niedziela, 15 grudnia 2019

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 201.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili", odc. 36


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


                        CZĘŚĆ PIĄTA

         PO WOJNIE, ODBUDOWA I KOMUNIZM

                          ROZDZIAŁ XVI

                         Szkoła i studia

Szkoła janczarów. Rachunek mojego kształcenia jest bardzo niejasny. Wiem, że uczyć się zacząłem od drugiej klasy, było to w czasie okupacji, ale gdzie wtedy do szkoły chodziłem, nie mam pojęcia. W każdym razie we wrześniu roku 1945 chodzę już do szkoły na ulicy Narbutta. Uczęszczam więc sobie do szkoły, nie zdając sobie sprawy, że właśnie odbywa się utrwalanie władzy ludowej. A także odbudowa prawie nie istniejącej Warszawy.

Na Mokotowie utrwala się władzę, upychając ciasno cele więzienia mokotowskiego, torturując i mordując więźniów. A sama dzielnica też się zmienia, bo wzdłuż ulicy Kazimierzowskiej i na Rakowieckiej więźniowie z Mokotowa budują domy dla ubeków; w pobliżu powstaje dla tychże ubeków kino Stolica.

Kiedy w listopadzie 1949 roku Konstanty Rokossowski, kawaler pięćdziesięciu orderów i medali (podliczyłem), poproszony przez polski rząd, zgadza się zostać marszałkiem Polski, ja jeszcze uczę się na Narbutta. Dopiero we wrześniu 1950 roku przenosimy się całą klasą, niosąc stoły i ławki, z Narbutta do szkoły Towarzystwa Przyjaciół Dzieci nr 3 na ulicy Wiktorskiej 99. Ale przedtem, jeszcze kiedy byłem w ósmej klasie, jeszcze na Narbutta, jeszcze zanim przeszliśmy na Wiktorską, przyszli do nas na godzinę wychowawczą bracia Komitau, chłopcy pewnie o rok starsi.

Bracia Komitau przechadzali się między rzędami ławek, patrzyli nam głęboko w oczy i mówili, że kto nie jest z nami, to jest przeciw nam. Że trzeba zapisać się do Związku Młodzieży Polskiej. Bo trzeba budować nową Polskę. Przekonywali nas przez całą długą godzinę. Widać było, że bracia Komitau od dawna gotowi byli podjąć się misji przewodzenia nam wszystkim i że jest im z tym dobrze.

Takich jak bracia Komitau, tak jak i więźniów w mokotowskim więzieniu przez następne lata przybywało w całym kraju. A przy zachowaniu wszelkich proporcji, w mojej nowej szkole – TPD 3 – szczególnie. Wprawdzie bracia Komitau gdzieś się zapodziali, ale innych, takich jak oni, nie zabrakło. Bo szkoła była pół na pół – pół potomków partyjnych prominentów i pół normalnych dzieci mokotowskich. Szkołą nie rządził dyrektor, rządził Związek Młodzieży Polskiej. A Związkiem rządziło kilkunastu aktywistów – właśnie tych dzieci prominenckich à la bracia Komitau. To ich zadaniem było wychowywanie janczarów komunizmu.

Tak jak kiedyś wierzono, że człowiek został stworzony po to, żeby zastąpić upadłe anioły, tak teraz aktywiści byli przekonani, że Związek został stworzony po to, żeby zapewnić im przewodnictwo. Nie, nie mylili się – to oni parę lat później byli następnymi w kolejce po władzę.
Zamyślam się – myślę o tym, jak długo niekiedy może nić czasu prząść się nieprzerwanie. Ponad trzydzieści lat później, jako amerykański profesor, zostałem poproszony o wydanie zawodowej (inżynierskiej) opinii o jednym właśnie z tych aktywistów, koledze z klasy, synu wybitnego członka Komitetu Centralnego z czasów stalinowskich. Koledze X opinia była potrzebna do starań o stały pobyt w Stanach. Pozytywną opinię wystawiłem – był po solidnych politechnicznych studiach, z wieloletnią praktyką. Jednak napisanie tej opinii nie sprawiło mi przyjemności.

W parę lat później ubawiła mnie wiadomość, że kolega X stał się wyznawcą teorii człowieka kwantowego, w której, bazując na osiągnięciach fizyki kwantowej, na wybranych kosmologicznych teoriach rozwoju wszechświata, jak i starożytnych systemach medycznych i magicznych sposobów uzdrawiania, mówi się o różnych poziomach przestrzeni. Cytuję:
Dzięki zrozumieniu rozwoju i zdrowia człowieka jako harmonii ze sobą i Kosmosem na wszystkich poziomach siebie: fizycznym (biologicznym), umysłowym, emocjonalnym i duchowym (sensu i znaczenia), człowiek jest w stanie zrozumieć znaczenie jakości swoich myśli, emocji, słów, zachowań i działań, a w tym otaczającej go rzeczywistości jako konsekwencji tego, co sam tworzy[1].

Od wiary w Marksa/Engelsa/Lenina/Stalina do wiary w człowieka kwantowego – ciekawi mnie, jakie też wyznanie wiary wybrały sobie dzieci kolegi X.
Czas mojej uczelnianej młodości ilustruje opowiadanie o koledze Pajączku, które czytelnik znajdzie w następnym odcinku Festynu Opowiadań..




[1] Ewa Danuta Białek, Człowiek kwantowy [...], Instytut Psychosyntezy, około 2012, http://lubimyczytac.pl/ksiazka/129580/czlowiek-kwantowy-budowanie-fundamentow-pod-zintegrowane-podejscie-do-zdrowia-i-rozwoju-czlowieka (data dostępu: 7.03.2014).

                                  KONIEC ODCINKA 35, C.D.N.
Wyszła moja nowa książka. Wieczór autorski odbył się 6.09.2019 w księgarni Bolesława Prusa w Warszawie, Krakowskie Przedmieście 7, naprzeciw Uniwersytetu, o godzinie 17:30.






Poszukuję współpracownika - chodzi o napisanie scenariusza bazującego na mojej twórczości. Proszę o kontakt mejlowy. 


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Książkę Hybrydowi Polacy możesz kupić w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska, albo w księgarni Bolesława Prusa na Krakowskim Przedmieściu na przeciw Uniwersytetu Warszawskiego.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .


A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.



Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 


poniedziałek, 25 listopada 2019

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 200.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili", odc. 35


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


                        CZĘŚĆ PIĄTA

         PO WOJNIE, ODBUDOWA I KOMUNIZM

                          ROZDZIAŁ xv
                             ROK 1945


Jeżeliby nam na przykład ktoś porwał naszą furę, to nam muszą oddać samolot [...] (furman w filmie Miś Stanisława Barei). Zacznijmy przewrotnie. Jest rok 2009, czytam książkę Król krzywego zwierciadła – biografię Stanisława Barei.
Moją uwagę przyciąga adres: ulica Lewicka, Lewicka 19[1]. Mój Boże. Odruchowo sięgam ręką do małej blizny nad lewym uchem.

Lewicka, uliczka na warszawskim Mokotowie, wówczas, to znaczy w roku 1945, bardzo parszywa, z niską drewnianą zabudową, stajniami, piekarnią, masarnią, wyszynkiem i sklepikami typu mydło i powidło, zaczynała się i do dziś się zaczyna po nieparzystej stronie Madalińskiego. Ulica Madalińskiego ze swoimi kocimi łbami i odkrytymi rynsztokami także nie była zbyt miła dla oka. Ale mimo wszystko po przeciwnej, parzystej stronie[2] Madalińskiego, tam, gdzie mieszkałem, było już lepiej – stały tam już pierwsze cztero- i pięciopiętrowe budynki spółdzielcze. Wprawdzie były częściowo wypalone, ale tak było z większością tych budynków, które jeszcze stały.

Nam, warszawskim dzieciom roku 1945, niedożywionym, chodzącym w łachmanach, często boso, dany był największy na świecie plac zabaw – zburzone ponadmilionowe miasto. Plac tak duży, że w najbardziej awanturniczych wyprawach nie sięgnęliśmy do wszystkich jego tajemnic. Mieliśmy wszystko, czego warszawski ulicznik mógł pożądać – niewypały, proch, przewrócone tramwaje, spalone wozy pancerne, wypalone kamienice, wyszabrowane mieszkania o spadłych stropach; a my, z ulicy Madalińskiego, na dodatek mieliśmy jeszcze schron.

Wybudowany przez Niemców schron przeciwlotniczy był rodzajem niskiej, pokrytej nasypem, wilgotnej, śmierdzącej piwnicy o kształcie litery H. Kiedy wróciliśmy z Mamą i z bratem do Warszawy i kiedy wracały inne rodziny z naszego domu, schron był niczyj, nikt się nim poza dziećmi nie interesował – to, co było ważne dla dorosłych, to znaleźć jakąś ruinkę, podremontować i zamieszkać (żal pomyśleć o strachu, z jakim teraźniejsze wnuki tych dorosłych czekają, kiedy przyjdzie jakiś zasrany prawnik i powie: „To moje”). A mając schron, można było bawić się w chowanego, można było w ciemności wymieniać pierwsze w życiu szepty, sekrety, niezgrabne dotknięcia, uściski i eksploracje.

Tyle że choć schron był po naszej stronie ulicy, podobał się też tym z Lewickiej. Stąd wzięła się ta blizna nad lewym uchem. Bo o schron biliśmy się z Lewicką zawzięcie, ja, najmniejszy, zawsze na tyłach. Ale zapamiętałem krępego piętnastolatka – wielkoluda wśród nas, szkrabów, od niechcenia przedzierającego się przez nasz front wśród okrzyków:
– Stasiek, dolej im.

Zapatrzyłem się na niego i właśnie wtedy zarobiłem kamieniem nad lewym uchem.
Kto wie, może tym krępym piętnastolatkiem był późniejszy najlepszy reżyser filmowy polskiej ery komunizmu Stanisław Bareja (1929–1987), mieszkający wtedy (a może odgrywający rolę nastolatka) właśnie na Lewickiej 19. Czy to był on, czy nie on, przesyłam mu w zaświaty serdeczne „Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu”.
Moje wrażenia z tamtego okresu zawarłem w opowiadaniu o placu Unii Lubelskiej.

Plac Unii Lubelskiej.

Lotnik leżał na prawym boku. W wystającym z trawy ręku przyciskał do lewego boku ułamane śmigło z marmuru. Obok, uwiązane do śmigła, pasły się dwa wyleniałe wielbłądy koloru kawy z mlekiem. Niewidzące oczy lotnika ogarniały zachodnią część placu Unii Lubelskiej. Na pierwszym planie stał upstrzony u dołu kłębami wielbłądziej wełny postument pomnika, dalej po lewej – wypalona mokotowska rogatka, a na prawo – budynek warszawskiej straży pożarnej.

Była wiosna roku 1945. Mniej niż rok minął od wypowiedzenia zabójczych słów: „Jutro o piątej po południu rozpocznie pan działania”, a jeszcze mniej – od momentu, kiedy któregoś dnia powstania lotnik został strącony z postumentu swojego pomnika.
Tej wiosny, po powrocie do Warszawy, staliśmy się z bratem dziećmi warszawskich ruin. W naszych wędrówkach po Mokotowie klatki schodowe prowadzały nas do nieistniejących pięter, przeszliśmy też, odczytując napisy „мин нет”, pierwszą lekcję cyrylicy. Okupacja przyzwyczaiła mnie do nędzy, zachowywałem się beztrosko, choć od czasu powstania często śnili mi się goniący mnie SS-mani. Czasem we śnie ratował mnie olbrzymi ptak podobny do Ptaka Roka z opowieści Sindbada Żeglarza, kiedy indziej budziłem się przekonany, że ginę. Kilkakrotnie Ptak uratował mnie także na jawie, jak kiedyś w obozie w Pruszkowie okrył mnie swoimi skrzydłami i uczynił mnie niewidzialnym dla SS-manów.

Osobliwością ruin placu Unii był nietknięty zniszczeniem już wspomniany gmach straży pożarnej. Przed gmachem na posterunku, obok usytuowanego na wyciągnięcie ręki i starannie wypolerowanego dzwonu, trwał okazały strażak dyżurny. Miał błyszczący srebrem, grzebieniasty hełm, do którego nie umywała się nawet setka wymiętych rogatywek berlingowców. Ubrany był w dobrze utrzymany granatowy uniform z błyszczącymi guzikami. U szerokiego skórzanego pasa wisiał kształtny toporek. A na dodatek – na lewo od budki strażaka stał czerwony, gotowy do akcji wóz strażacki.

Straż pożarna nie była jedyną atrakcją placu. Na otoczonym wyprutym torowiskiem tramwajowym okrągłym trawniku na środku placu – tam, gdzie lotnik, wielbłądy i postument – stał duży, trzymasztowy namiot. Nad namiotem wisiał rozpięty na dwóch drągach napis: „WIELKIJ CIRKUS DLA SWOBODNOJ POLSZY”. Przed namiotem stał zwykle gazik z interesującą, bo rosyjską rejestracją. Wielbłądy miały długie, żółte zęby i podrażnione, pluły z wysoka.

W tym czasie zarabiałem, sprzedając gazety na ulicach Mokotowa, i często się na placu zatrzymywałem. Zaczynałem od strażaka i wozu strażackiego. Ani wóz strażacki, ani strażak nie zwracali na mnie – ośmioletniego przygarbionego mikrusa – najmniejszej uwagi, nawet wówczas, gdy towarzyszył mi Ptak Rok. Po strażaku i wozie był namiot i wielbłądy.
Idąc dalej, zatrzymywałem się na Wiśniowej przy wypalonych wrakach niemieckiej tankietki i wozu pancernego. Wieżyczką tankietki wciąż można było obracać, kręcąc zacinającą się korbką – należało przy tym symulować strzały: „Ta, ta, ta, ta...”

Z bratem i z kolegami z podwórka zajmowaliśmy się wyszukiwaniem i detonowaniem wszystkiego, co strzelało i wybuchało. A było tego dużo. W jednym z domów zrujnowanej Marszałkowskiej, w okolicy Litewskiej, kryły się skarby. Pod opadłymi stropami pięciu pięter budynku zasypany był magazyn sklepu z bronią myśliwską. Któregoś pięknego majowego dnia wygrzebałem tam z gruzu trzy śrutowe naboje do dubeltówki. Z cennymi nabojami w ręku szedłem, już spóźniony, do pracy – do rozdzielni w drukarni na Polnej. Po drodze rozważałem, jak daleko doleci śrut, jak głośne będą wybuchy, czy może da się ustrzelić gołębia. No i jak odstrzelić naboje bez dubeltówki. A może rozpalić ognisko we wraku tankietki i wrzucić tam naboje – pancerz na pewno wytrzyma. Ale w tankietce nie ma gołębi. Miałem więc dużo do myślenia, gdy stanąłem obok strażaka, aby pogapić się na błyszczący chromami wóz.

– Co tam masz w ręku? Dawaj. – Strażak pochylił się nade mną, chwycił mnie za ramię, a odbity od jego hełmu promień słońca uderzył mnie w oczy. Wiszący u pasa strażaka srebrny toporek był na wysokości mojego czoła. Na tyle, na ile mogłem, odwróciłem się od niego i cofnąłem rękę z nabojami za siebie. Zwrócony byłem twarzą do wypalonej rogatki.
Tylko Ptak mógł uratować moją zdobycz. Ale czy zechce? W czasie powstania, kiedy wołałem o jego pomoc, nie przyszedł i nie ocalił pana Pruskiego, kiedy SS-mani prowadzili go na rozstrzelanie.

Nad rogatką zobaczyłem na niebie czerwoną rakietę. Wskazałem ręką:
– Tam! Czerwona rakieta!
Strażak, nie wypuszczając mnie, odwrócił się w stronę rogatki. Próbowałem uwolnić się z jego uchwytu, gdy usłyszałem strzały. Przed cyrkowym namiotem strzelał z pepeszy sowiecki żołnierz. Lufa pepeszy podniesiona była wysoko w powietrze. Nad rogatką ukazywały się czerwone, zielone i białe rakiety. Na gmachu drukarni zawyła syrena. Strażak puścił mnie i chwycił za sznur dzwonu alarmowego. Odbiegłem kilka kroków w stronę rogatki:
– Dziękuję ci, Ptaku, że przyszedłeś mi z pomocą.

Od Puławskiej biegł z pistoletem w ręku oficer Berlinga, krzycząc:
– Koniec wojny! Wolność! Hitler nie żyje!
Przestraszone strzelaniną wielbłądy szarpały marmurowym śmigłem, a lotnik, wciąż obejmując śmigło, kręcił przecząco głową, tak jakby mówił:
– Nie, nie, nie... Tyle śmierci, a przecież jeszcze nie wolność.




[2] Madalińskiego 42, Google maps, https://www.google.com/maps?q=Madalinskiego+42,+Warsaw,+Poland&hl=en&ie=UTF8&ll=52.203123,21.013144&spn=0.004872,0.009645&sll=52.204016,21.013229&layer=c&cbp=13,335.56,,0,16.67&cbll=52.203855,21.013312&hnear=Antoniego+J%C3%B3zefa+Madali%C5%84skiego+42,+Warszawa,+mazowieckie,+Poland&t=m&z=17&panoid=uLxWz71wQj1Jsw-Yt4Uh4A (data dostępu: 3.03.2014).  


                                    KONIEC ODCINKA 35, C.D.N.

Wyszła moja nowa książka. Wieczór autorski odbył się 6.09.2019 w księgarni Bolesława Prusa w Warszawie, Krakowskie Przedmieście 7, naprzeciw Uniwersytetu, o godzinie 17:30.






Poszukuję współpracownika - chodzi o napisanie scenariusza bazującego na mojej twórczości. Proszę o kontakt mejlowy. 


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Książkę Hybrydowi Polacy możesz kupić w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska, albo w księgarni Bolesława Prusa na Krakowskim Przedmieściu na przeciw Uniwersytetu Warszawskiego.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .


A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.



Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 


wtorek, 19 listopada 2019

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 199.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili", odc. 34

Sowiety Breżniewa

© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


                        ROZDZIAŁ XIV (c.d.).


         SYBIR, WARSZAWA, WAŁ ATLANTYCKI 
                   I NIEMIECKI GOSLAR

Jest rok 1964, sekretarzem partii komunistycznej jest Breżniew, też niezły ganster, ale od śmierci Stalina minęło już wiele lat i nareszcie można pytać się o losy łagierników. Dwa lata poszukiwań Ryszarda, jego podróże i artykuły w końcu owocują. W 1966 roku dzięki jego staraniom ojciec Ryszarda, Rudolf, zostaje pośmiertnie zrehabilitowany. Dla Ryszarda to kolejny sukces, choć wyłącznie moralny[1].

W roku 1984 Ryszard przechodzi na emeryturę. Postanawia opuścić Sowiety, mimo wszystkich zmian żyje się tam źle. I proszę, łatwo może wyjechać, bo wpisana w jego dowód narodowość niemiecka, ta właśnie, z powodu której znalazł się kilkanaście lat wcześniej w łagrze, teraz gwarantuje mu wyjazd. Działa mianowicie przeprowadzone przez któregoś kanclerza Niemiec prawo repatriacji etnicznych Niemców do ojczyzny. W ten to sposób w roku 1993 siedemdziesięcioletni emerytowany nauczyciel i dziennikarz osiada w Dortmundzie. 

Tak się składa, że niemieckie miasto Dortmund położone jest na tej właśnie linii życia, o której mówiliśmy na początku tego rozdziału, w odległości ponad 4000 km od Czelabińska. Oczywiście, my jako racjonaliści nie przywiązujemy do tego zbiegu okoliczności żadnej wagi. Natomiast warto się zastanowić, jak bardzo w osobie Stalina reżim komunistyczny poniżał swojego niewolnika, jak bardzo prześladował go, ile trzeba było nienawiści do tego, co się zdarzyło, żeby Ryszard w wieku lat siedemdziesięciu zdecydował się na przeprowadzkę do nieznanego kraju, bez przyjaciół, bez rodziny, bez znajomości języka swojej nowej „ojczyzny”.


Lipiec 1944, Warszawa, Madalińskiego 42. W lecie bieda jest mniej odczuwalna, mogę latać boso, zimno nie doskwiera, kiepsko połatane majtki i koszule wystarczają. Mam niecałe osiem lat, chodzę do szkoły (tutaj moja pamięć zawodzi – gdzie też była ta szkoła?). A po szkole głównym zajęciem jest podwórko, chyba że Mama zarządzi sprzątanie. Mam nowe zainteresowanie – króliki. Niedawno dozorca przywiózł ze wsi parkę bielutkich angor, takich z czerwonymi oczami. Ma ich teraz dwanaście. Taki bogacz.

Kiedy zasypiam, krążę myślami wokół królików. Gdzie też mógłbym je trzymać? Chociaż parkę. Na balkonie Mama nie pozwoli, nie ma mowy. Tak samo w mieszkaniu. W piwnicy? Na pewno nie można. Najlepiej byłoby na trawniku – dużo trawy, byłoby łatwo je karmić. Ale dorośli nie pozwolą. A gdyby tak przekonać dorosłych? Tam, na drugim podwórku jest taki załomek w murze – o, to byłoby dobre miejsce – jest cień, a dozorca mówił, że nie mogą być w słońcu. Tam są okna pana Herbsta – muszę go zapytać, czy by się zgodził. No dobrze, a jak bym je karmił – trawy na podwórzu by nie starczyło. Dużo trawy jest na polu ćwiczeń SS-manów – na Kazimierzowskiej – ale ich to się boję. Chyba żebym rwał trawę, wracając ze szkoły – ale szkoły jeszcze nie ma – dopiero za miesiąc i trochę.
No i zasypiam, wciąż nie rozwiązując wszystkich króliczych problemów.

Nie wiem, nie mam pojęcia, że dzieją się rzeczy ważne. 21 lipca w Moskwie komuniści powołują Resort Bezpieczeństwa Publicznego. Tegoż dnia stoję przy klatkach z królikami, gdy ktoś chwyta mnie od tyłu, rzuca na ziemię i dusi, wołając:
– Zamach. Hitler kaputt.
Banda chłopaków, wśród nich mój ukochany brat Maciek, tańczy dookoła mnie, wołając:
– Hitler kaputt. Verfluchte Donnerwetter.
Zaniepokojone hałasem króliki skaczą i tupią w klatkach, a ja w ten sposób dowiaduję się, że miał miejsce zamach na Hitlera.

27 lipca już w Lublinie szefem resortu zostaje Stanisław Radkiewicz. Teraz do terroru sowieckiego NKWD dochodzi terror polskich komunistów.
W parę dni później wybucha powstanie warszawskie.

Goslar koło Hanoweru. W Goslarze jest moja siostra cioteczna Basia, ze swoją matką Melanią. Kiedy po kapitulacji Warszawy znaleźliśmy się w nędzy, Basia, dotąd mieszkająca z nami w Warszawie, wróciła do matki – do miasteczka Bobrowniki na Pomorzu. Nie na długo. Bardzo szybko zabrano ją wraz z matką na przymusowe roboty w Niemczech. Znalazły się obie w Goslarze, pracowały jako robotnice rolne. Jak to się mówiło – „u bauera”. Tylko że bauerem była kobieta – Anneliese. Mąż Anneliese – Johann – był w Wehrmachcie, we Włoszech.

W jakiś sposób dotarło do Anneliese, że we Włoszech jest polskie wojsko – podejrzewam, że albo ona, albo ktoś z sąsiedztwa słuchał londyńskiego radia. Od tej pory Anneliese komentowała z Basią wydarzenia na froncie włoskim. Było to dziwne, stały przecież po przeciwnych stronach, ale samotnej Anneliese brakowało partnerów do rozmowy, a Basia innych źródeł informacji nie miała. Dowiedziały się o Monte Casino, a kiedy Amerykanie weszli do Rzymu, Anneliese martwiła się o los papieża – czy aby zdobywcy mu czegoś nie zrobią. Przekazała też Basi, że Ankona została zajęta przez polski II Korpus Andersa. Basia cieszyła się, ale wolałaby się dowiedzieć, co się dzieje w Normandii – tam przecież był jej wuj Edward.
Ponad siedem milionów[2] Polaków, Rosjan, jeńców wojennych wszelkich narodowości pracowało przymusowo w Niemczech. W dużym gospodarstwie samotnej Anneliese poza Basią i jej matką Melanią pracował też młody angielski jeniec Stan Newton – wzięty do niewoli w roku 1940 podczas błyskawicznej kampanii francuskiej.

I stało się, co się miało stać – młodzi się pokochali. Przełomem był dzień zamachu na Hitlera, kiedy płacząca Anneliese zamknęła się na kilka godzin w wielkim domisku odziedziczonym po pradziadkach. Wtedy uścisk radości niewolników Hitlera przemienił się w orgię pocałunków.
Po wojnie młodzi rozstali się na krótko – Basia z matką Melanią wróciła do Polski, Stan formalnie wciąż był brytyjskim żołnierzem i musiał stawić czoła wojskowej biurokracji. Ale stało się tak, jak przyrzekł – wkrótce przyjechał do Polski i zabrał Basię do Anglii.

Zwykle pisze się – pobrali się i żyli długo i szczęśliwe. Tak prawie było, ale niezupełnie. Anglia po wygranej wojnie była państwem zbankrutowanym. Działał system kartkowy, nad państwem wisiał olbrzymi dług wojenny, wśród wracających z wojny panowało bezrobocie, wkrótce rozpoczęła się zimna wojna i wymogła wzrost wydatków na zbrojenia – było ciężko. Stan postanowił emigrować. Do Kanady. Do prowincji zwanej British Columbia – nad pięknym Pacyfikiem. Poznałem tę prowincję – jest blisko Oregonu, i wierzcie mi – jest przepiękna.
Szykując się do emigracji, Basia zapragnęła pożegnać się z matką – był to rok 1956, był już Gomułka, wreszcie można było przyjechać do Polski i odwiedzić bez obawy poważnych represji. Zobaczyłem wtedy Basię, podkreślała, że to ostatnia w jej życiu wizyta w Polsce – bo w owym czasie znad Pacyfiku do Polski, oj, było to, było bardzo daleko.

Bo podróżowało się wtedy statkami. Cała rodzina Newtonów – w tym trójka dzieci i samochód – zaokrętowała się na statek i już po dwóch tygodniach przybili do portu w Montrealu. Mężczyznę, jak to mężczyznę, zawsze kusi przygoda, toteż zanim jeszcze rodzina się wyokrętowała, Stan kazał opuścić dźwigiem samochód i wybrał się na przejażdżkę – eksplorację nowej ojczyzny. Oczywiście prowadząc lewą stroną, co było w angielskim, ale nie w kanadyjskim zwyczaju. Jak można się było spodziewać, na to, aby mieć stłuczkę, wystarczyły dwie mile.

Pech chciał, że partner w stłuczce, mieszkaniec Montrealu, był jednym z tych frankofonów, którzy albo nie znają angielskiego, albo nie chcą się tym językiem posługiwać. Tego już było dla Stana za dużo – żeby w angielskiej kolonii nie można się było porozumieć językiem angielskim. Stan załatwił podholowanie samochodu pod statek i załadowanie go z powrotem na pokład, a Basi zabronił nawet postawienia stopy na kanadyjskiej ziemi. Od czasów Kolumba byli w Ameryce Kościuszko, Piłsudski i Paderewski, ale Basi zostało to zabronione. Cała rodzina Newtonów powróciła do Anglii.

Caen, francuska Normandia. Edwarda Blanka, mojego wuja, brata Mamy, widziałem tylko raz, gdzieś około roku 1965, do czego jeszcze wrócę. Ale za to dużo wiem o jego barwnym życiorysie, polecam go jako lekcję o losie człowieka wszystkim, a szczególnie naszym narodowcom.
Edward, osierocony tak jak Mama przed pierwszą wojną światową, bez szkół, pracował u kuzynów w roli parobka w okolicach Płońska. Nie wiem, czy wziął udział w pierwszej wojnie światowej, a jeśli tak, to po której stronie – wojna zastała go jako siedemnastolatka w zaborze rosyjskim.

Wiem za to, że walczył z bolszewikami. Takich jak on, tych zwycięskich żołnierzy nowo odrodzonej Polski, należało jakoś wynagrodzić. W 1920 roku ustawa sejmowa przejęła na rzecz państwa między innymi ziemię należącą do carskiego skarbu i rodziny carskiej. Powstała myśl, aby te ziemie przejęte, które leżały na wschodzie kraju, użyć do akcji polonizacyjnej przez nagrodzenie nimi żołnierzy i ochotników. Ziem nie było dużo, nadano je tylko niewielkiemu procentowi ubiegających się. Edwardowi się udało, otrzymał gospodarstwo gdzieś pod Tarnopolem i tam gospodarzył do wybuchu drugiej wojny.

Zmobilizowany we wrześniu 1939, Edward dostał się do niemieckiej niewoli, podczas gdy jego żona, ciotka Ada, uciekała z Sowietów z dwojgiem dzieci – Dzidkiem i Lalką (tak zwano dzieci w rodzinie). Zrobiła dobrze, bo rodziny osadnicze były szczególnie prześladowane przez Sowietów. A jak opisał mi ucieczkę Dzidek, w lasach i bagnach, którymi uciekali, siedziały całe oddziały polskiego wojska, nie wiedząc, co dalej robić.

Z niemieckiej niewoli Edward trafił do Prus Wschodnich, tam Niemcy zmobilizowali go do Wehrmachtu. Służył na Wale Atlantyckim, w czasie inwazji Europy znów dostał się do niewoli, tym razem alianckiej, i z obozu jenieckiego trafił do Brygady Kawalerii Pancernej Maczka. Po wojnie długi czas był na Zachodzie, w końcu wrócił.

Na zakończenie tego traktującego o linii życia i o stanie niewolniczym w imperiach Hitlera i Stalina rozdziału chcę dodać, że wbrew nadanej przeze mnie nazwie linia ta przebiegała przez Katyń, gdzie od kwietnia 1940 roku w dole śmierci spoczywał mój ojciec.





[1] Czemu współczesna Rosja odmawia rehabilitacji zamordowanym w Katyniu, jest dla mnie nie do pojęcia. Nadchodzi rosyjski imperializm!
[2] Polscy robotnicy przymusowi, Wikipedia, http://de.wikipedia.org/wiki/Polnische_Zwangsarbeiter#Polen (data dostępu: 7.03.2014).

KONIEC ODCINKA 34, C.D.N.


Wyszła moja nowa książka. Wieczór autorski odbył się 6.09.2019 w księgarni Bolesława Prusa w Warszawie, Krakowskie Przedmieście 7, naprzeciw Uniwersytetu, o godzinie 17:30.






Poszukuję współpracownika - chodzi o napisanie scenariusza bazującego na mojej twórczości. Proszę o kontakt mejlowy. 


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Książkę Hybrydowi Polacy możesz kupić w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska, albo w księgarni Bolesława Prusa na Krakowskim Przedmieściu na przeciw Uniwersytetu Warszawskiego.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .


A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.



Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu.