piątek, 19 października 2018

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 162.

O tym ile kosztują schody a także o Boskiej Komedii i siekaniu toporem



©  copyright  Andrzej Olas  (andrzej.f.olas@gmail.com)

                Obyś miał ciekawą młodość, odc. 12.

(poprzednie odcinki książki znajdziesz w postach Nr 151-161)

Niekiedy elegancko usadowiony w określonym roku epizod okazuje się być powiązany z wydarzeniami zachodzącymi w przyszłości, często już w wieku dwudziestym pierwszym. Akapit opisujący takie przyszłe wydarzenia poprzedzam symbolem XX1.

Wszystkie postacie jak i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.



- Nam potrzeba schodów tylko do naszego piętra – rzekł pan Sadziński z drugiego piętra – wyższe piętra mnie nie obchodzą i za schody wyżej nie zapłacę.
- I tu się pan myli – powiedziała Mama spoglądając na siedzącego obok inżyniera – bez mojego podpisu i zaliczki pan inżynier roboty nie zacznie.
- Bo mi się nie opłaci – rzekł inżynier.
- Płacimy po równo – powiedziała Mama.
- Zaraz, zaraz – wtrąciłem wskazując na rysunek schodów – na piątym piętrze nie potrzeba tak grubych bali. Mogą być cieńsze, czyli tańsze. Na przykład czternaście na czternaście. My zapłacimy mniej.
- Za mniej to ja panu zbuduję schody z tektury – inżynier wskazał na leżącą na stole umowę - podpisujmy.

No cóż – wprawdzie byłem już na czwartym roku studiów inżynierskich i właśnie zabierałem się za projekt skrzydła samolotu Łoś, naszego samolotu bombowego z kampanii wrześniowej, i mimo że schody wyglądały zupełnie inaczej niż skrzydło to mogłem mieć co do ich konstrukcji swoje zdanie. Ale… ale tu chodziło o coś zupełnie innego – o gotówkę, o żywe pieniądze, a schody kamienicy na Dobrej finansowała ze swoich skromnych zasobów mama i miałem tu niewiele do powiedzenia.
Mama spojrzała na pana Sadzińskiego i powiedziała:
- Panie Sadziński. Ta zrujnowana kamienica przeszła oblężenie Warszawy, okupację, powstanie, dekret Bieruta, kartki na wszystko, kwaterunek, wymianę pieniędzy, budowę Pałacu Kultury, śmierć Bieruta i przyjście Gomułki. Czas, żeby ją doprowadzić do porządku. Niechżeż pan się nie wygłupia. Jest pan wojskowym a w wojsku porządek to rzecz najważniejsza.
- Byłem kapitanem. Zdobywałem Berlin. Ale z mojej emerytury nie starcza – powiedział pan Sadziński.
- No dobrze – rzekł inżynier – opuszczę państwu dwieście złotych od piętra. Z szacunku dla weterana.
Chciałem powiedzieć, że to nie wiele. Tylko jakieś trzy procent. Otworzyłem usta, ale nie zdążyłem:
- Czterysta - powiedziała mama.
- Trzysta.
Pan Sadziński zastanawiał się. Po chwili kiwnął głową. Mama sięgnęła po pieniądze.
* * *
Pięciopiętrowe schody i podesty z drewna podtrzymywane były sześcioma pionowymi balami. Bale były solidne, zbudowane z dwumetrowych, łączonych klamrami odcinków o przekroju dwadzieścia dwa na czternaście centymetrów. Na cokolwiek więcej pieniędzy nie starczyło. Klatce brakło ścian, podesty od pustki na zewnątrz ograniczały przybite na wysokości pasa pojedyńcze deski; zimą powyżej nieosłoniętego przez sąsiednią kamienicę trzeciego piętra hulał na schodach wiatr i śnieg. W miesiąc po moim wprowadzeniu się na Dobrą owczarek Adama tylko przez ostre hamowanie tylnymi łapami uniknął wycieczki w kończącą się asfaltem podwórza pustkę.
- Co to za owczarek podhalański co nie wie, jak się zachowywać na śniegu i lodzie. Przecież na Podhalu pełno tego – powiedziałem wtedy Adamowi.

Nie mogłem tego powiedzieć Agacie, dziewczynie urodzonej w pełnej słońca Zielonej Górze. Agata, studentka medycyny a zarazem amatorka plastyczka była jedną z pilniejszych słuchaczek moich opowieści o Stukasie, bombie, odłamkach i skrytce ruchu oporu. Pewnego wieczoru przyniosła mi własnoręcznie namalowaną temperą scenę ataku Stukasa na dom na Dobrej. Wychodząc na oblodzonym podeście skręciła kostkę tak boleśnie, że powrót do jej akademika okazał się niemożliwy. Okazałem się dżentelmenem, wyciągnąłem z szafy dmuchany materac i koc, a Agacie odstąpiłem moje łóżko. Niestety, po trzech dniach, kiedy kostka wciąż jeszcze była bolesna i spuchnięta, materac stracił szczelność i przez następny tydzień przyszło nam z Agatą dzielić się łóżkiem; jak się okazało, stało się to ku obopólnemu zadowoleniu. Młodość ma swoje prawa.

A wracając do swojego akademika Agata wskazała na wiszącą na ścianie pokoju fotografię skrzydła samolotu Łoś i obiecała, że niedługo namaluje dla mnie temperę przedstawiającą ten samolot atakujący niemiecką kolumnę pancerną:
- Muszę tylko, żeby było autentycznie, znaleźć jakąś ilustrację niemieckich czołgów. Ale zapamiętaj - nogi już tu u ciebie nie skręcę.
Po chwili dodała: Zostawiam cię abyś dalej myślał o tej innej, tej z przeszłości.

I tak zostaliśmy z Agatą przyjaciółmi, ale tylko przyjaciółmi. Często wpadała do mnie na herbatę – nie wiadomo dlaczego akurat w sklepie na Smolnej łatwiej niż gdzieindziej było dostać jej ulubioną herbatę - Yunan. Często, żyjąc przecież w gospodarce planowanej centralnie, dziwiliśmy się nierówno rozłożonej dystrybucji herbat w skali kraju.
* * *

- To będzie pana rajzbret – życzę powodzenia z pana skrzydłem - rzekł asystent opiekujący się moim projektem wskazując deskę kreślarską stojącą obok jednego z filarków wspierających sufit hali. Hala – duża kreślarnia mieszcząca czterdzieści rajzbretów była dostępna tylko dla studentów wyższych lat wykonujących prace przejściowe i dyplomowe.
- Coś mi się przypomniało – powiedziałem patrząc na powieszony wysoko nad wejściem do hali topór z pomalowanej na stalowo tektury.
- Chodzi panu o topór? On już tu był, kiedy ja robiłem dyplom – pięć lat temu. On tu wisi od zawsze – powiedział asystent.
- Tak. Mówiliśmy o nim, kiedy byłem na pierwszym roku.
* * *
Przypomniałem sobie ten deszczowy środowy ranek, kiedy maszerowaliśmy czwórkami na pole mokotowskie i kiedy kolega Janusz powiedział, że na ostatnim piętrze naszego gmachu, nad wejściem do dużej kreślarni, wisi wykonany z pomalowanej na stalowo tektury topór. A na toporze wypisane są trzy słowa w obcym języku – tu kolega Janusz zastanowił się – pisze tam „Laciate ogni speranza”.
- No i co? – zapytałem ocierając kroplę deszczu, która spadła z daszka rogatywki na mój nos.
- Dowiedziałem się, że jest to cytat z napisanej przez jakiegoś Dantego książki „Boska komedia”. Boska komedia na naszej Politechnice. „Boska”. Tak nie może być na naszej uczelni.
Już miałem wspomnieć nieszczęśliwą miłość Dantego - Beatrycze i jego pisane dla niej sonety, ale uprzedził mnie Adam:
- Mówiłeś, że jesteś w Komisji Kultury ZMP? – Zapytał Janusza. 
 - Tak.
- To posłuchaj ciulu. To nie jest laciate czy łaciate, to nie jest o cielętach czy o krowach, to jest lanciate, a te słowa znaczą „porzućcie wszelką nadzieję[1]”. A „Boska komedia” to jest kanon kultury, z której my się wywodzimy. A jeśli idzie o ciebie, taki analfabeta jak ty nie powinien siedzieć w jakiejkolwiek komisji z kulturą w nazwie.
Do ulubionej transzei kapitana Drozda dochodziliśmy w milczeniu. Przed wejściem na pole minęliśmy młodą dziewczynę z parasolką chroniącą się przed deszczem. Była podobna do Basi, jedynej dziewczyny w naszej grupie i to spowodowało, że znów pomyślałem o Beatrycze, a potem, o tym, że może wstępując na Politechnikę popełniłem gruby błąd – bo wśród ponad setki przyjętych na pierwszy rok naszego wydziału było tylko pięć dziewczyn. 

Czyli że Dantemu zakochać się było łatwiej. A przecież gdybym na przykład zatrudnił się w Państwowym Ośrodku Maszynowym, to samych traktorzystek, usilnie zachęcanych do zawodu przez wiszące wszędzie plakaty znalazłbym tam więcej; a przecież były jeszcze dziewczyny obsługujące automatyczne dojarki. Akurat, kiedy zastanawiałem się jak to byłoby w Państwowym Gospodarstwie Rolnym, moje rozmyślania przerwała komenda kapitana Drozda:
- Kompania! Stój.
Zatrzymaliśmy się.
- Wróg – powiedział patrząc na Adama kolega Janusz.
* * *
XX1. - Minęło nieco lat. Był rok 1970. 

Ktoś tam tłucze się na schodach - powiedziała Agata. Malwina potwierdziła kiwnięciem głowy.
- Zobaczę – odstawiłem na stół szklankę herbaty Yunan i podniosłem się z krzesła.
- A ty zaczekaj – zwróciłem się do Adama – zaraz ci powiem co myślę o twoim mądrzeniu się.
Bo Adamowi znów, tak jak kiedyś zebrało się na krytykę mojej osoby. Tym razem stwierdził, że dokonując życiowych wyborów mierzę za nisko. Użył nawet całkiem nośnej metafory – patrząc na mnie oskarżająco powiedział, że tam, gdzie powinienem wspinać się na wierzchołek, ja rozbijam obóz gdzieś poniżej.
- Nie jesteś gorszy, wierzchołek jest w twoim zasięgu. A ty marnujesz się w tym przedsiębiorstewku na Gocławiu. Kierownik wydziału, też mi coś – mówił.

Hałas na schodach przeszkodził mi w przekazaniu mu, że zawsze byłem i wciąż pozostaję leniwym optymistą (no prawie zawsze), że lubiłem i lubię dziewczyny z kwiatami wpiętymi we włosy.
Otworzyłem drzwi i wyjrzałem na zewnątrz. Na drewnianym podeście klęczała z głową opartą na desce szalunku ciemna sylwetka mężczyzny.
- Adam. Chodź pomóż.
Razem z Adamem podnieśliśmy mężczyznę.
- Ależ to Władek Czarnul. Nasz geniusz. Pijany w trupa. Zarzygany.
- Co on bełkocze? – Zapytałem.
Adam przysłuchał się:
- Powtarza: Lasciate ogni speranza.
- Czekaj no. Tu leży topór, ten tekturowy topór z naszej kreślarni. Przyniósł go ze sobą.
* * *
Dziesięć minut później Władek, prawie doprowadzony do porządku, popatrzał na nas i rzekł:
- Mam wybór. Nikt mi go nie odbierze. Nawet Gomułka. Wybieram wolność. Tahiti. Albo Andora.
Po chwili dodał:
- Wolę Andorę. Łatwiej dojechać, bo bliżej. Będę szedł, przejdę przez wszystkie posterunki.
- A twoja habilitacja? Twoje trzy lata pracy?
- Już po habilitacji. Nie będzie, bo zamknęli. Lasciate ogni speranza. Porzućcie wszelką nadzieję.
- Co zamknęli?
- Wszystko. Albo Ruscy kazali zamknąć albo tylko Gomułka[2]. Zamknęli kształcenie w specjalnościach lotniczych, usuwają odniesienie do Lotnictwa w nazwie Wydziału. Koniec z moją habilitacją. Zaraz zamkną fabryki. Nie wolno będzie patrzeć w niebo.

Władek wstał, zachybotał się i powiedział:
- Oddajcie mi mój topór. Wezmę go do ręki, pójdę na Komitet Centralny, rozsiekam wszystkich a potem ucieknę do Andory.
- Władek – Agata podeszła do niego, przytuliła jego głowę do swoich piersi – Władek, tak mi Cię żal. Chodź odwiozę Cię do domu razem z twoim toporem. Prześpisz się.
- Dawajcie topór – powiedział Władek.
Po wyjściu Agaty z Władkiem siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu.
- Patrzcie jak to życie się toczy. Jakby Władek rozsiekał Komitet Centralny to mogłoby się zdarzyć, że usiekłby też swojego kolegę z naszej czwórki ze Studium Wojskowego - powiedziałem.
Adam kiwnął potakująco głową, a Malwina spojrzała na mnie pytająco.
- Myślę o koledze Januszu – rzekłem – mało co zaliczył, więc wyleciał ze studiów po pierwszym roku. Ale to, że jest słaby intelektualnie nie przeszkadza temu, że jest silny organizacyjnie; został więc etatowym działaczem młodzieżowym. I w tej to roli wizytuje czasem Komitet Centralny.
- Można sprawić krowie narty i postawić na stoku, ale slalomu i tak krowa nie ukończy – powiedział Adam.
- Myślę o czym innym – rzekła Malwina z rozmarzonym wyrazem twarzy – kryzysy egzystencjalne często sprzyjają rozwojowi silnych uczuć takich jak na przykład miłość. A Agata z Władkiem byliby tak piękną parą.




[1] Lasciate ogni speranza - Porzućcie wszelką nadzieję… (wy którzy tu wchodzicie) – w Boskiej Komedii napis nad bramą piekła.
[2] Wydział Mechaniczny Energetyki i Lotnictwa powstał jesienią 1960 z połączenia Wydziału Mechaniczno-Konstrukcyjnego oraz Lotniczego. W roku 1970 w wyniku zamiarów władz centralnych o likwidacji przemysłu lotniczego w Polsce, pomimo protestów władz uczelni i kręgów przemysłu lotniczego zabroniono kształcenia w specjalnościach lotniczych, zmieniono nazwę na Wydział Mechaniczny Energetyki Cieplnej (MEC) oraz zlikwidowano zakłady lotnicze (Zakład Automatyki i Osprzętu Lotniczego oraz Zakład Samolotów i Śmigłowców). W maju 1971 zarządzenie odwołano i Wydział powrócił do poprzedniej nazwy, a z Zakładów Aerodynamiki, Samolotów i Śmigłowców i Osprzętu utworzono Instytut Techniki Lotniczej i Hydrodynamiki. (dostęp 15.10.2018,  https://pl.wikipedia.org/wiki/Wydzia%C5%82_Mechaniczny_Energetyki_i_Lotnictwa_Politechniki_Warszawskiej)



KONIEC

 


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.
 Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.
A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?
I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.
Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.
* * * 
A teraz o opowiadaniu które przeczytałeś. Jeśli tekst opowiadania podoba Ci się zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne". 
Możesz też dodać komentarz. 
Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".
Książka "Obyś miał ciekawą młodość", obecnie w przygotowaniu (potrwa to pewnie z rok), nie jest autobiografią autora, jej postacie i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.
Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.
Za tydzień ciąg dalszy książki czyli kolejne opowiadanie (losy bohatera książki przedstawione są bowiem w formie autonomicznych opowiadań).
Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i  możesz ją polubić.
 Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć (teraz jest już ponad czterdzieści tysięcy). Numery 99 i 100 nie ukażą się.
   
Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 
Możesz też zrobić to samo na facebooku. Aby otrzymywać powiadomienia o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować  i kupić przez internet.   
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz:   @dziecipowstaniawarszawskiego .



piątek, 12 października 2018

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 161.

Na mazurskim rejsie

       © copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)

                Obyś miał ciekawą młodość, odc. 11.

(poprzednie odcinki książki znajdziesz w postach Nr 151-160)

Niekiedy elegancko usadowiony w określonym roku epizod okazuje się być powiązany z wydarzeniami zachodzącymi w przyszłości, często już w wieku dwudziestym pierwszym. Akapit opisujący takie przyszłe wydarzenia poprzedzam symbolem XX1.

Wszystkie postacie jak i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.


Od odejścia Bogny byłem ustawicznie z siebie niezadowolony, cokolwiek miałem do zrobienia, robiłem to niechętnie, niedbale, wątpiąc w sens jakiegokolwiek wysiłku. Przez dłuższy czas groziło mi niezaliczenie trzeciego roku studiów, udało mi się to tylko dzięki szczęściu w doborze tematów podczas trzech czerwcowych egzaminów.
Z depresji ocknąłem się któregoś letniego wieczoru. Pomyślałem, że należy coś w moim życiu zmienić; zdecydowałem, że zajrzę do mojego starego klubu żeglarskiego na Czerniakowie – starego, bo żeglować zacząłem wcześnie, jeszcze przed maturą. W klubie nie byłem chyba od dwóch lat – ten czas wypełniły studia, szybownictwo i do niedawna moja tak ukochana Bogna.

Klub mieścił się w baraku na przylądku Maristo naprzeciw właśnie likwidującej się warszawskiej stoczni rzecznej. Był to dziwny klub¸ klub o podłym początku, podłym, bo pierwszymi członkami klubu byli pełni młodzieńczej fantazji, ale i złej energii chuligani z Czerniakowskiej, duchowi spadkobiercy zarówno bukanierów z Karaibów jak i Felka Zdankiewicza, nosiciele czarnej pirackiej flagi i sprawcy bójek w czasie wiślanych regat. Wprawdzie po pierwszych burzliwych latach klub nieco wyporządniał, ale głowę wciąż trzeba było w klubie nosić wysoko, pięść mieć zawsze gotową a język wyostrzony. O tym, że przymiotnik „wyostrzony” nie wszędzie jest tak samo rozumiany przekonałem się już na pierwszym roku studiów. 
- Pan używa języka rynsztokowego – powiedział mi inżynier K. prowadzący ćwiczenia z mechaniki, kiedy wpadając do sali wykładowej wprost z klubu skomentowałem głośno to, że przyciąłem sobie palce drzwiami.

Wizyta w klubie przyniosła niespodziewany efekt. Zaangażowałem się na instruktora wędrownego kursu żeglarskiego na Mazurach – po rezygnacji jednego ze sterników właśnie zwolniło się miejsce. Pomyślałem, że warto spróbować, być może jeziora rozproszą moją chandrę.
W tydzień później w praskim porcie rzecznym z akompaniamentem soczystego języka załadowaliśmy szalupę i pięć omeg[1]  na trzy towarowe wagony, a dwudziestu kilku kursantom i kursantkom wyznaczyliśmy zbiórkę za trzy dni na stacji w Giżycku. Już po godzinie przebywania z innymi instruktorami - członkami kadry zdecydowałem, że muszę powrócić do obowiązującego w klubie sposobu zachowania. Zresztą nie było mi z tym niewygodnie, ordynarne przekleństwa jakoś mnie nie raziły, a ruch i wysiłek fizyczny sprawił, że uczucie depresji zanikało.

Pierwszy biwak wypadł nam w Wilkasach na polanie wzdłuż piaszczystego brzegu jeziora Niegocin. Tego wieczoru Mazury płakały. Mokre igliwie uginało się pod nogami, krople deszczu padały do kotła z niemrawo gotującym się makaronem. Lekka fala pluskała o brzeg jeziora.
W demokracjach ludowych połowy lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku namiotów turystycznych jeszcze się nie produkowało, natomiast (tak jakby w zamian, bo z tego samego materiału) w zakładach w Legionowie produkowało się spadochrony wojskowe i to w dużych ilościach; to my zaopatrywaliśmy w spadochrony armie wszystkich członków Układu Warszawskiego. Brak namiotów nikogo z żeglarzy ani nie dziwił, ani nie martwił, bo od dawna wypróbowanym sposobem spało się w łodziach - do jakiej takiej osłony przed deszczem służył żagiel ułożony na bomie. W pękatym kadłubie omegi dawało się wygospodarować pięć miejsc do spania - trzy miejsca w rufie, i po jednym z każdej strony skrzynki mieczowej. Z czwórki moich załogantów Leona i Ryśka rozmieściłem przy skrzynce mieczowej, sam zająłem miejsce w rufie po prawej burcie, obok, centymetry ode mnie ulokowałem Danę a za nią Małą. Pokład Omegi był tuż nad nami; wolnej przestrzeni nad głową pozostawało niewiele.

Po godzinie szepty między Małą a odwróconą w jej stronę Daną ucichły.  Sięgnąłem ręką w stronę piersi Dany i dostałem łokciem pod żebro. Próba pocałunku przyniosła muśnięcie wargami ucha Dany, następna bardziej bolesne uderzenie oraz po lewej burcie poruszenie zaalarmowanej Małej. Epizod zakończyłem cichym:
- O k… - kiedy wycofując się, a zapomniawszy o niskim pokładzie, huknąłem o niego głową.
- I to byłoby na tyle – pomyślałem.

Mazurskie dni płynęły wartko. Płynęliśmy szlakiem Wielkich Jezior, przechodziliśmy przez kolejne kanały, szkoliliśmy kursantów w manewrach, a dobiwszy późnym popołudniem do upatrzonego miejsca zakładaliśmy biwak, dyżurna wachta szykowała obiadokolację i wreszcie zbieraliśmy się do rozmów i śpiewu przy ognisku. Okazało się, że mamy na rejsie talent pieśniarski – Piotrka - chłopaka o ładnym i już dobrze podszkolonym głosem. Po tym, kiedy pierwszy raz usłyszeliśmy go śpiewającego „Wróć do Sorrento” uznaliśmy, że właśnie tą melodią będziemy kończyli wieczorne ognisko. Po kilku dniach ze zdziwieniem zauważyłem, że słuchając tej pieśni szukam oczami sylwetki Dany i że każdej nocy wydaje mi się, że przez koce i grube ubranie czuję ciepło jej ciała.

- Zostaw ją w spokoju – powiedziałem.
- Nie twoja sprawa – Witek patrzył na mnie z zaczepną miną.
- Moja. Dana mnie o to poprosiła.
- No i co zrobisz?
- A to – wyprowadziłem prawidłowy, zgodny ze wskazówkami trenera Maliszki cios w korpus Witka.

W sekcji bokserskiej Polonii Warszawa trener Maliszka uczył nas, że ciosy w korpus są najskuteczniejsze wtedy, gdy stosuje się je w kombinacjach – najczęściej na ich końcu. Trzeba pamiętać mówił, że cios w korpus obarczony jest znacznie większym ryzykiem przyjęcia kontrującego ciosu ze strony rywala z uwagi na opuszczone ręce atakującego i odsłoniętą wówczas szczękę. Nie zastosowałem się do instrukcji trenera Maliszki dlatego, że nie sądziłem, aby Witek miał jakiekolwiek pojęcie o boksie. A skoro tak, skoro z założenia miałem nad nim przewagę, to niewłaściwym byłoby zostawić ślady uderzenia na jego twarzy i narazić go na kpiny pozostałej kadry. Tak mówi kodeks zachowania prawdziwych sportowców.
Miałem rację – Witek pojęcia o boksie nie miał. Zadanie wykonałem - Dana rzeczywiście poprosiła mnie o interwencję. Zrobiła to, bo w następnych dniach nie powtarzałem już mojego manewru z pierwszej nocy a Dana nic o tym nie wspominała.
Tego wieczoru, kiedy już leżeliśmy otuleni, każde w swoim kocu powiedziałem Danie, że sprawa załatwiona.
- To dobrze i… - powiedziała.
- Chciałaś coś powiedzieć? – Zapytałem.
- Nie, nie.

W tydzień później obóz przekonał się jak łatwo jest umrzeć na żaglach. Samotną omegę odstawiającą Piotrka do pociągu przewrócił silny szkwał na Jagodnym. Ze względu na niezatapialność łodzi wywrotka nie jest czymś szczególnie groźnym, należy po prostu trzymać się łodzi i czekać na pomoc; tak zrobili wszyscy z załogi omegi poza Piotrkiem. Piotrek nie został przy łodzi; w ataku paniki, skrępowany ciężkim i utrudniającym ruchy ubraniu sztormowym rzucił się wpław próbując dopłynąć do odległego o kilkaset metrów brzegu jeziora. Utonął po przepłynięciu dwudziestu metrów. Niektórzy twierdzili, że do porzucenia łodzi sprowokowała Piotrka dziewczyna z przewróconej omegi krzycząc, że łódź tonie.
Było przeraźliwie smutno, obie moje załogantki – Dana i Mała płakały. Kierownik wyszkolenia po niewczasie zarządził sprawdzian umiejętności pływania; niektórzy z kursantów odmówili udziału, groził bunt:
- Niby to sprawdzian, a tak naprawdę to sk...n chce jeszcze kogoś utopić.
Piekliłem się wewnętrznie, wiedziałem, że śmierć Piotrka była głupia i niepotrzebna, że kursanci słusznie obwiniali kierownika wyszkolenia – nie przeprowadzając instruktażu wypadkowego zaniedbał swoich podstawowych obowiązków. Zażądałem odwołania sprawdzianu. Następnego dnia rano Dana powiedziała mi, że razem z Małą wracają do Warszawy.
- To zobaczymy się w klubie – powiedziałem.
- Może – odpowiedziała.

Nie, nigdy nie spotkaliśmy się w klubie. Spotkaliśmy się dziesięć lat później. Dana, już doktor medycyny obsłuchując mnie stetoskopem powiedziała:
- Którejś nocy podczas naszego rejsu, kiedy spaliśmy w rufie omegi, wydało mi się, że czuję bicie twojego serca.
- Szkoda, że mi wtedy tego nie powiedziałaś.
- Cśśśś – Dana znów przyłożyła stetoskop do mojej klatki piersiowej. Po chwili powiedziała:
- Nie zdążyłam. Nie, nie to, że nie zdążyłam. Ta niepotrzebna śmierć. Było za dużo smutku, za dużo nieszczęścia.
- A teraz już za późno? – Zapytałem.
- Tak, za późno… Tak w życiu bywa. Ale pocieszę cię - serce masz w porządku.

[1] Omega - popularna w Polsce klasa jachtów żaglowych regatowych i turystycznych


KONIEC

Link do wersji mówionej opowiadania. Kliknij aby zapisać na twojej maszynie. 


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.
 Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.
A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?
I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.
Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.
* * * 
A teraz o opowiadaniu które przeczytałeś. Jeśli tekst opowiadania podoba Ci się zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne". 
Możesz też dodać komentarz. 
Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".
Książka "Obyś miał ciekawą młodość", obecnie w przygotowaniu (potrwa to pewnie z rok), nie jest autobiografią autora, jej postacie i opisywane wydarzenia są produktem wyobraźni autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest wyłącznie przypadkowe, wydarzenia opisane w książce nie są opisem rzeczywistych wydarzeń.
Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.
Za tydzień ciąg dalszy książki czyli kolejne opowiadanie (losy bohatera książki przedstawione są bowiem w formie autonomicznych opowiadań).
Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i  możesz ją polubić.
 Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć (teraz jest już ponad czterdzieści tysięcy). Numery 99 i 100 nie ukażą się.
   
Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 
Możesz też zrobić to samo na facebooku. Aby otrzymywać powiadomienia o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować  i kupić przez internet.   
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz:   @dziecipowstaniawarszawskiego .