piątek, 30 listopada 2018

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 167.

Przeczytaj o moich Andrzejkach


© copyright Andrzej Olas (andrzej.olas@gmail.com)


Ze względu na minione wczoraj Andrzejki prezentuję Państwu krótką anegdotkę andrzejkową.   

- Wstawaj – ktoś szarpał mnie za ramię. – Już czas. Lecimy.

- Już rano? Jeszcze ciemno.

- Tak, rano. Dziś Andrzejki, twoje imieniny

Przetarłem oczy. Nade mną stał krzepki, o szerokich barach mężczyzna. Wysokie czoło przykrywała czarna czupryna. Mężczyzna wpatrywał się we mnie przenikliwymi niebieskimi oczyma[1]. Niebieski kombinezon z dużą fantazyjną litera S na przedzie przykrywała leżąca mu na ramionach czerwona peleryna.

- Superman? - Wyjąkałem.
. Zawsze marzyłeś o spotkaniu z Supermanem. No to masz imieninowy prezent.
- Marzyłem, ale to było dawno. Ze czterdzieści lat temu. A może więcej – wybąkałem ziewając.
- Do Supermana jest kolejka. Dłuższa niż w waszej służbie zdrowia.
Superman podał mi czerwoną pelerynę. Musiała być nowa, prosto ze szwalni, bo wzdłuż jednej z szerokich fałd peleryny wisiała jeszcze sklepowa metka. Przeczytałem: „Model JUNIOR EXCLUSIVE. Made in China”.
-  Czas lecieć. Zakładaj.

- Junior? W moim wieku? – Powiedziałem.

- Zamówiona czterdzieści lat temu. Pamiętasz Mao Tse Tunga? – Powiedział Superman.

- Mam włożyć na piżamę?

Czarna czupryna Supermana przez chwilę zajarzyła się słabym niebieskim światłem, z mojej komórki dobiegły mnie pierwsze cztery takty melodii "Płonie ognisko w lesie". Spojrzałem na siebie. Byłem w krótkich zielonych spodenkach, zielonej bluzie z naszytymi na lewym rękawie sprawnościami i czerwoną chustą na szyi.
- Czerwona chusta? – Powiedziałem.
- Takie było wtedy harcerstwo. Kto to wtedy rządził? Ktoś na G.
- Na G, bo gówniane to były rządy. I jednego i drugiego – powiedziałem.
* * *
Lecimy. Bierz rozbieg – powiedział Superman. Skrzypiąc otworzyły się drzwi balkonu, do pokoju wpadło zimne listopadowe powietrze.
Rozbieg nie był udany, kostka prawej nogi zawadziła o balkonową barierkę. Zabolało.
- Gdzie lecimy? – zapytałem.
- Jak to gdzie? Do pana Andrzeja Kmicica, ksywa Babinicz. Właśnie broni przed Szwedami króla Jana Kazimierza.
- Mówisz o ksywie, tak jakby Kmicic był kibolem – powiedziałem urażony.
- A nie był?
Nie odpowiedziałem, bo wpadłem w korkociąg.
- Tracę siłę nośną. Takiej sprawności w zastępie nie miałem  – zawołałem.
Superman chwycił mnie w pół. Wylądowaliśmy na kamienistej, wąskiej dróżce z obu stron obramowanej skalistym zboczem.
- Tam jest Orla Perć – wskazałem.  - Kiedyś tam się wspiąłem.
Siegnąłem do wiszącego u mego boku rapiera.
- Szwedzka stal – powiedziałem i stanąłem obok blokującego dróżkę przed Szwedami pana Andrzeja Kmicica. Właśnie w chwili kiedy sztych mojego rapiera miał sięgnąć piersi ogromnego rudowłosego Szweda poczułem na skroni lufę garłacza. Ocalił mnie pan Andrzej strzaskując buzdyganem ramię napastnika. Niestety w chwilę potem pan Andrzej padł przebity koncerzem. Z leżącego nieopodal niewielkiego wzgórza doszedł nas okrzyk króla Jana Kazimierza:
- Przebóg. Ratujcie mojego Babinicza.
- Nie bardzo ci się to udało. – Powiedział Superman – Jak tak, to polecimy do Newady.
- Winnetou – powiedziałem. – Old Shatterhand. Skarb w srebrnym jeziorze.
* * *
Przywiązanego do pala Old Shatterhanda otaczała horda wyjących Komanczów. Stojący u mojego boku Winnetou podał mi słynny czternastostrzałowy sztucer:
- Podłe skunksy. Nie udało im się go zrabować  - powiedział.
Obok udekorowanego głową bizona wigwamu siedział pogrążony w transie szaman. Odwlokłem kurek sztucera. Na ten odgłos szaman podniósł głowę, spojrzał na mnie i powiedział:
- Howgh. To harcerz. Czy z hufca w Zalesiu Górnym? 
- Nie. Z Mokotowa. Pshaw – odpowiedziałem i wycelowałem w bawole pęta, którymi związany był Old Shatterhand. Echo pierwszego strzału rozniosło się po kanionie.
- Stop. Przestań strzelać. Trafiłeś mnie w pietę. – zawołał Old Shatterhand. Czołgający się jak wąż Winnetou był już  u pala męczarni i przecinał więzy Old Shatterhanda.
- Chodźmy stąd – powiedziałem.
- Stój. Zaczekaj - wołał szaman. – Widzę, że w Galerii Mokotów jest fajna przedsprzedaż.
* * *
- To ja już lecę – powiedział Superman. – Muszę dla pewnej Andrei z Kłobucka odwiedzić Anię z Zielonego Wzgórza. A tu masz prezent ode mnie.
Spojrzałem na elegancki kartonik. Był to całoroczny karnet wstępu do klubu Sport Club w programie Super Senior.
- Napewno ci się przyda, musisz potrenować – dodał. – A ja jestem tam na prowizji.





[1] Zauważcie, że jak przystoi w moim wieku, używam staropolskiej liczby podwójnej.


KONIEC


niedziela, 25 listopada 2018

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 166.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili, odc. 3"



JAKŻE PIĘKNIE ONI 

NAMI 

RZĄDZILI

(CZYLI JAK CAROWIE, CESARZE, PREZYDENCI, PREMIERZY, KANCLERZE, FÜHRERZY, SEKRETARZE I GENERAŁOWIE OBCHODZILI SIĘ Z MOJĄ RODZINĄ I ZE MNĄ)

© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


Pradziadkowie Olasowie, czyli Jan Olas i Tekla z Kłęczków. Jest rok 1982. Właśnie rozpoczynam drugi rok gościnnych wykładów w amerykańskim University of Vermont. Dostaję list z Warszawy z wiadomością, że przez wiedeński konsulat PRL-u poszukuje mnie prawnik z Wiednia. Sprawy rodzinne – w Wiedniu będą w końcu wypłacali rodzinie Olasów należny jej spadek.
Kiedy dwa lata wcześniej, w sierpniu roku 1980, jeszcze jako adiunkt w Polskiej Akademii Nauk dowiedziałem się od rodziny o potencjalnym spadku, był to czas późnego Gierka, czas, kiedy dolar miał w Polsce moc magiczną. Wiadomość o spadku, nawet niedużym, ale w austriackich szylingach – w walucie równie dobrej jak dolar – poruszyła wyobraźnię piszącego habilitację badacza w dziedzinie nauk technicznych. To poruszenie wyobraźni było mi szczególnie potrzebne, bo właśnie w tym czasie odkryłem, że kilkadziesiąt lat temu jeden z najważniejszych twórców dziedziny, w której się specjalizowałem, Rosjanin, Aleksander L.[1], popełnił samobójstwo w wieku lat sześćdziesięciu jeden. Wyglądało więc na to, że wspomniana dziedzina nauk technicznych jest pechowa. Czynnikiem, który mógł sprzyjać samobójczym myślom profesora L., była szalejąca w tym czasie w jego kraju rewolucja październikowa. Mimo różnicy wieku i talentu dostrzegałem tu pewną analogię z sytuacją moją i mojej rodziny, bo właśnie trwały strajki na Wybrzeżu i nie wiadomo było, co z tego wszystkiego wyniknie. Otrzymawszy wiadomość o spadku, pomyślałem, że nawet niewielka ilość austriackich banknotów mogłaby powstrzymać profesora L. od fatalnego kroku.

No więc, skoro był spadek, to należało zidentyfikować wszystkich spadkobierców. Okazało się, że moimi pradziadami byli mieszkańcy Nawojowej Góry, Jan Olas i Tekla Olas z domu Kłęczek. Pradziadowie mieli dziesięcioro dzieci. Wspomniany spadek był po najstarszym dziecku – Ludwiku Olasie, moim stryjecznym dziadku. Ponieważ gałąź Ludwika wygasła, do spadku mieli prawo potomkowie pozostałego dziewięciorga rodzeństwa. Zostało więc sporządzone i przekazane wiedeńskiemu adwokatowi drzewo genealogiczne rodziny Olasów. Mam na biurku oryginał tego dokumentu – prostokąty wypełnione nazwiskami i łączące je linie na arkuszu A4. Wspomniane drzewo dało mi znakomitą podstawę do rozmyślań o tym, co było.



O spadku wspominać będę później, porozmawiajmy najpierw o Galicji w połowie wieku dziewiętnastego, a potem o tym, co byłem w stanie dowiedzieć się o tej dziesiątce potomków Jana i Tekli. Dlaczego akurat w połowie wieku dziewiętnastego? Dlatego, że pierworodny Jana – Szymon Olas – urodził się w roku 1864, a więc można założyć, że jego ojciec, Jan Olas, miał w roku 1844, o którym chcę mówić, już kilka lat.
Oto, co działo się wtedy w Galicji (tytułowy obraz powyżej to dzieło Mieczysława Wątorskiego pt. "Bitwa pod Gdowem"):

W latach 1844, 1845 nawiedziły Galicję nieurodzaje i powodzie. Dziesiątki tysięcy ludzi po utracie domostw i dobytku wędrowały po kraju w poszukiwaniu chleba. Ani ziemiaństwo, ani austriacka biurokracja nie potrafiły temu zaradzić [czy też im na tym nie zależało – A.O.[2]]. Już wiosną 1845 r. w okolicach Bochni wybuchły rozruchy chłopskie skierowane przeciwko dworom. Gdy w lutym 1846 r. rozpoczęło się powstanie narodowe, rozpuszczono wieść, że „panowie zbroją się w oddziały przeciwko” cesarzowi i chłopom [sprytnie się to cesarzowi austriackiemu Ferdynandowi I wymyśliło – czemu nie pokazać palcem kogoś innego i powiedzieć: to nie ja, to on]. Starostwu w Tarnowie udało się nakłonić włościan do akcji skierowanej przeciw powstańcom. Urzędnicy rozdawali pieniądze tym, którzy dostawiali powiązanych i pobitych powstańców. Wieś doszła do wniosku, że władze nie będą jej przeszkadzać w wyrównywaniu krzywd doznanych od dziedziców. Pod pretekstem poszukiwania powstańców i broni rozpoczęły się napady na dwory, w czasie których grupy uzbrojonych chłopów wiązały lub zabijały na miejscu mieszkańców, niszczyły ruchomości, zwłaszcza akta kancelarii dworskich, dzieliły pomiędzy siebie zawartość spichrzy i inwentarz. W ciągu trzech dni „rabacji” – jak mówili chłopi – w sześciu cyrkułach Galicji zniszczono około 470 dworów (w cyrkule tarnowskim 90%), a życie straciło około 1000 osób. [...] Utrzymujące się po rabacji zamieszki stłumiło wojsko austriackie, nie żałując chłosty[3].

A oto relacja o napadzie na dwór w Prusieku w cyrkule sanockim:
Było to po 10-tej godzinie z rana, kiedy Klucznica moja wpada do pokoju i mówi mi, abym zobaczył jaka to hurma chłopów idzie od Niebieszczan, coś na saniach wieząc, konno jadąc. Zajęty przygotowaniem do drogi nie mogłem tego widzieć ani być świadkiem. Taż sama wpada powtórnie i mówi, abym ze sali oknem zobaczył. Poszedłem na salę i widziałem jak do 100 chłopa uzbrojonego w kosy, cepy, pałki, szable i dubeltówki przechodziło koło bramy, za któremi postępowały sanie naładowane różnemi osobami: Smalowski, posesor z Morochowa, ksiądz Łazoryk z Poraża, Krajewski, Będkowski z Niebieszczan. A wtem wpada służąca i mówi abym uciekał, bo Niebieszczańcy po mnie idą. Nie będąc od gromady swojej brany, sądziłem, że obcy brać mnie nie może. Wychodzę więc ze sali do sionki i na ganek, a zeszedłszy po schodach na dół, zobaczyłem idącego do mnie z Niebieszczan chłopa dobrze mi znanego, bom od niego woły kupował i pytam co mi ma do powiedzenia, ale ten zaraz uderzył mnie obuchem w głowę. Krew trysnęła strumieniem. Wtem złapawszy go pod szyję, przyciągnąłem do siebie, gdy krzyk: „zabij” rozległ się. Cepy, pałki, siekiery leciały jak las na moją głowę i osobę. Drugą ręką porywam nawiniętego się Sobka Capa, ciągnę do siebie tak silnie że zbliżyłem dwie głowy do mojej. Dlatego pałki, cepy, siekiery lecąc razem na wszystkie trzy głowy, oszczędziły mnie od okaleczeń. Gdy jednak uderzony zostałem cepem w rękę lewą i pozbawiony zostałem władzy, puściłem Capa Sobka, ale prawą ciągle trzymałem tego, co mnie pierwszy uderzył. Konwulsyjnie zbity, zranioną głowę mając, padłem na ziemię, tak szczęśliwie, żem porwał za sobą trzymanego chłopa, któren będąc ranny padł na moją głowę i piersi i zasłonił od ciosu, który by mi zadał śmierć. Później zawleczono mnie na sanie wraz z tym chłopem, co nie mało był pobity. Tam mi wyłamano palce u drugiej ręki i nożem czy szkłem przerżnięto. Dopiero go wtedy puściłem. Następnie związano mnie do sań tak, że ledwie piersi mi nie pękły. Dopiero młócili na saniach jedni, a drudzy wybijali okna, drzwi, szafy, komody i szabrowali[4].
A więc słowo szaber istniało już w dziewiętnastym wieku!

Jan Olas na pewno o rabacji słyszał; czy jego rodzina, jego ojciec brał w niej udział? Nie znam w tej chwili żadnego faktu określającego pozycję społeczną rodziny Jana. Herbowymi szlachcicami na pewno nie byli, a jeśli idzie o herb małżonki Jana, to herbem pasującym do jej panieńskiego nazwiska Kleczek – Kłęczek (zakładam, że kłęczek to małe kłącze – podziemny pęd wieloletnich roślin zielnych) byłby herb Łodyga albo Bylina. Należy więc przypuścić, że rodzina Jana była „włościańska” i mogła mieć z dworem swoje porachunki. Natomiast nawet przyjmując, że rodzina Jana z rabacją sympatyzowała, wątpić należy, czy wzięła w niej udział – Nawojowa Góra położona jest kilkanaście kilometrów od Krakowa, a do Tarnowa – jądra rabacji – jest z Nawojowej Góry 115 kilometrów.
Piszę to po wizycie na plebanii w Rudawie. Dowiedziałem się tam, że po pierwsze Kłęczkówna mogła być panną z dzieckiem, po drugie Jan określony jest jako parobek – villanus (ma 20 lat). A po trzecie matka Tekli jest z rodziny Mandeckich. Wygląda na to, że rodziny Olasów i Mandeckich były ze sobą blisko przez dziesięciolecia (zob. ilustracja 1).
Tak czy inaczej były to czasy ciężkie, gorzkie, pełne uśmierzania polskości, pełne zbrodni, nieufności, podejrzeń i spisków. W takich to czasach młody Jan Olas oglądał świat z szeregów pospólstwa. I głowę daję, że jeśli nie jemu, to jego rodzicom lub dziadkom chłosta bądź obłożenie kijami w imieniu króla, cesarza czy namiestnika się przytrafiła.

Nie mogę się oprzeć zacytowaniu słów Winstona Churchilla z czasów trochę późniejszych o klasach niższych, klasach, dla których nic nie można zrobić:
Niektórzy wyżsi oficerowie wyrażali opinię o zaletach religii chrześcijańskiej dla kobiet („Pomaga w przyzwoitym zachowaniu”), a także dla podlejszych stanów („Nic i nikt nie może zapewnić im dobrobytu tu na ziemi, ale gdy religia da im nadzieję szczęścia pozagrobowego, poczują się lepiej”)[5].
Prawie jak u Marksa, prawda?
O moim dziadku Szymonie będę pisał poniżej, najpierw zajmę się moimi dziadecznymi stryjami. Zacznę od najmłodszego, Ludwika Olasa, jedynego, z którym spotkałem się osobiście.

Ludwik Olas był meblarzem artystycznym – wyspecjalizował się w inkrustacji i intarsji w drzewie. W młodości, po wyzwoleniu się na czeladnika, poszedł z austriackiej Galicji poprzez Europę Środkową na wandry albo, jak to się wtedy mówiło, na wędrówkę czeladniczą. Dotarł aż do Wenecji. A kiedy wracał, zatrzymał się w stolicy wówczas Austro-Węgier – w Wiedniu, i już tam pozostał. Nie wiem, co robił w czasie obu wojen światowych – przypuszczam, że w pierwszej wojnie służył w armii austriackiej, a podczas drugiej na szczęście był już za stary. Ludwik pamiętał o swoim pochodzeniu, aktywnie działał w wiedeńskim Związku Polaków w Austrii „Strzecha”[6]. W okresie międzywojennym, jak mówiła moja Mama, często przyjeżdżał do Polski, w ogóle dużo jeździł. Czyli zachowywał się jak typowy członek naszej rodziny, bo chęć podróżowania po świecie jest, jak się dalej przekonamy, nieodłączną cechą wszystkich Olasów.
No ale za komuny za granicę się nie jeździło i, ujmując to nieelegancko, niewielu stamtąd przyjeżdżało, bo się bało – dotyczyło to także Ludwika. Za komuny świat się zamknął. Na długo.

Dlatego kiedy w latach sześćdziesiątych szykował mi się mój pierwszy wyjazd za granicę, było to dużym wydarzeniem. A że pierwszy raz – i to nie na przykład do Niemieckiej Republiki Demokratycznej, a od razu do Włoch – moi przyjaciele spojrzeli na mnie z podziwem. Obiecałem im, że dzień przed wyjazdem pokażę im paszport. Moja dziewczyna wspomniała o moherowym, włoskim sweterku, a ja oglądając mapę Europy, przypomniałem sobie o dobiegającym siedemdziesiątki stryjecznym dziadku w Wiedniu.
Paszportu przyjaciołom nie mogłem pokazać, bo mój sławetny pierwszy wyjazd odbywał się w kolektywie, w ramach grupowej wycieczki studenckiej i z tak zwanym paszportem grupowym. A paszportem dysponował politycznie poprawny pilot wycieczki – doktorant Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy Komitecie Centralnym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Pisząc o wycieczce, mam okazję odnieść się do uwagi o zmienności świata. W skali epok geologicznych, ale tylko w tak ogromnej skali, zmienności dowodzi zjawisko odwracania się biegunów magnetycznych ziemi. Mój dowód zmienności świata dotyczy zjawisk społecznych. Otóż wycieczka obejmowała przeprowadzony w Stowarzyszeniu Studentów Polskich na ulicy Ordynackiej w Warszawie instruktaż przedwycieczkowy, podczas którego czarno na białym dowiedziono nam (to znaczy uczestnikom przyszłej wycieczki) wyższości ustroju socjalistycznego nad kapitalistycznym. Otóż gdyby Stowarzyszenie z Ordynackiej prowadziło taki instruktaż obecnie, to dowodziłoby ono relacji dokładnie odwrotnej. Pomimo że bieguny są, gdzie były. Zastanawiające.

Ale wróćmy do mojej podróży i mojego stryjecznego dziadka w Wiedniu. Są lata sześćdziesiąte. Ludwik Olas nie ma pojęcia, że dziś odwiedzi go krewny z Warszawy. A krewny wraz z innymi studentami siedzi w turlającym się ze spokojem konia dorożkarskiego ekspresie Chopin, który ma dotrzeć z takim czy innym opóźnieniem na wiedeńską stację Ostbahnhof. W miarę zbliżania się do stacji granicznej Zebrzydowice wśród pasażerów rośnie napięcie. „Pięć dolarów, pięć dolarów” – biją w tempie stu uderzeń na minutę serca młodych akademików (tyle pozwalało wywieźć prawo towarzysza Gomułki). Jeśli celnik zapyta, dobrze jest, patrząc mu prosto w oczy, pokazać niedrżącą ręką te pięć dolarów. Nie można przy tym myśleć o wykombinowanym jakoś przez rodzinę, a ukrytym w celu zbrodniczego przemytu w skarpetce, banknocie dwudziestodolarowym, a może nawet pięćdziesięciodolarowym.
Cztery godziny oczekiwania w Wiedniu na pociąg do Wenecji wykorzystałem na odnalezienie dziadka. I od razu go polubiłem. Wesolutki, przyszedł ze mną na dworzec, poczęstował studencką brać kieliszkami wina. Pasowała do dziadka piosenka Wesołe jest życie staruszka. Na odjezdnym dziadek wsunął mi do kieszeni dwieście szylingów – równowartość około dziesięciu dolarów. W ten sposób powiększył moje zasoby finansowe trzykrotnie, bo wyruszyłem do Włoch tylko z tymi wspomnianymi pięcioma dolarami, bez dodatkowych funduszy w skarpetce czy w bucie. Moherowy sweterek dla mojej dziewczyny kupiłem w Wenecji zaraz za Ponte Rialto, druga ulica na lewo. Wybrałem ten w kolorze pomarańczowym. Było jej w tym kolorze dobrze i była dla mnie miła. I odtąd ile razy jestem w Wenecji, zaraz staje mi przed oczyma moja młodzieńcza miłość.

Po tej wizycie widziałem się z dziadkiem trzykrotnie; czy to w Wiedniu, czy to w Warszawie – był zawsze wesołym, cieszącym się życiem emerytem. Opowiadał mi o przedwojennych wizytach u ojca. Od niego dowiedziałem się, że wesołe usposobienie było rodzinną cechą Olasów. Olasowie – jak mi powiedział – rodzą się z uśmiechem na ustach. I potwierdził, że chęć podróżowania też była błogosławioną cechą Olasów.
Dziadek Ludwik zmarł w wieku siedemdziesięciu sześciu lat. Żałuję, że nigdy nie znalazłem okazji, ażeby wypytać go o lata spędzone w hitlerowskiej Austrii. Może wydawało mi się, że to temat tabu? Dopiero teraz dyskutuje się o Ślązakach, Mazurach, Polakach w Niemczech, że już nie wspomnę o Białorusi czy Kazachstanie.
I jeszcze coś – Olasowie robili różne rzeczy; dziadek Ludwik nie był gorszy. Oto patent dziadka – ten jest polski, był też i amerykański z numerem 1906881- do tej pory listowany w ich biurze patentowym - oto link






[1]Aleksandr  Lyapunov, Wikipedia,  http://en.wikipedia.org/wiki/Aleksandr_Lyapunov (data dostępu: 15.11.2013).
[2] We fragmentach cytowanych wszystkie informacje zawarte w nawiasach kwadratowych pochodzą od autora niniejszej książki.
          [3] Andrzej Jezierski, Cecylia Leszczyńska, Historia gospodarcza Polski, Wydawnictwo Key Text, http://books.google.com/books?id=_75stIZO7WAC&printsec=frontcover&source=gbs_ge_summary_r&cad=0#v=onepage&q&f=false (data dostępu: 12.01.2012).
[5] Some of the senior officers also dwelt upon the value of the Christian religion to women (“It helps to keep them straight”); and also generally to the lower orders (“Nothing can give them a good time here, but it makes them more contented to think they will get one hereafter”) – Winston S. Churchill, My Early Life, Londyn 1930.
[6] Związek Polaków w Austrii „Strzecha”, http://www.strzecha.at/index.php (data dostępu: 1.02.2011).



KONIEC ODCINKA TRZECIEGO


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *

A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .







niedziela, 18 listopada 2018

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 165.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili, odc. 2"



JAKŻE PIĘKNIE ONI NAMI RZĄDZILI

(CZYLI JAK CAROWIE, CESARZE, PREZYDENCI, PREMIERZY, KANCLERZE, FÜHRERZY, SEKRETARZE I GENERAŁOWIE OBCHODZILI SIĘ Z MOJĄ RODZINĄ I ZE MNĄ)

© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


C.d. rozdziału I. Głównie o dziadkach Olasach ale i trochę więcej.


Dlaczego piszę te wspomnienia. Najpierw pisało się wypracowania domowe i klasówki. Zaraz po podstawówce nabrałem zwyczaju zapisywania list, moich własnych, osobistych list. Nie mówię tu o czymś takim jak książka adresowa, ale o listach, o spisach zawierających emocje. Miałem więc listę najbliższych przyjaciół, we wczesnej młodości miałem listę sportową (pierwsze trzy miejsca – Wisła Kraków, kolarz Wyścigu Pokoju Teofil Sałyga i krótkodystansowiec Emil Kiszka – łatwo sprawdzić w internecie, że moja młodość miała miejsce wieki, wieki temu). Później spisałem listę dwudziestu najważniejszych dla mnie książek i w rok później napisałem pracę maturalną. Już jako dorosły stworzyłem listę dziesięciu wizualnych olśnień (numer jeden to portret włoskiej księżniczki w Muzeum Czartoryskich). O dziwo, nigdy nie zbudowałem listy ulubionych potraw, przysmaków; może dlatego, że zawsze to co pierwsze ale i jedyne przychodzi mi do głowy to tatar, czyli befsztyk po tatarsku, z tym że te dodatki - to jajeczko na topie i to cebulowo-kiszeniowo-ogórkowe obłożenie nie są wcale konieczne.


Po studiach przyszło mi pisać artykuły naukowe. Pisałem je to po polsku, to po angielsku, ślęczałem nad nimi, szlifowałem je całymi miesiącami. Dla odprężenia tłumaczyłem, a to z języka naszych sąsiadów – z rosyjskiego, a to z języka światowego – z angielskiego. O pisaniu wspomnień w ogóle nie myślałem. Zresztą trzeba było ciężko pracować – znalazłem się w nowym kraju i zaczynałem karierę prawie od początku.
Tak było aż do emerytury - w końcu znalazłem czas na to, co w wojsku określa się pracą własną. Wtedy okazało się, że wystarcza mi wyobraźni, że jestem w stanie napisać kilkanaście opowiadań i wydać je w książce. Teraz, kiedy książka wyszła z druku jestem gotowy do następnego kroku.

Postanowiłem spisać historię swoją i moich przodków na przestrzeni ostatnich dwustu lat. Chcę tym wspomnieniem powrócić do przeszłości, przeszłości w której żyła moja rodzina, a której nie znam. Nie znam, bo kiedy miałem niecałe trzy lata, we wrześniu roku 1939. tamta rzeczywistość uległa dezintegracji, odeszła na zawsze - ziściła się wizja Salvadora Dali z obrazu "Uporczywość pamięci". A ja otrzymałem życie w innej rzeczywistości, życie inne niż to jakie mogłem mieć.
Te wspomnienia mają być relacją, mają opowiedzieć o mojej rodzinie; nie zamierzam szukać morału, jakiegoś wskazania na przyszłość, zamknięcia, jakiegoś podsumowania. Każdego roku robią to za mnie licealiści; zmagają się z Hemingwayem odpowiadając na pytanie komu bije dzwon, piszą o Diderocie i o tym co jest zapisane w górze na wielkim zwoju, w końcu wcielają się w doktora Rieux podczas epidemii dżumy Camusa.

Nie zamierzam szukać, bo może być też, że próba znalezienia jakiejś prognozy przyszłości, jakiegoś morału w ogóle nie ma sensu. Na drugim końcu świata, w Ameryce, geniusze finansowi nowojorskiej Wall Street od lat marzyli o systemie przewidywania przyszłych, w perspektywie miesięcy, notowań giełdy. Niedawne sformułowanie matematycznej teorii chaosu (brawo matematycy) udowodniło, że długofalowe przewidzenie zachowania giełdy jest niemożliwe (dobrze wam tak, lichwiarze). Lekcją dla nas, szaraczków, jest interesujący fakt, że na mocy tej samej teorii, precyzyjna prognoza pogody na koniec, na przykład, miesiąca maja jest niemożliwa nawet przy najdokładniejszych danych z początku tegoż miesiąca maja. Skoro tak, to cóż można powiedzieć o prognozach społecznych.
No dobrze, ale skąd wziął się tytuł tych wspomnień? Jak bardzo los moich przodków czy mój zależał od decyzji takiego czy innego członka tej utytułowanej zgrai? Wyobraź sobie czytelniku, że zamieszkałeś na pięknej sawannie uczęszczanej przez lwy, a tam, gdzie sawanna łagodnie pochyla się nad rzeką w której żyją krokodyle, wśród innych stoi twój dom. Być może, że klimat jest wspaniały, ale zdarza się, że wioskę odwiedza krokodyl czy lew. 
Albo usadow czytelniku swoją wyobrażalną wioskę w klimacie bardziej umiarkowanym, zasypaną śniegiem, tak jak na zamieszczonym wyżej malowidle Breugela Starszego. I cóż się tam dzieje? Ano, na rozkaz jakiegoś tam króla, dyktatora czy generała dzieje się rabunek. Bo tak się temu bydlakowi spodobało.

Powiedziałem, że żyję w innej rzeczywistości niż ta co mogła być. Jak mam na nią patrzeć? Na dzisiaj, w tej dzisiejszej rzeczywistości wszystkiego jest więcej niż było tego przedtem, więcej rzeczy, więcej zdrowia, więcej wiedzy, więcej otwartego świata. I choć paradoksalnie jest mniej ludzi wierzących w postęp, w naukę to wciąż są. Przywołuję tu, jako przykład, mistrza Salvadora Dali. W dwadzieścia kilka lat po namalowaniu „Uporczywości pamięci” (obraz zamieszczony w poprzednim poście blogu) Dali zwrócił się ku nauce i używając tego samego tematu plastycznego co w „Uporczywości pamięci” wyraził swoją fascynację fizyką kwantową.
Wskazałem na to przyjaciołom, kiedy zwiedzaliśmy Muzeum Salvadora Dali w St. Petersburg na Florydzie.
- Jest lepiej – powiedziałem – jestem przekonany, że jest lepiej. Jest postęp.
Przyjrzeli mi się życzliwie, ale z poczuciem ludzi wiedzących więcej:
- Jest łatwiej. Ale nie jest lepiej – powiedział przyjaciel z tytułem profesora zwyczajnego, ten zawsze wyróżniający się zwięzłymi i trafnymi sformułowaniami. Ten drugi dodał:
- A w jajkach to teraz tylko hormony, antybiotyki i jeszcze się wylewają, bo skorupki są za cienkie.
Zdecydowałem, że poprzestanę na jakimś takim niepotakującym kiwnięciu głową.


                                          KONIEC ODCINKA DRUGIEGO



Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *

A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .






niedziela, 11 listopada 2018

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 164.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili, odc. 1"





© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


JAKŻE PIĘKNIE ONI NAMI RZĄDZILI

(CZYLI JAK CAROWIE, CESARZE, PREZYDENCI, PREMIERZY, KANCLERZE, FÜHRERZY, SEKRETARZE I GENERAŁOWIE OBCHODZILI SIĘ Z MOJĄ RODZINĄ I ZE MNĄ)

Część Pierwsza

Dziadkowie i więcej

Rozdział I. Głównie o dziadkach Olasach ale i trochę więcej.

Ojciec. Warszawa, wczesne lata trzydzieste dwudziestego wieku. Elegancki pan, w palcie z futrzanym kołnierzem, w kapeluszu idzie warszawską ulicą. W prawej ręce modna laska z rączką w kształcie odwróconego J. Wychylona do przodu pod kątem czterdziestu pięciu stopni, w następnym półkroku laska wróci do pionu i lekko uniesiona odchyli się do tyłu. A kiedy błyszczący czubek eleganckiego lewego buta znów dotknie chodnika laska zakończy swój cykl powracając w przód i odmierzając kolejne czterdzieści pięć stopni.

Tak pamiętam mojego ojca ze starej, dawno zagubionej, biało-czarnej fotografii ulicznej. W tym czasie ojciec ma około czterdziestu lat. Właśnie wraca do domu z zebrania koła legionistów 2 Pułku Legionów Polskich, koła którego jest sekretarzem. Ale to nie sprawy koła zaprzątają jego myśli, nie protokół z zebrania koła, czy też organizacja tegorocznego marszu szlakiem pierwszej kompanii kadrowej. Zaprzątają go spadkobiercy Marksa.

Ten brodacz Marks z jego skórną ropowicą – myśli ojciec - kiedyś miał powiedzieć, że burżuazja popamięta jego wrzody do końca swoich dni. Oj popamięta, bo teraz ci bolszewicy, przedtem ten Dzierżyński, a teraz Jagoda pilnie dbają, żeby te dni burżuazji były krótkie i rżną szeroką kosą każdego co się im pod rękę nawinie, nieważne czy to burżuj czy nie. No i teraz rżną w Smoleńsku - przedtem zniknął mój teść, a teraz dobrali się do szwagra, pana Rudolfa Blanka. Dlaczego ten gówniarz nie zwiał z Sowietów przy pierwszej okazji? Co go zatrzymało w tej dekorowanej czerwonymi flagami kostnicy narodów? Co mam powiedzieć Zosi?

Ojciec wchodzi w ulicę Bracką, mija dom handlowy braci Jabłkowskich; pełna zabawek wystawa przypomina mu, że Maciek, kilkuletni syn, wciąż czeka na konia na biegunach z tego sklepu. Wraca myślami do szwagra. Od roku nie było od niego wiadomości. W ostatnim liście, tym sprzed roku, nie było nic takiego, co usprawiedliwiałoby brak korespondencji. Zosia była niespokojna już kwartał temu, bała się, że coś się stało. Była w Konsulacie Sowieckim, powiedzieli jej, żeby się nie martwiła, wszyscy w Związku Sowieckim ciężko pracują budując robotnicze państwo, więc pewnie pani brat nie ma czasu. Nie ma czasu! Ojciec uderza laską w chodnik, gubi mu się rytm marszu. Sięga do kieszeni marynarki, sprawdza czy ma tam wycinek z otrzymanej z Oddziału Drugiego gazety. Gazetowa notatka donosi o właśnie zakończonym procesie sabotażystów i niemieckich szpiegów. Szwagier będzie miał teraz dużo czasu, całe dziesięć lat w łagrze. Jeśli tylko dożyje.

Zastanawiam się jak oddać klimat tamtych lat, czasu kiedy żył mój ojciec. Co się wtedy dzieje? Polska boryka się z kryzysem, bezrobocie sięga dwudziestu procent, ale nad Bałtykiem tuż obok Wolnego Miasta Gdańska rozwija się Gdynia, na Kielecczyźnie i Rzeszowszczyźnie buduje się Centralny Okrąg Przemysłowy – wszystko to jest finansowane przez państwo. Jest bieda, ale wydaje się, że widać już światełko w tunelu.

Od zakończenia pierwszej wojny światowej minęło zaledwie kilkanaście lat. To nie tylko Polska, ale cały świat jest w kleszczach wielkiego kryzysu. Ekonomiści, teoretycy ekonomii są w cenie, publikują, doradzają. Co miesiąc pojawiają się nowe teorie ekonomiczne. A może państwo powinno planować gospodarkę, może powinno aktywnie ingerować w ekonomię. Przecież ingerencja działa, na przykład w Niemczech po objęciu władzy przez Hitlera i rozpoczęciu przez niego intensywnego programu zbrojeń radykalnie spadło bezrobocie; tych niemieckich zbrojeń nie należy się zbytnio obawiać, bo Herr Hitler wydaje się być rozsądnym człowiekiem. A jak ma się ochotę na żarty, to można wspomnieć, że teraz w Niemczech wszystko jest ersatz: margaryna zamiast masła, kawa z żołędzi, drewniaki zamiast butów, a czołgi z tektury, bo brak stali. A teraz zachciało im się organizować olimpiadę. Pewnie wyjdzie im Ersatz-Olimpiada.

W Związku Sowieckim też bezrobocia od dawna nie ma. Niektórzy politycy zastanawiają się – może to demokracja szwankuje – może państwo demokratyczne nie umie zadbać o swoich obywateli. Angielski ekonomista John Maynard Keynes potwierdza, że w systemie totalitarnym łatwiej jest zredukować bezrobocie, bo łatwiej jest nałożyć niezbędne do tego mechanizmy. Nic dziwnego, że w Wilnie polski ekonomista doktor Stanisław Świaniewicz studiuje polityki gospodarcze hitlerowskich Niemiec i Związku Sowieckiego. Być może, że państwo powinno być samowystarczalne, zaspakajać swoje potrzeby z własnych produktów i nie liczyć na zagranicę, bo ta lada chwila może okazać się wrogiem.

W demokracjach politycy dyskutują o demokracji; tyrani, dyktatorzy i szefowie państw autorytarnych nie muszą i mają się z tym dobrze. Naszym polskim nieszczęściem jest, że nasi sąsiedzi ze wschodu i zachodu są właśnie z tej drugiej kategorii – kategorii tyranów. Na zachodzie Adolf Hitler wzywa Niemców aby się obudzili, na wschodzie Józef Stalin wzywa do czujności. Marszałek Piłsudski dostrzega niebezpieczeństwo - minister Beck właśnie podpisał pakty o nieagresji – najpierw z Sowietami, potem z Niemcami, rządzonymi już przez kanclerza Hitlera. Prowadzimy politykę równej odległości między nami a naszymi potężnymi sąsiadami.

Polityką krajową marszałek zajmować się nie musi, bo przeciwników politycznych już się pozbył – po internowaniu liderów socjalistycznych PPS-u i ludowych PSL-u i skazaniu ich na kary więzienia pole jest wolne. Ścigany listem gończym były premier Wincenty Witos, generał i były premier Władysław Sikorski a także przywódca powstań górnośląskich, polityk chrześcijańskiej demokracji i redaktor gazety „Rzeczpospolita” Wojciech Korfanty pozostają na emigracji. O komunistach, i słusznie, mówi się w terminach kryminalnych – to agenci obcego państwa, naszego wschodniego sąsiada.

Jeżeli marszałka nie ma teraz w Belwederze, to jest albo w ukochanym Wilnie albo w Druskiennikach. A może... A może się mylę, może marszałek jest akurat na dłuższym urlopie - na portugalskiej wyspie Maderze. Może właśnie zbliżają się jego imieniny. Może lada dzień otrzyma z kraju milion imieninowych pocztówek, bo w Polsce trwa akcja: "Każdy Polak winien przesłać hołd Pierwszemu Obywatelowi Polski". Wszyscy piszą, no prawie wszyscy.

Nie wszyscy w Europie, nie wszyscy w Polsce są zadowoleni, wielu przeczuwa niebezpieczeństwo. Poeta Czesław Miłosz lęka się, mówi o chorobie Europy. Twórcy uciekają w surrealizm. Hiszpański surrealista Salvador Dali właśnie namalował swój obraz „Uporczywość pamięci”. Używając symbolów rozkładu, dezintegracji, wprowadzając zdeformowane, wiotkie niczym przejrzały ser zegary artysta przekonuje nas, że czas, trwanie tracą jakiekolwiek znaczenie.

Biedna Europa. W łodzi którą przeprawia się przez dwudziestowieczną rzekę czasu jest koza, jest wilk i jest kapusta. Już za parę lat Europa przekona się, że koza zje kapustę, wilk zje kozę i będzie szczerzył na nią, na Europę wciąż głodne żeru kły.

Jest późne popołudnie, elegancki pan jest już w domu. Pani wyszła, służąca podaje obiad. Po obiedzie pan przechodzi do gabinetu, zapala papierosa. Jak zwykle kiedy chce coś przemyśleć – a musi przygotować się na rozmowę z Zosią - odzywa się stary nawyk z czasów, kiedy z pieniędzmi było krucho – sięga po gilzownicę. - Ileż mi ta maszynka zaoszczędziła na podatku od papierosów – reflektuje się. Napełnia podajnik tytoniem Pursiczan, otwiera ozdobione rysunkiem piramid pudełko z gilzami „egipskimi”. Tę markę gilz lubi najbardziej. Teraz tylko popchnąć dźwigienkę i papieros gotowy.

Kim jest mój ojciec? Doktor praw Feliks Olas jest mężem Erny Zofii Olasowej, z domu Blank, ojcem Macieja Olasa. Drugiego syna, Andrzeja Olasa jeszcze nie ma na świecie. Dr Olas jest radcą prawnym Ministerstwa Skarbu, właścicielem i wydawcą pisma Straży Granicznej „Czaty”. Jest synem Szymona Olasa i Anieli z Niwińskich. Urodził się w Olszanicy koło Nowego Targu w roku 1893. A Szymon Olas? Jest synem Jana Olasa i Tekli Kłęczek. Szymon ma dziewięcioro rodzeństwa. To nic nadzwyczajnego, bo tyle się w tamtych czasach miewało. 



KONIEC ODCINKA PIERWSZEGO


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *

A teraz o opowiadaniu które przeczytałeś. Jeśli tekst opowiadania podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Tym postem rozpoczynam trzecie wydanie Festynu Opowiadań. Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .