca o godzinie 7:00 rano. Brzeska twierdza broniła się, nie stanowiąc ze względu na szczupłość załogi (7 -8
tysięcy sowieckich sołdatów) zbyt wielkiego zagrożenia. Niemcy zostawili ją z
tyłu i poszli dalej, a co do twierdzy, to choć walki w twierdzy ustały dopiero
29 czerwca, to po pierwszych pięciu dniach wojny nie zginął tam ani jeden
niemiecki żołnierz.
- Słuchaj – mówi Jan – obrona twierdzy brzeskiej to czysta propaganda.
Po wizycie w twierdzy przeciętny Białorusin jest przekonany, że mało brakowało
do tego, żeby obrońcy twierdzy ruszyli do ataku i doszli wprost do Berlina. Natomiast
o blisko trzymiesięcznej operacji
ofensywno-obronnej Sowietów pomiędzy lipcem a wrześniem 1941 roku, w rezultacie
której Armia Czerwona straciła
w okrążeniu około 600 tys. żołnierzy oraz Kijów wraz z całą prawobrzeżną Ukrainą, Białorusin nie wie nic.
Planując naszą wycieczkę
myślałem o tym, żeby poznać przeszłość krainy, która przez kilkaset lat
związana była z Polską, krainy, którą opisywała Orzeszkowa w „Nad Niemnem”, żeby
przejść się śladami Jana i Cecylii. Ale zmieniłem zdanie – myślę o czymś
zupełnie innym.
Jak już wspomniałem,
przed wyjazdem przeczytałem dwudziestowieczną historię Białorusi. Przeczytałem
o rzezi jaką w latach trzydziestych Stalin zgotował ludności Białorusi.
Mordował przede wszystkim Polaków, następnie wszystkich o których możnaby
pomyśleć, że mają jakikolwiek związek z Polską, potem białoruską inteligencję i
w końcu jakikolwiek się jego nkwdzistom Białorusin nadarzył. W Kuropatach, na
przedmieściu Mińska (a to tylko jedno z wielu miejsc) zamordowano ponad sto
tysięcy ludzi – byłem tam, widziałem ten las krzyży.
My Polacy wiemy o tym
co się w tamtych czasach zdarzyło i gotowi jesteśmy walczyć aby nie mogło się
to powtórzyć. Ale Białorusini? Czy i dlaczego po takiej jatce zgadzają się być dalej
z Rosją? Odpowiedzią jest że zgadzają się – dobrze ponad połowa jest z obecnej
sytuacji zadowolona. A dlaczego? Nie potrafię tego zrozumieć.
3 lipca tego roku w
Nowogródku oglądałem obchody Święta Narodowego Białorusi. Tę datę wybrano, bo 3
lipca 1944. Armia Czerwona zdobyła białoruską stolicę - Mińsk. Razem z sowieckim
wojskiem, zastępując Gestapo i SS, wszedł do Mińska sowiecki aparat terroru - NKWD,
i także jego wojskowy odpowiednik o wybranej przez samego Stalina nazwie - Smiert
Szpionom. A więc mitem założycielskim Białorusi stała się sfałszowana historia
i terror sowieckiego okupanta? I to udało się! Najpierw Stalinowi a przez
następne dziesięciolecia sowieckiej, a później rosyjskiej telewizji! Jak to
możliwe?
To pytanie pozostaje
ze mną przez pozostałe dni podróży. Jest ze mną w Zaosiu, w Muzeum Mickiewicza,
w Wasiliszkach Starych gdzie urodził się Czesław Niemen, i w końcu w
Bohatyrowiczach. W Bohatyrowiczach, gdzie wśród chwastów, a nie kwiatków, w
walących się chałupach mieszka obecnie dokładnie siedem osób. Poznaję tam potomka
rodu Bohatyrowiczów – młodego człowieka po studiach w Polsce obecnie
pracującego w Warszawie. Wpadł do wsi na jeden dzień sprawdzić czy stare
domostwo jeszcze stoi.
Moje pytanie
prześladuje mnie i następnego dnia - w Grodnie, w Muzeum Orzeszkowej.
Bo niedawno
przeczytałem myśl człowieka uczonego:
„Życie z dnia na
dzień istotom ludzkim nie wystarcza; potrzebujemy transcendencji, …
potrzebujemy … zrozumienia i wyjaśnienia. Potrzebujemy nadziei i wglądu w
przyszłość. I potrzebujemy wolności.”[7]
I jeszcze słowa historyka:
Mit jest bytem niematerialnym. Nie można
zmiażdżyć go czołgami, rozstrzelać ani zamknąć go w więzieniu. Wszystkie te
zabiegi nie mogą zaszkodzić mitowi – przeciwnie, umacniają go.[8]
A może jednak nie każdy potrzebuje wolności i może
prawdą jest, że tak jak wszystko inne, mit może być fałszywy. A skoro tak, to
nie każdy mit jest niezniszczalny. Czyżby taka była lekcja z mojej wycieczki po
Białorusi?
Bo jeśli tak, to tym cenniejsi są ludzie
tęskniący za wolnością i kierujący się mitami prawdziwymi.
[1]
Eliza Orzeszkowa, Nad Niemnem, Podsiedlik, Ranowski i spółka, Poznań, 1997.
[2]
27.5 litra czystego alkoholu na mieszkańca, 1
miejsce w statystyce, następnie Mołdawia, Litwa, Rosja tylko 23.9 litra.
[3]
UważamRze http://www.uwazamrze.pl/artykul/1122177/bialoruski-tygrys-gospodarczy
data dostępu 28.08.2015
[7]
Oliver Sacks, neurolog amerykański.
[8]
K. Modzelewski, Zajeździmy kobyłę kistorii, Iskry, Warszawa, 2013.
KONIEC
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze.
Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to".
Za tydzień: "Pamiętnik Piłsudskiego".
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Za tydzień: "Pamiętnik Piłsudskiego".
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań.
Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Komitet Obrony Demokracji w piątek 22 stycznia (grupa na facebooku) miał 55905 członków.
Bardzo ciekawa relacja! Dziękuję!
OdpowiedzUsuń