Żeby być ambasadorem trzeba być
bardzo dobrze wychowanym i znać języki. To ważne, ale to nie wystarcza żeby być
ambasadorem, bo każdy ambasador zna wiele tajemnic swojego państwa. Dlatego musi
być bardzo ostrożny z tym co mówi. Ambasador nie może na jakimś obiedzie, albo
podczas jakiejś uroczystości powiedzieć po francusku, czy po angielsku, drugiemu
ambasadorowi, albo ministrowi, albo nawet prezydentowi:
- Znam taką ciekawą tajemnicę. Chce
pan posłuchać?
Czyli
ambasador
musi być dyskretnym.
Trzeba
żeby ambasador znał trudne słowa, takie jak dystynkcja.
Ale o najważniejszym mówi się wtedy, kiedy prezydent mianuje
ambasadora. Wtedy prezydent mówi ambasadorowi:
- Żeby tylko mi pan nie wypowiedział
żadnej wojny. Rozumie pan?
I ambasador musi odpowiedzieć:
_ Rozumiem, żadnej wojny. Będę pamiętał. I zapiszę
sobie.
A wiecie jak się wypowiada wojnę?
To robi się tak. Wojnę wypowiada ambasador.
Ubiera się w swój frak – bo strojem ambasadora jest frak. Na pewno wiecie co to
jest frak – frak ma z tyłu takie ogony. Już we fraku ambasador zakłada taki
dziwny kapelusz i jedzie albo karetą w cztery albo sześć koni (jak te na
zdjęciu) albo eleganckim samochodem do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Tam
przyjmuje go minister i ambasador czyta z takiego pisma, co się nazywa nota, że
jego państwo wypowiada państwu ministra wojnę. I wtedy tę notę doręcza
ministrowi. I jak już minister ją przeczyta to wojna jest ważna i nie można jej
odwołać. Jedyne co można zrobić, to zawrzeć rozejm, a potem zwołać konferencję
pokojową i zawrzeć pokój. Ale zanim ogłosi się rozejm, a takie ogłoszenie nie
jest takie łatwe, to wojna trwa. A to jest niedobrze.
Wojny nie można wypowiedzieć przez internet
– przez mejla. Wojna wypowiedziana SMSem jest też nieważna. Musi być nota. I
nie może w nocie być błędów. Na przykład jak się ambasador pomyli i napisze:
„wojna od jótra w połódnie”, to minister wyciągnie słownik ortograficzny,
sprawdzi dla pewności jak się pisze „jutro” i „południe” i takiej noty nie przyjmie. I wtedy też wojna
jest nieważna. A już żeby wypowiedzieć wojnę przez telefon to w ogóle nie ma
mowy, bo telefony do ministra przyjmuje sekretarka, i jak tylko usłyszy, że
chodzi o wojnę, to odkłada słuchawkę.
No więc wojnę wypowiada się tylko notą.
Jak już ambasador ministrowi tę notę przeczyta, to jeżeli chce, może zdjąć swój
kapelusz. I prawie zawsze ambasador ten kapelusz zdejmuje. Bo kapelusz jest
bardzo niewygodny, tak niewygodny, że jak ktoś zostaje ambasadorem, to uczy się
przed lustrem jak ten kapelusz nosić.
No ale mówiliśmy o wypowiadaniu wojny. Więc jak już ambasador
wojnę wypowiedział, to wychodzi, wraca do ambasady i stamtąd dzwoni na
lotnisko, żeby mu przygotowali samolot i zaczyna pakować swoje rzeczy.
Ale to, że ambasador musi być we
fraku, i to że kapelusz jest niewygodny, to nie jest ważne. Ważne jest, że
wojna jest zła, bardzo zła. Dla wszystkich. Właśnie dlatego każdy dobry prezydent
martwi się, żeby ambasador nie zrobił mu z tą wojną figla. A jak prezydent nie jest
pewien, że ambasador go posłucha, to go w ogóle nie zamianuje ambasadorem.
O
ambasadorze można też mówić poseł pełnomocny. Ten ambasador, o którego nam
chodzi nazywał się Rajmund Nagły. Będziemy o nim mówili poseł Nagły, albo po
prostu poseł. Bo to jest krócej.
Poseł Nagły był dobrym ambasadorem. Kiedy prezydent Baratarii
go mianował, to powiedział prezydentowi, że bardzo się cieszy, że nie będzie
musiał wypowiadać jakiejś wojny. Poprosił pana prezydenta, żeby mu powiedział w
jakim kraju będzie ambasadorem, bo musi sobie kupić bilet do samolotu. I czy
tam gorąco, czy zimno. Bo jak zimno, to trzeba kapelusz ambasadora zrobić z
polaru, a jak ciepło to z jakiegoś lekkiego materiału.
Prezydent odpowiedział, że tam gdzie poseł
jedzie, jest klimat umiarkowany – trochę zimno, a trochę ciepło. Więc może
lepiej będzie jak pan Nagły kupi dwa kapelusze.
Poseł Nagły miał hobby – hobby to jest jak
się ma ulubione zajęcie – na przykład filmowanie nosorożców w Afryce. Ale to
nie może być zawód – jak ktoś pracuje podglądając nosorożce, to już nie jest
hobby, tylko praca. Hobby posła Nagłego to było łowienie ryb – takich ryb co nazywają
się marliny. Marliny są duże – bywają tak duże jak samochód. Do takich ryb trzeba
mieć specjalną wędkę. Taka wędka kosztuje bardzo dużo. Ale poseł akurat dostał
pierwszą dużą pensję ambasadorską, więc kupił sobie taką wędkę. I wszędzie tę
wędkę ze sobą zabierał.
Tak więc poseł Nagły przyleciał do tego
kraju, gdzie miał być ambasadorem – ten kraj nazywał się Antylia. I dopiero
kiedy przyleciał, to dowiedział się, że to jest królestwo. Dobrze, że się
dowiedział przed składaniem listów uwierzytelniających, bo jeszcze przed
odlotem przygotował sobie mowę, która zaczynała się od słów: Panie Prezydencie.
I król by się bardzo obraził. Więc prędko zmienił mowę, tak że zaczynała się od
słów: Wasza Królewska Mość. I wydawało mu się, że wszystko będzie w porządku.
Niestety, aż się boję tego powiedzieć, ale bardzo się pomylił.
Uroczystość wręczania listów
uwierzytelniających na dworze królewskim Antylii była duża, bo było aż trzech
ambasadorów z różnych państw naraz. I poseł bardzo się zdziwił, bo jego dwóch
kolegów było bardzo ponurych. Nie uśmiechali się, wcale a wcale. Poseł Nagły
postanowił trochę ich rozweselić, przynajmniej jednego z nich. Kiedy stali tak
w szeregu, poseł Nagły był z lewego brzegu. Więc trącił sąsiada, ambasadora
łokciem i powiedział:
-
Życie jest piękne, prawda proszę pana.
A
na to ten ponury ambasador warknął:
- Do mnie się mówi: Ekscelencjo. I proszę
mi nie mówić żadnych bzdur. Ale też z pana ambasador.
Ten ponury ambasador nazywał się Smutny.
Bardzo to nazwisko do niego pasowało.
Poseł Nagły zastanowił się. Może
rzeczywiście kiepski z niego ambasador. Wiedział, że jak idzie o łowienie
dużych ryb na swoją wędkę, to wszyscy uważają, że sie na tym zna. Ale może nie
nadaje się na ambasadora. No ale właśnie podszedł do niego król, a za królem dwóch
szambelanów trzymających na wysadzanej diamentami tacy szczerozłoty laptop.
Laptop miał 10 terabajtów pamięci i był okropnie szybki. Oczywiście, że w
środku laptop nie mógł mieć samego złota, bo by nie miał tyle pamięci, ale
gazety pisały, że było w nim pięć kilo złota, a może więcej. Dlatego do niesienia
laptopa trzeba było aż dwóch szambelanów.
Król powiedział:
- Teraz pan może wygłosić swoją mowę.
Akurat kiedy król to powiedział, to słońce
odbiło się w złotym laptopie i blask uderzył w oczy posła. Trochę go to
speszyło, ale wziął się w garść i wygłosił swoją mowę. Nawet pamiętał, żeby
zacząć od słów: Wasza Królewska Mość. Kiedy poseł Nagły skończył, ten jego sąsiad, ambasador Smutny mruknął pod nosem:
-
Mowa do niczego. Też mi ambasador.
I wtedy poseł Nagły zrobił coś, czego
ambasador nigdy, ale to nigdy nie powinien zrobić – nadepnął temu ponuremu
ambasadorowi na palce w lśniących lakierkach. I tak się stało, że trafił na
odcisk. Wiecie jak to boli, jak się nadepnie na odcisk. A ambasadorowie często
mają odciski, bo chodzą w eleganckich butach – nawet kiedy są one niewygodne.
Bo trzeba ładnie wyglądać. Więc tego ambasadora strasznie zabolało. A w
dodatku, co było jeszcze gorsze, to król zauważył, że poseł nadepnął ambasadorowi
na nogę i zaczął się śmiać. Oczywiście każdy król umie udać, że się nie śmieje,
tylko że się zakrztusił, ale wszyscy i tak się domyślili. A w dodatku jak
udawał, że się zakrztusił, to spadła mu z głowy korona i gdyby poseł Nagły jej
szybko nie złapał, to by zleciała na podłogę. I wtedy mogłyby z korony wylecieć
dwadzieścia cztery brylanty, każdy z czubka jednego z dwudziestu czterech rogów
korony. I może któryś z brylantów by się zapodział, na przykład mógłby wpaść
pod szafę. I co? Czy król by szukał diamentów na czworakach? Ale byłby wtedy
wstyd.
Ale
to jeszcze nie koniec. Bo tych dwóch szambelanów co trzymali laptop też nie
mogło się powstrzymać od śmiechu. I z tacy upadła im zewnętrzna pamięć laptopa
– a też była oprawiona w złoto i była bardzo ciężka. I ta pamięć upadła na
drugą stopę ambasadora – a on też miał tam odcisk i wtedy bolało go jeszcze
bardziej. Trzeba było aż dwóch lokajów i jednego szambelana żeby wynieść
krzyczącego ambasadora z sali. A jak go lokaje wynosili, to ambasador krzyczał:
-
Ja się bardzo zemszczę. Bardzo, ale to bardzo.
I
ponieważ ambasador Smutny nie powiedział swojej mowy, to nie został ambasadorem
i musiał wrócić do swojego kraju, który nazywał się Purmancja. Ale słuchajcie
co się wtedy stało: Ponieważ jego wujek był prezydentem Purmancji, to mianował
go ministrem spraw zagranicznych. I teraz muszę wam powiedzieć coś co jest
bardzo ważne: Minister spraw zagranicznych też może wypowiedzieć wojnę. Ale to też
musi być zrobione tak jak trzeba – musi być doręczona nota. Więc ten nowo
mianowany minister od razu pomyślał, ze teraz może się zemścić – wypowiedzieć
wojnę.
Jeszcze
jedno. Po tym jak zewnętrzna pamięć spadła na odcisk ambasadora, to król Antylii powiedział, że zamiast laptopa kupi
sobie tablet – bo będzie lżejszy i wystarczy do niego tylko jeden
szambelan.
Ten
ponury minister Smutny był bardzo sprytny. Żeby nikt mu nie przeszkodził w wypowiedzeniu
wojny przebrał się w dżinsy i w koszulę
w kratkę i pojechał pociągiem, drugą klasą, do Antylii (chciał wypowiedzieć
wojnę obu państwom – i Baratarii i Antylii, ale zaczął od Antylii, bo była na A – była pierwsza alfabetycznie). W
walizce miał zapakowaną notę, ubranie dyplomaty – to znaczy frak - i
ambasadorski kapelusz.
I powiem Wam, już wydawało się, że wojna
zacznie się tego wieczora, ale ministra spotkał pech – on się tym bardzo
zdenerwował, ale ja się z tego pecha ucieszyłem. Na dworcu, jak już dojechał do
Antylii i wysiadał z pociągu otworzyła mu się walizka. Mnie też się to kiedyś
zdarzyło – kiedy pojechałem do Londynu, to z walizki, która mi się otworzyła,
wypadła mi pasta do zębów i nie mogłem jej znaleźć. I tego dnia wieczorem i
następnego dnia rano nie miałem czym umyć zębów – uch, jak to nieprzyjemnie. A
minister tak się zagapił – bo musiał znaleźć kapelusz, co mu wypadł z walizki,
że nie zauważył, że nota w takiej specjalnej tubie potoczyła się pod ławkę.
No i tę notę znalazł zawiadowca stacji – w
Antylii zawiadowca stacji nosi czerwoną czapkę. Kiedy notę przeczytał, i zrozumiał
że to jest wypowiedzenie wojny, tak się przejął, że jego twarz zrobiła się tak
samo czerwona jak jego czapka. Żeby nie tracić czasu szybko wziął taksówkę i
pojechał do króla.
Kiedy król zobaczył notę, to też się
bardzo zdenerwował. Ale przypomniał sobie o pośle Nagłym, zadzwonił do niego i
wszystko mu opowiedział. I poseł razem z królem zmienili w nocie podpis
ministra. Zamiast Smutny napisali Wesolutki i dali tę notę zawiadowcy, temu z
czerwoną czapką, żeby ją zaniósł do ambasady Purmancji, gdzie był minister. I żeby
zawiadowca powiedział ministrowi, że on nie wie co to jest – to wtedy minister
noty nie obejrzy i jeśli ją nawet doręczy to i tak będzie nieważna. Król
ogłosil w telewizji, że o północy udaje się na urlop i że za dwie godziny
nikogo już przyjmować nie będzie. A poseł Nagły na wszelki wypadek wynajął
helikopter i latał nim nad ambasadą ministra. No bo też był bardzo niespokojny
– wiedział jak niedobra jest wojna.
Niestety, znów zaczynam się denerwować,
jak dalej o tym opowiadam. Bo minister notę przyniesioną przez zawiadowcę obejrzał,
zobaczył że podpis był zmieniony i powiedział:
- Aha. Na takie sztuczki jestem
przygotowany. I jeszcze zdążę do króla – i wyciągnął z walizki drugą, taką samą
notę.
Na szczęście król powiedział jeszcze temu
zawiadowcy z czerwoną czapką, że jak odda notę, to powinien spróbować wejść do
garażu ambasady i spuścić powietrze z kół wszystkich samochodów jakie tam były.
Zawiadowcy było trudno, bo w kołach pociągów, na których się znał, nie ma
powietrza, a z kołami samochodów nie miał doświadczenia, ale jakoś mu się to
udało. A jeszcze król rozkazał policji, żeby nie pozwoliła żadnym taksówkom
dojechać do ambasady. I już się wydawało, że minister spóźni się z notą i wojny
nie będzie.
Ale niestety. Minister nie mógł pojechać
samochodem, ale miał prawo jazdy na motocykl. A w garażu był motocykl – taki
duży, Harley Davidson. Więc minister wsiadł na motocykl i ruszył z tą drugą
notą do pałacu królewskiego.
Było niedobrze, bardzo niedobrze. I wtedy
już tylko od posła Nagłego w helikopterze zależało czy będzie wojna, czy nie. No
ale co on może zrobić? Leci się nad motocyklem i co się wtedy robi?
I poseł myślał, myślał, aż przypomniał sobie
o odciskach ministra – pamiętacie o tym jak to było, kiedy poseł wręczał listy
uwierzytelniające i minister był jeszcze ambasadorem. Złapał książkę obsługi
helikoptera (w każdym helikopterze musi być taka książka, jest bardzo gruba, bo
latać helikopterem jest trudno, i ma twarde okładki), wycelował w palce w lewym
bucie ministra, rzucił... i trafił. Oh, jak to zabolało. Minister raptownie
zahamował (o mało nie wpadł na słup latarni), zeskoczył z motocykla, złapał się
za bolącą nogę. I zaczął podskakiwać na drugiej nodze. Wyglądało to bardzo
śmiesznie, ale poseł Nagły miał co innego do roboty niż śmiać się z ministra
Smutnego. Zaczepił swoją wędkę do do helikoptera, założył na wędkę bardzo gruby
haczyk i wędką wciągnął motocykl do helikoptera. A na ulicy został tylko spóźniony
i podskakujący na jednej nodze minister. I było dla niego jeszcze gorzej, bo
ktoś sfilmował jego podskoki i można je było obejrzeć na Youtube.
I tak wojny nie było. Poseł Nagły dostał w
prezencie od króla Antylii dużą motorówkę żeby mógł łowić marliny. Dziób
motorówki zrobiony był z platyny. A zawiadowcy, temu co znalazł notę i potem spuścił
powietrze w samochodach ambasadora, król podarował swój złoty laptop, żeby łatwiej
mu było kierować ruchem pociągów. Król już go nie potrzebował, bo miał tablet,
cały udekorowany brylantami.
Aha,
pytacie co się stało z notą? Trafiła do składu makulatury i stamtąd do
recyklingu. I już.
Za tydzień nastepny odcinek ksiązki "Jakże pieknie oni nami rządzili".
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU.
KONIEC
Jeśli opowiadanie podoba Ci się i chcesz mi o tym powiedzieć - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu. Sprawisz mi tym przyjemność.
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też użyć tych maleńkich kwadracików na dole bloga do udostępnienia na Facebooku, Twitterze czy G+.
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też użyć tych maleńkich kwadracików na dole bloga do udostępnienia na Facebooku, Twitterze czy G+.
Za tydzień nastepny odcinek ksiązki "Jakże pieknie oni nami rządzili".
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań (w okienko szukaj na Facebooku wpisz Festyn Opowiadań). Polecam to, bo w grupie zamieszczone są wyłącznie linki do opowiadań Festynu - jest to więc łatwy do przeglądania interaktywny spis rzeczy.
Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz