sobota, 14 października 2017

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 112.

Ostatnia runda


© Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


Poniedziałek, 11 lipiec 2005,  jubileusz uczelni. Jak zwykle, zawsze czujni na darmowe alkohole, pierwsi do drinków ruszyli dziennikarze.
- A Wiesiek w pierwszym szeregu – zauważył Jacek, patrząc na pulsującą przy barze grupę – nabierają wigoru, ciekawe który to z nich popsuje taki przyjemny jubileusz. A tak ładnie się zaczął.
Po drinkach, kiedy już wszyscy usiedli, rektor przedstawił wiceministra:
- Przypominam, że jest on naszym byłym uniwersyteckim kolegą. Oddaję ci głos drogi ministrze, drogi Stefanie.
 Wiceminister wspierał się prezentacją komputerową:
- Proszę państwa, w jednym z sycylijskich dialektów nie ma czasu przyszłego. Nam, historykom to nie przeszkadza. Nam chodzi o czas przeszły, a czas przeszły jest w każdym języku. Dumny jestem z tego, że tu, na tej uczelni, byłem uczniem znakomitego historyka profesora Rzęckiego. Uczniem nie tylko w nauce ale i w jachtingu. Dla mnie i dla innych jego uczniów profesor był zawsze młody. Traktowaliśmy go jak starszego brata.
- Rzygałeś na morzu gorzej niż listonosz na zapleczu Urzędu Pocztowego w Białce Podhalańskiej - myślał Jacek  - na rejsie do Sztokholmu Rzęcki tylko kiwał głową. To tyle o jachtingu, Stefanku. A co do przeszłości – właśnie o nią będzie tu chodziło.
Na ekranie komputerowego rzutnika przewijały się fragmenty wystąpień  ministra:
- Po długiej walce, w której ja też miałem swój niewielki udział skończyliśmy z komunizmem. Będzie dobrze, będzie coraz lepiej – mówił minister w Wałbrzychu. Jego mowę w Białymstoku ilustrowało hasło: “WIEK XXI – WIEKIEM POLSKIEJ NAUKI”, zaś podczas przemowy w Hajnówce  prezentowane plansze puchły od geometrii rozwojowej: - krzywe pięły się w górę jak drabina jakubowa, słupki przypominały wielkością dęby w pobliskiej puszczy Białowieskiej. Oczywiście była też uśmiechnięta gęba ministra wsiadającego do rządowego BMW.
Wiceminister kończył:
- W swojej ostatniej pracy o uczciwości historyka, profesor Rzęcki cytował św. Grzegorza: „Nawet jeśli prawda może spowodować zgorszenie, to lepiej dopuścić do zgorszenia, niż wyrzec się prawdy!". Takiej właśnie maksymie dotrzymywałem wierności pracując naukowo a teraz dotrzymuję w działalności politycznej.
Na ekranie wizerunek Św. Grzegorza ustąpił miejsca ostatniemu slajdowi – odręcznej, pisanej pulsującą energią dłonią notatce wiceministra do księgi pamiątkowej jubileuszu.
Z szerokim uśmiechem na twarzy wiceminister uścisnął dłoń rektora. Jacek, siedząc niedaleko od projektora, obserwował Wieśka kierującego się w stronę obsługującego projektor technika.
- A więc wypadło na Wieśka – pomyślał.
- Jeszcze uzupełnienie wystąpienia pana ministra – jeden slajd z tego laptopa – właśnie przyszedł majlem – powiedział Wiesiek do technika.
Na ekranie ukazał się ręcznie pisany tekst:
- Jestem patriotą. Kocham swój kraj. W trosce o przyszłość naszego kraju uważam za swój patriotyczny obowiązek zawiadomić, że profesor Rzęcki prowadzi działalność antyrządową. Na swoim seminarium atakuje Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą i towarzysza Jaruzelskiego. W mieszkaniu przy ulicy Madalińskiego utrzymuje skrzynkę kontaktową Solidarności. Poniżej podaję nazwiska studentów zamieszanych w konspirację...
 Zażenowaną ciszę sali przerwała uwaga podpitego reportera:
- Patrzcie, jakie te teksty podobne - ten wiceministra i ten teraz. Jakby oba napisała ta sama ręka.
- Przecież powiedział, że walczył. Tylko po której stronie? - Dorzucił ktoś z tylnego rzędu.
Dwóch ochroniarzy skierowało się w kierunku stojącego wciąż przy projektorze Wieśka. Na sali narastał hałas, gdzieś pękł rzucony na podłogę kieliszek, właściciel cateringu przynaglał kelnerów do pośpiechu w likwidowaniu bufetu.
Dwa tygodnie przed jubileuszem, poniedziałek, 27 czerwiec 2005. Rektor Jacka uczelni był człowiekiem wysokiej ambicji. Wiesiek, przyjaciel i partner Jacka w cotygodniowej partyjce
Znalezione na ulicznym słupie
szachów, uważał, że teorio-ewolucyjne konsekwencje takiej osobowości są bardzo poważne. W 
ramach obowiązków służbowych dziennikarza Wiesiek naczytał się materiałów ostatniej konferencji na temat biologii ewolucyjnej i dzielił się swoją erudycją ze wszystkimi znajomymi. Jacek nie pamiętał już wywodu Wieśka, natomiast spodobał mu się cytowany przykład: ponieważ Churchill był takim superambitnym człowiekiem, to dzieci Churchilla były alkoholikami, wnuki nie lepsze, a prawnuków nie powinno być wcale. O dzieciach rektora Wiesiek narazie nie wiedział nic i się nie wypowiadał.
Rok temu ambitny rektor zaokrąglił nieco rocznicę powstania uniwersytetu i w ten sposób znalazł powód do zorganizowania jubileuszu ze sobą w roli głównej. Jacek, przecież profesor historii, otrzymał dwa zadania: po pierwsze uzyskanie notki wiceministra do księgi jubileuszowej: – to pana znajomy sprzed lat – razem panowie żeglowaliście - zadanie drugie: przekopanie archiwum uczelni. Rektor oczekiwał rezultatów. Nie byłby zaskoczony, gdyby Jacek dowiódł, że król Jagiełło, Maria Curie-Skłodowska, Wałęsa czy Chopin byli absolwentami uczelni.
Czy rektor wiedział, że w archiwum między innymi papierami znajduje się donos na Rzęckiego? Jackowi wydawało się, że nie. Chociaż wiedzieć mógł - uczelnia to wylęgarnia plotek i donosów.

Jednak najpilniejsza była ta, wymagana przez rektora, notka do księgi jubileuszowej. Kiedy wreszcie odbierał ją od sekretarki okazało się, że wiceminister, czyli kiedyś Stefan przyjmuje wysokiego urzędnika Unii Europejskiej i zobaczyć się ze znajomym z młodości nie może. Nie było też sugestii o jakimkolwiek spotkaniu w przyszłości, co Jacek przewidział jeszcze przed wizyta w ministerstwie.
Im bliżej dnia jubileuszu, tym bardziej, głęboko wewnątrz Jacka mózgu, w ciele modzelowatym, czaiło się poczucie malejącej sympatii do sytuacji. Trzeba było coś z tym donosem zrobić – okazja była – miał przecież pojechać i dać w Suwałkach odczyt o Jadźwingach.
Kiedy Jacek z żoną Kaliną pojechali w końcu do Suwałk, wracając zboczyli do Puńska. Kalina wybrała się na targ kupić miejscowy specjał – sękacz i posłuchać dźwięków litewskiej mowy. Powiedziała, że jest przecież aktorką, a wsłuchiwanie się w obce języki pomaga w doskonaleniu potrzebnej w zawodzie dykcji.  Jacek natomiast trafił do miejscowej biblioteki publicznej i wychodząc powiedział sobie:
- No nareszcie wszystko jest załatwione.
Poniedziałek, 11 lipiec 2005, wieczorem po jubileuszu.
 - Jestem patriotą. Kocham swój kraj. W trosce o przyszłość naszego kraju uważam za swój patriotyczny obowiązek zawiadomić, że profesor Rzęcki prowadzi działalność antyrządową.... – Kalina czytała z trzymanej w ręku pożółkłej strony – na swoim seminarium ... - przerwała i popatrzyła na Jacka.
Rzucona na stół strona spadła na podłogę, a Kalina wzięła do ręki pogniecioną kopertę.
- No to teraz mów. Wszystko. Skąd się to tu na Twoim biurku wzięło. Od początku aż do dzisiejszego skandalu – powiedziała.
Nim Jacek otworzył usta, do drzwi zadzwonił Wiesiek.
- Mejl przyszedł z Biblioteki Publicznej w Puńsku – zapisany wcześniej ale z wprowadzoną dzisiejszą datą wysłania. Nie wiadomo kto go wysłał – powiedział, podnosząc leżącą na podłodze stronę.
- Już wiadomo – Kalina ze złością trzepnęła kopertą w stojący na stole talerz z pokrojonym sękaczem – wiadomo kto, tylko nie wiadomo dlaczego nic nie mówił.
Oglądając kopertę dodała:
 – A donos przyszedł z Wiednia, w lipcu 1988.
- Donos znalezłem w archiwum – powiedział Jacek – już wtedy byłem pewien, że to dzieło Stefana; A jego odręczna notka napisana na jubileusz, z tym samym charakterem pisma – to matematyczny dowód. Ot, cała odpowiedź.
- Już są pierwsze plotki – minister, szef Stefana sądzi, że to robota rektora – powiedział Wiesiek - ministerstwo milczy, nieoficjalnie mówi, że fałszerstwo, że charakter pisma zmienia się z wiekiem, i tak dalej i tak dalej, więc minister nie ma problemu.
- Z tym tutaj ma problem – głowa Kaliny wskazała na Jacka – jak go znam, Jacek już jest gotowy do następnej, drugiej rundy. I nie mówcie o wiceministrze per Stefan – on jest podłym politykiem, którego nie chcę znać. To tak jakby zbrodnia Kainowa na odwyrtkę – zabójstwo nie młodszego, a starszego prawie brata.
- Jeszcze jest to – wyciągnąłem to ze starych papierów - Jacek podał Kalinie pożółkłą stronę sztokholmskiej popołudniówki. Pół strony gazety zajmował wybity tłustym drukiem tytuł; było to jedno słowo, sześć liter: Hjälte. Na marginesie ktoś dopisał ołówkiem: “Bohater” a poniżej: “uratował szwedzkiego żeglarza”.  Pod tytułem widniało zdjęcie jachtu Alfa Centauri. Załoga jachtu zgrupowana była koło grotmasztu. W prawym górnym rogu zdjęcia włamana była fotografia kapitana - profesora Rzęckiego.
- Pamiętam ten rejs, to był rok 1980 – powiedziała Kalina – jedyny raz kiedy Stefan był na morzu.
Dwa tygodnie później, poniedziałek, 25 lipiec 2005. Wiceminister, tak jak przewidział Wiesiek, milczał. Oficjalnie rzecznik ministerstwa powiedział, że ministerstwo nie widzi potrzeby komentowania, bo domniemanie autorstwa donosu jest śmieszne.
Wkrótce donos stał się tłem, podkładem do szerszej dyskusji, bo na czasie było ustalenie budżetu Instytutu Pamięci Narodowej. Jedna z radiostacji ogłosiła zbiórkę miliona złotych na fundusz “Oczyścić i Najsurowiej Ukarać. Cały Układ”. Celem funduszu miało być wykrycie autora donosu. O ministrze nie było ani słowa.
Drugim tematem dyskusji było życie profesora Rzęckiego. Wiesiek opublikował stronę sztokholmskiej popołudniówki i zdjęcie jachtu Alfa Centauri ozdobiło wpierw jego dziennik a potem okładki tygodników. Fakt, że na liście załogi jachtu kapitana Rzęckiego byli Jacek, Kalina i wiceminister był tłustym kąskiem dla prasy.
Żyjąca jeszcze gosposia profesora powiedziała w wywiadzie, że przez ostatnie pół roku przed śmiercią profesor bez przerwy chodził po mieszkaniu: “Tylko dywan wydeptywał, aż się bałam, że ślad wydepcze, a przecież usiadłby sobie. Niespokojny był.” Gdzieś przed końcem roku 1988., jakieś sześć miesięcy po nadejściu donosu, po cichu, bez rozgłosu, profesor Rzęcki odszedł na emeryturę, a po następnym pół roku zmarł.
Prasa rozpisywała się o nieudanym jubileuszu, o donosie, w tygodnikach analizowano życiorys skrzywdzonego profesora ale wiceminister trzymał się mocno. W publikacjach pojawiało się jego nazwisko, ale ostrożność nie pozwalała na łączenie jego nazwiska z donosem. Brakowało nowych dowodów. Jacek pocieszał się, że była to tylko pierwsza runda dłuższej rozgrywki.
Wieczorem, Wiesiek jak zwykle stawił się na partię szachów, przyniósł nawet kwiatki dla Kaliny, koniaczek i ostatnie wiadomości. Minister właśnie obciął rektorowi pieniądze na badania - rektor się pieni. Z innych wiadomości – felietonista brukowca, a znajomy ministra krytykuje grę aktorską Kaliny, nazywając ją Lady Makbet light.
Kalina zniknęła w głębi mieszkania, gdzie rozmawiała ze swoją urażoną ambicją. Jacek z Wieśkiem zamyśleni siedzieli nad prawie pustą szachownicą (zadanie Keresa, rok 1932, mat w dwóch posunięciach). Niespodziewanie przewracając białego króla, wylądowała na szachownicy stara, pogięta pocztówka.
- Ty szakalu – powiedziała Kalina do Jacka - mówiłeś o starych papierach – a jakże. Od początku wiedziałeś dlaczego Stefan to zrobił – miałeś tę pocztówkę. Czemuż, ja biedna, nie mam męża, który myśli płasko? Czemuż nie mam męża posadzkarza?
Wiesiek podniósł pocztówkę i spojrzał na Kalinę:
- Tu widać wielkie koło wiedeńskiego Prateru – diabelski młyn – powiedział.
- Spójrz na drugą stronę – powiedziała Kalina - tę pocztówkę przysłał nam Stefan na miesiąc przed donosem. Z pozdrowieniami z  Austrii i z prośbą o zapytanie profesora Rzęckiego, czy jego praca habilitacyjna została zaakceptowana.
- Aha – powiedział Wiesiek.
- Jacek sprawdził wtedy z profesorem i odpisaliśmy mu, że niestety praca została odrzucona. No i przyszły wiceminister został na zachodzie, a co najważniejsze – zemścił się. Za habilitację. Tym donosem. Zniszczył Rzęckiego,  a wkrótce, sprytny podlec, zrobił karierę jako emigrant polityczny. A ten szakal – tu wskazała na Jacka – skojarzył to natychmiast po znalezieniu donosu. I milczy.
- Szczeka – powiedział Jacek.
- Co szczeka?
- Szakal. Nie milczy, a szczeka.
- Co najwyżej się tchórzliwie odszczekuje, jest zdradliwy, żywi się padliną, wypadają mu włosy i bolą go zęby, tak, że chce mieć implanty – powiedziała Kalina w przestrzeń – a tę pocztówkę proszę mi opublikować w dodatku nadzwyczajnym, w milionie egzemplarzy, w pięciu językach – zwróciła się do Wieśka. Wiesiek milcząc schował pocztówkę do teczki.
- No dobrze – powiedział Jacek – powiem Wam trochę więcej.
Kalina odchrząknęła: - Trochę.
- Dzisiaj rektor zaprosił mnie do swojego gabinetu i zaproponował mi pozycję prodziekana. Odmówiłem, mówiąc, że na prodziekana się nie nadaję. Wiem, że się odmowy spodziewał. Nie nalegał - Jacek podniósł białego króla i przyglądał mu się podejrzliwie.
- A może widzi w tej figurze rektora – pomyślała Kalina - choć biały król symbolizuje dobro.
Jedenaście dni później, piątek,22 lipiec 2005. Wydawało się, a w każdym razie tak sądził Jacek, że opublikowana przez Wieśka pocztówka z Wiednia zakończy walkę w drugiej rundzie. Nic z tego. Na poziomie brukowców pocztówka zrobiła wrażenie, ale minister wciąż się trzymał. Ataki na Jacka i Kalinę nie ustawały. Felietonista zaatakował Jacka z grubej rury:
- Wśród studentów znany jest jako Szalony Profesor. Mówi się o nim, że to co zaczęło się dla niego jako poszukiwanie intelektualnego spełnienia, z upływem lat stało się pociesznym ćwiczeniem unikania rzeczywistości oraz przekleństwem wieku średniego.
- Skąd on to przepisał? – pieklił się Jacek – to jest zbyt mądre aby mógł to sam wymyśleć.
W ten piątek wrócił do domu z dwiema butelkami szampana. Wycałował Kalinę, zaprosił Wieśka, i zanim zdążył się upić, pokazał im swój łup – kartkę maszynopisu:
„Jestem patriotą. Kocham swój kraj.W trosce o przyszłość naszego kraju uważam za swój patriotyczny obowiązek zawiadomić, że profesor Rzęcki jest agentem Służby Bezpieczeństwa. Próbuje rekrutować tajnych współpracowników na wydziale Historii.”
- Ja ten patriotyzm i to “w trosce o przyszłość”  i “patriotyczny obowiązek” znam na pamięć – to znów Stefan –  powiedziała Kalina – skąd to masz?
- Z archiwum uniwersyteckiej Solidarności. Ostatnim razem rektor wspomniał coś o ciekawych papierach skierował mnie do panny Zosi, która wszystko ma w mały palcu. Wszystko jest udokumentowane. Ten donos też przyszedł z Wiednia, w tym samym czasie - w lipcu 1988 i jest po prostu przeróbką tego pierwszego. Stefanek przedtem donosił Służbie Bezpieczeństwa, a teraz Solidarności. To jest trzecia runda i już w tej rozgrywce ostatnia.
- Prawda. Z drugiego donosu już się nie wytłumaczy – powiedział Wiesiek wkładając kartkę do teczki – jutro będzie w gazecie.
Jacek, z kieliszkiem w ręku, podśpiewywał radośnie:
Gdy raz wypiłem parę wódek
Zjawił się u mnie Krasnoludek.[1]
- Powiem Wam jeszcze jedno – powiedział Wiesiek – nareszcie sprawiedliwości stanie się zadość bez podstępnego działania jakiegoś intryganta we własnym interesie – dla kariery czy dla pieniędzy.
Wieczorem następnego dnia wiceminister zwołał konferencję prasową. Powiedział, że autorem donosów nie był. Był ofiarą szatańskiego spisku agentów SB. Tamtego roku w Wiedniu został porwany przez SB, uwięziony w piwnicy, torturowany przez podtapianie. Po kilku dniach tortur zmuszono go do przepisania ręcznie tekstu donosu.
- Proszę państwa – choć agenci układu wciąż działają, ujawniam prawdę w imię mojego honoru. Apeluję do mediów o zrozumienie, bo nagłaśnianie tej sprawy przyczynia się do zagrożenia mnie i mojej rodziny. Godzinę temu złożyłem panu premierowi dymisję z mojego stanowiska. Wiem, że po schwytaniu wywodzących się ze Służby Bezpieczeństwa sprawców będę w stanie znów podjąć służbę publiczną.
- Jak teraz wygląda twoja trzecia runda? – zapytała Jacka Kalina – wprawdzie stracił stanowisko, ale dalej kłamie.
Miesiąc później, 3 wrzesień 2005, piątek. Restauracja “TW” była pełna. Jacek rozmyślał głośno:
- Jestem historykiem. Prokurator ze „Zbrodni i kary” – to nie dla mnie.
Kalina podniosła się od stolika:
- Mówiąc o zbrodni i karze - zaraz wracam.
Jacek wiódł za nią wzrokiem. Szła do stolika zajętego przez byłego wiceministra.
- Idę za nią - zdecydował.
- Szkoda tego deseru, tych ananasów i kiwi – powiedziała Kalina podnosząc z bocznego stołu salaterę z galaretką -– ale trudno.
Po chwili niesiony powolnym ruchem galaretki płatek kiwi z wolna spływał po czole byłego wiceministra. Przez dłuższą chwilę zatrzymał się na brwiach lewego oka nadając mu wygląd pirata. Osłupiały wiceminister trwał w bezruchu. W ciszy, jaka zapanowała na sali, Kalina powiedziała:
- Proszę państwa, tak wygląda tortura przez podtapianie.
Jacek sięgnął po miseczką z sałatką i podał ją Kalinie. Wygarniając zawartość miski na głowę Stefana Kalina ciągnęła dalej:
- Jeszcze tę sałatkę. Zielone groszki, czerwoniutka marcheweczka, białe kosteczki kartofli, wszystko w żółtym majoneziku – cóż to za piękna gama kolorów – jak na straganie w dzień targowy. Jakaż to piękna dekoracja dla nikczemnika.

- Nokaut w czwartej rundzie - powiedział Jacek.


Następny dzień był dniem jak inne, z tą różnicą, że szykując śniadanie Kalina recytowała:
Na straganie w dzień targowy
Takie toczą się rozmowy...[2].
Przerwała i powiedziała patrząc na fotografię w porannej gazecie:

- O to twój rektor. 

Jacek z osłupieniem wpatrywał się w podpis pod fotografią:
Wygrał w ostatniej rundzie. Nowy wiceminister mianowany na miejsce skompromitowanego poprzednika.”

   - Przecież rektor nie brał udziału w twojej rozgrywce? Przecież piątej rundy nie ma -  powiedziała Kalina.  

- Tak się wszystkim wydawało – odpowiedział Jacek drąc gazetę na kawałki - ale jest. I w tej piątej - ostatniej rundzie - ścierwnik karmi się ciałem zdechłej hieny.

---------------------------------------------------
[1] Marian Załucki, Krasnoludek
[2] Jan Brzechwa, Na straganie w dzień targowy 

KONIEC

Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.

   Za tydzień następny odcinek opowiadania.


Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też wyrazić swoją opinię klikając na jedno z trzech okienek w dole postu.

  Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować  i kupić przez internet.   

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Rozważam otwarcie Festynu Opowiadań dla podobnych w formacie utworów innych autorów - co o tym sądzicie? Skomentujcie. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz