©Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)
Rozdział V. O wyprawie po iksa.
Tego letniego wieczoru wszystko szło po mojej myśli. Mama z panią Ostrowską były w kuchni, pani Ostrowska mówiła, że pan Piotr przyjdzie się pożegnać, bo nie ma co u komunistów szukać i ucieka z powrotem na zachód przez Czechosłowację. Mówiła mamie, że dostała dobre schabowe, a i ma trochę bimbru. Normalnie podsłuchiwałbym dalej, ale tym razem musiałem iść na poszukiwanie.
Wślizgnąć
się do gmachu koszar nie było trudno – szeroka brama frontowa stała otworem.
Było kilka klatek schodowych – wybrałem tę najdalszą od frontu. Zejście do
piwnic było zakratowane, krata była zamknięta na kłódkę, ale byłem chudy i bez
trudu zmieściłem się między pionowymi prętami. Bałem się trochę, tak jak kiedy
na wietrze zaklepywałem napis, ale to było to co powinienem zrobić.
- Obejrzę
dwie piwnice – zdecydowałem – jedna to byłoby tchórzostwo, a trzy to już za
dużo.
W
pierwszej piwinicy nie było nic ciekawego poza połamanymi szkolnymi ławkami. W
drugiej, też zamkniętej kratą, połowę bocznej ściany zajmowały rury
kanalizacyjne. Tym razem krata była bardziej gęsta i przejść między prętami nie
mogłem. Może jest jakiś inny sposób? Rozejrzałem się. Obok kraty, przy ścianie,
były jakieś drzwiczki – była jakby szafka z cieńszymi rurami i kranami tak
jakby do wody czy czegoś. A w bocznej ścianie szafki był otwór prowadzący do
piwnicy. Dorosły by się tam nie prześlizgnął, ale mnie się udało.
Koło rur
kanalizacyjnych leżała płaska drewniana skrzynia. Uniosłem wieko. Wnętrze
podzielone było na cztery przedziały. Trzy były puste, w czwartym leżała metalowa
rura zakończona z jednej strony pękatą, metalową bańką. To chyba był ... panzerfaust – rura podobna była do tej,
jaką widziałem półtora roku wcześniej obok trupa niemieckiego żołnierza i
spalonego rosyjskiego czołgu pod Radomiem. Przeciągnąłem skrzynię pod piwniczne
okienko i rzeczywiście – udało mi się odcyfrować w półmroku przyklejoną po
wewnętrznej stronie wieka kartkę z napisem „Panzerfaust Klein, 4 Stücken”. A
więc to był zapomniany, ostatni z czterech pocisków w skrzyni. Nie był zbyt
ciężki, lżejszy niż kilka kilo ziemniaków, jakie co parę dni nosiłem mamie z
targu.
Kuśtykałem
z panzerfaustem przez wejście do piwnic, przez bramę, aż wydostałem się na Kazimierzowską
i doszedłem do rogu Madalińskiego. Nikt mnie nie zobaczył. Przed willą ubeka znów
stał czarny Citroën, koło samochodu stało dwóch oficerów, napewno UB, jeden z
nich trzymał w rękach paczkę UNRRA. A więc byłem odcięty od Kazimierzowskiej.
Zdecydowałem przejść tyłem willi ubeka do Różanej. Zanim doszedłem do Różanej
usłyszałem od strony koszar krzyki i tupot żołnierskich butów. Z bijącym sercem
przekuśtykałem przez Różaną i schowałem się w tej samej ruinie z tapetą, w
której skręciłem kostkę.
Żołnierze
rozwinęli się w linię wzdłuż Kazimierzowskiej od koszar aż do Szustra i przeszukując
ruiny i podwórka posuwali się w moją stronę – w stronę Puławskiej. Nie mogłem zostać
na parterze ruiny - musiałem wspiąć się na pierwsze piętro. Jeżeli uda mi się
wciągnąć balustradę na górę, to nie będą wiedzieli, że można wejść wyżej.
I właśnie
kiedy mocno spocony już byłem na górze, kiedy ostrożnie oparłem panzerfaust o
ścianę, usłyszałem hałas – ktoś potknął się o leżące dookoła ruiny cegły. Ostrożnie
wychyliłem głowę w dół. W ruinę wszedł
ktoś w mundurze i zatrzymał się próbując zorientować się w ciemności. Dopiero
po chwili rozpoznałem niewysoką sylwetkę pana Ostrowskiego. Wyglądał inaczej -
był w mundurze kolejarza, przepasany raportówką i z kolejarską rogatywką na
głowie.
- Proszę
pana – powiedziałem – musi pan wejść na piętro.
Na dźwięk
mojego głosu pan Piotr spojrzał w górę.
- A to ty
– powiedział.
- Trzeba
po tej balustradzie – wskazałem na balustradę.
Panu Piotrowi
poszło łatwo, za chwilę był na górze.
- Trzeba
jeszcze wciągnąć tę balustradę w górę – powiedziałem.
Rozdział
VI. O panu Ostrowskim i ministrze.
Przez otwór
okienny wpadało do pokoju światło księżyca. Leżeliśmy płasko wzdłuż najdalszej
od schodów ściany, czekając, aż linia żołnierzy minie naszą ruinę. Serce biło
mi mocno. Żołnierze poświęcili ze dwie minuty na obejrzenie parteru, spojrzeli
w górę, ale tak jak sądziłem, żaden nie próbował sforsować balustrady. Kiedy
znów spojrzałem na ulicę minęli już prawym skrzydłem naszą willę i poszli dalej
w stronę Puławskiej.
- A teraz
posłuchaj – powiedział szeptem pan Piotr – Ja muszę przedostać się do stacji
kolejki na Puławskiej. A tobie czas do domu.
Kiwnąłem
głową. Pomyślałem, że będę musiał zostawić tu panzerfaust. Ale gdzie i jak go
ukryć?
- Rozpoznał
mnie jakiś ubek i zaalarmował koszary. Dobrze, że zdążyłem się pożegnać – ciągnął
dalej pan Piotr.
-– Ale jak
pan ominie tych żołnierzy? - zapytałem.
- Wymyślę
coś.
Pomyślałem,
że gdyby pan Piotr miał tu swój czołg, to w minutę byłby na Puławskiej. Pokuśtykałem
do kąta, i podniosłem oparty o ścianę panzerfaust:
- A może ja
pana osłonię? – powiedziałem. Na filmie „O szóstej wieczorem po wojnie” lejtnant
Grisza osłonił cały pluton i wszystkich uratował. Z pierwszego piętra byłoby
bardzo łatwo osłaniać.
- No, no Tomaszku
– powiedział pan Piotr szeptem i sięgnął po pocisk.
Po chwili,
patrząc mi prosto w oczy, pan Piotr powiedział – widzisz jestem tu jak na
wojnie – a na stacji czekają na mnie. Muszę otworzyć sobie drogę. Do tego
potrzebny mi twój panzerfaust. Czy mi go oddasz?
- Znów
będę z pustymi rękami, bez iksa – pomyślałem – nie będę kapitanem, będę dalej
rezerwowym. Przełknąłem i kiwnąłem głową:
- Dobrze.
- Dziękuję
Tomaszku – pan Piotr wyciągnął do mnie rękę - ty masz już wolną drogę do domu.
Biegnij, spiesz się. Spiesz się – powtórzył z naciskiem.
Dziesięć minut
później, nie odpowiadając na niespokojne pytania mamy, stanąłem przy oknie
naszej willi i patrzałem w kierunku ruiny pod opatrznością i dalej w stronę Puławskiej.
Przed willą ubeka wciąż stał Citroën. W oświetlonym garażu kręcił się
układający paczki oficer, drugi stał w drzwiach do willi. Na prawo niewyraźnie widziałem
sylwetki żołnierzy przeszukujących ruiny i posuwających się w kierunku
Puławskiej.
Były dwa
wybuchy – ten pierwszy usłyszałem zanim jeszcze zobaczyłem ognistą kulę lecącą w
stronę Citroëna. Drugi, kiedy to pocisk uderzył w ministerialny samochód, był
znacznie potężniejszy i wstrząsnął całą ulicą. Samochód eksplodował, coś, chyba
to było koło samochodu, uderzyło w stojącą po przeciwnej stronie fasadę. Oświetlona
przez płomienie palącego się samochodu fasada jakby wygięła się u dołu, a potem
zachwiała się i runęła na ulicę. Na koniec z blaszanym hałasem spadł do ogrodu
willi ubeka szybujący dotąd w powietrzu teraz ledwie rozpoznawalny szyld apteki
pod Opatrznością.
Ten układający
paczki oficer wypadł z garażu i krzyczał do przeszukujących żołnierzy:
- Napad na
towarzysza ministra. Biegiem do mnie.
Żołnierze ruszyli
z powrotem w stronę Kazimierzowskiej. Drugi oficer z pistoletem w ręku tkwił w
drzwiach wejściowych willi ubeka.
- A więc
pan Piotr ma wolną drogę – pomyślałem – a ja będę miał co opowiadać chłopakom.
Ogień
przygasał. Ostatnie co zobaczyłem, zanim mama odciągnęła mnie od okna, to
truchtający w stronę koszar, ciasno otoczony przez żołnierzy i trzymany pod
ręce przez dwóch oficerów, gruby cywil w garniturze. To chyba był ten towarzysz
minister.
Rozdział VII. O czym
Tomaszek znowuż rozmawiał z mamą.
Najpierw były
dwie poważne rozmowy z mamą. W pierwszej powiedziałem mamie, że spotkałem pana
Piotra w ruinie. Udało mi się nie wspomnieć o panzerfauście, bo mama odrazu
zaczęła myśleć analitycznie. Nie spytała się, dlaczego byłem w ruinie, tylko
powiedziała, że grozi nam wielkie niebezpieczeństwo – możemy zostać aresztowani
i wsadzeni do więzienia:
- Musisz
to zrozumieć – mówiła – teraz musisz zachowywać się jak dorosły, musisz się mną
opiekować. Teraz po tym wybuchu będą nas wszystkich podejrzewali. I zapytała:
- Co masz
zadane do domu?
Powiedziałem,
że mam się nauczyć wiersza Mickiewicza o lisie i niedźwiedziu. Mama kazała mi
go wyrecytować. I kazała mi mówić, że jak usłyszałem wybuch, to siedziałem w
kuchni i uczyłem się wiersza. A jeszcze powiedziała, że jak ja się uczyłem, to ona
gotowała zupę pomidorową i przesłuchiwała mnie z wiersza.
- Bo mogą
ciebie pytać co ja robiłam, a mnie o to co ty – powiedziała. A teraz powtórz
wiersz jeszcze raz.
Drugą
rozmowę mieliśmy następnego dnia. Tym razem powiedziałem o panzerfauście. Przyrzekłem,
że nigdy więcej takich rzeczy jak
szukanie panzerfausta robić nie będę. A kilkanaście dni później, jak już mama
się uspokoiła, miałem trzecią rozmowę, tym razem z mamą Janusza i moją. Mama
Janusza już wszystko wiedziała od mojej mamy, ale chciała to jeszcze raz
usłyszeć. Opowiedziałem wszystko co się działo tamtego wieczoru. Janusz też
słuchał, a potem obie mamy długo tłumaczyły nam o Mikołajczyku i że musimy się
nimi opiekować i być jak dorośli.
Mówiły nam
o Mikołajczyku, bo akurat tego dnia ogłosili wyniki referendum. Wszędzie
wygrali komuniści, tylko nie w Krakowie, bo tam wygrał Mikołajczyk. Mama powiedziała
że to dziwne, że akurat w tym jednym mieście nie sfałszowali referendum – w
gazetach było czarno na białym, że tam prawie każdy głosował za Mikołajczykiem.
Ale to dobrze - świat będzie wiedział, że komuniści oszukali.
A tydzień
później zniknął ubek. Przyjechał samochód ciężarowy, załadowali meble,
zaplombowali drzwi i ubeka więcej nie było. Porucznik też zniknął ze szkoły.
- Poszłam do
nich na Cyryla i Metodego, żeby mi zwrócili willę – mówiła mama Janusza – to powiedzieli,
że willa jest upaństwowiona.
Pomyślałem,
że w willi nikogo teraz nie ma, a obaj z Januszem wiemy jak się do niej dostać.
A że, z Januszem byłem teraz, po mojej opowieści, za pan brat – miałem
zastępować go na treningach drużyny - to następnego dnia obaj wybraliśmy się do
willi. Właśnie oglądałem w ogrodzie szyld
apteki pod Opatrznością kiedy Janusz wyszedł z garażu z pokreślonym czerwonym
ołówkiem skrawkiem strony papieru podaniowego:
„Samokrytyka w sprawie niedostatecznej
czójności.
Z powodu
braku czójności w mojej bezpieczniackiej pracy doszło do napadu reakcji na
towarzysza ministra Radkiewicza.
Samochód
towarzysza ministra został zniszczony. W samochodzie spaliły się zaplanowane wyniki
referendum w Krakowie. Dlatego nie otrzymał ich Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa
Publicznego w Krakowie. Wskutek tego przez wroga klasowego podane zostały mylne
wyniki referendum.
Proszę o ukaranie
...
Tutaj
strona urywała się.
- Czujność
pisze się przez u zwykłe – powiedziałem – i czy to jego ukarzą?
- Trzeba
pokazać to naszym mamom – powiedział Janusz. Kiedy szliśmy do domu myślałem, czy
dowiem się kogo ukarzą.
Pierwsza
czytała mama Janusza. Przerwała w połowie:
- Muszę
zapalić – powiedziała sięgając po papierosy.
- Czujność
pisze się przez u zwykłe – powiedziałem.
Mama
spojrzała na mnie i powiedziała do mamy Janusza:
- Daj i
mnie.
Kiedy z
ubeckiego skrawka papieru został już tylko popiół w słoiku służącym za
popielniczkę mama powiedziała:
- Tomaszku,
dzięki Tobie prawda o sfałszowanym referendum wyszła na jaw. Ale nigdy nie
przejdziesz do historii, bo do końca życia nie wolno ci nikomu o tym
powiedzieć.
- Nie
przejąłem się wtedy tym zbytnio, bo zastanawiałem się, gdzie będę trzymał
granat, który obiecał mi Janusz.
Rozdział VIII. Po
sześćdziesięciu latach.
Żebym ja stary
tylko wiedział co jeszcze w życiu mogę sobie i innym narobić. Kiedy po
sześćdziesięciu latach przypadek zaprowadził mnie na ulicę Kazimierzowską i zaskoczony
ujrzałem tam szyld apteki pod Opatrznością coś we mnie drgnęło. Szyld był
prawie taki sam, jak ten który zapamiętałem w roku 1946. a wisiał nie tam co
wtedy – był na willi pana Ostrowskiego – czyli willi ubeka. Wiedziałem o losach
willi w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - i kiedyś o tym opowiem
osobno, bo nie miejsce tu na dalsze opowieści - ale nie miałem pojęcia, co
działo się z willą później, a to, że teraz mieści się tam właśnie apteka pod
Opatrznością zaskoczyło mnie. Zaskoczyło mnie do tego stopnia, że przypomniałem
sobie, gdzie schowałem granat. Tak, czytelniku, zgadłeś. Sześćdziesiąt lat temu
schowałem granat za ruchomą cegłą na poddaszu willi ubeka. Dlaczego? Przypomnij
sobie czytelniku co przyrzekałem mamie po historii z towarzyszem ministrem UB.
Nie chciałem się wtedy granatu wyrzec, a więc, skoro przyrzekałem mamie, musiałem
go schować tam, gdzie w razie znalezienia nie padłoby na nas żadne
podejrzenie.
_ Czy to
możliwe, że granat jest wciąż tam – za ruchomą cegłą? – głowiłem się – co
należy zrobić?
W końcu zrobiłem
to co powinienem – powiedziałem o granacie sympatycznej pani – właścicielce
apteki. I zaczęło się. Wiecie kto wlazł na poddasze? A raczej co? Pancerny
robot, z linkiem video i audio, łapami jak sześciopalcy golem i napędem kołowym
i gąsienicowym. Brakowało mu tylko skrzydeł; Operator robota – sierżant (oni
teraz mają inne stopnie, więc coś podobnego) policji w dżinsach - mówił, że i
takiego już zamówił na przyszły rok. A kto towarzyszył policji? – oczywiście
prasa, telewizja i radio. A co się działo na ulicy Kazimierzowskiej? – ano
ewakuacja dwudziestu mieszkańców, zamknięcie poczty i trzech sklepów
spożywczych. Nie polubili mnie ci ludzie – oj nie, pytali:
- Co
jeszcze pan tam schował – niech pan sobie przypomni?
Przyglądali
mi się, patrzyli mi w oczy próbując zgadnąć stan mojego umysłu i powtarzali:
- Czy na
pewno nic – czy pan dobrze pamięta?
Trzymałem
się dzielnie, o ubeckim ministrze nie powiedziałem ani im ani policji ani
słowa. Całą historię opowiedziałem dopiero mojemu synowi Jackowi Długoszowi. W
końcu jest on historykiem. A na końcu powtórzyłem mu to co powiedziała mama, że
nigdy nie przejdę do historii. Jacek pokiwał głową i powiedział, że jeszcze nie
wiadomo, bo to historycy decydują o tym czy ktoś przejdzie do historii.[1]
[1] Notka
historyczna: Refendum przeprowadzone było 30 czerwca 1946 roku. Reżim
komunistyczny ogłosił sfałszowane wyniki referendum 12 lipca 1946 roku. Jedynie
w kilku miastach, w tym w Krakowie nie udało się reżimowi sfałszować wyników
referendum. Niesfałszowane wyniki
dały podstawę do protestów opozycji antykomunistycznej.
Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na "Lubię to".
Następne opowiadanie: "Pani Waleria naprawia świat" za tydzień.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
KONIEC
Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na "Lubię to".
Następne opowiadanie: "Pani Waleria naprawia świat" za tydzień.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań.
W tym tygodniu niezależnie od Festynu Opowiadań publikuję też angielskie tłumaczenie opowiadania "Król Szczurów", część 1, w następnym opublikuję cz. 2.
W tym tygodniu niezależnie od Festynu Opowiadań publikuję też angielskie tłumaczenie opowiadania "Król Szczurów", część 1, w następnym opublikuję cz. 2.
Moje książki ( http://www.atut.ig.pl/?wyniki-wyszukiwania,19&sPhrase=olas ), wydawnictwo ATUT, są do nabycia w większości księgarni w Polsce, w Europie i w USA.
Zapytaj w księgarni, sprawdź na przykład w Empiku, bądź też wygoogluj na internecie autora (Andrzej Olas) lub tytuł:
1. Dom nad jeziorem Ontario (nakład jest bliski wyczerpania, ale gdzie nie gdzie książka jest jeszcze dostępna).
2. Jakże pięknie oni nami rządzili.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Recenzję mojej książki znajdziesz pod:
http://uwagirecenzje.blogspot.com/2015/02/jak-to-sie-ksiazke-pisao.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz