© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)
Listopad. Właśnie kiedy z błyszczącym od chromu
pucharem w ręku zmierzałem w stronę wyjścia usłyszałem zza moich pleców kobiecy
głos:
- A więc to jest ten
nowy mistrz Europy w grze sudoku. Proszę zaczekać.
Odwróciłem się. Za
mną stała kobieta w brzoskwiniowym kostiumie. Z twarzy okolonej jasnymi włosami
patrzały na mnie niebieskie, kontrastujące z kolorem kostiumu a pełne wyrazu
oczy. Prawa ręka kobiety zanurzona była w trzymanej w drugiej ręce czarnej
wizytowej torebce.
- Słucham panią –
powiedziałem.
Kobieta wyjęła z
torebki papierowy kartonik i wrzuciła go do trzymanego przeze mnie pucharu:
- Tylko to –
powiedziała i odeszła.
Przez chwilę ścigałem
wzrokiem oddalającą się elegancką sylwetkę kobiety. Takie było moje pierwsze
spotkanie z Ireną, kobietą piękną. Była piękną przez przyciągające uwagę oczy,
uśmiech wydatnych ust, przez widoczną żywotność, promieniującą z niej energię.
* * *
Kartonik, który
wyjąłem z pucharu dopiero wieczorem, w domu, okazał się być wizytówką Ireny.
Nieoczekiwanie dla mnie, ta tak elegancko ubrana pani okazała się być
naukowcem, szefową pracowni badań myślenia podprogowego w Instytucie
Neurologii.
- A niech sobie
będzie kimkolwiek, w kostiumie o jakimkolwiek kolorze – pomyślałem drąc
wizytówkę na kawałki. – Ale niech nie próbuje obrzucać mnie wizytówkami.
Grudzień. Obecność Ireny na mistrzostwach sudoku nie
była przypadkiem. Do jej testów myślenia podprogowego poszukiwała takich ludzi
jak ja – ludzi o mózgach tak ostrych jak pamiętane przeze mnie z dzieciństwa
czteroskrzydełkowe nożyki w babcinej maszynce do mięsa. Błędem Ireny było to,
że decydując się na trik z wizytówką nie wiedziała, że z moim trudnym charakterem
brnę przez życie tak jakbym w domowych kapciach przedzierał się przez bagno. Nie ufam nikomu, nie mam przyjaciół, łatwo
zyskuję wrogów, a jeśli powiecie, że to nic nowego, że takim właśnie, jak tylko
dojdzie do trzydziestki staje się prawie każdy z nas, to nie. Ze mną jest
inaczej, ja takim byłem od zawsze, a dowodem na to jest moje, wykonane
jeszcze w żłobku, zdjęcie sprzed lat, z żółtą kokardką zawiązaną na mojej
prawej rączce. Ta kokardka to było
ostrzeżenie że gryzę, że w pobliżu mnie trzeba uważać.
Ale w jednym Irena się nie pomyliła – umysł
mam ostry, a co więcej trenowany przez lata. Zresztą nie tylko umysł, bo i
ciało. Od czasów gimnazjalnych obcowałem głównie z komputerami i z rękawicami
bokserskimi; Wyobrażałem sobie,
że moją wizję świata dzielę ze wspaniałą dwójką: z Andrzejem Gołotą,
superczłowiekiem, lada chwila bokserskim mistrzem świata i z Billem Gatesem,
potęgą Microsoftu, umysłem tysiąclecia. W liceum szkicowałem wspólne manifesty trzech
mocnych superludzi, a po awanturze z wścibskim polonistą postanowiłem ukryć je przed
resztą świata. Całą paletę możliwych szyfrów, kluczy prywatnych i publicznych
znalazłem w książeczce „Kryptografia dla idiotów”.
To właśnie ta książeczka
otworzyła przede mną imponujący
świat myślenia abstrakcyjnego. Zanurzyłem się w tym świecie samotnie, a na
okrutne żarty moich szkolnych kolegów odpowiadałem pięścią. Nieoczekiwanie, niedługo
przed maturą, znalazł się jeden, jedyny jakoś tolerujący mnie, kolega – Janusz.
Ta ledwie troszeczkę bliższa znajomość, była dla mnie jakimś przybliżeniem
przyjaźni, Januszowi zaś umożliwiła poznanie wielu dotąd mu nieznanych faktów
matematycznych. Ale kiedy tylko matura uwolniła go od matematyki natychmiast
zniknął z mojego horyzontu.
O tym jak kręte bywają ścieżki którymi
wędruje przeznaczenie przekonałem się, kiedy rok temu centrala Banku „Uczciwość
i Pewność” skierowała mnie jako głównego informatyka właśnie do tego oddziału
Banku, którego dyrektorem był Janusz. A żeby było jeszcze dziwniej, niedługo po
wykonanym przez Irenę, a nieudanym triku z pucharem i wizytówką, zaproszony do
eleganckiego apartamentu Janusza zastałem tam właśnie ją. Okazało się, że jakimś
sposobem dowiedziała się gdzie pracuję, a Janusza znała, bo były mąż Ireny także
był bankierem.
W
dwa tygodnie po mistrzostwach sudoku siedzieliśmy więc we trójkę – Irena,
Janusz i ja – przy stoliku w salonie Janusza.
- Co to może być? – Zapytała Irena
kładąc na stolik kartkę papieru z dwoma linijkami zapełnionymi sekwencją liter
i cyfr.
- Widzę, że ma pani jeszcze drugą taką –
obejrzyjmy od razu obie. – Powiedziałem biorąc kartkę do ręki.
- Za chwilę. Najpierw ta – powiedziała
Irena.
- Tej drugiej nie trzeba – powiedziałem
odkładając kartkę. - To jest przykładowy kod ściągnięty ze strony 121. książki
„Kryptologia pokrótce” profesora Ryszarda Kossowickiego. Zaszyfrowane zdanie
brzmi: „Jak kamieniami orne pole na Podhalu, tak błędami postępki ludzkie są
usiane”. A zgaduję, że na tym drugim arkusiku ma pani tekst z następnej strony
tamtej książki, czyli po rozszyfrowaniu: „Gdyby nasz Pan chciał dać mi gorszy
umysł to by to zrobił”. Do zaszyfrowania tego drugiego tekstu użyto dwóch,
niezbyt dużych, bo tylko sześćdziesięciocztero-bitowych liczb pierwszych.
Janusz zaniósł się śmiechem:
- Irenko, na niego nie ma siły.
Widziałaś film o Enigmie? On by Churchillowi te niemieckie szyfry rozwiązywał w
pamięci.
Styczeń. Kochankiem Ireny zostałem w miesiąc po tej rozmowie. W tydzień później, szczęśliwie
zakochany, zgodziłem się wziąć udział w jej testach.
A także dokonałem małej zmiany w moich porannych nawykach.
Dotąd wchodząc rano do bankowego holu odpowiadałem
kiwnięciem głową na „Dzień dobry” naszego ochroniarza Staszka i skręcając w lewo do mojego biura w milczeniu omijałem wiszący
na eleganckim wysięgniku duży, wysoki na prawie trzy metry, plakat
reklamowy. Roześmiana blondynka z plakatu wychylała się z eleganckiego kabrioletu
trzymając w jednym ręku grubą paczkę banknotów, a drugą ręką wskazując wprost
na mnie.
Teraz dochodząc do
plakatu zatrzymuję się na chwilę i mówię blondynce:
- Cześć mała. Sorry, ale
moja partnerka jest ładniejsza – i dopiero wtedy znikam w swoim biurze.
Beztroski, ze światem
dookoła mnie pokolorowanym na różowo nie zauważam, że nad bankiem zbierają się
chmury. Wezwany do centrali dowiaduję się, że w banku, w tym także w oddziale w
którym pracuję, mają miejsce nadużycia i że zostałem członkiem powołanej przez
prezesa Task Force (angielskie terminy brzmią dla uszu prezesa bardziej smakowicie).
- Pieniądze wypływają
szerokim strumieniem – powiedział kończąc posiedzenie Task Force prezes. – A państwo
użyjecie wszystkich swoich umiejętności aby dowiedzieć się jak. Podkreślam, że o
utworzeniu Task Force nie informujemy.
Spiesząc do Ireny
laboratorium, już spóźniony na umówione badania podprogowe, zastanawiam się nad
Januszem. Dlaczego nie został członkiem Task Force? Dlaczego zaprasza Staszka,
przecież tylko ochroniarza, do swojego gabinetu. Co też może mu Staszek powiedzieć? Wątpię żeby choć raz usłyszał
od Staszka coś mądrego. Kiedy o takich
jak Staszek mówi się platfus, to idzie tu nie o płaską stopę, tylko o
dwuwymiarowość mózgu. A jeszcze ta niechlujność, niestrzyżona głowa, zaniedbany
zarost.
Luty. Z hełmem na głowie, oplątany wijącymi się kablami elektrod patrzałem
na mruganie urządzeń analizujących i zapisujących pracę mózgu.
- Mów o kryptologii – przypominała Irena.
– Masz te swoje bankowe papiery. Patrz na nie. Czytaj albo mów o kryptologii.
- Dobrze. Liczby trzynaście,
czterdzieści jeden i tak dalej, bo ciągną się w nieskończoność, na przykład któraś
tam to tysiąc sześćset dziewiętnaście, są liczbami pierwszymi, to znaczy dzielą
się tylko przez jeden i przez siebie. Pomnożyć przez siebie dwie dowolne liczby
umie czwartoklasista, ale z liczbami pierwszymi po pomnożeniu może zrobić się dziwnie.
Jeśli pomnożyć przez siebie dwie bardzo duże liczby pierwsze, to odwrócić
działanie - znaleźć te liczby mając dany wynik ich mnożenia jest praktycznie
niemożliwe – trzeba na to miliardów godzin pracy komputera.
Przerwałem, chciałem podrapać się w ucho
– niestety było zakryte hełmem. Irena przyglądała mi się z niedowierzaniem:
- Chyba żartujesz.
- Takich liczb używa się w kryptologii. Wystarczy
znać taki wynik mnożenia żeby wygenerować klucz publiczny. Ale do klucza
prywatnego potrzeba znajomości obu liczb. I na koniec najważniejsze - wiadomość
zaszyfrowaną kluczem publicznym, a więc dostępną dla wszystkich, może odczytać
tylko właściciel klucza prywatnego. W taki sposób prowadzi się transakcje
bankowe.
- To znaczy, że
jeżeli ktoś znajdzie te dwie liczby to ma w ręku całą komunikację.
- Tak – próbowałem
przesunąć hełm. – a w przypadku banku to ma w ręku dostęp do pieniędzy.
Włącznie z ulokowaniem ich, czy ja wiem, na Cyprze, Bahamach, albo w Maçao.
Marzec. - Dziwne rzeczy dzieją się w twoim umyśle
– powiedziała Irena.
Leżeliśmy nadzy, przytuleni
do siebie. Moja dłoń przykrywała pierś Ireny a ustami dotykałem wklęsłej
przestrzeni nad jej obojczykiem. Powiedziałem:
- Miłość twoje ma
imię.
- Dosyć banalne i
niegramatyczne – powiedziała chłodno Irena odsuwając się ode mnie. – I już to
gdzieś słyszałam.
Trzy dni później kiedy
podwoziłem ją do jej domu, Irena powiedziała że jednak nie jesteśmy stworzeni
dla siebie.
- Jesteś inny,
myślisz inaczej – Irena przyglądała mi się krytycznie. Milczałem.
- Nie chcę być więcej z Tobą – powiedziała.
Z rękami na kierownicy patrzałem przed
siebie. Z pobliskiego przystanku odjeżdżał autobus 157, a drugi stojący za nim
miał numer 144. Uświadomiłem sobie że muszę zmienić kolejność, że najpierw mam powiedzieć
Irenie że to nie tak, że tak nie można, a dopiero potem zrobić to co teraz
robię, to znaczy rozpatrzyć informację mojego mózgu, że 157 to liczba pierwsza,
poprzednią pierwszą jest 151, następną 163, a 144 to kwadrat liczby 12. Irena
otworzyła drzwi samochodu i wysiadła. Kiedy wyszedłem z wozu było już za późno,
za Ireną zamknęły się drzwi kamienicy. Usłyszałem klakson stojącej za moim samochodem
ciężarówki. Podszedłem do otwartego okna kierowcy i powiedziałem:
- Porzuciła mnie. A przecież bym ją przekonał.
Zabrakło mi dziesięciu sekund.
* * *
W następnych tygodniach chodziłem po
alejkach parku, po ulicach, którymi spacerowaliśmy z Ireną. Przeklinałem te
zmarnowane dziesięć a może to było piętnaście sekund, ten mój felerny umysł bez
przerwy analizujący, procesujący rzeczywistość.
Na spotkaniach Task Force, kiedy prezes
mówił o poważnych stratach pieniężnych, o deficycie rachunku bieżącego i o
braku rezultatów, ja przypominałem sobie trzy lutowe dni spędzone z Ireną na
nartach w Les Deux Alpes. Myślałem o niej szusującej na krechę na lodowcu. O
jej uśmiechu przy stoliku w Le Diable au Coeur, o jej ciele, smagłym w ogniu
kominka, o jej ustach i jej przyjmujących biodrach.
Przeczytałem gdzieś, że do tak wielkiego
słowa jak miłość trzeba nieodmiennie dodawać jakieś mniejsze słowa, takie jak:
Nie na zawsze; Tylko przez chwilę; Przez jakiś czas.
Ktokolwiek to napisał miał rację.
Kwiecień. Żadnego kontaktu z Ireną. W banku bez
zmian. Pomimo tego, że Task Force zbiera się regularnie co tydzień, rezultatów
nie ma. No i teraz, piętnaście minut przed otwarciem banku staję w obliczu, jak
to się mówi w amerykańskich serialach, sytuacji. W holu bankowym jest nas
trzech - Janusz, Staszek i ja. Janusz trzyma się tak jakoś z boku a Staszek,
skądinąd potężny chłop, podchodzi do mnie ze słowami:
- Należy ci się,
złodzieju – i próbuje zadać mi cios w szczękę.
W boksie wszystko jest
kwestią treningu, refleksu i pewnej dozy siły. Robię unik i tak jak zrobiłby to
Andrzej Gołota wyprowadzam klasyczny cios w brzuch Staszka. Staszek zgina się w
pół z rękami na słonecznym splocie i jęcząc cofa się pod uśmiechniętą blondynkę
z plakatu. Mój następny cios wyprowadzony
od dołu trafia Staszka w czubek nosa. Staszek przykrywa nos ręką. Krople krwi
kapiące spod jego dłoni rozpryskują się o kamienną podłogę. Podnosi głowę do
góry, widzi wskazującą na niego rękę wciąż uśmiechającej się blondynki. Z
oczyma utkwionymi w wydrukowane tłustymi literami przesłanie plakatu: „U nas
poczujesz się bezpiecznie” Staszek potrząsa przecząco głową jakby mówiąc:
- Nie, nie, to
nieprawda.
Krople krwi wciąż
rozpryskują się na podłodze.
Chuchając na złożoną
w pięść prawą dłoń mówię krwawiącemu Staszkowi:
- Idź stąd.
Spoglądam na
plakatową blondynkę.
- Zostajesz bez
ochrony. Pilnuj kasy, bo tu kradną – mamroczę pod nosem.
Odwracam się w stronę
Janusza. Nie ma go, zniknął, dochodzi mnie odgłos zamykanych drzwi jego gabinetu.
Po chwili słyszę jak Janusz przekręca klucz w zamku.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Komitet Obrony Demokracji w piątek 1 kwietnia (grupa na facebooku) miał 58052 członków.
Uwaga biblioteki i placówki kultury. Między majem a październikiem 2016 jestem zaproszony na kilka spotkań (spotkania autorskie lub tematyka Stanów Zjednoczonych, gratis). Chętnie poszerzę mój kalendarz o zainteresowane placówki (Skype: andrzej.olas lub mejl: andrzej.f.olas@gmail.com).
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze.
Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.
Dokończenie opowiadania za tydzień.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań.
Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Komitet Obrony Demokracji w piątek 1 kwietnia (grupa na facebooku) miał 58052 członków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz