Późną jesienią
1941 roku Rafał Kozłowski skończył sześć lat. Któregoś dnia, w połowie grudnia
cała rodzina, to jest mama, Rafał i Maciek, siedziała w kuchni w mieszkaniu
przy ulicy Madalińskiego w Warszawie.
Musiało być
już po siódmej wieczorem, bo nie było światła elektrycznego. Tej jesieni Niemcy
zadecydowali, że elektryczność będzie wyłączana o siódmej, a godzina policyjna
będzie zaczynała się o dziewiątej. Rafałowi wydawało się to głupie, bo jak
można sprawdzić czy już jest godzina policyjna, kiedy wszędzie jest ciemno.
- Lepiej żeby
wyłączali elektryczność o dziewiątej. Wtedy każdy by wiedział że już nie wolno
chodzić po ulicy, i Niemcy nie musieliby nikogo rozstrzeliwać - przekonywał
Rafał mamę.
Mama Rafała
poczerwieniała, przełknęła, zastanowiła się i powiedziała że jak Rafał dorośnie
to będzie lepiej pewne rzeczy wiedział.
Jedynym
oświetleniem kuchni był palnik gazowy. Trzy miesiące wcześniej mama Rafała
odkryła, że wyjmując ruchome części palnika, można powiększyć wysokość
płomienia gazu, a także jego jaskrawość. W kuchni było ciemnawo, cienie
układały się na ścianach w fantastyczne wzory. Było fajnie, można było mówić o
duchach. Rafał dziwił się że sąsiadce z tego samego piętra, pani Morawskiej,
nie podobało się takie oświetlenie:
- Pani Zofio,
czuję dziwny zapach. Te spaliny są niezdrowe. Dzieci się zatrują.
- Pani chyba
nie chce zrozumieć, że to jest najbardziej wydajne rozwiązanie - odpowiadała
mama Rafała - zarazem ogrzewanie i oświetlenie. To nie może być aż tak bardzo
niezdrowe. A poza tym palimy tylko jeden palnik.
- Idź przynieś
chleb i marmoladę z lodówki - powiedziała Rafałowi mama.
Lodówka stojąca w
jadalnym i wyłączona z kontaktu służyła jako spiżarka. Niewiele było w niej do
trzymania.
Pogrążone w
ciemnościach mieszkanie kojarzyło się Rafałowi z niedostępną dżunglą. W drodze
powrotnej Rafał wcielił się w Robinsona Crusoe na myśliwskiej wyprawie w głąb
bezludnej wyspy. Powrót z łupami polowania - bochenkiem czarnego chleba w
jednej a marmoladą w papierze w drugiej ręce - był trudny. Rafał ostrożnie
posuwał się do przodu, przebiegając w myśli czyhające zasadzki. Najpierw było
sześć krzeseł, zwykle stojących przy stole, ale niekiedy zdradziecko
wysuwających podstępne, ludożercze mackonogi nawet na pół metra od stołu. O stole nie wolno było zapomnieć - czaiła się
tam, srebrzysta w ciągu dnia, tuba gramofonu, próbująca wessać lub co najmniej
ukąsić nieostrożnego podróżnika. Z poprzedniego spotkania z tubą Rafał wyniósł
rozbity nos a środkowa partia tuby łatwo
widoczną szramę. Stojąca obok gramofonu maszynka do robienia papierosów była
równie niebezpieczna. Spadając ze stołu maszynka atakowała dotkliwie palce u
nóg, szczególnie paznokcie. Dalej wzdłuż ściany, w rogu pokoju był piec, z dużymi
brązowymi kaflami. Kafle pieca miały dziwny wzór. Kiedyś mama powiedziała że to
wzór flamandzki i że to są stylizowane tulipany. Taki czy inny, Rafałowi wzór
się nie podobał. Dzień później, gdy o cztery lata starszy brat Rafała, Maciek
narzekał na dziury w butach Rafał powiedział o butach że są stylizowane. Dostał
za to blachę w czoło.
Więc dalej był
piec. Piec miał zwyczaj zdradliwie stawać na drodze tam gdzie się można go było
najmniej spodziewać. Był zawsze zimny. Czasem mama ukrywała w popielniku konspiracyjne gazetki, choć
częściej chowała je do innego pieca, w służbówce. Następne były drzwi. Rafał
nie zdążył wyliczyć sobie drzwiowych niebezpieczeństw gdy - stało się -
zawadził o maszynkę do papierosów. Maszynka spadając uderzyła Rafała w rękę z marmoladą.
Plusnęła rozpryskująca się o podłogę brunatna masa. Rafał odskoczył do tyłu. Tu
dopadła go noga krzesła uderzając poniżej kolan i rzucając go na czworaki.
Robinson Crusoe stawiał czoła gorszym przeciwnościom - pomyślał Rafał - ale
nigdy się nie załamał.
Mama i Maciek
czekali w kuchni. Otworzyły się drzwi i po chwili, tyłem, na trzech łapach
wmaszerował Rafał. Czwarta łapa, to znaczy ręka, trzymała chleb natomiast w
zębach Rafała tkwił papier od marmolady. Rafał zatrzymał się i wymamrotał do
drzwi:
- Marmara
mupa.
Mama zawsze
była dumna ze swojego opanowania. Zwykła mówić - żadnej paniki - tylko analiza,
analiza, analiza. Zapytała:
- Chcesz
powiedzieć że upadła ci marmolada ?
Rafał
potakująco kiwnął głową. Dolna krawędź papieru dotknęła podłogi i przylgnęła do
niej. Rafał szarpnął głową, papier napiął się jak cięciwa. Rafał szarpnął
powtórnie, papier oderwał się od podłogi, zakreślił łuk i wylądował całą
powierzchnią na twarzy Rafała. Rafał zapominając o trzymanym chlebie, sięgnął
ręką do twarzy i pisnął boleśnie, gdy chleb uderzył go w nos.
- Synku -
powiedziała łagodnie mama - chodź tutaj.
Delikatnie
oderwała papier od twarzy Rafała.
- To co
będziemy jedli ? - zapytał Maciek.
- Na kolację
pozostał nam tylko chleb - i tak nie lubicie marmolady, bo tam nie ma ani
cukru, ani śliwek, tylko buraki.
- A nie możemy
zjeść co innego ?
- Nie, na
dzisiaj nie mamy nic więcej. Nie było nic więcej na kartki. Ale za to
przeczytam Wam rozdział z "W Pustyni i w Puszczy".
- Za to
dostaniesz w łeb. a w dodatku masz marmoladę w uchu - powiedział Maciek.
* * *
Kilka miesięcy
wcześniej mama Rafała znalazła pracę w fabryce cukierków. Kiedy mama zawijała
cukierki w papierki, Rafał zostawał pod opieką pani Morawskiej. Pani Morawska była gruba, jąkała się i zawsze
wiedziała lepiej w co Rafał powinien się bawić. Tego dnia Rafał miał oglądać
katalog dywanów perskich, dywanów, które przed wojną sprzedawał jej mąż.
- Ppopatrz -
mówiła pani Morawska - jakie piękne wzory. Tto jest lew a tutaj jest kwiat.
Rafał nie
widział żadnego lwa. Kwiat jeśli był, to krzywy i miał idiotyczne liście. W
życiu Rafała było dużo nudnych rzeczy, takich jak oglądanie katalogu, a mało
zabawek. Zabawki skończyły się zeszłej zimy, kiedy to mama wymieniła je u
chłopów na jedzenie. Najbardziej żałował Rafał konia na biegunach. Wydawało mu
się zresztą że koń na biegunach nie był na wsi na miejscu. Prawdziwe konie
na pewno by go nie lubiły i kopały. Rafał wzdrygał się na myśl o kopnięciu przez
prawdziwego ogromnego konia. Poza koniem Rafał żałował także hełmu strażackiego
i trąbki.
Rafał ze
znudzeniem przewracał strony katalogu i słuchał jak pani Morawska rozmawia z
sąsiadką z trzeciego piętra.
- Oni mieli
wsssszystkie pieniądze w kkakkao.
Rafał wiedział
że pani Morawska mówi o jego rodzinie, bo od początku wojny mama ciągle
narzekała na kakao. Początkowo nie dziwiło go to, bo nie lubił kakao, a
szczególnie kożuchów z mleka. Później mama zaczęła mieszać kakao z pieniędzmi,
i tego już Rafał nie mógł zrozumieć. Wreszcie kiedyś mama dostała list z kakao
i wtedy okazało się że kakao to była Komunalna Kasa Oszczędności.
- Tttrzymali
tam wszystkie pieniądze, bo dyrektor KKO był przyjacielem jej męża. Całą
gotówkę wwwziął jej mąż na wojnę. - Ciągnęła dalej pani Morawska - Kiedy
kończyło się oblężenie Warszawy, dzień przed wejściem Niemców KKO wypłacało
wszystkie oszczędności. Tylko że trzeba się było tam dostać. Dyrektora nie
było, bo też poszedł na wojnę, a gdzie tam się kobiecie dopchać do kasy w
takiej panice. A Niemcy jak tylko weszli, to zamknęli kasy i zaraz potem
wymienili pieniądze. Mąż nie wrócił z wojny. A teraz to co wolno wziąć
miesięcznie to pięćdziesiąt nowych złotych.
Tyle co dwa bochenki chleba.
Rafał chciał
zrobić papierowy samolot. Wprawdzie nie wiedział jeszcze dokładnie jak złożyć
kartkę papieru, aby wyszedł kadłub samolotu ale postanowił spróbować. Papieru
było pod dostatkiem - niektóre wzory dywanów w katalogu były tak bardzo
brzydkie, że z pewnością nie powinny w ogóle tu być. Rafał wybrał taką stronę,
wydarł ją i próbował złożyć, tak jak składał Maciek. Nie wychodziło, więc
wydarł następną stronę. Przy wydzieraniu trzeciej strony zastała go pani
Morawska.
- Nic...,
nic..., nic... - zacinała się pani Morawska. Chyba chce powiedzieć że nic się
nie stało - pomyślał Rafał.
- Nicpoń,
nicpotem - eksplodowała pani Morawska - idż do kuchni i nie wychodź dopóki cię
nie zawołam.
Przez uchylone
drzwi Rafał słyszał jak pani Morawska mówi do sąsiadki:
- Jego
naprawdę trudno lubić. Jeszcze z tymi krostami, z tymi cieniutkimi rączkami. Ja
wiem, że to szkorbut, krzywica i niedożywienie.
Połowę stołu
kuchennego zajmowała stolnica ze stożkiem białej mąki na środku. Rafał dotknął
palcem wierzchołka. Strużka mąki zsunęła się w dół wzdłuż powierzchni stożka.
Rafał zanurzył całą dłoń w mąkę. Mąka była miękka, ustępowała łagodnie pod
palcami Rafała.
Pani Morawska
ciągnęła:
- Wwwie pani,
czasem tak mi go żal, ale jest tak brzydki i odpychający, jeszcze w tych
ubraniach po starszym bracie. A w dodatku jeszcze taki przemądrzały.
Podłoga wokół
stołu pokryła się cienką warstwą mąki. Każde delikatne tupnięcie Rafała
zostatwiało na podłodze precyzyjny ślad buta.
Pani Morawska
ciągnęła dalej:
- Mmmiałam o
nim taki straszny sen. Śniło mi się że ma suchoty. To wydawało mi się logiczne,
przecież on się garbi jak suchotnik. Śniło mi się że widziałam go takiego
malusieńkiego, bladego w łóżeczku i już nic nie mogło mu pomóc.
Rafał nie
chciał słuchać dalej. Postanowił uciec. Pójdzie na ulicę, będzie chodził
wyprostowany, bez żadnego garbienia się. Kiedy będzie po godzinie policyjnej,
złapią go Niemcy. Kiedy będą go rozstrzeliwać on krzyknie do wszystkich:
- To wina pani
Morawskiej. Ją trzeba rozstrzelać.
Tupał coraz
mocniej, wiotkie obłoki mąki unosiły się w powietrzu. Przez mgłę ukazały się w
drzwiach sylwetki pani Morawskiej z sąsiadką.
- Bboże
ppprzenajświętszy. Mmoje klussski zmar... zmar...
- Pani kłamie,
ja się nie garbię - krzyknął Rafał.
Pani Morawska
zastygła z otworzonymi ustami:
- Oon
wsszystko ssłyszał. Dddlaczego jja tyle paplę ?
Pani Morawska
otoczyła Rafała ramionami.
- Dziecko,
jjja tylko żartowałam. Nie wwwierz w to co mówiłam.
Rafał nie
bardzo chciał uwierzyć pani Morawskiej. Poza tym nie chciał być tak blisko
niej. Sam nie wiedział dlaczego pomyślał:
- Jak by ją
chcieli rozstrzelać, to powiem żeby tego nie robili. I powiem pani Morawskiej -
mmoże pppani iść dddo dddooo... dddommmu.
* * *
Zwykle Rafał
budził się pierwszy. Kiedy mama i Maciek spali dalej, Rafał leżał w łóżku
nudząc się. Nad łóżkiem wisiała przywieziona z przedwojennych wakacji w Zakopanem
pomalowana jaskrawymi kolorami góralska płaskorzeźba Morskiego Oka. Jezioro
miało kolor niebieski. Z pobytu w Zakopanem mieli ponadto, Maciek i Rafał,
każdy po ciupadze. Ciupaga Rafała leżała teraz koło łóżka. Rafał sięgnął po
nią, rozważając czy można ją zaliczyć do zabawek. Byłaby to wtedy jedyna
zabawka Rafała. Mama bez wątpienia uważała że jest to zabawka, bo często, kiedy
Rafał próbował się z mamą bawić, mówiła:
- Teraz nie
mam czasu. Idź pobaw się ciupagą.
Były dwa
możliwe sposoby używania ciupagi. Ciupagą można było walczyć, i jedynym
dostępnym partnerem do walki był Maciek. Ale Maciek był cztery lata starszy,
wiedział jak walczyć, i mówił że jest Janosikiem. W pierwszej walce tak uderzył
Rafała w plecy, że Rafał ńie mógł się wyprostować co najmniej przez godzinę.
Drugim sposobem było walenie ciupagą w przypadkowo wybrane przedmioty. Jednak
kiedy Rafał bawił się waląc ciupagą w stół to dostał od mamy burę bo narobił
szczerb.
Rafał
przyglądał się ciupadze próbując zgadnąć co jeszcze można nią robić. Zauważył
że wyciągając rękę może ciupagą dosięgnąć obrazu. Delikatnie puknął ciupagą w
jezioro. O dziwo - w jeziorze ukazała się mała brązowa rybka, a z obrazu
sfrunął malutki płatek farby. Następne puknięcie wykreowało drugą rybkę.
Rafałowi odpowiadała znakomicie rola kierownika jeziora. Leniwie mnożył stado
ryb i myślał o bajkach. Poprzedniego wieczora mama opowiedziała mu bajkę o
dzielnym królewiczu. Królewicz spełnił trzy życzenia króla i w nagrodę ożenił
się z królewną. Na końcu bajki było huczne wesele. Mama zapytała:
- Jest bal w
ogromnej, pięknie udekorowanej sali, oświetlonej pięknymi żyrandolami. Pełno
tam ludzi, są rycerze, paziowie, szlachta. Czy podobałoby Ci się tam ?
- Pewnie.
Każdy chciałby być królewiczem - powiedział Rafał.
- Miałbyś wtedy
piękny kapelusz z piórami i błyszczący kaftan. Czy widzisz tam siebie ?
Rafał
zastanowił się.
- Nie, nie
widzę. Tam jest dla mnie za ładnie.
Mama Rafała
posmutniała. Kiedy mama odeszła, Rafał postanowił opowiedzieć jakąś bajkę sobie
samemu. Rano mógłby powtórzyć ją mamie, co na pewno by ją rozweseliło. Na
bohatera bajki wybrał czarodzieja. Niestety akcja szybko zatrzymała się, kiedy
czarodziej nie potrafił wyczarować jedzenia i zabawek a Rafał nie umiał go do
tego przekonać. Zasnął więc nie dopełniwszy swego celu. Teraz, rano,
zastanawiał się dlaczego nie umiał namówić czarodzieja do spełniania dobrych
uczynków. Może to dlatego, że czarodziej był niedobrym człowiekiem. Wszyscy
naokoło mówili, że pełno jest niedobrych ludzi.
Maciek obudził
się, kiedy Rafał wypełnił już rybkami dolną część jeziora.
- Daj, teraz
ja - powiedział i brutalnie zabrał protestującemu Rafałowi ciupagę. Toteż, gdy
po chwili Maciek obrywał od nieuczesanej jeszcze mamy burę za zniszczenie
obrazu a także za cyniczne zwalanie winy na Rafała, Rafał uważał to za słuszne
i sprawiedliwe.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na "Lubię to".
Za tydzień: Dokończenie opowiadania:"Rafał, Churchill i inni".
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Za tydzień: Dokończenie opowiadania:"Rafał, Churchill i inni".
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań.
Moje książki ( http://www.atut.ig.pl/?wyniki-wyszukiwania,19&sPhrase=olas ), wydawnictwo ATUT, są do nabycia w większości księgarni w Polsce, w Europie i w USA.
Zapytaj w księgarni, sprawdź na przykład w Empiku, bądź też wygoogluj na internecie autora (Andrzej Olas) lub tytuł:
1. Dom nad jeziorem Ontario (nakład jest bliski wyczerpania, ale gdzie nie gdzie książka jest jeszcze dostępna).
2. Jakże pięknie oni nami rządzili.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Recenzję mojej książki znajdziesz pod:
http://uwagirecenzje.blogspot.com/2015/02/jak-to-sie-ksiazke-pisao.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz