© copyright Andrzej Olas (andrzej.olas@gmail.com)
Następne
dni były oczekiwaniem. Razem z Mirkiem czekali na jakiekolwiek wiadomości o Robercie.
Ponadto kochankowie stali przed ważnymi decyzjami – musieli określić jak daleko
sięga przyjaźń i jak daleko nieufność. Czy powinni powiedzieć Mirkowi, a w
przyszłości i Robertowi, o pościgu na rosyjskiej szosie, pościgu, którego
skutków nie znali. W dodatku wokół wydarzeń w Kaliningradzie unosiła się
mgiełka niepewności – a może któryś z przyjaciół był zdrajcą? Co powiedział
Robert po odjeździe Jacka i Kaliny? Czy Mirek nalegając na wyprawę po Arabellę
nie był w kontakcie z Szefem? W końcu postanowili zachować dyskrecję. Niebezpieczeństwo
było rzeczywiste, nocami tulili się do siebie, kochali się chciwie, ich niepokój
znajdował ujście w poszukiwaniu bliskości.
Jacek
zachodził do kafejki internetowej, szukał tam wiadomości z rejonu kalinigradzkiego.
Trzeciego dnia od wydarzeń kaliningradskich wrócił podniecony. W internetowej
wersji tamtejszej gazety znalazł notatkę o wypadku samochodu milicyjnego. W
nocy feralnego dnia, w wypadku koło Bagrationowska, zginął sierżant milicji A.
Jakuszew i nierozpoznany cywil. Przyczyną wypadku było wypadnięcie z szosy
naskutek zbyt szybkiej jazdy.
- No
to o Bolka mniej – powiedział Kalinie - a może i Szefa już nie ma.
Dzień
później, kiedy siedzieli Pod Szczupakiem pojawił się Robert.
- Udało
mi się uciec. Ten milicjant miał wypadek i zginął, Szefa nie widziałem. Pilnował
mnie na jachcie ten drugi - Lolek. W nocy wskoczyłem do wody, dopłynąłem do
brzegu i schowałem się. Przedtem pijanemu stróżowi skradłem wałówkę. A rano
dogadałem się z żeglarzami z niemieckiego jachtu, który tego dnia wypływał z
Kaliningradu. Ruscy sprawdzają tylko nas – Polaków - bo chcą utrzymać blokadę polskiej
części Zalewu. A co u was?
-
My wróciliśmy Golfem. A co z Arabellą?
- Bez
zmian. Nie wiem czy uda mi się ją odzyskać.
Niepewność
przeciągała się. Zachodzili Pod Szczupaka, gadali ze Świętym. Święty, kiedyś
bardzo na lewo, był teraz na prawo, ale, jak mówiła Kalina, free Tyskie miało
swoją wartość. Kiedyś podenerwowany potokami wymowy Świętego, Jacek wygarnął mu o tym wszystkim:
- O tej naszej Rumunii Północy. O tych
gniewnych babsztylach, co pouczają na ulicy, o zasranych przez psy trawnikach,
o pijaczkach z Placu Narutowicza na wcześniejszych emeryturach. O karłach i o
butnych, nachalnych politykach. O tym, że to oni decydują, jaka będzie przyszła
Polska. O tych charkających i plujących na ulicach. O natchnionej nienawiści
tak pełnej miłosierdzia, i o gówniarzach wołających Heil Hitler.
-
Kiedyś moim marzeniem było kopnąć w dupę członka Biura Politycznego. O czym
marzę teraz? – mówił - może o tym, by ci, co będą rządzili, patrzyli w
przyszłość, żeby Polska nie pozostała rezerwuarem mięsa roboczego.
Święty,
niespodziewanie dla Jacka, przyjął wybuch ze spokojem:
- Dobrze, dobrze, dla mnie to nie nowość. Mnie
już w milicji ochrzaniali od góry do dołu.
W
końcu, kiedy nic się nie działo, kochankowie doszli do wniosku, że to jednak
Szef zginął w wypadku.
-
Reszta tej paczki to prymitywy. Chyba jesteśmy bezpieczni – mówił Jacek. Kalina
napomykała o zakopanym orderze, chciała go odzyskać. I tuż przed powrotem do
Warszawy przybiegła na jacht podniecona:
- Święty
jedzie do Kaliningradu. Zabierzmy się z nim. Odkopiemy order.
Następnego
dnia Święty wysadził ich pod Bagrationowskiem. Odkopanie nie było trudne, Kalina
wsadziła order do jednej przegródki torebki, do drugiej wsypała resztki grajka
i pozostało czekać na powrót Świętego z Kaliningradu.
Nieoczekiwanie
na granicy spędzili ponad godzinę. Rosjan nie interesowały trzy skrzynki wódki i
pięćdziesiąt kilo kiełbas, jakie wiózł Święty, natomiast starannie zrewidowali
Kalinę i Jacka. Kiedy Kalina wysypała zawartość torebki na stół, orderu tam nie
było, Jacek nie widział go też, kiedy celnik energicznie potrząsał pustą
torebką. Także dłonie Kaliny wydawały się puste. Chwilę potem torebka wróciła
do rąk Kaliny, a Jacek ledwie zauważył, kiedy zręczne palce Kaliny wsunęły do
niej z powrotem order. Kalina jeszcze ponarzekała, że musiała zbierać do
torebki resztki grajka.
Kiedy
wrócili do Warszawy, wśród listów Jacek znalazł prośbę o rozmowę w Biurze Misji
Irackiej Ministerstwa Obrony Narodowej. Kalina, rozbawiona, rozpowiadała
przyjaciółkom:
-
Mojego chłopaka biorą do woja. Wzmocni wojsko polskie.
Ale
ubiła przy tym własny interes – ordery są rzeczą wojskową, więc skoro Jacek
idzie do wojska, to niechże Muzeum Wojska Polskiego zbada ich znalezisko.
Okazało
się, że armia proponuje coś interesującego. Rabunek muzeów i wykopalisk, który
nastąpił po inwazji Amerykanów dalej trwał. Były już wyspecjalizowane gangi. W
polskiej bazie tworzono trzyosobową ekipę specjalistów do nadzorowania
wykopalisk biblijnego Babilonu.
- Ekipa
pozostanie w Iraku na krótko – pół roku, z urlopami w Polsce. Pan ma
doświadczenie w pracy poza krajem, znamy pańską rzetelność – rozwikłał Pan
sprawę pamiętnika Piłsudskiego, miał pan do czynienia z archeologią. Zresztą dwaj
pozostali są archeologami – mówił reprezentujący Biuro pułkownik - niestety
przepisy są kiepskie i finansowo nie jest to dobra okazja.
-
Panie pułkowniku, Irak może być podniecający, ale ja już raz pracując poza
krajem wylądowałem goły. Do tej pory Zair jest mi winien trzydzieści tysięcy
dolarów. Nie mam ochoty na dalsze bezpłatne usługi.
Pułkownik
ożywił się:
-
Wie pan, my mamy fundusz zobowiązań międzynarodowych. Może uda się potraktować
dług Zairu wobec pana jako takie zobowiązanie. Wtedy, ze względu na pańską
obecność w Iraku, przejęlibyśmy pański dług i zrealizowali wypłatę. Sądzę, że
to się może udać.
- Pod
takim warunkiem – zgoda.
Perspektywa
podreperowania budżetu była podniecająca, bo zbliżały się Kaliny imieniny. W
dzień imienin Kalina miała stać się dumną posiadaczką skutera, a na deser
otrzymać najnowszą i najdroższą wersję grajka/telefonu – iPhona. Może nawet się
udać przepisanie pamięci zniszczonego grajka na ten nowy – powiedziano Jackowi
w sklepie.
W
filmach kryminalnych niewinny bohater na spotkanie z gangsterem jest zaproszony
lufą pistoletu. Przypadek Jacka był inny. Kilka dni po imieninach Kaliny, na
otwarciu wystawy „Polacy na Obczyźnie” znalazł się w labiryncie stworzonym
przez szalonego projektanta wnętrz. W mnogości plansz zawieszonych z sufitu, ekranów
i stojaków ze zdjęciami, reprodukcjami listów emigrantów i kopiami dokumentów kolejny raz próbował odepchnąć od siebie
wątpliwość w sens badań historycznych. Czy można zrozumieć wybryki historii? –
lata temu to samo pytanie zadawał sobie i swoim podopiecznym nestor polskich historyków - mistrz Jacka.
Przy
planszy ze zdjęciem „Grono Wygnańców Polaków, Władywostok w maju 1918” Jacek stanął twarzą w twarz z drugim z chłopców
Szefa – z Lolkiem. Pierwszy odruch jest zawsze najlepszy, tak też, nie
zastanawiając się, Jacek pchnął Lolka w tył, na planszę. Ta, podwieszona u
sufitu, palnęła Lolka w tył głowy, odchyliła się, pozwalając Lolkowi wykonać drugi
krok do tyłu, poczem w ruchu powrotnym palnęła zdezorientowanego Lolka w płaski
nos. Odbita plansza wychyliła się znów w stronę Jacka. Popchnięta przez Jacka, tym
razem zatrzymała się na płaskim nosie Lolka.
-
Zniknij z mojego życia – powiedział Jacek niewidocznemu za planszą Lolka.
Odwrócił się i znalazł się oko w oko z Szefem. Szef trzymał w ręku nieduży
pistolet.
-
Mańkut – pomyślał Jacek – a to nie
TT-ka. Chyba Beretta.
-
Mówiłem, że mam co do pana określony plan. To mnie zawdzięcza pan wycieczkę do
Iraku. Jedzie pan po to, żeby dla mnie popracować. Ale zetknie się pan –
naukowiec - ze starożytną sztuką. Będzie to bardzo humanistyczne doświadczenie,
bo przecież nauka nic, tylko zmienia człowieka w specjalistę, natomiast to sztuka
czyni ze specjalisty człowieka. I o tym musi pan pamiętać. I więcej wykopków w
lesie radzę nie robić – ordery to nie grzyby.
Szef
delektował się zaskoczeniem Jacka:
-
Jutro pierwsza część akt dotyczących zabójstwa na jachcie będzie w warszawskiej
prokuraturze – ta część jeszcze dla pana nieszkodliwa. Tu jest próbka – Szef
rzucił na podłogę kilka stron – a po instrukcje będzie pan za tydzień tu, w tym
samym miejscu.
Papiery,
zaopatrzone w okrągłe fioletowe pieczęcie, pisane były cyrylicą. Kiedy Jacek podniósł wzrok z podłogi, Szefa
już nie było.
Tego
popołudnia czwórka uczestników wypadu do Kaliningradu spotkała się u Jacka.
-
Czas coś zrobić - nie możemy czekać, aż szef znajdzie pracę dla nas wszystkich –
powiedział po relacji Jacka Robert – ja będę następny. Potem Mirek.
-
Święty jest człowiekiem Szefa- to on mu opowiedział o nas, a później także o
orderze. Kiedy po rozmowach Szefa wróciliśmy do kabiny jachtu – tam był ten sam
milicyjny zapaszek – zapach Świętego, o jakim wspomniałem Kalinie w
restauracji. Jedyna szansa to zajechać już teraz pod Szczupaka, zrobić Świętemu
Guantanamo i zameldować szajkę do policji – mówił Jacek.
-
Ja dzisiaj mam teatr, nie mogę. Jedźcie we trójkę – powiedziała Kalina.
Starannie
powiązani, siedzieli na trzech ustawionych rzędem krzesłach i uświadamiali
sobie, jak daleko za oceanem leży Guantanamo. Nad barem pysk szczupaka szczerzył się w szyderczym uśmiechu. Kilkanaście
minut wcześniej natknęli się na całą szajkę, z szefa Berettą, Świętego kijem
bejsbolowym i pięścią Lolka. Teraz Jacek, bez pomysłu na ratunek, wodził oczyma
po restauracji, na krześle po lewej Mirek próbował rozetrzeć związanymi rękami bolącą
łydkę, a po prawej Robert próbował poprawić przekrzywione okulary. Święty bezmyślnie
postukiwał kijem o stół bilardowy. Robiło się późno. Święty zostawił kij i bawił
się pilotem przerzucając kanały na wiszącym na bocznej ścianie restauracji
telewizorze: Pogoda, Wiadomości, Horoskop Śmierci, Lwy Serengeti, Reklama,
Kryminalne Zagadki Miami, i znów Pogoda.
-
Pokaż tym amatorom jak bili w milicji – zwrócił się Szef do Świętego – tylko
bez śladów, bo są mi potrzebni. My będziemy za godzinę – skinął na Lolka.
Pchnięty
przez Świętego Jacek przewrócił się wraz z krzesłem do tyłu. Głowa Jacka uderzyła
o podłogę.
-
Będzie bez śladów. Bez najmniejszych
śladów – Święty wymierzał ciosy raz z lewej, raz z prawej. W pierwotnej
rzeczywistości Jacek wiedział, że za chwilę ból przekroczy granicę, poza którą
pozostaje tylko krzyczeć i błagać. W drugiej, na pół realnej a na pół
wirtualnej Jacek, turlając się z krzesłem, rejestrował przerażoną twarz
Roberta, zaciętą Mirka, rozdziawiony pysk szczupaka i ekran telewizora. Na
ekranie mignęła i znikła twarz Kaliny. Jacek wiedział, że to właśnie ta wirtualna
składowa drugiej rzeczywistości. Kolejne uderzenie i Jacek usłyszał że wyje. Z wyciem
mieszały się słowa telewizyjnego reportera:
-
Dwie godziny temu, w teatrze muzycznym Odeon,
między drugim a trzecim aktem, prawdziwe życie wygrało ze sztuką - mówił spiker
– a telefon iPhone pomógł w walce o sprawiedliwość. Oto sekwencja zdarzeń.
Najpierw przypadkowe naciśnięcie guzika w telefonie włącza zapis dźwięku. Potem
telefon dostaje się w ręce przestępcy. Następnie podczas szarpaniny telefon
uderza o ziemię i rozpada się na kilka części. Te kawałki martwego przedmiotu,
zebrane z ziemi przez właścicielkę, zachowały jednak pamięć, pamięć, która rozwikłuje
zagadkowe morderstwo. Oto wydarzenie w teatrze.
Na
ekran wróciła twarz Kaliny:
-
Oto coś czego nigdy nie słyszy się w teatrze – mówiła Kalina - nagranie
prawdziwej, realnej zbrodni. Rzecz dzieje się trzy tygodnie temu na jachcie
Arabella w porcie jachtowym Kaliningradu.
Święty
opuścił kij i gapił się w ekran. Wycie Jacka ustało.
-
A teraz samo nagranie – włączył się spiker. Odtwarzanemu dźwiękowi towarzyszył
wyświetlany na ekranie tekst:
-
Pół godziny temu była tu na nabrzeżu mała strzelanina i stąd to ciało.
-
Najpierw odciski palców pani... eee... pani Kaliny na tym kieliszku – o tak,
chłopcy pomogą. A tu jest ten pistolet, teraz oczywiście nienaładowany. Pan
Jacek da swoje odciski.
- Jeśli odmówicie, tutejsza milicja znajdzie
niespodziewanie dowody, że to wy jesteście mordercami.
Znów
twarz Kaliny:
- Morderców
szukać należy w mazurskiej restauracji „Pod Szczupakiem”.
Święty
znikł jakoś tak prywatnie. Poprostu rzucił kij, pokrzątał się po zapleczu, pojawił
się jeszcze raz, gmerając w kasie, wracając na zaplecze odwrócił się,
obrzucając trójkę wrogim spojrzeniem, i więcej go nie było.
Więzy,
kajdany, łańcuchy – wszystko to w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało Supermanowi
w kolejnym ratowaniu świata, byle tylko unikał Kryptonitu. Żaden z trójki nie
był Supermanem i dlatego przybycie rudej kelnerki zastało Jacka wciąż leżącego
na podłodze. Kalina wraz z pułkownikiem z Misji Irackiej pojawili się parę
minut później, poprzedzeni przez kilku, poruszających się bezszelestnie, chłopców
w kominiarkach. Ruda kelnerka przyglądała się im życzliwie.
- Sprawy
mają się dobrze - mówił pułkownik - laptop złapanego godzinę temu Szefa jest
kopalnią informacji – także o Iraku. Mamy też właściciela tej restauracji – tu pułkownik
spojrzał na kelnerkę i zamilkł. Kelnerka odeszła.
- Świętego
- powiedziała Kalina - a Lolek uciekł.
-
Tak więc wyjazd do Iraku jest nieaktualny – mówił dalej pułkownik.
-
A mój fundusz? – zapytał Jacek.
-
Niestety, z funduszu też nici. Ale głowa do góry - jeszcze wczoraj był pan szantażowany
i zagrożony oskarżeniem o morderstwo. A dzisiaj jesteście wszyscy bohaterami
dnia.
-
Bohaterami? Dzisiaj? Właśnie dzisiaj Jacek stał się gołym, jak Adam w raju, golutkim
bohaterem, i też dzisiaj mogę spisać Arabellę na straty, panie pułkowniku – powiedział
Robert, bawiąc się zdjętą z bufetu tabliczką z napisem: „Właściciel Adam
Bochnia”.
-
No, wie pan, fajka Stalina...
-
Zaraz pan wspomni te czołgi znad Wołgi - przerwał Robert. Pułkownik zamilkł.
-
Zwykle w takich przypadkach bywa nagroda pocieszenia – przerwała ciszę Kalina.
Pułkownik
wahał się:
-
No nie dla wszystkich - tu spojrzał na Roberta.
-
To znaczy?
-
No, śledztwo w sprawie naruszenia przestrzeni
powietrznej naszego sąsiada wykazało, że był to przelot kormoranów.
-
Tylko tyle?
Pułkownik
spojrzał na Jacka:
-
Wojskowy Instytut Historyczny rozważa zamówienie monografii o roli logistyki w
wielkich bitwach Napoleona. Logistyka zawsze była niedoceniana. Wydaje się że pan
jest najlepszym kandydatem na autora.
-
Czy bitwa pod Pruską Iławką była wielka? – spytała Kalina.
-
Tak. A pani order to order francuskiej Legii Honorowej z tej bitwy. Te ordery
były numerowane – ten ma numer trzydzieści trzy.
-
Trzydzieści trzy – to moja szczęśliwa liczba życia. Trzeba zbadać czy
właściciel tego orderu nie odpowiadał przypadkiem za logistykę – powiedziała
Kalina.
Ruda
kelnerka postawiła przed każdym szklankę Tyskiego. Wskazując oczyma na trzymaną
przez Mirka tabliczkę, podniosła w toaście pozostałą szklankę:
-
Nigdy go nie lubiłam.
KONIEC
Za tydzień: "Ile pan ma lat panie Barnabo".
Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na "Lubię to".
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań.
Moje książki ( http://www.atut.ig.pl/?wyniki-wyszukiwania,19&sPhrase=olas ), wydawnictwo ATUT, są do nabycia w większości księgarni w Polsce, w Europie i w USA.
Zapytaj w księgarni, sprawdź na przykład w Empiku, bądź też wygoogluj na internecie autora (Andrzej Olas) lub tytuł:
1. Dom nad jeziorem Ontario (nakład jest bliski wyczerpania, ale gdzie nie gdzie książka jest jeszcze dostępna).
2. Jakże pięknie oni nami rządzili.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Recenzję mojej książki znajdziesz pod:
http://uwagirecenzje.blogspot.com/2015/02/jak-to-sie-ksiazke-pisao.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz