Kiedy wróciłem z Bratysławy zastałem świat odmieniony. W
firmie działał nowy związek zawodowy - z atrybutami takimi jak jedyny,
niezależny, samorządny, zawodowy, gwarantowany, patentowany i tak dalej. Pan docent Kruś był prezesem tego długoskrótowca, jak go nazywaliśmy. Wybijał się
działacz z sąsiedniego Instytutu - Staszek. Siedzibą związku był pokój w moim
oddziale - dwa kroki od mojego pokoju.
Garnęli się tu ludzie z całej Warszawy.
- Proszę Pana - mówiła starsza pani o gładko uczesanych
włosach - zakładamy niezależny związek u nas w Liceum. Ja uczę tam polskiego,
trochę historii i innych przedmiotów. Dyrektor mówi, że jak przyjdą Rosjanie to
zamkną wszystkich członków nowego związku.
Podczas moich dyżurów w związku miałem do czynienia
zarówno z wielką polityką, jak w przypadku gładko uczesanej nauczycielki, jak i
z małą polityką. Zwaliła się ogromna fala pokrzywdzonych, poszkodowanych
psychicznie. Przychodzili ludzie z memoriałami. skargami i podaniami.
Szczególnie pamiętam przedługi, liczący 181 stron memoriał o kradzieży odkrycia
naukowego. Podjęliśmy rzetelne wysiłki, aby rozpoznać sprawę. Tym nie mniej prawnik, który ochotniczo podjął
się doradztwa prawnego dla długoskrótowca mówił, że podczas gdy jest to dla
niego ulubiona lektura do łóżka, nie wyobraża sobie sędziego, przed którym
mógłby wnieść tę sprawę na wokandę.
Marzena, Kryspin i ja piliśmy piwo.
- Pytasz co będzie dalej ? - zastanawiał się Kryspin
zerkając w głąb dekoltu Marzeny - Tak naprawdę to nikt nie wie. Na pewno zgodnie
z prawami dialektyki ilość przeszła w jakość. Tego cofnąć się nie da. Natomiast
pytanie jest kto z tego skorzysta. Czy wiesz, że zawodowy pisarz na Zachodzie
produkuje trzy razy więcej książek niż tutaj? Czy wiesz, że większość aktorów
na Zachodzie jest na kontraktach, a nie na etatach? Tu się wszystko zmieni,
kultura będzie droższa. Inteligencja straci swój moralny autorytet, a nie zyska
pieniężnie. Kto zyska to - przyszły biznesmen.
- To mi się nie podoba - wtrąciła Marzena.
- Kotku - odpowiedział Kryspin - Mnie się też wiele
rzeczy nie podoba, ale muszę z tym żyć. Jest wiele rzeczy, które chciałbym
mieć, a nie mam - tu znów przesunął wzrokiem po biuście Marzeny.
- Pomówmy o naszym zawodzie - o nauce. Być w naszej nauce
to jest jak być najcięższym ptakiem latającym, o którym mi mówiliście.
- Drop - wtrąciła Marzena.
- Właśnie - kontynuował Kryspin - niby latasz, ale nie
polecisz za wysoko.
- Nie zgadzam się z Tobą - powiedziałem - przy
dostatecznej motywacji można w naszej nauce dużo zrobić.
- Tak -powiedział Kryspin - to powiedz mi jak pozbyć się
leniuchów. Oceniam, że około czterdzieści procent ludzi w nauce dokładnie nic
nie robi.
- Hej, hej - powiedziała Marzena - rozmawiamy o tym co
będzie z krajem, a nie o naszych sprawach.
- Masz rację Marzeno - tu Kryspin zwrócił się do mnie -
Twoim marzeniem od lat było kopnąć w
dupę członka Biura Politycznego. Zaczyna wyglądać że to Ci się wkrótce może
udać. Członkowie spadają w cenie.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Rzeczywiście chęć kopnięcia
członka Biura Politycznego w dupę deklarowałem od lat. Ale teraz wyglądało że
nie jest to reakcja właściwa politycznie, a poza tym przestało mnie to
specjalnie interesować.
Główny nurt długoskrótowca był poważny. Początkowo dzieło
amatorów, związek zaczął obrastać w fachowców. Włączyli się socjologowie. Zaczął
wychodzić wysokiej wartości intelektualnej biuletyn związku. Pan docent Kruś
okazał się przywódcą z wyobraźnią, taktem i szerokim spojrzeniem.
Przypuszczałem że podobnie jak Nikitin, w pewnym momencie musiał sobie
powiedzieć, że przestanie się bać. Często stawał przed trudnymi decyzjami. Kostek miał za sobą
wyrok za Marzec 1968, doktorat z socjologii i szerokie horyzonty. Docent mówił:
- Słuchaj, ja Cię wezmę do Związku, ale nie teraz. To nie
jest pora. Ty jesteś jak sen prowokatora. Jesteś Żydem, siedziałeś za marzec,
pisali o Tobie że sypałeś kolegów. Na razie pisz do Biuletynu, a sam wiesz co
pisać. Poznawaj ludzi. To samo mówię innym, jak temu gościowi z Ruchu Obrony Praw
Człowieka co był tu wczoraj. Ja nie mogę mieć tu ludzi co aktywnie parają się
polityką. Ja jestem w związku zawodowym.
Przyszedł listopad i zgodnie z porozumieniami gdańskimi
nastąpić miała sądowa rejestracja Solidarności. Nie szło to łatwo, sędzia odmawiał,
Solidarność apelowała, a rząd mówił że sędzia jest niezależny. W końcu
Solidarność ogłosiła pogotowie strajkowe. Założyliśmy biało-czerwone opaski.
Kryspin zastał mnie na drabinie przed wejściem do firmy w trakcie czynności
zwanej oflagowywaniem. Wymachiwał Życiem Warszawy z oświadczeniem Lecha Wałęsy
przed otwarciem rozmów z rządem.
- Pasjonuje mnie gramatyka elektryka. Studiuję ją w
napięciu i z dużym natężeniem - powiedział Kryspin.
- Nie wygłupiaj się. Dla milionów Polaków najpierw jest
Wałęsa a potem długo, długo nic. Gramatyka jest na końcu.
- Sądzę jednak że dobrze jest znać gramatykę choć jednego
języka.
Dwie starsze panie od kilku minut obserwowały moją
działalność. Teraz wyższa z nich podeszła bliżej i powiedziała:
- Przepraszam panów, ale chciałam zapytać, dlaczego
panowie chcą wszystko zniszczyć ?
Spojrzałem na Kryspina. Gotowy do riposty otworzył usta,
i w tym momencie dotarła do niego filozoficzna głębia pytania. Rzeczywiście,
chcieliśmy dużo. Chcieliśmy zmienić bardzo dużo, a to oznaczało, że część
obecnej rzeczywistości będzie zniszczona. To że ta część zasługiwała na
zniszczenie było faktem drugiego rzędu.
- Proszę panów, ja przeżyłam wszystkie wojny, powstanie,
nędzę, odbudowę. Ja chcę spokojnie żyć - ciągnęła starsza pani.
Szanowna pani - czułem że Kryspin odpowiada także samemu
sobie - zmiany są konieczne. Jeżeli nic się nie zmieni teraz, to za parę lat
będzie krwawa rewolucja.
- Proszę pana - nastawała starsza pani - a nie mogą inni
najpierw zmienić. Rosjanie mogliby spróbować. U nich jeszcze gorzej. Dlaczego
zawsze my mamy zaczynać ?
- Ma pani rację. Sam bym tak chciał.
- Panowie ! Dawajcie drabinę - przerwał wymianę zdań
portier naszej firmy. Kryspin, który rzadko kiedy wycofywał się z jakiejkolwiek
dyskusji, tym razem wydawał mi się zadowolony z dystrakcji.
Rejestracja Solidarności stała się faktem, powstało
Mazowsze i przyszedł czas postanowić co robić z długoskrótowcem. Pan docent
Kruś podjął decyzję. Długoskrótowiec łączył się z Mazowszem. Likwidacji
długoskrótowca i inkluzji dokonaliśmy w jednym z warszawskich teatrów życzliwie
użyczonym na tę okazję przez dyrektora. Docent Kruś zagaił zgromadzenie,
obwieścił decyzję i wycofał się z działalności.
- Ten facet pokazał klasę. Dla mnie jest to lekcja pokory
i dobroci. Pierwszy raz widzę polityka, który bezinteresownie odstępuje innym
swoja pozycję powiedziała
Marzena.
- Trzy miesiące temu mówił o walcu. Rzeczywiście nieźle powalcował.
- Trzy miesiące temu mówił o walcu. Rzeczywiście nieźle powalcował.
Mazowsze otrzymało siedzibę na Szpitalnej. Staszek został
etatowym działaczem Solidarności podobno za zasługi podczas procesu
jednoczenia. Został skierowany do jednego z regionów. Łączyło się to wprawdzie
z wyjazdem z Warszawy, ale kierowanie terenową strukturą Solidarności
gwarantowało mu prawo decyzji na szczeblu ogólnokrajowym. Co do mnie ciągnąłem
habilitację, a także dyżurowałem przy dalekopisie Mazowsza, wysyłając i
przyjmując informację z regionów związku i zakładów pracy. Było fajnie. Wychodząc
z Mazowsza wstępowałem po Marzenę która przechodziła intensywny kurs
angielskiego i szliśmy na Stare Miasto.
Widywałem Staszka w czasie jego częstych przyjazdów do
Warszawy. Dla nikogo nie było tajemnicą, że w Solidarności zaczęły się
rozgrywki personalne. Wyglądało na to że Staszek nie przegrywa, był już
kwalifikowanym politykiem, jego nazwisko zaczęło pojawiać się w Biuletynach Związku.
Był członkiem Rady Solidarności i często jeździł do Gdańska.
Któregoś dnia w początku Grudnia byłem w domu wcześniej
niż zwykle, bo właśnie miał wpaść Staszek. Umawiając się prosił mnie żeby
zaprosić także Kryspina. Kryspin przyszedł pierwszy.
-
Marzena dała mi dla Ciebie tę paczkę.
W paczce była czarna, hebanowa maska afrykańska. Rzeźba
była wewnątrz drążona. Wydłużona płaska twarz miała puste oczodoły, poniżej
podbródka rzeźbiarz wyżłobił litery "Hetare, Ukudabwe". Tylna ściana
maski była płaska. Potrząsnąłem maską, coś zaszeleściło.
- W środku coś jest - zauważyłem.
W
tym momencie przyszedł Staszek.
- Solidarność jest na rozdrożu. Wpływy dawnych KORowców są
równoważone przez wpływy Kościoła, Intelektualiści jak zwykle są
niezdecydowani, głównie ogłaszają oświadczenia. Regiony walczą ze sobą. Doły
robią co chcą, strajkują albo nie, kończą, lub zaczynają od początku.
Tu Staszek wymienił kto walczy z kim. Kontynuował:
-
Krajowy Zjazd temu nie zaradzi.
- Nie wiadomo właściwie co kto chce - wtrącił Kryspin - a
może ludzie sami nie wiedzą dokładnie co chcą.
Zaczynało mi to pasować do moich spacerowych filozofii.
Odezwałem się:
- Ja sam jestem zdezorientowany.
Kryspin ciągnął dalej:
- Lata upłyną zanim dorobimy się prawdziwych polityków.
Przedtem będzie niedopracowane prawo, korupcja, nadużywanie władzy itp.
Niewyraźne kariery, niszczenie ludzi.
Staszek wyraźnie chciał iść po swojej linii:
- Jest grupa ludzi, która chce się zorganizować i
zaradzić tym kłopotom. Parę tricków politycznych, wyborczych, trochę poparcia z
zewnątrz i wszystko będzie dobrze.
To brzmiało nieźle, choć nie byłem na tyle politykiem,
żeby doceniać o jakiego typu trickach
myśli Staszek.
Kryspin przerwał:
- Hej, hej, poczekaj chwilę. Idziesz trochę za szybko jak
dla mnie. Ty już jesteś przy syntezie.
I znów wróciło moje poczucie niedowartościowania. Skąd
Staszek czerpał taką pewność działania ? On był już gotowy, kiedy ja jeszcze
nie rozumiałem sytuacji. A Kryspin ? Wyglądało, że czuł się jak ryba w wodzie,
w miejscu gdzie ja tonąłem.
Kryspin kontynuował:
- Ty mówisz o grupie ludzi, ale jaki jest program ?
- Program jest łatwy - jedność, a właściwie można lepiej
powiedzieć - solidarność.
- Toż przecież dokładnie to, o co w tej chwili chodzi. Ja
przynajmniej nie widzę różnicy.
Staszek zawahał się, wyraźnie niepewny co powiedzieć
dalej.
- Różnica jest w tym, że my będziemy liderami, a nie
inni.
Kryspin wyraźnie wszedł w teorię i sprawdzał parametry.
- Kochany, to jest zupełnie abstrakcyjne. Nie masz
nikogo, nie masz żadnego poparcia, z żadnej strony.
Staszek wciąż nie był zdecydowany co mówić dalej.
- Pójdźmy po elementach. Po pierwsze, grupa ludzi jest,
złączona wspólnym interesem. Po drugie, grupy sojusznicze istnieją. Po trzecie,
przeciwnicy są w rozsypce. Po czwarte - społeczeństwo - czyli przedmiot sporu -
jest zdezorientowane. W końcu - sytuacja jest, jakby powiedział Lenin -
rewolucyjna.
Zaczęło mi to wyglądać surrealistycznie.
- Co ty opowiadasz. Wszyscy będą przeciwko tobie.
- No nie tak wszyscy.
- Na przykład władza ludowa. Oni szukają każdej okazji,
żeby dołożyć Solidarności. Dasz im atut do łapy.
- No, niezupełnie. Wydaje mi się, że władza ludowa może
tego chcieć.
- Chwileczkę - powiedział Kryspin - Ty pytałeś ?
- Jasne, że pytałem - zaperzył się Staszek - kto pyta nie
błądzi.
Kryspin
zaczął węszyć smród. Staszek nie mógł tego dostrzeć, bo za mało go znał.
- A ten kogo pytałeś, to jest pułkownik czy generał ?
Staszek wahał się coraz bardziej.
- Nie wiem dokładnie, ale wysoko, wysoko.
- W porządku, załóżmy, że generał. Oczywiście pracuje na
Rakowieckiej, koło więzienia i czasami nawet odwiedza więzienie, żeby
porozmawiać z zatrzymanymi dysydentami. I oczywiście jest zatroskany o
bezpieczeństwo państwa.
Kryspin wyraźnie wspinał się wyżej i wyżej po drabinie
podniecenia.
- Dlaczego przychodzisz z tym do nas ? -zapytałem - my
jesteśmy nisko w hierarchii.
Od kogoś trzeba
zacząć - powiedział Staszek.
Nie wytrzymałem i rąbnąłem Staszka maską w nos. Maska
pękła w połowie, Staszek odskoczył:
- Wy skurwysyny - zobaczycie kto będzie górą. Ja was
zniszczę.
Pod nosem Staszka pojawiła się pierwsza kropla krwi.
- Ja was zapamiętam.
Monolog brzmiał coraz bardziej nosowo. Otarł ręką nos i
zobaczył zakrwawioną dłoń. Odwrócił się i wybiegł, trzaskając drzwiami.
Kryspin podniósł skorupy maski i zaczął je oglądać.
- To ciekawa robota - zauważył - tu jest jakiś list.
Podniósł leżącą na podłodze kopertę. Otworzyłem ją. List zaczynał się:
Kochany:
Muszę Ci
powiedzieć dlaczego odchodzę. Boję się zostać i dlatego jadę do Ukudabwe.
Wszyscy wiemy, że coś się musi stać, wszyscy boimy sie najgorszego, a to
najgorsze jest najbardziej prawdopodobne. Boję się czekać. Moi rodzice
przegrali życie w ruletce drugiej wojny światowej. Ja odmawiam gry.
Kochany, umiesz latać. Pamiętaj - lataj wysoko. Nie tak jak drop.
Przerwałem czytanie i powiedziałem:
- Wszystko jest skończone. Marzena będzie hodowała
strusie.
Nie wiedziałem co dalej. Bez Marzeny będę jak najcięższy
ptak latający, ptak tylko z nazwy.
Kryspin obserwował mnie uważnie. Po chwili powiedział
- Jeszcze nie wszystko skończone.
*
* *
Radca naukowy ambasady Ukudabwe był miłym, wyjątkowo
czarnym Bantu. Trzymając w ręku szklankę whisky and soda mówił nieskazitelnym
oksfordzkim akcentem:
- Doceniamy Pański wysiłek, aby podnieść wydajność
naszego rozwijającego się przemysłu cukrowniczego.
Zabawa polegała na uzyskaniu szybkiego zaproszenia do
Ukudabwe pod pretekstem ekspertyzy technicznej. Kryspin ściągnął radcę na party
do naszego znajomego i zapewnił mu dziewczynę. Radca wiedział, że będzie to
kosztowało, ale chodziło tylko o państwowe pieniądze, a poza tym był przecież
pociotkiem samego szefa Butubu.
- Jesteśmy marksistami a także profesjonałami. Taka
kombinacja gwarantuje łatwe i szybkie osiągnięcie naszych celów. W ciągu
dziesięciu lat dogonimy i przegonimy państwa europejskie, które poprzednio nami
rządziły.
Było to stwierdzenie bardzo niecodzienne jak na Polskę
roku 1980.
Zbierałem się do
podróży. Mój profesor powiedział:
- Skoro i tak leci pan z Wiednia, może byłby pan tak
dobry i wpadł do Bratysławy. Mam papiery do przekazania, a także trochę ustnych
wiadomości. Chciałbym, żeby pogadał pan z Novakiem i ich dyrektorem.
Tak więc po trzech dniach byłem w Bratysławie. Pierwszy
wieczór spędziłem na starym mieście. Nazajutrz doręczyłem Josefowi papiery.
Gabinet Josefa był jak zwykle słoneczny. Josef byl w
nastroju do zwierzeń:
- Chcę ci powiedzieć coś bardzo osobistego. Najciekawsi
ludzie jakich spotkałem, to według kategorii walki klasowej, moi wrogowie.
To było interesujące. Josef oczywiście nie musiał mieć
racji - moje solidarnościowe doświadczenie nauczyło mnie że najciekawsi ludzie
mogą być tak trudni we współpracy, że przestają być ciekawi, by ująć rzecz
delikatnie. Ale Josef, tak jak go dotąd znałem nigdy by czegoś takiego nie
powiedział.
- Co słychać u Veselego ? - zapytałem.
Oczy Josefa zabłysły.
- Vesely jedzie na rok do laboratorium Nikitina. Będzie
pracował przy modelowaniu pojazdów kosmicznych.
- Kto mu to załatwił ?
- Od góry popychał Nikitin poprzez naszego prezesa
Akademii. Ja popchnąłem trochę od dołu. Vesely to dobra głowa - powiedział
Josef.
- Mógł to robić już dziesięć lat temu - zauważyłem.
- Mógł - powiedział Josef i w ten sposób zakończyliśmy
dyskusję sprawy Veselego.
O czwartej po południu wsiedliśmy do samochodu Josefa
żeby jechać na dworzec kolejowy, gdzie miałem złapać ekspress Chopin do
Wiednia. W międzyczasie Josef zmienił się. Był podniecony, wyraźnie wiedział
coś czego nie chciał mi powiedzieć.
- Zajedźmy do Małych Franciszkanów na pożegnalnego drinka
- powiedział. Zaprotestowałem:
- Spóźnię się na pociąg.
- Nie spóźnisz się. Gwarantuję - powiedział Josef.
Weszliśmy do winiarni. Przy drugim stole na prawo, tym
samym, gdzie pół roku temu siedziałem z Marzeną, znów zobaczyłem jej profil.
Marzena siedziała po środku dębowej ławy. Potężny stół blokował dostęp. Na
szczęście wciąż kopałem piłkę dwa razy w tygodniu. Wskoczyłem na ławę, na stół,
i już byłem po stronie Marzeny. Pocałowałem ją w usta a potem pocałowałem ja w
pierś poprzez szorstką materię sweterka. Szatniarka stojąca w drzwiach do sali
splunęła, co w krajach demokracji ludowej bywało jednym z najmniej ryzykownych
a najbardziej swobodnych sposobów wyrażania własnej opinii.
- Jesteś ze mną - powiedziałem - jak to się stało ?
- W Wiedniu po prostu wyszłam z samolotu trzy minuty przed
startem. To było wczoraj. Wszystkie moje rzeczy są albo w Wiedniu albo już
poleciały do Ukudabwe. Nic nie zostało w Warszawie. Ty jesteś jedyną rzeczą
jaka mi została.
W odpowiedzi pocałowałem ją kolejny raz. Powiedziałem:
- Poeta powiedziałby że będzie to czas dwojga kochanków
pośród narodu zdecydowanego naprawić Rzeczypospolitą.
Przeczuwałem że koszty naprawy będą ogromne. Chciałem
wierzyć że cena naprawy nie będzie zawierała krwi, że wykonawcy będą uczciwi i
że nie wszystko będzie zniszczone.
KONIEC
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze.
Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to".
Za tydzień: "Tydzień na Białorusi".
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Za tydzień: "Tydzień na Białorusi".
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań.
Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Komitet Obrony Demokracji w piątek 15 stycznia (grupa na facebooku) miał 55388 członków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz