poniedziałek, 25 listopada 2019

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 200.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili", odc. 35


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


                        CZĘŚĆ PIĄTA

         PO WOJNIE, ODBUDOWA I KOMUNIZM

                          ROZDZIAŁ xv
                             ROK 1945


Jeżeliby nam na przykład ktoś porwał naszą furę, to nam muszą oddać samolot [...] (furman w filmie Miś Stanisława Barei). Zacznijmy przewrotnie. Jest rok 2009, czytam książkę Król krzywego zwierciadła – biografię Stanisława Barei.
Moją uwagę przyciąga adres: ulica Lewicka, Lewicka 19[1]. Mój Boże. Odruchowo sięgam ręką do małej blizny nad lewym uchem.

Lewicka, uliczka na warszawskim Mokotowie, wówczas, to znaczy w roku 1945, bardzo parszywa, z niską drewnianą zabudową, stajniami, piekarnią, masarnią, wyszynkiem i sklepikami typu mydło i powidło, zaczynała się i do dziś się zaczyna po nieparzystej stronie Madalińskiego. Ulica Madalińskiego ze swoimi kocimi łbami i odkrytymi rynsztokami także nie była zbyt miła dla oka. Ale mimo wszystko po przeciwnej, parzystej stronie[2] Madalińskiego, tam, gdzie mieszkałem, było już lepiej – stały tam już pierwsze cztero- i pięciopiętrowe budynki spółdzielcze. Wprawdzie były częściowo wypalone, ale tak było z większością tych budynków, które jeszcze stały.

Nam, warszawskim dzieciom roku 1945, niedożywionym, chodzącym w łachmanach, często boso, dany był największy na świecie plac zabaw – zburzone ponadmilionowe miasto. Plac tak duży, że w najbardziej awanturniczych wyprawach nie sięgnęliśmy do wszystkich jego tajemnic. Mieliśmy wszystko, czego warszawski ulicznik mógł pożądać – niewypały, proch, przewrócone tramwaje, spalone wozy pancerne, wypalone kamienice, wyszabrowane mieszkania o spadłych stropach; a my, z ulicy Madalińskiego, na dodatek mieliśmy jeszcze schron.

Wybudowany przez Niemców schron przeciwlotniczy był rodzajem niskiej, pokrytej nasypem, wilgotnej, śmierdzącej piwnicy o kształcie litery H. Kiedy wróciliśmy z Mamą i z bratem do Warszawy i kiedy wracały inne rodziny z naszego domu, schron był niczyj, nikt się nim poza dziećmi nie interesował – to, co było ważne dla dorosłych, to znaleźć jakąś ruinkę, podremontować i zamieszkać (żal pomyśleć o strachu, z jakim teraźniejsze wnuki tych dorosłych czekają, kiedy przyjdzie jakiś zasrany prawnik i powie: „To moje”). A mając schron, można było bawić się w chowanego, można było w ciemności wymieniać pierwsze w życiu szepty, sekrety, niezgrabne dotknięcia, uściski i eksploracje.

Tyle że choć schron był po naszej stronie ulicy, podobał się też tym z Lewickiej. Stąd wzięła się ta blizna nad lewym uchem. Bo o schron biliśmy się z Lewicką zawzięcie, ja, najmniejszy, zawsze na tyłach. Ale zapamiętałem krępego piętnastolatka – wielkoluda wśród nas, szkrabów, od niechcenia przedzierającego się przez nasz front wśród okrzyków:
– Stasiek, dolej im.

Zapatrzyłem się na niego i właśnie wtedy zarobiłem kamieniem nad lewym uchem.
Kto wie, może tym krępym piętnastolatkiem był późniejszy najlepszy reżyser filmowy polskiej ery komunizmu Stanisław Bareja (1929–1987), mieszkający wtedy (a może odgrywający rolę nastolatka) właśnie na Lewickiej 19. Czy to był on, czy nie on, przesyłam mu w zaświaty serdeczne „Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu”.
Moje wrażenia z tamtego okresu zawarłem w opowiadaniu o placu Unii Lubelskiej.

Plac Unii Lubelskiej.

Lotnik leżał na prawym boku. W wystającym z trawy ręku przyciskał do lewego boku ułamane śmigło z marmuru. Obok, uwiązane do śmigła, pasły się dwa wyleniałe wielbłądy koloru kawy z mlekiem. Niewidzące oczy lotnika ogarniały zachodnią część placu Unii Lubelskiej. Na pierwszym planie stał upstrzony u dołu kłębami wielbłądziej wełny postument pomnika, dalej po lewej – wypalona mokotowska rogatka, a na prawo – budynek warszawskiej straży pożarnej.

Była wiosna roku 1945. Mniej niż rok minął od wypowiedzenia zabójczych słów: „Jutro o piątej po południu rozpocznie pan działania”, a jeszcze mniej – od momentu, kiedy któregoś dnia powstania lotnik został strącony z postumentu swojego pomnika.
Tej wiosny, po powrocie do Warszawy, staliśmy się z bratem dziećmi warszawskich ruin. W naszych wędrówkach po Mokotowie klatki schodowe prowadzały nas do nieistniejących pięter, przeszliśmy też, odczytując napisy „мин нет”, pierwszą lekcję cyrylicy. Okupacja przyzwyczaiła mnie do nędzy, zachowywałem się beztrosko, choć od czasu powstania często śnili mi się goniący mnie SS-mani. Czasem we śnie ratował mnie olbrzymi ptak podobny do Ptaka Roka z opowieści Sindbada Żeglarza, kiedy indziej budziłem się przekonany, że ginę. Kilkakrotnie Ptak uratował mnie także na jawie, jak kiedyś w obozie w Pruszkowie okrył mnie swoimi skrzydłami i uczynił mnie niewidzialnym dla SS-manów.

Osobliwością ruin placu Unii był nietknięty zniszczeniem już wspomniany gmach straży pożarnej. Przed gmachem na posterunku, obok usytuowanego na wyciągnięcie ręki i starannie wypolerowanego dzwonu, trwał okazały strażak dyżurny. Miał błyszczący srebrem, grzebieniasty hełm, do którego nie umywała się nawet setka wymiętych rogatywek berlingowców. Ubrany był w dobrze utrzymany granatowy uniform z błyszczącymi guzikami. U szerokiego skórzanego pasa wisiał kształtny toporek. A na dodatek – na lewo od budki strażaka stał czerwony, gotowy do akcji wóz strażacki.

Straż pożarna nie była jedyną atrakcją placu. Na otoczonym wyprutym torowiskiem tramwajowym okrągłym trawniku na środku placu – tam, gdzie lotnik, wielbłądy i postument – stał duży, trzymasztowy namiot. Nad namiotem wisiał rozpięty na dwóch drągach napis: „WIELKIJ CIRKUS DLA SWOBODNOJ POLSZY”. Przed namiotem stał zwykle gazik z interesującą, bo rosyjską rejestracją. Wielbłądy miały długie, żółte zęby i podrażnione, pluły z wysoka.

W tym czasie zarabiałem, sprzedając gazety na ulicach Mokotowa, i często się na placu zatrzymywałem. Zaczynałem od strażaka i wozu strażackiego. Ani wóz strażacki, ani strażak nie zwracali na mnie – ośmioletniego przygarbionego mikrusa – najmniejszej uwagi, nawet wówczas, gdy towarzyszył mi Ptak Rok. Po strażaku i wozie był namiot i wielbłądy.
Idąc dalej, zatrzymywałem się na Wiśniowej przy wypalonych wrakach niemieckiej tankietki i wozu pancernego. Wieżyczką tankietki wciąż można było obracać, kręcąc zacinającą się korbką – należało przy tym symulować strzały: „Ta, ta, ta, ta...”

Z bratem i z kolegami z podwórka zajmowaliśmy się wyszukiwaniem i detonowaniem wszystkiego, co strzelało i wybuchało. A było tego dużo. W jednym z domów zrujnowanej Marszałkowskiej, w okolicy Litewskiej, kryły się skarby. Pod opadłymi stropami pięciu pięter budynku zasypany był magazyn sklepu z bronią myśliwską. Któregoś pięknego majowego dnia wygrzebałem tam z gruzu trzy śrutowe naboje do dubeltówki. Z cennymi nabojami w ręku szedłem, już spóźniony, do pracy – do rozdzielni w drukarni na Polnej. Po drodze rozważałem, jak daleko doleci śrut, jak głośne będą wybuchy, czy może da się ustrzelić gołębia. No i jak odstrzelić naboje bez dubeltówki. A może rozpalić ognisko we wraku tankietki i wrzucić tam naboje – pancerz na pewno wytrzyma. Ale w tankietce nie ma gołębi. Miałem więc dużo do myślenia, gdy stanąłem obok strażaka, aby pogapić się na błyszczący chromami wóz.

– Co tam masz w ręku? Dawaj. – Strażak pochylił się nade mną, chwycił mnie za ramię, a odbity od jego hełmu promień słońca uderzył mnie w oczy. Wiszący u pasa strażaka srebrny toporek był na wysokości mojego czoła. Na tyle, na ile mogłem, odwróciłem się od niego i cofnąłem rękę z nabojami za siebie. Zwrócony byłem twarzą do wypalonej rogatki.
Tylko Ptak mógł uratować moją zdobycz. Ale czy zechce? W czasie powstania, kiedy wołałem o jego pomoc, nie przyszedł i nie ocalił pana Pruskiego, kiedy SS-mani prowadzili go na rozstrzelanie.

Nad rogatką zobaczyłem na niebie czerwoną rakietę. Wskazałem ręką:
– Tam! Czerwona rakieta!
Strażak, nie wypuszczając mnie, odwrócił się w stronę rogatki. Próbowałem uwolnić się z jego uchwytu, gdy usłyszałem strzały. Przed cyrkowym namiotem strzelał z pepeszy sowiecki żołnierz. Lufa pepeszy podniesiona była wysoko w powietrze. Nad rogatką ukazywały się czerwone, zielone i białe rakiety. Na gmachu drukarni zawyła syrena. Strażak puścił mnie i chwycił za sznur dzwonu alarmowego. Odbiegłem kilka kroków w stronę rogatki:
– Dziękuję ci, Ptaku, że przyszedłeś mi z pomocą.

Od Puławskiej biegł z pistoletem w ręku oficer Berlinga, krzycząc:
– Koniec wojny! Wolność! Hitler nie żyje!
Przestraszone strzelaniną wielbłądy szarpały marmurowym śmigłem, a lotnik, wciąż obejmując śmigło, kręcił przecząco głową, tak jakby mówił:
– Nie, nie, nie... Tyle śmierci, a przecież jeszcze nie wolność.




[2] Madalińskiego 42, Google maps, https://www.google.com/maps?q=Madalinskiego+42,+Warsaw,+Poland&hl=en&ie=UTF8&ll=52.203123,21.013144&spn=0.004872,0.009645&sll=52.204016,21.013229&layer=c&cbp=13,335.56,,0,16.67&cbll=52.203855,21.013312&hnear=Antoniego+J%C3%B3zefa+Madali%C5%84skiego+42,+Warszawa,+mazowieckie,+Poland&t=m&z=17&panoid=uLxWz71wQj1Jsw-Yt4Uh4A (data dostępu: 3.03.2014).  


                                    KONIEC ODCINKA 35, C.D.N.

Wyszła moja nowa książka. Wieczór autorski odbył się 6.09.2019 w księgarni Bolesława Prusa w Warszawie, Krakowskie Przedmieście 7, naprzeciw Uniwersytetu, o godzinie 17:30.






Poszukuję współpracownika - chodzi o napisanie scenariusza bazującego na mojej twórczości. Proszę o kontakt mejlowy. 


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Książkę Hybrydowi Polacy możesz kupić w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska, albo w księgarni Bolesława Prusa na Krakowskim Przedmieściu na przeciw Uniwersytetu Warszawskiego.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .


A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.



Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz