sobota, 27 lipca 2019

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 192.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili", odc. 27

Instytut Hoovera

© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


Drodzy Czytelnicy: Facebook jest nienajlepszym miejscem do przekazywania informacji - wykonuje przypadkowe ruchy w przód w skos i do tyłu. Chyba najbezpieczniej jest dołączyć do mojej facebookowej grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. W końcu możecie otrzymywać moje posty mejlem - piszę o tym poniżej.


Rozdział XI Katyń (c.d.)

O Katyniu w Instytucie Hoovera (The Hoover Institution on War, Revolution and Peace) [1]Instytut założył po pierwszej wojnie światowej późniejszy prezydent USA Herbert Hoover,człowiek wielce zasłużony dla Polski (ma swój pomnik i swój skwer w Warszawie):


W sierpniu roku 1919 podczas swej wizyty w Polsce Hoover był świadkiem chwytającej za serce sceny w Warszawie: dwadzieścia pięć tysięcy bosonogich dzieci przyszło go pozdrowić. W ciągu kilku godzin zatelegrafował po pomoc i 700 000 płaszczy i 700 000 par butów dotarło do Polski jeszcze przed początkiem zimy. Następne pół miliona płaszczy i butów zostało dostarczonych w ciągu kolejnych dwóch lat[2].

Po wybuchu drugiej wojny światowej we wrześniu 1939 roku Hoover zorganizował Komisję Pomocy Polsce[3]. Komisja przez pierwsze lata wojny dostarczała żywność mieszkańcom okupowanej Polski. Zorganizowane przez Komisję kuchnie wydawały dziennie 200 000 posiłków.

Wróćmy do założonego przez Hoovera Instytutu. Oto, jak Hoover zdefiniował jego misję:
Centralną misją Instytutu jest użycie zgromadzonych materiałów w celu dostarczenia argumentów przeciw prowadzeniu wojen, oraz poprzez studia nad tymi materiałami i przez ich publikowanie – upowszechnienie ludzkich zabiegów podejmowanych w celu zachowania pokoju [...][4].

Instytut mieści się w tak zwanej wieży Hoovera na Uniwersytecie Stanford. Właśnie jadę pamiętającą czasy Hiszpanów ulicą El Camino Real, za chwilę skręcę i dojadę do Instytutu. Jest lato roku 1988, mam wakacje, skończyłem już ten rok wykładów na Uniwersytecie Stanowym w Oregonie, przeprowadziłem egzaminy, wystawiłem stopnie, odesłałem wydawnictwu korektę ostatniego artykułu. Do Polski polecieć nie mogę – jestem wygnańcem, zostałem przez komunistyczny reżim zakwalifikowany jako ten, który porzucił swoją ojczyznę. Ja uważam inaczej, uważam, że ojczyzna została mi odebrana. Na szczęście do Polski mogła polecieć Ela – zostanie w kraju przez pół roku – dzieci pójdą do szkoły w Warszawie – polepszymy ich język.

Czeka na mnie kurator kolekcji Europejskiej Instytutu Hoovera doktor Maciej Siekierski[5]. Witamy się, doktor Siekierski pokazuje mi imponujący zbiór materiałów Solidarności (trzeba pamiętać, że komuna jest jeszcze przy władzy). Nie mogę sobie wyobrazić, że tyle tych materiałów dotarło do Kalifornii. Ale przecież jestem w Instytucie w innym celu. Dowiedzieć się wszystkiego, czego mogę się dowiedzieć – napisać o Katyniu i zostawić to dzieciom. Dowiedzieć się jak najwięcej.

A czego mogę dowiedzieć się o Katyniu w Instytucie Hoovera? Prawie wszystkiego, co jest wiadome, oczywiście poza tym, co ukrywają od lat Sowieci. Bo, jak wyjaśnia mi doktor Siekierski, niedługo po wojnie Instytut Hoovera zakupił akta Ministerstwa Spraw Zagranicznych rządu londyńskiego. Akta zawierają materiały katyńskie, wszystko, co zdołała zgromadzić strona polska. Uzyskuję miejsce w czytelni i zaczynam pracę. Czytam oryginał sprawozdania szefa Komisji Technicznej Polskiego Czerwonego Krzyża wysłanej do Katynia w
1943 roku, doktora Mariana Wodzińskiego. Szukam śladów ojca. I znajduję. Ciało mojego ojca po zidentyfikowaniu zostało przeniesione do jednej z sześciu bratnich mogił. Został pochowany w mogile drugiej, w piątym szeregu, w pierwszej warstwie, na samym dnie mogiły pod numerem ewidencyjnym 768.
W Instytucie Hoovera spędzam tydzień. W rozmowach z doktorem Siekierskim mówimy o Katyniu, ale też o fali emigracji solidarnościowej, o koczujących w USA polskich naukowcach, wciąż niezdecydowanych – wracać czy nie wracać. O wiadomościach z kraju, gdzie coś zaczyna się zmieniać.
Czynię notatki (mimo wszelkich przeprowadzek wciąż je przechowuję, kopie posiadają moje dzieci).
Teraz, w roku 2012, minęło dwadzieścia pięć lat od napisania tych notatek. Od tamtego czasu dowiedziałem się więcej i należna jest korekta ówczesnego tekstu. Pisałem: „Zachodni liderzy – Roosevelt i Churchill – bez jakichkolwiek dowodów uwierzyli mordercy [Stalinowi]”.
Napisałem nieprawdę, za bardzo w tamtych latach idealizowałem alianckich przywódców – bo jak się teraz okazuje, obaj doskonale wiedzieli, kto jest sprawcą. Stali się wspólnikami zbrodniarza.

Spędzałem w Instytucie kilkanaście godzin dziennie. Czytałem i kopiowałem pamiętniki zamordowanych w Katyniu. Próbowałem ustalić datę zamordowania ojca. Najbardziej prawdopodobną wydała mi się data 22 kwietnia 1940 roku.

W trzy lata później, po wyjściu z druku książki Jędrzeja Tucholskiego Mord w Katyniu, ustaliłem, że najbardziej prawdopodobną datą jest 12 kwietnia. I taką datę odtąd przyjąłem.
Jeszcze jeden komentarz do mojej wizyty w Instytucie Hoovera. W rozmowie z doktorem Siekierskim stwierdziłem, że Rosjanie nigdy nie przyznają się do zbrodni katyńskiej. Nie miałem racji, rację miał doktor Siekierski, twierdząc, że prawda wyjdzie na jaw. Tak się stało w rok czy w dwa lata potem. Choć nie do końca – wciąż nie wiemy wszystkiego.
Kilka lat później, w roku 2001, ucieszyłem się, usłyszawszy, że premier Buzek odznaczył doktora Siekierskiego nagrodą Wawrzynu za prace nad zachowaniem polskich zasobów historycznych.
Otwarcie cmentarza katyńskiego[6]Jest 27 lipca 2000 roku – mija dziewięć lat od mojego czerwcowego zapisku o Katyniu. Jestem w pociągu specjalnym do Katynia. Jadą rodziny zamordowanych, weterani, harcerze, urzędnicy. Jedzie kompania honorowa Wojska Polskiego i Orkiestra Reprezentacyjna Wojska Polskiego.
Rankiem następnego dnia wysiadamy w Smoleńsku. Chciałbym inaczej, chciałbym pojechać szlakiem zamordowanych, dojechać do stacji Gniezdowo, wsiąść tam w autobus odjeżdżający do miejsca mordu, do tego brzozowego lasku w Katyniu. Tak nie będzie, nie będzie stacji Gniezdowo, będzie Smoleńsk.

Wchodzę do świeżo odnowionego dworca kolejowego. Zdumienie. Okazały na zewnątrz budynek okazuje się wewnątrz śmierdzącą norą. Niesmak. Uciekam, wychodzę przed dworzec akurat w momencie, kiedy zaczyna grać ustawiona w szyku defiladowym Orkiestra Reprezentacyjna. Brzmią polskie melodie wojskowe. Przez chwilę ten plac przed dworcem staje się dla mnie Polską, moją dumną Ojczyzną. Nagle zdaję sobie sprawę, że w ciągu kilkunastu sekund zetknąłem się z dwiema zupełnie niespójnymi rzeczywistościami, jakby z kontrastem między bielą a czernią.

Niedługo później flota autobusów, zarekwirowanych przez władze rosyjskie z okolicznych miast, wiezie nas z dworca do Katynia. Tam też ze smoleńskiego lotniska przyjeżdża polska delegacja rządowa.

Południem tego dnia ówczesny premier Rzeczypospolitej Polskiej Jerzy Buzek otwiera świeżo wybudowany Polski Cmentarz Wojenny w Katyniu. Spoczywa tu 4421 zamordowanych. W uroczystości uczestniczy średniej rangi delegacja rosyjska. W półokrągłym murze okalającym boczne ściany cmentarza wmontowano wykonane w brązie indywidualne tablice ofiar. Odszukuję tablicę ojca. Z Katynia przywiozłem szczyptę katyńskiego, przeraźliwie żółtego piasku. I gniew. Przywiozłem do Warszawy gniew.
# # #

W domu, w Warszawie opowiadam o Katyniu Eli. Zastanawiamy się, jak bliskie jest polsko-rosyjskie pojednanie. Zastanawiamy się, co może uśmierzyć mój gniew. Ela przypomina mi słowa profesora Swianiewicza. Wracam znów do jego książki: „w interesie obydwu stron leży, aby te więzy były oparte nie tylko na strachu – tak jak dzisiaj – lecz również na pewnym elemencie wzajemnego szacunku i zaufania”. Tłumaczę sobie: W interesie moich dzieci i wnuków.

Powtórnie w Katyniu jestem w lecie roku 2011, w rok po katastrofie smoleńskiej i po waszyngtońskiej Konferencji Katyńskiej (o konferencji opowiem poniżej). Zdecydowałem się na sześciodniową podróż po wschodnich rubieżach dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jedziemy w kilka osób, małym autobusikiem z warszawskiego biura podróży. Przewodniczką jest mieszkająca w Polsce i zafascynowana Polską Białorusinka, nienawidząca reżimu Łukaszenki.

Podążamy kilkuwiekowymi śladami polskiej kultury, wizytujemy Witebsk, Baranowicze, Mińsk, Nowogródek, Orszę, zwiedzamy zamki i pałace magnaterii. I miejsca polskich tragedii – Katyń, gdzie znów dekoruję kwiatami tablicę ojca, Kuropaty – obecnie przedmieście białoruskiego Mińska – najbardziej prawdopodobne miejsce kaźni Polaków z listy białoruskiej, oglądamy smoleńskie lotnisko – miejsce katastrofy samolotu prezydenckiego.Wypytuję naszą przewodniczkę. Chcę dowiedzieć się jak najwięcej o Białorusi. Co to za zwierzę, ta ostatnia dyktatura w Europie? Czy na pewno ostatnia, czy nie pojawi się kiedyś następna? Za wiele w życiu widziałem, żeby mieć taką pewność. Mogłem ją mieć wtedy, kiedy wchodziliśmy do Unii, ale nie teraz, w lecie roku 2011.

Widzę na Białorusi to, co relacjonowali mi wcześniej moi wracający stamtąd przyjaciele. Dobre drogi, czyste miasta. Przed wyjazdem sprawdziłem w internecie – Białoruś się rozwija, dochód narodowy rośnie. Więc co jest z tą dyktaturą? I dopiero jesienią, parę miesięcy po powrocie do Polski, potrafię zbudować sobie jakąś wizję przyszłości tego kraju.

Jesienią bowiem pojechaliśmy z Elą do Wrocławia, gdzie wypadło mi wypromować moją książkę, a także wziąć udział w organizowanym tam Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania. Te trzy wieczory spędzone na wrocławskim Rynku przyniosły mi odpowiedź na pytanie, co z Białorusią. Bo miałem okazję porównać białoruski Mińsk z polskim Wrocławiem. Rynek wrocławski pulsował wieczornym życiem, było tam – nie wiem – dziesięć tysięcy, dwadzieścia tysięcy uśmiechniętych, przeważnie młodych ludzi. Zaś wizytowany wiosną białoruski Mińsk był pustynią. Wszędzie czysto, naprawdę czysto. Ale pusto na ulicach, pusto w podziemnych przejściach. Za pusto.

No ale do rzeczy – więc co z tą Białorusią? Wierzę, mam nadzieję, że kiedyś to pęknie, kiedyś młodzi ludzie wyjdą na ulice i rozwalą dyktaturę. Tyle że będzie to Białoruś kosztowało – nie wiem – dziesięć lat straty do reszty świata, może dwadzieścia. Dużo. I dopiero potem na ulicach Mińska pojawi się wesoły tłum.

I chcę wierzyć, że więcej dyktatur w Europie nie będzie, że nigdzie w Europie Centralnej czy Wschodniej nie narodzi się kolejna dyktatura.

A na razie jest tak, jak jest. To w białoruskim Mińsku, ot tak sobie, kupiłem Eli prezent za dwieście tysięcy. To Mińsk jest jedynym znanym mi miastem, gdzie pieniądze leżą na ulicy. Tak, tak, na ulicznych chodnikach, w podziemnych przejściach walają się niewielkie papierki – białoruskie banknoty jednorublowe. Bez trudu można ich zebrać dziesięć czy dwadzieścia. Tylko nie ma po co się trudzić. Bo kilkuletnia inflacja zbiła wartość jednego rubla do około trzech groszy.

Niewiele narodów stać na taki luksus – na luksus wyrzucania pieniędzy na ulicę.




[1] Instytut Hoovera, Wikipedia, http://pl.wikipedia.org/wiki/Hoover_Institution (data dostępu: 11.02.2011).
[2] Herbert Hoover and Poland, USHistory.org, http://www.ushistory.org/more/hoover.htm (data dostępu: 5.07.2011).
[3] Commission for Polish relief, Wikipedia, http://en.wikipedia.org/wiki/Commission_for_Polish_Relief (data dostępu: 11.03.2011).
[4] Mission Statement, Instytut Hoovera, http://www.hoover.org/about/mission-statement (data dostępu: 7.07.2011).
[5] Maciej Siekierski, Instytut Hooverahttp://www.hoover.org/fellows/9086 (data dostępu: 7.03.2013).
[6] Katyń, http://members.upcpoczta.pl/p.olas7/Katyn/Katyn.htm (data dostępu: 7.03.2014).


KONIEC ODCINKA 27


Poszukuję współpracownika - chodzi o napisanie scenariusza bazującego na mojej twórczości. Proszę o kontakt mejlowy. 


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Książkę Hybrydowi Polacy możesz kupić w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska, albo w księgarni Bolesława Prusa na Krakowskim Przedmieściu na przeciw Uniwersytetu Warszawskiego.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *
A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 

Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.


Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz