© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)
Obyś miał ciekawą młodość, odc. 9.
(poprzednie odcinki książki znajdziesz w postach Nr 151-158)
Niekiedy elegancko usadowiony w określonym roku epizod okazuje się być powiązany z wydarzeniami zachodzącymi w przyszłości, często już w wieku dwudziestym pierwszym. Akapit opisujący takie przyszłe wydarzenia poprzedzam symbolem XX1.
Wszystkie postacie jak i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.
- Bo to jest tak – powtarzam sobie w myśli to
co przeczytałem w podręczniku – dajesz krok w przestrzeń, liczysz „sto
dwadzieścia jeden, sto dwadzieścia dwa, sto dwadzieścia trzy” i pociągasz za
uchwyt. Uchwyt, pomalowany na czerwono, jest na lewej szelce uprzęży, poniżej
obojczyka, na wysokości klatki piersiowej. I już – za chwilę czujesz silne
szarpnięcie i nad głową widzisz czaszę spadochronu.
Spoglądam na Adama. Adam, wciąż z dłonią
zasłaniającą prawe oko milczy. Przed chwilą powiedział, że nie potrafi wyobrazić
sobie świata widzianego jednym okiem.
- Oczy nie są przy skoku ze spadochronem w
ogóle potrzebne. I to, że jedno z oczu jest felerne żadnej różnicy nie zrobi –
mówię – a skoro nie pozwalają mi prowadzić samolotu czy szybowca to będę
skakał.
Adam zastanawia się:
- No tak, powietrze jest dla inżyniera
lotniczego środowiskiem naturalnym. Chce się tam być.
- A spadochron też, tak jak samolot czy
szybowiec, pozwala się z powietrzem przywitać – uzupełniam jego myśl.
Na kursie spadochronowym dowiedziałem się, że
jest kilka rodzajów spadochronów, że jedne składa się trudniej, inne łatwiej i
w końcu, że należy unikać kalafiora – zaplątania linek spadochronu w jego
czaszę. Jak powiedział Paweł – nasz instruktor (mimo że ledwie dwa lata starszy
ode mnie) - z kalafiorem można wylądować w sposób ostateczny (spodobał mi się ten
termin, brzmiał po męsku). Lista innych sytuacji awaryjnych była długa i
zawierała między innymi takie pozycje jak zgubiony uchwyt,
przyssanie pilocika, podkowę, zamkniętą paczkę (tzw. „kichę”) i zawiązanie
czaszy (tzw. „gruchę”).
Tak jak się obawiałem moje prawe oko nie
spodobało się lekarzowi badającemu kandydatów na skoczków spadochronowych:
- Jedno oko całkiem kiepskie, a jeśli w to
dobre oko wpadnie panu mucha, to co pan zrobi?
Na moją uwagę, że muchy wysoko nie latają spojrzał
na mnie uważnie i powiedział:
- No właśnie – chodzi o nisko, o te ostatnie
piętnaście metrów. Nic z tego nie będzie. Nie kwalifikuję pana.
Następnego dnia po pechowym badaniu Adam był w nastroju do żartów:
- Przeczytaj „Opowieść o prawdziwym człowieku”
o tym jak bohaterski radziecki pilot latał po amputacji obu nóg i dostał kupę
orderów. A przecież jedno oko to pestka w porównaniu z dwoma brakującymi nogami.
Idź tego do tego lekarza i opowiedz mu o tym.
- Odpieprz się – odpowiedziałem – muszę
pomyśleć.
- Ten w okularach. Ten nie i tamta nie. I ta też
nie. Tyle zdrowych oczu.
Olśnienie przyszło metr przed przystankiem:
- Przecież potrzeba mi tylko jednej pary
zdrowych oczu. Nie dwóch, nie dziesięciu. Jednej, tylko jednej pary. Jak u
Romka, a Romek za tydzień jedzie na badania na kurs szybowcowy.
- Proszę pana, jaki to numer tego trolejbusu? –
Zapytał starszy pan z laseczką.
- Pięćdziesiąt jeden[1] – powiedziałem.
- To nie dla mnie. Ale nie ma to, jak mieć
młode zdrowe oczy – rzekł starszy pan i stuknął laseczką o chodnik.
- Właśnie – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
Romek, kolega z grupy, okazał się człowiekiem chętnym
do pomocy. Zapewnił mnie, że dysponuje zdrową parą oczu. Przetestowałem go zakładając
mu okulary słoneczne i usadzając go w ostatnim rzędzie sali wykładowej podczas
wykładu docenta zwanego Platonem; wykład docenta wybrałem, bo miał zwyczaj pisać
na tablicy maczkiem.
Badania mieliśmy przejść w wojskowym ośrodku
medycznym mieszczącym się w zespole baraków w Otwocku.
- Musi się udać. Na dowodzie jesteś podobny – rzekłem,
kiedy wsiadaliśmy z pociągu.
Już przed przystankiem Falenica, cztery
przystanki wcześniej Romek gładko recytował moją datę i miejsce urodzenia. Mój
dowód osobisty miał w lewej a swój własny w prawej kieszeni spodni.
- Sytuacja jest korzystna – powiedziałem czytając
tablicę informacyjną ośrodka - jest dwóch okulistów, obaj przyjmują.
- A jak zakraplają? – Spytał Romek – jeśli
zakraplają, to od razu poznają, że już mnie badali.
- Sprawdzę – powiedziałem i poszedłem na
zwiady. Zaczepiłem wychodzącego z gabinetu okulisty kaprala:
- Nic nie zakraplają. Każą czytać litery.
- Daj sporta. Chodźmy stąd i to już - zaczerwieniony
Romek wypadł z gabinetu okulisty.
- Pomyliłeś dowody?
- Nie. Siedział przy biurku, wziął twoją kartę,
coś tam zapisał i powiedział: „No panie Andrzeju, jak tam pana oczy?” A ja
obejrzałem się do tyłu, żeby zobaczyć, gdzie jest ten Andrzej, o którego pyta –
Romek zaciągnął się papierosem i dodał:
- Ale przeszedłeś, kolego. A tę najniższą linijkę
literek opuściłem na wszelki wypadek, tak żeby pan doktor nie był za bardzo
zadowolony.
Paliliśmy na trawniku przed barakiem. Właśnie,
kiedy Romek zwracał mi mój dowód usłyszałem:
- Andrzej, a co ty tu robisz? Byłeś na
badaniach? - To był Paweł, mój instruktor z kursu spadochronowego.
- Właśnie przeszliśmy – rzekł Romek i zwrócił się
do mnie:
– Trzymaj, to twój dowód.
- Badania?
Przecież… - Paweł spojrzał na wyciągniętą przez Romka rękę z dowodem, przerwał,
spojrzał na mnie i po chwili powiedział – … aha, no właśnie, no tak. Wypada
pogratulować. Daj sporta.
Uśmiechnąłem się do niego i podałem mu paczkę
sportów. Romek przyjrzał się swojemu kulfoniastemu papierosowi i powiedział:
- Podobno już robią nasze papierosy z
filtrami. Dłuższe, zdrowsze i bardziej eleganckie.
- I droższe – no, nie tak drogie jak te Chesterfieldy
z Pewexu, ale jednak - dodałem.
Miesiąc później byliśmy obaj – Romek i ja w
szkole szybowcowej w Fordonie. Paliliśmy zaopatrzone w filtr papierosy
„Carmen”, które właśnie ukazały się na rynku i które kupowałem mocno
nadwerężając mój budżet:
- Palimy i będziemy palili Carmeny aż do końca
kursu – odpowiedziałem dopytującemu się Romkowi – będziemy pilotami, należą nam
się luksusy.
Przysługa
Romka zapoczątkowała trwającą do dzisiaj przyjaźń. Przyjaźń, która objęła też
Adama jednak kibicującego mojemu pomysłowi, a do grupy przyjaciół dołączył
potem Krzysiek.
Z
Fordonu wyjechaliśmy z Romkiem nosząc dumnie w klapach marynarki trzy mewki -
odznakę szybowcową oznaczającą, że mamy uprawnienia do lotów samodzielnych i do
holowania za samolotem.
Wypadało też zawiadomić o sukcesie bohatera
Bitwy o Anglię – kuzyna Grzegorza w Belgii. Wysłałem mu więc moją fotografię z
trzema mewkami w klapie marynarki. Niestety odpowiedzi się nie doczekałem.
Te trzy
biało-srebrzyste mewki na niebieskim tle bardzo spodobały się Bognie – mojej
dziewczynie. Tak, bo wreszcie miałem dziewczynę. Piękną dziewczynę o czarnych
włosach. Wizja wianka wirujących dookoła mnie, zapatrzonych we mnie dziewcząt,
moje niegdysiejsze marzenie odeszło w zapomnienie.
Opowiadałem Bognie
o samolotach, o pionierze polskiego lotnictwa Kazimierzu Puławskim, o swoich
planach. A Bogna mówiła o Podhalu, o Tatrach, o wspinaczkach w których brała
udział, o zdobyciu Mount Everest przez Edmunda Hillarego i o nie wyjaśnionej
tajemnicy otaczającej wcześniejszych wspinaczy, Mallorego i Irvina, którzy wysoko
pod szczytem zniknęli w chmurach i nigdy z Mount Everest nie powrócili:
- Na pewno doszli
do szczytu. Oni byli pierwsi, nie Hillary. A czy szybowcem można dolecieć tak
wysoko? – Pytała.
Zabrałem Bognę na
lotnisko. Pokazałem jej szybowce, poznałem z przyjaciółmi. Objaśniłem reguły
obowiązujące w kwadracie[2].
Kiedy startowałem w szybowcu holowanym przez samolot uśmiechnięta machała do
mnie ręką i cierpliwie czekała aż wyląduję. A kiedy wracaliśmy z lotniska
powiedziała:
- Chcę polecieć.
Chcę być wysoko, jak najwyżej, tak jak na wspinaczce.
- Poczekajmy aż
wróci z praktyki z Mielca Adam. Jest instruktorem, może
cię zabrać w górę jako pasażera. Na tym dwumiejscowym Bocianie - obiecałem.
A był to rok tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty szósty - rok chwiejących się tyranii i rok, którego piękne lato było latem naszej miłości. W czerwcu tego roku powstali robotnicy Poznania. Nadchodząca jesień zapowiadała się burzliwie, wrzało w Polsce, wrzało na Węgrzech, wreszcie nadszedł polski październik i powstanie węgierskie. I zniknął Adam. Nie było go na zajęciach, na moje telefony rodzice Adama niechętnie odpowiadali, że wyjechał na kilka dni z Warszawy. Zobaczyłem go dopiero po dwóch tygodniach, wychudłego i trochę pokancerowanego. Okazało się, że w początku października postanowił pomóc braciom Węgrom i wyruszył śladami polskich kurierów, którzy w czasie okupacji przedzierali się przez Słowację na do Budapesztu.
A był to rok tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty szósty - rok chwiejących się tyranii i rok, którego piękne lato było latem naszej miłości. W czerwcu tego roku powstali robotnicy Poznania. Nadchodząca jesień zapowiadała się burzliwie, wrzało w Polsce, wrzało na Węgrzech, wreszcie nadszedł polski październik i powstanie węgierskie. I zniknął Adam. Nie było go na zajęciach, na moje telefony rodzice Adama niechętnie odpowiadali, że wyjechał na kilka dni z Warszawy. Zobaczyłem go dopiero po dwóch tygodniach, wychudłego i trochę pokancerowanego. Okazało się, że w początku października postanowił pomóc braciom Węgrom i wyruszył śladami polskich kurierów, którzy w czasie okupacji przedzierali się przez Słowację na do Budapesztu.
- Trzeba było mnie
zapytać, mogłabym ci pomóc – patrząc na zasiniaczone oko Adama powiedziała
Bogna – znam tam ludzi.
A ja powiedziałem:
- Miałem w
rodzinie dziadka Węgra. Zamiar chwalebny, dziękuję w jego imieniu.
Adama polscy
pogranicznicy złapali kilometr czy dwa przed czeską granicą. Nie bardzo
wiedzieli co z nim zrobić, na wszelki wypadek wsadzili go na tydzień do
aresztu; dołożyli mu trochę, ale tylko pięściami, bez przekonania, bo zmieniał
się już polityczny klimat.
Gorzej było, kiedy
Adam wrócił do Warszawy. Komisja
Dyscyplinarna Politechniki zdecydowała o wyrzuceniu go ze studiów. Byliśmy
przekonani, że w decyzji Komisji maczał palce kolega Janusz, ten z którym w
jednej czwórce zwykliśmy maszerować na pole mokotowskie. Nie było jeszcze wtedy
pojęcia „gorszy sort Polaka”, wystarczyło powiedzieć „niepewny klasowo” albo "wróg".
- Psy są apolityczne
– poradziłem Adamowi – poszczuj na Janusza tego twojego owczarka. Nie zna się na
polityce, ale na pewno pozna, że to człowiek wredny.
XX1. Lata później, bo tuż przed wprowadzeniem przez
Jaruzelskiego stanu wojennego, byłem w miasteczku Tuskegee, w Alabamie. Ze
szklanką Jack Daniels w ręku słuchałem instrukcji kolegi profesora w Tuskegee
University, Węgra o typowo węgierskim imieniu – Gyula, i o nazwisku, jakie od
ponad stu lat nosi dumny klub piłki nożnej w Budapeszcie – Ferencvaros.
- Jesteś visiting
professor – mówił Gyula – Ja też tak zacząłem. Ale łatwo będzie ci tu zostać.
Tuskegee University nie jest najlepszym uniwersytetem, każdego roku ktoś ucieka
na lepszą uczelnię i co roku muszą zatrudniać nowych profesorów. Rekrutują z
całego świata. Za pół roku powiedzą ci, żebyś został.
Gyula brał udział w węgierskim powstaniu roku
pięćdziesiątego szóstego. Pod koniec powstania udało mu się przedostać do
Austrii i po emigracyjnych perypetiach w końcu zakotwiczył w Alabamie.
Opowiedziałem mu o wyprawie Adama na Węgry, naszej przyjaźni uczelnianej i
lotniczej, o jego areszcie i usunięciu ze studiów.
- Chciał nam
Węgrom pomóc. A oni zniszczyli mu życie – powiedział kiwając głową.
- Nie zniszczyli, nie udało im
się. Żyje mu się całkiem nieźle. Widziałem go niedawno.
Gyula spojrzał na mnie zdziwiony:
- Gdzie? Jest w Stanach?
- Bywa. Widziałem go nad Grenlandią ale i w Nowym Jorku.
Wyjaśniłem
Węgrowi, że w Aeroklubie Warszawskim Adam trafił na porządnych ludzi, latał
dalej, zdobywał kolejne uprawnienia i w końcu został pilotem naszych linii
lotniczych.
- U nas na
Węgrzech jest inaczej, całe państwo, wszystko – bezpieka, gazety, radio, nasza
mini TV, urzędy, wszelkie organizacje robią to, co kazała rządząca partia
komunistyczna – powiedział Gyula.
- U nas też. Przypadek Adama
można zaliczyć do wyjątków – powiedziałem, a po chwili zastanowienia dodałem -
chociaż akurat teraz partia musiała odpuścić.
Gyula znów spojrzał na mnie ze
zdziwieniem.
- Bo Wałęsa - powiedziałem.
Gyula pokiwał głową ze
zrozumieniem:
- No tak. Ja uciekałem na
piechotę. A ty przyleciałeś samolotem.
- O mało co bym nie przyleciał.
Wróciłem myślami
do rozmowy w warszawskim biurze Lotu. Siedząca za monitorem pani przyglądała mi
się ze zdziwieniem:
- No nie. Do
biletu musi pan mieć amerykańską wizę.
- Mam -
powiedziałem.
- To też nic panu
nie pomoże – pani wzruszyła ramionami - biletów już nie ma, wszyscy wyjeżdżają,
gdzie tylko mogą. Są wyprzedane na najbliższe trzy miesiące. Na wszystkich
liniach. No chyba, że pan zna ministra Komunikacji.
Z Okęcia
wystartowałem siedząc w samolocie Ił 62 na składanym siedzeniu stewardessy, potem szefowa
stewardess przesadziła mnie na siedzenie koło ubikacji. Ale nad Grenlandią
stewardessa powiedziała:
- Panie Andrzeju, pan kapitan
prosi pana do kabiny pilotów.
Lądowaniu w Nowym Jorku
przyglądałem się stojąc w kabinie pilotów za fotelem Adama. Przypomniałem sobie
jak to asystent na zajęciach z mechaniki lotu pouczał nas, że im większy
samolot tym większa jego prędkość lądowania:
- Niezła prędkość. Na szybowcu Czapla
to było czterdzieści na godzinę.
- A tu ponad dwieście. W
kilometrach, a w węzłach to ponad 120 – powiedział Adam.
Kiedy silniki były już wyłączone
a z zewnątrz dochodziły odgłosy przytaczanego do samolotu rękawa Adam
powiedział:
- Miesiąc temu spotkałem Bognę.
W Rzymie, na lotnisku.
- Tę sprawę zamknąłem dwadzieścia
kilka lat temu – odpowiedziałem.
Ale wciąż bolało.
[1] By Leonard Jabrzemski - Dobrosław Kobielski, Warszawa na fotografiach
z XIX wieku, Wydawnictwo Artystyczno-Graficzne, Warszawa 1970, p. 68, Domena
publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=65159876
[2] kwadrat to wyraźnie oznaczone miejsce obok pasa startowego, gdzie
szybownicy czekają na swoją kolejkę do lotu.
Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.
A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?
Możesz też dodać komentarz.
Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".
Książka "Obyś miał ciekawą młodość", obecnie w przygotowaniu (potrwa to pewnie z rok), nie jest autobiografią autora, jej postacie i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.
Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.
Za tydzień ciąg dalszy książki czyli kolejne opowiadanie (losy bohatera książki przedstawione są bowiem w formie autonomicznych opowiadań).
KONIEC
Z profesorem Andrzejem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.
Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.
A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?
I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.
Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.
* * *
A teraz o opowiadaniu które przeczytałeś. Jeśli tekst opowiadania podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".
Możesz też dodać komentarz.
Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".
Książka "Obyś miał ciekawą młodość", obecnie w przygotowaniu (potrwa to pewnie z rok), nie jest autobiografią autora, jej postacie i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.
Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.
Za tydzień ciąg dalszy książki czyli kolejne opowiadanie (losy bohatera książki przedstawione są bowiem w formie autonomicznych opowiadań).
Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.
Numerem 101 Festynu Opowiadań rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć (teraz jest już ponad czterdzieści tysięcy). Numery 99 i 100 nie ukażą się.
Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób.
Możesz też zrobić to samo na facebooku. Aby otrzymywać powiadomienia o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet.
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .