CZĘŚĆ PIĄTA
PO WOJNIE, ODBUDOWA I KOMUNIZM
ROZDZIAŁ XVII
Towarzysze sekretarze odchodzą
© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)
Linki do poprzednich odcinków:
Ile pan ma lat, panie Barnabo. W piątek, 13 stycznia 1984 roku czterdziestoośmioletni Barnaba znajdował
się na warszawskim lotnisku Okęcie, skąd miał odlecieć do Montrealu. Wizyta
Barnaby w Warszawie trwała 10 dni. Były to dni pracowite. Przede wszystkim
Barnaba odbywał regularny cykl wizyt u rodziny i przyjaciół. Ponadto każdego dnia
Barnaba spędzał godziny od drugiej do piątej przy stoliku w kawiarni Nowy
Świat, funkcjonując według określenia szwagierki Ninki jako „listonosz z
Ameryki”. Spotykał się tam z nieznanymi mu dotąd ludźmi, doręczał listy i
relacjonował, co nowego u Zbyszka w Montgomery, Alabama, Jolki w Las Vegas,
Nevada, Janusza w Anchorage, Alaska, i u innych emigrantów w różnych takich
miejscach.
– Proszę pana, Jola nie powinna więcej spotykać się z tym człowiekiem –
przekonywała Barnabę zaczerwieniona z emocji matka Jolki. – Czy nie mógłby pan
zobaczyć się z Jolą i jej to osobiście przekazać?
– To może być trudne, proszę pani – bronił się Barnaba. – Ameryka jest
duża, musiałbym przebyć odległość jak stąd do Uralu.
Matka Jolki wyszła ze spotkania obrażona na geografię.
Rola Barnaby jako „tego, co może załatwić pracę w Ameryce”, była
niezamierzona i trudniejsza.
– Najlepiej byłoby, żeby pan znalazł mi coś w Hollywood. Zbyszek tyle lat
siedzi w Stanach i wciąż nie umie takich rzeczy załatwiać. Tu trzeba kogoś z
biglem, tak jak pan – przekonywał Barnabę pan Adaś, z wyglądu czarna owca
rodziny.
– A jak u pana z angielskim, panie Adasiu?
– Język? Proszę pana, język to dla mnie jak splunąć. Ja jestem zdolny.
– A ile zna pan języków?
– No, na razie nie pracowałem nad tym. Jak tylko będę w Hollywood,
natychmiast zacznę. Mój dziadek nauczył się niemieckiego w Hamburgu.
– Sądzi więc pan, że języków najlepiej uczyć się w miastach, które
zaczynają się na literę H – zauważył Barnaba – to ciekawe spostrzeżenie. Ale
teraz poważnie, panie Adasiu. Co pan by tam robił? Szczerze mówiąc, to jest
trudne. Samotność, początkowa nędza, inne społeczeństwo – nie wszyscy to
wytrzymują. Są samobójstwa, załamania.
– Panie Barnabo. Oni mnie jeszcze w Ameryce nie widzieli. Sądzę, że
najpierw bym się zaczepił jako tłumacz, a potem zobaczymy. Proszę pani – tu pan
Adaś zwrócił się do kelnerki – jeszcze po koniaczku.
Wieczorem, u szwagrów, Ninka rozważała możliwe analogie.
– Pomysły pana Adasia przypominają mi rok czterdziesty piąty, kiedy to
analfabetę zrobili burmistrzem Garwolina. Oczywiście nie przyszło mu do głowy
uczyć się czytać. Największy kłopot miał biedak z tajnymi pismami, bo zwykłą
korespondencję czytała mu głośno sekretarka. Rozwiązał problem szybko. Tajne
pisma sekretarka też czytała głośno, ale z zasłoniętymi uszami.
Barnaba zawsze cenił sobie komentarze Ninki. Nie zastanowił się jednak nad
inną poczynioną przez nią uwagą, że używanie przez osobę prywatną kawiarni do
regularnych codziennych spotkań jest praktyką w Polsce Ludowej niecodzienną.
Przecież sprawy układały się dobrze. Po zeszłorocznej wizycie Papieża Jana
Pawła II w Polsce zelżało i musiało zelżeć dalej.
Sam Barnaba miał dobry kontrakt – dwuletnie wykłady o zastosowaniu
komputerów w konstrukcji maszyn. Dziekan wydziału był przyjacielski,
uniwersytet wprawdzie nie w pierwszej dziesiątce, ale przyzwoity uniwersytet
amerykański z dobrą podstawą finansową. Komputerów na świecie przybywało, więc
zastosowanie ich w konstrukcji maszyn miało sens.
Bieżącym problemem był bagaż Barnaby. Kobiety polskie jakoś nie mogą
pogodzić się z myślą, że ktoś może podróżować, nie wioząc co najmniej pełnego
dozwolonego bagażu. Stąd na lotniskach całego świata, aby rozpoznać rodaków
(przynajmniej tych żonatych), wystarczy ulokować punkt obserwacyjny przy odbiorze
bagażu.
Jako skutek tej narodowej wady Polek, jadąc do Polski, Barnaba wiózł dwie
ponadwymiarowe walizy oraz olbrzymią ręczną torbę wyładowaną Bóg wie, czym.
Okazało się, że gdy będzie wracał, będzie tak samo, bo tym razem nadzór nad
pakowaniem objęła Ninka. Dostarczyło to Barnabie uciechy intelektualnej, bo
większość pakowanych rzeczy zaopatrywanych było przez Ninkę w komentarze.
Uciecha Barnaby doszła do szczytu w połowie drugiej walizy. Seria skojarzeń
Ninki wiodła od hasła „komputer” zamieszczonego w dziecinnej książeczce do jej
znajomego profesora Politechniki, który twierdził, że Polacy są najlepszymi
lekarzami i inżynierami na świecie.
– Co twój znajomy wie o jakości stomatologów w szwedzkim mieście Uppsala?
– O ile wiem, jego teza opiera się raczej na głębokim przekonaniu niż na
nudnych danych statystycznych – odpowiedziała Ninka.
Jako samoobronę przed nudą podczas swoich podróży Barnaba wykształcił sobie
umiejętność myślenia na tematy oderwane. Teraz zakonotował więc sobie w pamięci
nowy temat do takich rozmyślań. Ten zysk intelektualny był jednak marną
rekompensatą faktu, że na Okęciu znalazł się znów z za dużym i za ciężkim
bagażem. Tu perfidny los zgotował mu nowy cios. Barnaba nie mógł przewidzieć,
że pani Jadzia, była niania jego córeczki, żegnając go na lotnisku, doręczy mu
pożegnalny podarunek dla byłej podopiecznej – pełnowymiarową lalę z
zamykającymi się oczyma i płaczącą.
Zabranie lali było niemożliwe. Barnaba uznał, że powinny przemówić fakty.
Pokazał pani Jadzi swoje bagaże, opisując torciki warszawskie, alkohole, kaszę
gryczaną, chleb, ptasie mleczko i inne ważne artykuły, które był obowiązany
przewieźć do Stanów. W końcu zapytał:
– Co mam zrobić, pani Jadziu?
Mężczyzna nigdy nie zrozumie kobiet. Barnaba nie przewidział, że pani Jadzia
zareaguje płaczem, i załamał się, kiedy perfidnie manipulowana lala dołączyła
do pani Jadzi. Płacz obu był nie do zniesienia.
Zagadka o kozie, wilku i kapuście była pierwszą rzeczą, jaka przyszła
Barnabie do głowy, gdy stanął przed problemem zwiększonego bagażu. Nie
znalazłszy jednak w zagadce dobrego odniesienia do jego sytuacji, poniechał jej
i wprowadził sześcioelementową listę – dwie walizki, torba, lala, paszport,
bilet. Z tych rzeczy mógł zatrzymać przy sobie tylko trzy, wśród nich paszport
i bilet. Do kabiny mógł więc zabrać albo lalę, albo dotychczasową podręczną
torbę. Potrzebował więc odpowiedzi na dwa pytania: Czy pozwolą mu oddać trzy
rzeczy na bagaż? oraz Co ma oddać?
W tym momencie kolejka doprowadziła Barnabę do kontuaru, gdzie stewardesa
rzekła niecierpliwie:
– Pana bilet proszę. – Skracając listę Barnaby do pięciu elementów, szybko
uporała się z papierami i zapytała:
– Co pan oddaje?
Zarówno poprzednie, jak i obecne postępowanie Barnaby pozwala podejrzewać,
że był oportunistą – człowiekiem biernym, popychanym do akcji przez toczące się
wokół niego wydarzenia. Nie był liderem, kimś, kto organizuje rzeczywistość
koło siebie. Lider zacząłby od wydania lali rozkazu:
– W tył zwrot, za mną marsz! – I byłoby dla niego zupełnie naturalne, że
stewardesa też wykonałaby komendę, dołączając do pochodu. Speszony oportunista
Barnaba mógł tylko wyjąkać:
– Chciałbym oddać lalkę.
– W porządku. A walizki? – Stewardesa wyciągnęła rękę po lalę.
– Nie, nie. Ja chcę oddać tam. – Tu Barnaba pokazał na grupę odprowadzających
i zdrętwiał. Pani Jadzia patrzyła jak rozwścieczony szakal. Stewardesa poszła
za jego wzrokiem, następnie spojrzała na bagaże Barnaby – i o dziwo –
zrozumiała sytuację. Uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Proponuję, aby oddał pan walizki i tę dużą torbę, a lalę weźmie pan do
kabiny.
– Dziękuję pani bardzo – powiedział Barnaba. Serce wypełniło mu uczucie
gorącej miłości do wszystkich Polek, włączając panią Jadzię.
Kiedy Barnaba przekraczał barierkę kontroli paszportowej, zwróciła jego
uwagę niecodzienna gestykulacja Ninki. Ona jednak bardzo emocjonalnie przeżywa
mój odlot – zauważył – ciekawe, dlaczego?
Kontrola paszportowa trwała długo. Porucznik WOP-u coś tam sprawdzał,
zaglądał pod swój kontuar, dzwonił, sapał, oglądał bilet. Jakiś niemrawy facet
– myślał Barnaba. W końcu jednak porucznik przybił należne pieczęcie i Barnaba
mógł przejść do kontroli celnej. Po długiej odprawie paszportowej Barnaba był
jednym z ostatnich pasażerów. Nie zdziwiło go więc, że aż dwóch celników
szperało w jego bagażu. Jeden z celników był rudy. Barnaba zauważył z
rozbawieniem – to na szczęście, przyda się, bo dziś jest piątek, trzynastego.
Był jak zawsze spokojny, nie miał nic, co można było nazwać przemytem, może
lekką nadwyżkę alkoholu, spowodowaną likierem na wiśniach, który Ninka
upolowała w przeddzień jego wyjazdu.
Celnik właśnie przeglądał listy. Po posiedzeniach w kawiarni było ich dużo.
– Panowie, nic nie znajdziecie, nie ma co szukać – powiedział Barnaba.
Drugi z celników, ten rudy, otworzył barierkę i powiedział:
– Pan pozwoli tutaj.
– Ależ oczywiście. – Barnaba przeszedł przez barierkę, celnik kiwnął na
niego i zaczęli iść w stronę bocznej ściany hali. Przy ścianie stał wopista.
Celnik otworzył jakieś drzwi i znaleźli się w małym pokoiku. Był intymny, ściany
miał zielone, duży wieszak i stół.
– Pan podjął próbę wywozu druków, które nie mają debitu na terenie Polskiej
Rzeczypospolitej Ludowej. Pańska próba została udaremniona – powiedział celnik
z dumą. Ciągnął dalej: – Na podstawie artykułów prawa celnego powinien pan być
poddany rewizji osobistej. Proszę się rozbierać.
– Panowie, co jest grane? Ja ani nie wwiozłem, ani nie wywiozłem żadnego
debitu. Powiedzcie to po polsku.
– Pan wiózł nielegalne wydawnictwo ukryte w jednym z listów. – Tu celnik
rzucił na stół kartkę powielanego papieru formatu maszynowego, złożoną we
czworo. Rozłożył kartkę. Z kartki blado promieniowały niebieskie litery
„SOLIDARNOŚĆ MAZOWSZE”. Poniżej był tytuł: „Urban, czyli Uszy Słonia
Trąbalskiego”.
Zdumienie Barnaby nie miało granic. Nie to, że zawahałby się wieźć coś
takiego – przeciwnie, z jego upodobaniem do słowa drukowanego wiózłby. Rzecz w
tym, że Barnaba nie wiedział, że wiezie Biuletyn Mazowsza[1].
– Panowie, ja to muszę przemyśleć.
– Tu nie ma co myśleć, niech się pan rozbiera.
Barnaba zdjął marynarkę, krawat, koszulę, zaczął rozpinać pasek. I wtedy
zrozumiał. Robił za dysydenta. Za późno, panowie, za późno. Trzy lata temu – o,
to byście mieli połów, ale nie dzisiaj. Ściągając majtki, parsknął śmiechem.
Rudy celnik spojrzał zdumiony, a drugi zaszedł go z tyłu.
– Proszę rozchylić pośladki. Szerzej proszę.
Rewizja była skończona. Wyszli do hali, była pusta, na środku stał
rozgrzebany bagaż Barnaby. Trzech tragarzy stało obok.
– Panowie, czy ten pan leci? Co z bagażem – ładować czy nie? – zapytał
tragarz.
– Proszę zaczekać, za chwilę się dowiemy – powiedział celnik, prowadząc
Barnabę do swojego biurka. Z dolnej szuflady wyciąnął jakiś formularz i zaczął
go pracowicie wypełniać, zaglądając do paszportu Barnaby. Za Barnabą stał wopista.
– Pan leci na paszporcie służbowym – powiedział celnik.
– Tak – grzecznie odpowiedział Barnaba.
Zadzwonił telefon.
– Tak, tak – powiedział celnik do słuchawki – wiezie około pięćdziesięciu
listów. Tak, zgodnie z prawem. Rozumiem. – Położył słuchawkę i spojrzał na
Barnabę. I w tym momencie wszystko w końcu dotarło do Barnaby. Przecież oni
mogą go zatrzymać nawet za takie głupstwo. Rodzina tam, praca tam, a Barnaba
tutaj. Głupio.
Celnik podał mu formularz, który tak pracowicie wypełniał.
– Zgodnie z tym dokumentem nielegalny druk, który usiłował pan wywieźć,
zostaje skonfiskowany. Proszę podpisać na dole, że przyjął pan to do
wiadomości.
Barnaba podpisał.
– Ile pan ma lat, panie Barnaba? – zapytał celnik.
– Czterdzieści osiem.
– I w tym wieku pan nawet nie wie, że na organizowanie zebrań w kawiarniach
trzeba mieć zezwolenie, a jak się nie ma, to można za to posiedzieć. Życzę panu
dobrej podróży. – Celnik podał Barnabie paszport. Barnaba obejrzał się do tyłu.
Wopista zniknął, a na ten widok tragarz kiwnął na Barnabę i powiedział:
– Niech pan się pakuje, bo panu samolot odleci.
Rzeczywiście nikogo już w hali nie było. Tragarz wsadził walizki na wózek i
powiedział:
– Niech pan idzie do autobusu.
KONIEC ODCINKA 39
Jeśli opowiadanie podoba Ci się i chcesz mi o tym powiedzieć - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu. Sprawisz mi tym przyjemność.
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też użyć tych maleńkich kwadracików na dole bloga do udostępnienia na Facebooku, Twitterze czy G+.
Za tydzień ciąg dalszy książki "Jakże pięknie oni nami rządzili".
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań (w okienko szukaj na Facebooku wpisz Festyn Opowiadań). Polecam to, bo w grupie zamieszczone są wyłącznie linki do opowiadań Festynu - jest to więc łatwy do przeglądania interaktywny spis rzeczy.
Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Ile pan ma lat, panie Barnabo. W piątek, 13 stycznia 1984 roku czterdziestoośmioletni Barnaba znajdował się na warszawskim lotnisku Okęcie, skąd miał odlecieć do Montrealu. Wizyta Barnaby w Warszawie trwała 10 dni. Były to dni pracowite. Przede wszystkim Barnaba odbywał regularny cykl wizyt u rodziny i przyjaciół. Ponadto każdego dnia Barnaba spędzał godziny od drugiej do piątej przy stoliku w kawiarni Nowy Świat, funkcjonując według określenia szwagierki Ninki jako „listonosz z Ameryki”. Spotykał się tam z nieznanymi mu dotąd ludźmi, doręczał listy i relacjonował, co nowego u Zbyszka w Montgomery, Alabama, Jolki w Las Vegas, Nevada, Janusza w Anchorage, Alaska, i u innych emigrantów w różnych takich miejscach.
– Proszę pana, Jola nie powinna więcej spotykać się z tym człowiekiem –
przekonywała Barnabę zaczerwieniona z emocji matka Jolki. – Czy nie mógłby pan
zobaczyć się z Jolą i jej to osobiście przekazać?
– To może być trudne, proszę pani – bronił się Barnaba. – Ameryka jest
duża, musiałbym przebyć odległość jak stąd do Uralu.
Matka Jolki wyszła ze spotkania obrażona na geografię.
Rola Barnaby jako „tego, co może załatwić pracę w Ameryce”, była
niezamierzona i trudniejsza.
– Najlepiej byłoby, żeby pan znalazł mi coś w Hollywood. Zbyszek tyle lat
siedzi w Stanach i wciąż nie umie takich rzeczy załatwiać. Tu trzeba kogoś z
biglem, tak jak pan – przekonywał Barnabę pan Adaś, z wyglądu czarna owca
rodziny.
– A jak u pana z angielskim, panie Adasiu?
– Język? Proszę pana, język to dla mnie jak splunąć. Ja jestem zdolny.
– A ile zna pan języków?
– No, na razie nie pracowałem nad tym. Jak tylko będę w Hollywood,
natychmiast zacznę. Mój dziadek nauczył się niemieckiego w Hamburgu.
– Sądzi więc pan, że języków najlepiej uczyć się w miastach, które
zaczynają się na literę H – zauważył Barnaba – to ciekawe spostrzeżenie. Ale
teraz poważnie, panie Adasiu. Co pan by tam robił? Szczerze mówiąc, to jest
trudne. Samotność, początkowa nędza, inne społeczeństwo – nie wszyscy to
wytrzymują. Są samobójstwa, załamania.
– Panie Barnabo. Oni mnie jeszcze w Ameryce nie widzieli. Sądzę, że
najpierw bym się zaczepił jako tłumacz, a potem zobaczymy. Proszę pani – tu pan
Adaś zwrócił się do kelnerki – jeszcze po koniaczku.
Wieczorem, u szwagrów, Ninka rozważała możliwe analogie.
– Pomysły pana Adasia przypominają mi rok czterdziesty piąty, kiedy to
analfabetę zrobili burmistrzem Garwolina. Oczywiście nie przyszło mu do głowy
uczyć się czytać. Największy kłopot miał biedak z tajnymi pismami, bo zwykłą
korespondencję czytała mu głośno sekretarka. Rozwiązał problem szybko. Tajne
pisma sekretarka też czytała głośno, ale z zasłoniętymi uszami.
Barnaba zawsze cenił sobie komentarze Ninki. Nie zastanowił się jednak nad
inną poczynioną przez nią uwagą, że używanie przez osobę prywatną kawiarni do
regularnych codziennych spotkań jest praktyką w Polsce Ludowej niecodzienną.
Przecież sprawy układały się dobrze. Po zeszłorocznej wizycie Papieża Jana
Pawła II w Polsce zelżało i musiało zelżeć dalej.
Sam Barnaba miał dobry kontrakt – dwuletnie wykłady o zastosowaniu
komputerów w konstrukcji maszyn. Dziekan wydziału był przyjacielski,
uniwersytet wprawdzie nie w pierwszej dziesiątce, ale przyzwoity uniwersytet
amerykański z dobrą podstawą finansową. Komputerów na świecie przybywało, więc
zastosowanie ich w konstrukcji maszyn miało sens.
Bieżącym problemem był bagaż Barnaby. Kobiety polskie jakoś nie mogą
pogodzić się z myślą, że ktoś może podróżować, nie wioząc co najmniej pełnego
dozwolonego bagażu. Stąd na lotniskach całego świata, aby rozpoznać rodaków
(przynajmniej tych żonatych), wystarczy ulokować punkt obserwacyjny przy odbiorze
bagażu.
Jako skutek tej narodowej wady Polek, jadąc do Polski, Barnaba wiózł dwie ponadwymiarowe walizy oraz olbrzymią ręczną torbę wyładowaną Bóg wie, czym. Okazało się, że gdy będzie wracał, będzie tak samo, bo tym razem nadzór nad pakowaniem objęła Ninka. Dostarczyło to Barnabie uciechy intelektualnej, bo większość pakowanych rzeczy zaopatrywanych było przez Ninkę w komentarze. Uciecha Barnaby doszła do szczytu w połowie drugiej walizy. Seria skojarzeń Ninki wiodła od hasła „komputer” zamieszczonego w dziecinnej książeczce do jej znajomego profesora Politechniki, który twierdził, że Polacy są najlepszymi lekarzami i inżynierami na świecie.
– Co twój znajomy wie o jakości stomatologów w szwedzkim mieście Uppsala?
– O ile wiem, jego teza opiera się raczej na głębokim przekonaniu niż na
nudnych danych statystycznych – odpowiedziała Ninka.
Jako samoobronę przed nudą podczas swoich podróży Barnaba wykształcił sobie umiejętność myślenia na tematy oderwane. Teraz zakonotował więc sobie w pamięci nowy temat do takich rozmyślań. Ten zysk intelektualny był jednak marną rekompensatą faktu, że na Okęciu znalazł się znów z za dużym i za ciężkim bagażem. Tu perfidny los zgotował mu nowy cios. Barnaba nie mógł przewidzieć, że pani Jadzia, była niania jego córeczki, żegnając go na lotnisku, doręczy mu pożegnalny podarunek dla byłej podopiecznej – pełnowymiarową lalę z zamykającymi się oczyma i płaczącą.
Zabranie lali było niemożliwe. Barnaba uznał, że powinny przemówić fakty. Pokazał pani Jadzi swoje bagaże, opisując torciki warszawskie, alkohole, kaszę gryczaną, chleb, ptasie mleczko i inne ważne artykuły, które był obowiązany przewieźć do Stanów. W końcu zapytał:
– Co mam zrobić, pani Jadziu?
Mężczyzna nigdy nie zrozumie kobiet. Barnaba nie przewidział, że pani Jadzia
zareaguje płaczem, i załamał się, kiedy perfidnie manipulowana lala dołączyła
do pani Jadzi. Płacz obu był nie do zniesienia.
Zagadka o kozie, wilku i kapuście była pierwszą rzeczą, jaka przyszła
Barnabie do głowy, gdy stanął przed problemem zwiększonego bagażu. Nie
znalazłszy jednak w zagadce dobrego odniesienia do jego sytuacji, poniechał jej
i wprowadził sześcioelementową listę – dwie walizki, torba, lala, paszport,
bilet. Z tych rzeczy mógł zatrzymać przy sobie tylko trzy, wśród nich paszport
i bilet. Do kabiny mógł więc zabrać albo lalę, albo dotychczasową podręczną
torbę. Potrzebował więc odpowiedzi na dwa pytania: Czy pozwolą mu oddać trzy
rzeczy na bagaż? oraz Co ma oddać?
W tym momencie kolejka doprowadziła Barnabę do kontuaru, gdzie stewardesa
rzekła niecierpliwie:
– Pana bilet proszę. – Skracając listę Barnaby do pięciu elementów, szybko
uporała się z papierami i zapytała:
– Co pan oddaje?
Zarówno poprzednie, jak i obecne postępowanie Barnaby pozwala podejrzewać,
że był oportunistą – człowiekiem biernym, popychanym do akcji przez toczące się
wokół niego wydarzenia. Nie był liderem, kimś, kto organizuje rzeczywistość
koło siebie. Lider zacząłby od wydania lali rozkazu:
– W tył zwrot, za mną marsz! – I byłoby dla niego zupełnie naturalne, że
stewardesa też wykonałaby komendę, dołączając do pochodu. Speszony oportunista
Barnaba mógł tylko wyjąkać:
– Chciałbym oddać lalkę.
– W porządku. A walizki? – Stewardesa wyciągnęła rękę po lalę.
– Nie, nie. Ja chcę oddać tam. – Tu Barnaba pokazał na grupę odprowadzających
i zdrętwiał. Pani Jadzia patrzyła jak rozwścieczony szakal. Stewardesa poszła
za jego wzrokiem, następnie spojrzała na bagaże Barnaby – i o dziwo –
zrozumiała sytuację. Uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Proponuję, aby oddał pan walizki i tę dużą torbę, a lalę weźmie pan do
kabiny.
– Dziękuję pani bardzo – powiedział Barnaba. Serce wypełniło mu uczucie
gorącej miłości do wszystkich Polek, włączając panią Jadzię.
Kiedy Barnaba przekraczał barierkę kontroli paszportowej, zwróciła jego
uwagę niecodzienna gestykulacja Ninki. Ona jednak bardzo emocjonalnie przeżywa
mój odlot – zauważył – ciekawe, dlaczego?
Kontrola paszportowa trwała długo. Porucznik WOP-u coś tam sprawdzał,
zaglądał pod swój kontuar, dzwonił, sapał, oglądał bilet. Jakiś niemrawy facet
– myślał Barnaba. W końcu jednak porucznik przybił należne pieczęcie i Barnaba
mógł przejść do kontroli celnej. Po długiej odprawie paszportowej Barnaba był
jednym z ostatnich pasażerów. Nie zdziwiło go więc, że aż dwóch celników
szperało w jego bagażu. Jeden z celników był rudy. Barnaba zauważył z
rozbawieniem – to na szczęście, przyda się, bo dziś jest piątek, trzynastego.
Był jak zawsze spokojny, nie miał nic, co można było nazwać przemytem, może
lekką nadwyżkę alkoholu, spowodowaną likierem na wiśniach, który Ninka
upolowała w przeddzień jego wyjazdu.
Celnik właśnie przeglądał listy. Po posiedzeniach w kawiarni było ich dużo.
– Panowie, nic nie znajdziecie, nie ma co szukać – powiedział Barnaba.
Drugi z celników, ten rudy, otworzył barierkę i powiedział:
– Pan pozwoli tutaj.
– Ależ oczywiście. – Barnaba przeszedł przez barierkę, celnik kiwnął na
niego i zaczęli iść w stronę bocznej ściany hali. Przy ścianie stał wopista.
Celnik otworzył jakieś drzwi i znaleźli się w małym pokoiku. Był intymny, ściany
miał zielone, duży wieszak i stół.
– Pan podjął próbę wywozu druków, które nie mają debitu na terenie Polskiej
Rzeczypospolitej Ludowej. Pańska próba została udaremniona – powiedział celnik
z dumą. Ciągnął dalej: – Na podstawie artykułów prawa celnego powinien pan być
poddany rewizji osobistej. Proszę się rozbierać.
– Panowie, co jest grane? Ja ani nie wwiozłem, ani nie wywiozłem żadnego
debitu. Powiedzcie to po polsku.
– Pan wiózł nielegalne wydawnictwo ukryte w jednym z listów. – Tu celnik
rzucił na stół kartkę powielanego papieru formatu maszynowego, złożoną we
czworo. Rozłożył kartkę. Z kartki blado promieniowały niebieskie litery
„SOLIDARNOŚĆ MAZOWSZE”. Poniżej był tytuł: „Urban, czyli Uszy Słonia
Trąbalskiego”.
Zdumienie Barnaby nie miało granic. Nie to, że zawahałby się wieźć coś
takiego – przeciwnie, z jego upodobaniem do słowa drukowanego wiózłby. Rzecz w
tym, że Barnaba nie wiedział, że wiezie Biuletyn Mazowsza[1].
– Panowie, ja to muszę przemyśleć.
– Tu nie ma co myśleć, niech się pan rozbiera.
Barnaba zdjął marynarkę, krawat, koszulę, zaczął rozpinać pasek. I wtedy
zrozumiał. Robił za dysydenta. Za późno, panowie, za późno. Trzy lata temu – o,
to byście mieli połów, ale nie dzisiaj. Ściągając majtki, parsknął śmiechem.
Rudy celnik spojrzał zdumiony, a drugi zaszedł go z tyłu.
– Proszę rozchylić pośladki. Szerzej proszę.
Rewizja była skończona. Wyszli do hali, była pusta, na środku stał
rozgrzebany bagaż Barnaby. Trzech tragarzy stało obok.
– Panowie, czy ten pan leci? Co z bagażem – ładować czy nie? – zapytał
tragarz.
– Proszę zaczekać, za chwilę się dowiemy – powiedział celnik, prowadząc
Barnabę do swojego biurka. Z dolnej szuflady wyciąnął jakiś formularz i zaczął
go pracowicie wypełniać, zaglądając do paszportu Barnaby. Za Barnabą stał wopista.
– Pan leci na paszporcie służbowym – powiedział celnik.
– Tak – grzecznie odpowiedział Barnaba.
Zadzwonił telefon.
– Tak, tak – powiedział celnik do słuchawki – wiezie około pięćdziesięciu
listów. Tak, zgodnie z prawem. Rozumiem. – Położył słuchawkę i spojrzał na
Barnabę. I w tym momencie wszystko w końcu dotarło do Barnaby. Przecież oni
mogą go zatrzymać nawet za takie głupstwo. Rodzina tam, praca tam, a Barnaba
tutaj. Głupio.
Celnik podał mu formularz, który tak pracowicie wypełniał.
– Zgodnie z tym dokumentem nielegalny druk, który usiłował pan wywieźć,
zostaje skonfiskowany. Proszę podpisać na dole, że przyjął pan to do
wiadomości.
Barnaba podpisał.
– Ile pan ma lat, panie Barnaba? – zapytał celnik.
– Czterdzieści osiem.
– I w tym wieku pan nawet nie wie, że na organizowanie zebrań w kawiarniach
trzeba mieć zezwolenie, a jak się nie ma, to można za to posiedzieć. Życzę panu
dobrej podróży. – Celnik podał Barnabie paszport. Barnaba obejrzał się do tyłu.
Wopista zniknął, a na ten widok tragarz kiwnął na Barnabę i powiedział:
– Niech pan się pakuje, bo panu samolot odleci.
Rzeczywiście nikogo już w hali nie było. Tragarz wsadził walizki na wózek i
powiedział:
– Niech pan idzie do autobusu.
KONIEC ODCINKA 39
Jeśli opowiadanie podoba Ci się i chcesz mi o tym powiedzieć - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu. Sprawisz mi tym przyjemność.
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też użyć tych maleńkich kwadracików na dole bloga do udostępnienia na Facebooku, Twitterze czy G+.
Za tydzień ciąg dalszy książki "Jakże pięknie oni nami rządzili".
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań (w okienko szukaj na Facebooku wpisz Festyn Opowiadań). Polecam to, bo w grupie zamieszczone są wyłącznie linki do opowiadań Festynu - jest to więc łatwy do przeglądania interaktywny spis rzeczy.
Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz