© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)
Przyśnił mi się Platon. Był w białej chlamidzie i
powiedział:
- Brawo chłopcze, podoba mi się to twoje zdanie.
Kiedy tylko się obudziłem zerknąłem jeszcze raz na mój
referat na konferencję młodych filozofów „Dziedzictwo Platona”. Pierwsze zdanie
referatu było dokładnie takie jak je dwa dni temu napisałem:
„Przeżycie intelektualne uznaję za
najważniejszy, najbardziej urzeczywistniający wymiar egzystencji homo sapiens”.
- Też mi się podoba – powiedziałem sobie – a zachęty
nigdy nie jest za dużo.
Zachęty potrzebowałem tak jak drwal lasu, bo w reżimie Generalnego
Przywódcy o areszt było łatwo, a jeszcze łatwiej było trafić do jednego z
Obozów Umacniających Społeczną Kulturę. Oficjalnie w procesie umacniania można
było stosować chłostę, nieoficjalnie wiadomo było że wielu z osadzonych nie udało
się żyć zbyt długo. Zdarzało się to także filozofom.
- Potrzeba mi prokuratorów nie filozofów. Tych ostatnich możecie
zamykać. Niech sobie myślą siedząc” – miał powiedzieć kiedyś Generalny
Przywódca szefowi Nadgwardii.
Popołudniu mój dobry nastrój zamienił się w gniew. Gniew skierowany
przeciwko Generalnemu Przywódcy, przeciwko hałasom odbywającego się na ulicy pod
moimi oknami, trzydniowego Święta Pogłębiania Władzy Generalnego Przywódcy i wreszcie
przeciwko temu rudemu nadgwardziście Generalnego Przywódcy, który kilka minut
temu, po wtargnięciu do mojego pokoju skonfiskował moje pozwolenie na telefon
komórkowy i swoim pancernym butem zmiażdżył wszystkie strony mojego,
wydrukowanego na kredowym papierze referatu. Z rękami pełnymi porwanych stron,
z zamkniętymi oczami, wyobrażając sobie nadgwardzistę zamienionego w chrząszcza
gnojnika, życzyłem schodzącemu po schodach nadgwardziście wszystkiego
najgorszego.
Chwilę potem z dołu doszedł mnie najpierw odgłos upadku a
potem głos dozorczyni: „Panie nadgwardzisto, niech pan się nie rusza, zaraz
wezwę pogotowie” i „oj, pana czapka zupełnie pognieciona, drut wystaje, już się
nie wyprostuje”, a ja już wiedziałem, że odczucie satysfakcji z powodu upadku
nadgwardzisty będzie trwało minutę, może dwie i gniew znów powróci. Musiałem
się opanować.
- Szukaj przyczyn – uczono mnie – filozof szuka jak
najgłębiej, wie, że uczucia gniewu, krzywdy, czy też euforii, entuzjazmu może
opanować. Jeśli to zrobi, to dotrze do przyczyny.
Oczywistą przyczyną mojego gniewu był fakt, że filozofia,
moja ukochana filozofia była bezradna wobec tyranii Generalnego Przywódcy a
miesiąc temu specprokurator internował mojego kolejnego przyjaciela. Z goryczą
rzuciłem to co pozostało z mojego referatu na podłogę i dla pocieszenia poszedłem
napić się wina z Irminą - moją piękną i mądrą dziewczyną. Byłem młody, a kiedy jest
się młodym to pocieszenia szuka się w miłości.
- Szkoda, że nie masz mocy Luke Skywalkera. A mnie
pozwolenie na komórkę zabrali już trzy miesiące temu – powiedziała gładząc moją
dłoń Irmina, kiedy opowiedziałem jej o wizycie nadgwardzisty. Rozejrzałem się
dookoła:
- Widziałem na mieście Twoją ulotkę – powiedziałem ściszonym
głosem – tę przedstawiającą Generalnego Naczelnika jako drapieżnego kocura.
Uważaj na siebie.
Irmina pracowała w Centralnej Drukarni. Poza rozkazami
Generalnego Przywódcy, co jakiś czas drukowała też rzeczy, za które można było
posiedzieć. Powiedziała kiedyś, że mimo grożącego niebezpieczeństwa są zawsze
rozchwytywane.
Gdy późnym wieczorem wróciłem do domu na ulicy wciąż trwały
uroczystości pierwszego dnia Święta Pogłębiania Władzy Generalnego Przywódcy a
szczątki mojego referatu wciąż leżały na podłodze. Podniosłem je i podszedłem
do okna. Z ulicy przy triumfalnym wrzasku trąbki brzmiał refren bojowej pieśni
Nadgwardii Generalnego Przywódcy:
Równać
krok, przyjaciele!
Nadgwardziści na czele,
Najwierniejsi narodu synowie.
Obok trębacza zobaczyłem siedzącego w wózku inwalidzkim
rudego nadgwardzistę. Z rozwartą w śpiewie gębą wystukiwał rytm zagipsowaną do
uda nogą.
- Nie kusi go jakiekolwiek przeżycie intelektualne, ach
nie – skonstatowałem.
Pomyślałem, że jeżeli Luke Skywalker potrafi używać mocy to dlaczego nie miałby
tego potrafić specjalizujący się w Platonie a zdrowo podpity filozof. Powiedziałem:
- Przez moc Platona rozkazuję: Grajcie „Wlazł kotek na
płotek”.
Z trzymanych w ręku stron mojego referatu buchnął
niebieski blask a z ulicy usłyszałem znajome od dzieciństwa dźwięki kołysanki. Otwarta
gęba nadgwardzisty zastygła w wyrazie zdumienia.
- Ja też tego nie oczekiwałem. Jakaż, ach jakaż może tu być
przyczyna? - powiedziałem sobie i poszedłem do łazienki wsadzić głowę pod kran
z zimną wodą.
Kiedy wróciłem, z ulicy doszła mnie woń gazu łzawiącego,
orkiestra dalej grała „Wlazł kotek…” a tłum wykrzykiwał teksty obelżywe dla Generalnego
Przywódcy. Z przewróconego wózka inwalidzkiego bielała wzniesiona do pionu,
jakby wskazując drogę w kosmos, zagipsowana noga nadgwardzisty.
* * *
Na stole leżało zawiadomienie cenzury o skasowaniu
Konferencji Młodych Filozofów, a za oknem trwały uroczystości drugiego dnia
dnia Święta Pogłębiania Władzy. Niósł się chóralny śpiew nadgwardzistów:
Generalny Przywódca na przedzie
Nasze czołgi na księżyc zawiedzie.
- Jesteś pewien – zapytała Irmina próbując przekrzyczeć
wrzask nadgwardzistów – nie przyśniło ci się? Trochę wypiłeś.
- Widziałem i słyszałem. Widziałem ten niebieski blask.
Promieniował ze zdania o przeżyciu intelektualnym. Słyszałem orkiestrę grającą „Wlazł
kotek…”, a noga nadgwardzisty wskazywała pionowo w górę, tam gdzie ma sięgać
kosmiczny program Generalnego Przywódcy.
Irmina nie była przekonana.
- A ta pierwsza strona? Na pewno znikła?... Może byś ją na
nowo wydrukował?
- Posłuchaj – powiedziałem - wczorajsze wydarzenie było wydarzeniem
nadnaturalnym. Z takim wydarzeniem nie kojarzy mi się ani komputer, ani
drukarka. Ale… Jeśli ci na tym zależy wydrukuję to pierwsze zdanie.
* * *
- Grajcie „Wlazł kotek na płotek” – powiedziała Irmina z
wydrukiem w ręku.
Tak jak wczoraj buchnął niebieski blask i znów usłyszałem
dźwięki kołysanki. Brakło tylko bielejącej nogi nadgwardzisty. Ten, jak podała
wcześniej telewizja, przebywał w szpitalu, a za poświęcenie w służbie został
udekorowany odznaką nazywającą się „Wyróżniająco zasłużony dla Generalnego
Przywódcy”.
Tłum pulsował, rozgrzewał się, było coraz głośniej. Pomyślałem,
że należałoby zanotować co celniejsze epitety kierowane w stronę Generalnego
Przywódcy.
Dotychczas nieruchome, dwie armatki wodne pełzły w stronę
zgromadzenia.
- Zrób coś – podała mi wydruk Irmina.
- Rozkazać można w myśli. Tak było z upadkiem
nadgwardzisty – powiedziałem.
Armatki były coraz bliżej tłumu.
- Armatki wracać do bazy - pomyślałem.
Tym razem eksplozja niebieskiego światła wydała mi się
bardziej intensywna. Zaraz potem litery wydrukowanego zdania pojaśniały, a po
chwili strona z wydrukiem znikła – pod moimi palcami robiła się coraz mniejsza,
coraz mniejsza, i już jej po prostu nie było.
- Dwa rozkazy i moc znika – powiedziałem patrząc na
odjeżdżające armatki.
- Dlaczego tylko dwa? – zapytała Irmina.
- Bo szkoła platońska uważa, że liczba dwa symbolizuje
umiarkowanie, równowagę, powściągliwość. A mocą należy dysponować właśnie z
umiarkowaniem.
* * *
Irmina wygooglowała „bunt przeciw tyranowi”.
- Kiepsko – powiedziała po chwili – pełno tu ostrzeżeń. Piszą,
że rzadko kiedy zwycięski przywódca żyje dłużej niż kilka następnych lat, a
jego śmierć jest najczęściej bardzo gwałtowna i nieoczekiwana. W ogóle bywa dużo
trupów.
- Tego byśmy nie chcieli. Potrzeba nam powściągliwości, a
gdyby jeszcze obalenie tyrana było przeżyciem intelektualnym to byłoby fajnie.
- Na razie do obalenia daleko. Jedynym przejawem buntu
jest śpiewanie „Wlazł kotek…”.
- Generalny Przywódca już tej kołysanki zabronił –
powiedziałem. Irmina zamyśliła się. Po chwili powiedziała:
- Mam pomysł.
* * *
Ostatniego, trzeciego dnia Święta do tłumu stu tysięcy
mieszkańców zgromadzonych na stołecznym stadionie przemawiał Generalny
Przywódca. Trybunę z Generalnym Przywódcą pokazywały zgromadzonym rozstawione
na koronie stadionu telebimy.W ostatnim rzędzie trybuny z której przemawiał Przywódca, tuż za Głównym Specprokuratorem
zauważyłem siedzącego w wózku inwalidzkim rudego nadgwardzistę. Lewa klapa jego
galowego munduru zakryta była olbrzymim, błyszczącym czymś, co musiało być
przyznaną mu odznaką.
Generalny Przywódca
zapowiedział utworzenie armii kosmicznych czołgów pokoju:
- Jako jedna wielka rodzina pokoju musimy objąć w
posiadanie wszystkie planety naszego układu słonecznego. A potem galaktykę.
Z dachu stadionu, przy dźwięku triumfalnych fanfar, sfrunęły
na widzów tysiące papierowych modeli czołgów kosmicznych. Na kadłubie każdego czołgu
wydrukowany był portret Generalnego Przywódcy z podpisem „Pokój”.
Modele wyprodukowała Centralna Drukarnia. Podczas
produkcji Irmina dokonała dwóch niewielkich zmian. Po pierwsze napis „Pokój”
przesunęła troszeczkę do góry. A po drugie w wygospodarowanym miejscu poleciła
komputerowi wydrukować niewidocznym atramentem moje czarodziejskie zdanie.
- Zagwarantowaliśmy im jeśli nie intelektualne przeżycie,
to przynajmniej niespodziankę – zauważyłem, patrząc na łapiących papierowe czołgi
ludzi.
- Wszystko zależy od tego co pomyślą o Generalnym
Przywódcy – Irmina oglądała trzymany w ręku model rakiety tak jakby próbując
odczytać niewidoczne zdanie.
Czekaliśmy.
Na jednym ze środkowych telebimów ukazał się obraz
stojącej przy kuchennym kontuarze uśmiechniętej pani. Trzymając w ręku pokrywkę zajrzała do stojącego na palniku garnka i powiedziała coś w obcym języku, nie był to angielski, może szwedzki albo duński. W dole obrazu ukazał się biały pasek z tekstem:
- Teraz przerzucam to z garnka na durszlak i płuczę.
Irmina spojrzała na mnie bezradnie.
- Czekajmy, jeszcze jest czas – powiedziałem.
Pani na ekranie odłożyła pokrywkę i zaczęła odwiązywać fartuszek. Za pośrednictwem białego paska powiedziała:
- Mam taki głupi zwyczaj. Lubię gotować nago.
Irmina ze łzami w oczach darła na strzępy trzymany w ręku model czołgu.
- Czekajmy – powtórzyłem.
- Teraz przerzucam to z garnka na durszlak i płuczę.
Irmina spojrzała na mnie bezradnie.
- Czekajmy, jeszcze jest czas – powiedziałem.
Pani na ekranie odłożyła pokrywkę i zaczęła odwiązywać fartuszek. Za pośrednictwem białego paska powiedziała:
- Mam taki głupi zwyczaj. Lubię gotować nago.
Irmina ze łzami w oczach darła na strzępy trzymany w ręku model czołgu.
- Czekajmy – powtórzyłem.
- Coś się jednak dzieje – powiedziała po chwili Irmina, bo
z telebimów buchnęły znajome nuty kołysanki „Wlazł kotek na płotek…”.
Spojrzałem na trybunę.
Generalny Przywódca zmieniał się. Znikał naćkany
szamerunkami mundur, ciało przywódcy puchło.
- Patrz. Oni zmienili go w kota. Ale nie w takiego jak w
kołysance. Stanie się tym ohydnym kocurem z mojej ulotki – powiedziała Irmina.
Nie odpowiedziałem. Patrzałem na telebim, na obraz rudego
nadgwardzisty. Rudzielec zerwał z klapy odznakę i trzymając ją w ręku krzyczał:
- Ja tego nie chcę. Ja już nie będę. Precz z Generalnym
Przywódcą.
Generalny Przywódca stał się olbrzymim kocurem. Z
rozdziawionego pyska sterczały mu żółtawe kły.
Trybuna powoli uniosła się w górę, zawisła w powietrzu. Odrzucona
przez rudego nadgwardzistę odznaka błysnęła w słońcu i spadła na trawę
stadionu. Po chwili trybuna zniknęła gdzieś w przestrzeni.
- Gdzie też oni wszyscy trafią? – zapytała Irmina.
-
Przypuszczam, że do któregoś kręgu piekieł - odpowiedziałem.
Na chwilę przeniosłem wzrok poza stadion i wydało mi się,
że z dalekiego obłoku kiwa do mnie głową brodaty Platon.
- Wolność, wolność – skandował stadion.
- Chodźmy napić się wina – powiedziałem. – Za przeszłych
filozofów i za przyszłość.
KONIEC
Numerem 101 Festynu Opowiadań rozpoczynamy jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze.
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze.
Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań.
Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .