wtorek, 4 grudnia 2018

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 168.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili, odc. 4"


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


Podróżnicy. To, że Olasowie rodzą się z uśmiechem na ustach, było cechą Olasom bardzo przydatną. W podróżach. Bo podróżowali. Z siedmiu synów Jana Olasa czterej – Michał, Ludwik, Błażej i Jakub – emigrowali i powracali. O Ludwiku już mówiłem, że osiadł w Wiedniu. Podobnie Michał – w Wiedniu żył, tam zmarł. Nie wiem o nim nic więcej. Wiedziałem jeszcze tyle, że jeden z Olasów był w Legii Cudzoziemskiej, ale nie mam pojęcia który. Zamierzam opowiedzieć teraz o pozostałej dwójce podróżników.


Campus Universytetu Tuskegee
Podróżami Olasów zacząłem się interesować dopiero wtedy, kiedy wyjechałem do Stanów. Właściwie przez ten pierwszy rok pracy jako visiting professor w Alabamie o Olasach nie myślałem, bo intencją było zarobić jak najwięcej dolarów, wrócić do Polski i dalej bawić się w naukę, wydając te dolary. Myślałem więc głównie o tym, jak przystępnie wytłumaczyć czarnym studentom przyspieszenie Coriolisa czy też zasadę sprzężenia zwrotnego, a także jak prowadzić projekty dyplomowe. Przed pójściem spać tęskniłem za żoną i dziećmi, a dolary powolutku się odkładały w miejscowym banku.
I uczyłem się Ameryki. Był to czas amerykańskich batalii rasowych. Dziekanem szkoły inżynierii obejmującej kilka wydziałów technicznych na moim uniwersytecie był Polak, którego droga do Stanów wiodła przez Syberię, Iran, polskie lotnictwo w Anglii podczas drugiej wojny światowej i Kanadę. Był nie tylko zasłużonym szefem, ale i twórcą tej szkoły.

Wczesne lata osiemdziesiąte to okres, kiedy młodzi gniewni przywódcy murzyńscy z lat sześćdziesiątych przestawali być młodzi, zostawali politykami i jako tacy poszukiwali bezpiecznych i obiecujących pozycji życiowych. Taki właśnie niemłody już gniewny został prezydentem mojego alabamskiego uniwersytetu, a jednym z jego pierwszych pociągnięć było zdegradowanie Polaka ze stanowiska dziekana: „Tylko poniżani dotąd czarni mogą zajmować tak wysokie stanowiska na moim uniwersytecie” – powiedział. Skutkiem jego decyzji była sprawa sądowa o rasową dyskryminację Polaka przez czarnego. Polak przegrał i zapłacił zarówno koszty sądowe, jak i honorarium adwokata. Adwokat Polaka był człowiekiem białym – zapłacone honorarium nie przyczyniło się więc do polepszenia doli Afroamerykanów. Wyjątkiem był wspomniany prezydent uniwersytetu, którego pozycja znacznie na uniwersytecie wzrosła. Tak w ogóle prezydent był człowiekiem sympatycznym – podczas mojej zapoznawczej wizyty u niego zostałem poczęstowany kawą i zapoznany z jego filozofią procesu nauczania.
Południe Stanów jest miejscem pełnym kontrastów. Dwa kilometry od gabinetu prezydenta uniwersytetu, na centralnym rynku w 95% czarnego miasteczka Tuskegee stał pomnik ku czci walczących w wojnie secesyjnej żołnierzy Konfederacji  patrz. Południe pamięta. (patrz https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_secesyjna (dostęp 27.11.2018).


Miejscowa, bardzo nieliczna Polonia okazała się gościnna i życiorysowo różnorodna. Poza wspomnianym wyżej dziekanem był tam też powstaniec z warszawskiego Powiśla (z Solca niedaleko Tamki), z żoną poderwaną w latach sześćdziesiątych na przystanku autobusu 114 w Warszawie, i był też marynarz z zasłużonego w czasie drugiej wojny światowej kontrtorpedowca Kujawiak. Ciało profesorskie było takoż różnorodne – Węgier uciekinier z powstania roku 1956, dwóch Irańczyków wygonionych z ojczyzny przez ajatollahów, Nigeryjczyk z plemienia Ibo i stawiający wszystkim studentom piątki południowiec ze stanu Georgia. Ten ostatni miał bezpieczne podejście do życia – stawiał studentom piątki (tzn. A, bo stopnie tam są literowe – piątka czy szóstka to A). Kiedyś, przecierając czystą szmatką lewy przedni błotnik jego nowiutkiego czerwonego mustanga, powiedział mi:
– Jedną z przyczyn częstych pożarów profesorskich samochodów na parkingach uniwersyteckich są niskie, złe stopnie.
Właśnie kiedy w Alabamie wyjaśniałem studentom wydziału mechanicznego pojęcie swobody ciała sztywnego i jej stopniowania, w Polsce generał Jaruzelski odebrał obywatelom jakiekolwiek jej resztki. Stało się to w mniej niż pół roku od mojego przyjazdu do Alabamy. Jeszcze moja żona Ela nie zdążyła spakować siebie i dzieci i zaokrętować się na statek Batory, a już generał wprowadził stan wojenny. Teraz musiałem myśleć także o tym, co dalej robić ze sobą i rodziną, bo ja byłem tu, w Ameryce, a żona z dziećmi tam, w Polsce stanu wojennego, bez mojej opieki (nie, nie, nie zapominam o Solidarności, o entuzjazmie, o tym wspaniałym czasie początku lat osiemdziesiątych – ale o tym będę pisał w następnych rozdziałach). Przyszłość była niepewna – rodzinie potrzeba było bezpieczeństwa, a to oznaczało potrzebę pieniędzy. Rozłąka a pieniądze – trzeba było to ważyć, tu były dolary, tam tracące wartość gierkowskie złotówki i fatalne płace w dziedzinie nauki. Perspektywa była zła. Zdecydowałem dalej zarabiać dolary i starać się o sprowadzenie rodziny do Stanów. Nie było wtedy ani czasu, ani motywacji na rozmyślanie o podróżach moich przodków. Mój kontrakt w Alabamie opiewał na jeden rok i czym prędzej trzeba było szukać następnej pracy.
Po spędzonym samotnie w Alabamie roku trafiłem (znów jako visiting professor i wciąż samotnie) na północ Stanów – do Vermontu. Niedaleko, jak na amerykańskie dystanse, kusił Nowy Jork. Kiedy zostałem zaproszony na Sympozjum Dynamiki w Nowym Jorku, udało mi się wybrać na zwiedzanie miasta. Dowiedziałem się, że w Nowym Jorku jest cztery tysiące restauracji – to fakt bardzo onieśmielający, wpadając bowiem codziennie na obiad do jednej z nich, potrzeba byłoby nieco więcej niż dziesięć lat, aby odwiedzić je wszystkie. Tak czy inaczej ze względów oszczędnościowych w nowojorskich restauracjach się nie stołowałem. Natomiast właśnie w Nowym Jorku odkryłem to, co wiem o podróżach moich stryjecznych dziadków Błażeja i Jakuba. Bo źródło wiadomości o nich nie znajdowało się w Polsce, lecz w Stanach Zjednoczonych. W porcie miasta Nowy Jork, niedaleko Statuy Wolności, leży wyspa Ellis (Ellis Island)[1]. Przez położone na tej wyspie Biuro Imigracyjne w ciągu ponad pięćdziesięciu lat, do roku 1924, kiedy to zostało zlikwidowane, przewinęło się 12 milionów emigrantów. Kilkanaście lat temu, około roku 2000, utworzono na wyspie Muzeum Imigracji, a niedługo później, po cyfryzacji akt imigracyjnych, Muzeum umieściło te akta na ogólnie dostępnej stronie internetowej. Figurują tam obaj bracia Olasowie. Wyjeżdżali za cesarza Franciszka Józefa, kiedy nikt jeszcze nie wynalazł sformułowania: „odmawia się wydania paszportu z przyczyn społecznych”. Taka formuła pojawiła się dopiero w erze sekretarzy Komitetu Centralnego.
Błażej Olas[2] wyjechał do Ameryki w roku 1903. Trzy lata później dołączył do niego Jakub Olas[3]. O peregrynacjach Jakuba wiemy dość dużo dzięki bardziej szczegółowym danym ze wspomnianego Muzeum Imigracji. Jakub był niewysoki (5 stóp i 5 cali, czyli 163 centymetry), zaokrętował się na statek Prinzess Alice w porcie Bremen. Przypłynął do Ameryki 24 lipca 1906 roku. Przyjechał do Błażeja (szewca z zawodu), który mieszkał wtedy w stanie Nowy Jork, w miasteczku Schenectady – w domu pod numerem 19 na ulicy Jefferson (ten dom dziś nie istnieje, ale klikając na załączony link, można zobaczyć sąsiedni dom pod numerem 23[4] i obejrzeć, używając Street View, topografię ulicy). Jakub był kawalerem, z zawodu ślusarzem, liczył 26 lat. Kiedy postawił stopę na suchym lądzie Nowego Jorku, miał w kieszeni 12 dolarów. Razem z Jakubem przyjechał jego szwagier Kazimierz Ślusarczyk. Ten posiadał dolarów 15. Jakub powtórnie przypłynął 2 lutego 1910 roku, już jako żonkoś.


Lista okrętowa statku Prinzess Alice - Jakub Olas na pozycji czwartej

Był także Jan Olas[5], o którym nie mogę nic więcej powiedzieć poza tym, że Jan przebywał w Stanach dwa razy, raz przed pierwszą wojną światową, drugi raz po niej. Za drugim razem płynął statkiem Baltic. Ten statek ma swoją sławę – kilkakrotnie udzielał pomocy statkom w niebezpieczeństwie. I to właśnie ten statek w roku 1912 ostrzegał o obecności gór lodowych płynący w kierunku Ameryki Titanic. Podróż Jana przebiegła bez sensacji, czego nie można powiedzieć o podróży Titanica.
Powyżej odnosiłem się do zmienności świata. Teraz chcę wspomnieć, że są rzeczy niezmienne, w matematyce mówi się o nich jako o niezmiennikach. Moja podróż do Włoch i podróże Olasów za ocean mają jedną wspólną cechę – brak dolarów. Zresztą, uwzględniając inflację, tak samo było w przypadku mojej pierwszej podróży do Ameryki – bo cóż to było pięćdziesiąt dolarów – suma, z jaką znalazłem się w Nowym Jorku. Tak właśnie ten świat, pokolenie za pokoleniem, niezmiennie traktuje Olasów bezpieniężnie i tak będzie aż do czasu, kiedy nastąpi odwrócenie biegunów magnetycznych.
Jeszcze jedna notka, a właściwie anegdotka o emigracji. Dziadek mojej znajomej, prosty wieśniak, o znakomitym nazwisku Indor, w czasach Polski przedwojennej najął się do pracy w kopalni węgla w Lille we Francji. Po trzech dniach męczarni na dole stwierdził, że kopalnia nie jest dla niego i wyruszył do domu. Na piechotę, bez języka. I doszedł, doszedł po trzech miesiącach! Bez grosza, bez paszportu, bo ten został zdeponowany w biurze kopalni. Z Francji przeszedł przez Belgię, Holandię, Niemcy, przez te wszystkie granice i w końcu doszedł do Polski. Przebył 1600 kilometrów. Były to inne czasy. Dzisiaj obejrzelibyśmy go w telewizji, jako telewizyjnego bohatera.
No i jeszcze coś z Azji. Zdjęcie tytułowe - to z Władywostoku, na nim grupa wygnańców – Polaków, maj 1918. Zdjęcie ze zbiorów rodzinnych, niestety zbyt wiele lat minęło, aby wśród tych dwudziestu trzech mężczyzn zidentyfikować członka rodziny Olasów czy też podać jego imię. Pozostanie więc nieznanym podróżnikiem, a my w następnym odcinku zajmiemy się życiem i czynami mojego bezpośredniego przodka – dziadka Szymona Olasa.



[1] Ellis Island, Wikipedia, http://pl.wikipedia.org/wiki/Ellis_Island (data dostępu: 2.02.2011).

KONIEC ODCINKA CZWARTEGO


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *

A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz