Jadąc do Magdy, do Braunschweigu, zatrzymałem się
w Berlinie, aby zwiedzić odbudowany Reichstag. Pod portretem Adenauera
przypomniałem sobie o liście mamy, kiedy to w latach pięćdziesiątych mama
napisała do papieża; był to wtedy chyba Pius któryś tam. Prosiła go, aby
zgodził się zostać Komisarzem Dobrej Woli; kiedy tylko się zgodzi, mama
podejmowała się napisać do marszałka Stalina, prezydenta Eisenhowera, premiera
Churchilla i może generała de Gaulle’a (nie pełnił on wtedy funkcji rządowych,
ale mama liczyła się z jego ogromnym autorytetem), aby wzięli udział w tej
komisji i rozwiązali problemy świata. Wykluczyła kandydaturę odwetowca
Adenauera i zaznaczyła, że pisze do papieża choć jest niewierząca, że
wstrzymywała się z przygotowanym od dawna listem aż do końca kadencji
prezydenta Trumana – czołowego podżegacza wojennego, i że marszałek Stalin miał
rację mówiąc, że pokój może być utrzymany, jeżeli narody wezmą sprawę pokoju w
swoje ręce. Niosąc ten list na pocztę, aby nadać go jako polecony, przepełniony
byłem wewnętrznym protestem. Liczba pojedyńcza mamy kłóciła się z liczbą mnogą
narodów świata. Na poczcie, stojąc w kolejce, postanowiłem, że nigdy więcej listów
poleconych wysyłać nie będę.
Trudno mi dokładnie powiedzieć jak to poszło z
listem dalej - czy mamę wezwali, czy też ktoś przyniósł list z powrotem - w
każdym razie zobaczyłem później tę kopertę (a dla elegancji mama naruszyła,
jeszcze przedwojenny, zapas materiałów piśmiennych), otwartą, z nieskasowanymi
znaczkami, z nalepką Polecony, i z napisanym czerwonym ołówkiem, energicznie
podkreślonym tekstem: więcej takich listów nie pisać. W ten sposób
Adenauer nigdy się o wykluczeniu przez mamę nie dowiedział i pewnie stąd na
portrecie wydawał się być zupełnie z siebie zadowolonym. A o papierowym krzyku
rozpaczy mamy nikt się nie dowiedział; ja sam, wówczas nastolatek, nie
rozumiałem jej ciężkiego brzemienia – brzemienia sieroctwa, dwóch wojen,
wdowieństwa i rzezi powstańczej Warszawy. I z tymi myślami dojechałem do
Braunschweigu.
- Scheisse, scheisse, scheisse. Ten Halt jest
Schweinehunde – rzucony przez Magdę list
wylądował na kuchennym kontuarze pomiędzy salcesonem brunszwickim i miską
kartoflanej sałaty.
- Wyczerpujesz mój zasób niemieckiego. Zostało mi tylko
Hände Hoch, Raus i Nur Für Deutsche – powiedziałem podnosząc list – kto to jest
ten Halt?
- Herr Halt jest intendentem szkół tutaj, w Braunschweigu.
Lubi mówić Nein.
- O co chodzi ?
Magda wskazała nożem na krojony salceson:
- To miasto jest jak ten salceson. Są Polacy,
Niemcy z byłej NRD, Turcy, Arabowie, Włosi. Ale to co trzyma to wszystko, ta otoczka,
to są miejscowi Niemcy – trzymają władzę, tak jak to gówniane, niejadalne pokrycie
trzyma razem cały salceson. Z ich ramienia Herr Halt pilnuje szkół. Dla niego
jestem brudną Polką, a mój mąż jakimś wasser-polakiem - synem pookupacyjnego
bezpaństwowca.
- Skurwysyn. Żeby on tylko wiedział – wróciłem myślami do powojennych lat w Głuchowie.
Wcześniej czy później będę musiał zrelacjonować Magdzie to co wiem o wydarzeniu
z tamtych lat – wiedziałem o tym ja i wiedziała o tym ona. Wolałem aby
nastąpiło to jak najpóźniej – dobrze, że za godzinę wyruszałem z powrotem do
Polski.
- Poprzednik Herr Halta nie pozwolił na naukę
polskiego mojemu synowi, choć walczyłam jak lwica – dziabnięta z furią połówka
salcesonu wylądowała na podłodze – a teraz Herr Halt zabrania polskiego mojemu
wnukowi – dla niego polski jest dla untermeschen. W Polsce niemiecki jest nauczany
w normalnym trybie, tutaj nie ma o tym mowy – ładna mi Unia Europejska i dwudzieste
pierwsze stulecie. Powiedziałam mu co o nim myślę, a ten bęcwał pozwał mnie do sądu.
Magda wskazała nożem na leżący na kontuarze list:
- Każą mi zapłacić grzywnę 300 euro – albo mogę to
odsiedzieć.
- Te kanapki
zrób mi lepiej z serem – powiedziałem, podnosząc z ziemi salceson – znaczy,
że robisz tutaj za męczennicę, za Emilię Plater.
- Emilia Plater miała szablę – dziabnięty po raz
drugi salceson znów wylądował na podłodze – a ja mam tylko ten salceson i tę
miskę z sałatą – Magda rąbnęła miską o podłogę. W zgodności z prawami ruchu i
prawem grawitacji szczątki miski i jej zawartość wkrótce spoczęły na podłodze; reszta
wszechświata pozostała niewzruszona.
- Żebyś tylko nie skończyła w chatce leśnika -
pomyślałem.
Minęło pół roku od mojej wizyty w Braunschweigu. W
godzinę po przyjeździe do Głuchowa, województwo Wrocławskie, zatrzymaliśmy się z
Magdą na górnym mostku przy ulicy Sienkiewicza. W biegnącym wzdłuż ulicy potoku
kąpał się szkielet podwozia czterokołowego wózka dziecinnego z brakującym lewym
tylnym kołem i uczepioną do szkieletu reklamówką Lidla. Wózek wydawał się być z
dynastii nie późniejszej niż AWS, podczas gdy reklamówka była PiSowska lub
PO-owska. Z oddali patrzały na nas, milcząc, Góry Sowie.
Tamtego dnia, na mostku mieliśmy przed sobą imponującą ruinę zakładu
Della, za Niemców fabryki Schreibera. Frontowa ściana zakładu ziała nieregularną
dziurą. Okrąg opisany na dziurze mierzyłby kilkanaście metrów. Nad dziurą
niepewnie zwisała popękana struktura dachu. Mógł to być 155 mm pocisk, ale biorąc
wiekowo, dziura była pokojowa i postkomunistyczna. Byliśmy w najbardziej
dotkniętej przemianami części Polski.
- To gdzieś w tej okolicy się to wszystko dla mnie
zaczęło. Znajdźmy jakieś ślady, spróbujmy się czegoś dowiedzieć – powiedziała Magda.
Jak to się
dla niej zaczęło wiedziałem więcej, niż powiedziałem jej w drodze do Głuchowa.
Niedługo po wojnie (drugiej, światowej), będąc wtedy uczniem piątej klasy, właśnie
w tym Głuchowie, dokładnie szóstego listopada przepowiadałem sobie w łóżku, na
chwilę przed zaśnięciem, referat, który miałem wygłosić następnego dnia:
-
Trzydziestą rocznicę Wielkiej Rewolucji Październikowej czcimy więc jako nasze
święto, święto pionierów na naszych Ziemiach Odzyskanych, które wyzwolił
generalissimus towarzysz Stalin.
Prezydent Bierut powiedział nam, że nasze miejsce jest tutaj. Nie
będziemy więcej ciemiężyć narodów zachodniej Ukrainy i Białorusi. Na
imperialistyczne Bizonie i Trizonie, klasa robotnicza Francji, zjednoczona
wokół sekretarza Komunistycznej Partii Francji towarzysza Maurice’a Thoreza
odpowiada „Ami go home”....
- Byle się nie zająknąć, jak będę czytał –
myślałem – teraz będą salwy dział Aurory i pałac Zimowy.
Z sypialni wujostwa dochodziła cicha rozmowa.
- To ta Niemka z sąsiedztwa, ta co ją wywożą z transportem do Niemiec. Była
robotnicą u Schreibera. Nie chce wziąć dziewczynki. Zgwałcił ją jakiś Kałmuk i
urodziła – mówiła ciotka - nie ruszaj mnie, nie mam dziś ochoty.
W szmerze pościeli słyszałem dalej:
- No dobrze, ale przyrzekasz, że ją weźmiemy.
Z sypialni dochodził rytmiczny skrzyp łóżka. Dosyć
niejasno odczułem podniecenie (w końcu miałem tylko jedenaście lat). Następnego
ranka mój referat zaciął się na salwach Aurory, a parę dni później w rodzinie pojawiła
się Magda.
Z tej zimy pamiętałem jeszcze powożoną przez
parobka wujostwa karetę, karetę którą zajechaliśmy na pasterkę. Po pasterce kozioł,
stojącej zwykle w stodole karety, stał się miejscem, skąd dowodziłem wojskami
Napoleona pod Jeną, a na skórzanych siedzeniach karety spędziłem niejedną
chwilę czytając Trylogię i Karola Maya. Kareta stała się moją wyspą szczęścia.
- Rewolucja srewolucja, a tak eleganckiej karety
nigdy więcej nie widziałem – wymamrotałem, wciąż myślami w przeszłości.
- Co ty gadasz – Magda przyglądała mi się
podejrzliwie.
- To może być tamten dom, ciotka mówiła o
sąsiedztwie – powiedziałem, wskazując na brązowy budynek. W uchylonych drzwiach
wejściowych krzątała się starsza kobieta.
- Wciąż zastanawiam się, jaką przed tą adopcją
miałam narodowość – powiedziała Magda, kiedy, w parę minut później, odchodziliśmy
z Magdą od drzwi staruchy – może ta starucha miała rację nazywając mnie
szwabskim bękartem. Może i teraz dobry prawnik dowiódłby, że nie należy mi się
żadna narodowość. Przedtem jeszcze wnuk tej starej, jako dobry patriota,
przyłożyłby mi kijem bejsbolowym.
- Jej chodziło o dom – przerwałem - a nuż pokażesz
jakiś papier i powiesz wynocha, stara. Słucha pewnie radia Maryja, a wnuki
wysyła na pielgrzymkę do Częstochowy. Mnie nazwała folksdojczem, a przecież nie
wyglądam.
- Mnie w ogóle nie powinno być. Zbrodnia
towarzyszyła mojemu poczęciu. Nie znam ani Niemki, która mnie urodziła, ani
ojca Kałmuka. Niemcy w Braunschweigu mówią o mnie brudna Polka. Czuję się Polką, a w Polsce wyzywają
mnie od hitlerówy. Ciekawe, jak by mnie nazwali u ojca w Kałmucji. Uprawiają
tam słonecznik i kukurydzę, więc pewnie najłagodniej powiedzieliby: spierdalaj
kurwo w kukurydzę gryźć pestki.
Milczałem. Nie miałem nic do zaproponowania, brakowało
nawet marzeń, brakowało kozła i skórzanego siedzenia karety.
- Patrzę na te ruiny dookoła i widzę, że lepiej by
było nie wypędzać stąd Niemców, tylko brać od nich pieniądze. Po co ja tu
przyjechałam? Gdzie ja mam się podziać ? Gdzie ja mam się podziać ? Napisz mi,
proszę, list do premierów, prezydentów i kanclerzy tego świata z jednym,
jedynym pytaniem - gdzie Magda ma się podziać ? Słyszysz ? Ja chcę tego listu.
- Napiszę. I wyślę go jako polecony.
KONIEC
Numerem 101 Festynu Opowiadań rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też wyrazić swoją opinię klikając na jedno z trzech okienek w dole postu.
Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet.
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Rozważam otwarcie Festynu Opowiadań dla podobnych w formacie utworów innych autorów - co o tym sądzicie? Skomentujcie.
To jest pierwsze opowiadanie jakie przeczytałam. Z zajęciem bo podoba mi się konstrukcja- oś te listy- mamy i zamiar syna, który mimo niechęci po doświadczeniu Mamy postanawia złamać wcześniejsze przyrzeczenie sobie, że on poleconego- nigdy. Język też mi się podoba. Zapamiętam nazwisko- jak coś spotkam- sięgnę.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło. Dziękuję. Polecam książkę.
OdpowiedzUsuń