piątek, 30 listopada 2018

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 167.

Przeczytaj o moich Andrzejkach


© copyright Andrzej Olas (andrzej.olas@gmail.com)


Ze względu na minione wczoraj Andrzejki prezentuję Państwu krótką anegdotkę andrzejkową.   

- Wstawaj – ktoś szarpał mnie za ramię. – Już czas. Lecimy.

- Już rano? Jeszcze ciemno.

- Tak, rano. Dziś Andrzejki, twoje imieniny

Przetarłem oczy. Nade mną stał krzepki, o szerokich barach mężczyzna. Wysokie czoło przykrywała czarna czupryna. Mężczyzna wpatrywał się we mnie przenikliwymi niebieskimi oczyma[1]. Niebieski kombinezon z dużą fantazyjną litera S na przedzie przykrywała leżąca mu na ramionach czerwona peleryna.

- Superman? - Wyjąkałem.
. Zawsze marzyłeś o spotkaniu z Supermanem. No to masz imieninowy prezent.
- Marzyłem, ale to było dawno. Ze czterdzieści lat temu. A może więcej – wybąkałem ziewając.
- Do Supermana jest kolejka. Dłuższa niż w waszej służbie zdrowia.
Superman podał mi czerwoną pelerynę. Musiała być nowa, prosto ze szwalni, bo wzdłuż jednej z szerokich fałd peleryny wisiała jeszcze sklepowa metka. Przeczytałem: „Model JUNIOR EXCLUSIVE. Made in China”.
-  Czas lecieć. Zakładaj.

- Junior? W moim wieku? – Powiedziałem.

- Zamówiona czterdzieści lat temu. Pamiętasz Mao Tse Tunga? – Powiedział Superman.

- Mam włożyć na piżamę?

Czarna czupryna Supermana przez chwilę zajarzyła się słabym niebieskim światłem, z mojej komórki dobiegły mnie pierwsze cztery takty melodii "Płonie ognisko w lesie". Spojrzałem na siebie. Byłem w krótkich zielonych spodenkach, zielonej bluzie z naszytymi na lewym rękawie sprawnościami i czerwoną chustą na szyi.
- Czerwona chusta? – Powiedziałem.
- Takie było wtedy harcerstwo. Kto to wtedy rządził? Ktoś na G.
- Na G, bo gówniane to były rządy. I jednego i drugiego – powiedziałem.
* * *
Lecimy. Bierz rozbieg – powiedział Superman. Skrzypiąc otworzyły się drzwi balkonu, do pokoju wpadło zimne listopadowe powietrze.
Rozbieg nie był udany, kostka prawej nogi zawadziła o balkonową barierkę. Zabolało.
- Gdzie lecimy? – zapytałem.
- Jak to gdzie? Do pana Andrzeja Kmicica, ksywa Babinicz. Właśnie broni przed Szwedami króla Jana Kazimierza.
- Mówisz o ksywie, tak jakby Kmicic był kibolem – powiedziałem urażony.
- A nie był?
Nie odpowiedziałem, bo wpadłem w korkociąg.
- Tracę siłę nośną. Takiej sprawności w zastępie nie miałem  – zawołałem.
Superman chwycił mnie w pół. Wylądowaliśmy na kamienistej, wąskiej dróżce z obu stron obramowanej skalistym zboczem.
- Tam jest Orla Perć – wskazałem.  - Kiedyś tam się wspiąłem.
Siegnąłem do wiszącego u mego boku rapiera.
- Szwedzka stal – powiedziałem i stanąłem obok blokującego dróżkę przed Szwedami pana Andrzeja Kmicica. Właśnie w chwili kiedy sztych mojego rapiera miał sięgnąć piersi ogromnego rudowłosego Szweda poczułem na skroni lufę garłacza. Ocalił mnie pan Andrzej strzaskując buzdyganem ramię napastnika. Niestety w chwilę potem pan Andrzej padł przebity koncerzem. Z leżącego nieopodal niewielkiego wzgórza doszedł nas okrzyk króla Jana Kazimierza:
- Przebóg. Ratujcie mojego Babinicza.
- Nie bardzo ci się to udało. – Powiedział Superman – Jak tak, to polecimy do Newady.
- Winnetou – powiedziałem. – Old Shatterhand. Skarb w srebrnym jeziorze.
* * *
Przywiązanego do pala Old Shatterhanda otaczała horda wyjących Komanczów. Stojący u mojego boku Winnetou podał mi słynny czternastostrzałowy sztucer:
- Podłe skunksy. Nie udało im się go zrabować  - powiedział.
Obok udekorowanego głową bizona wigwamu siedział pogrążony w transie szaman. Odwlokłem kurek sztucera. Na ten odgłos szaman podniósł głowę, spojrzał na mnie i powiedział:
- Howgh. To harcerz. Czy z hufca w Zalesiu Górnym? 
- Nie. Z Mokotowa. Pshaw – odpowiedziałem i wycelowałem w bawole pęta, którymi związany był Old Shatterhand. Echo pierwszego strzału rozniosło się po kanionie.
- Stop. Przestań strzelać. Trafiłeś mnie w pietę. – zawołał Old Shatterhand. Czołgający się jak wąż Winnetou był już  u pala męczarni i przecinał więzy Old Shatterhanda.
- Chodźmy stąd – powiedziałem.
- Stój. Zaczekaj - wołał szaman. – Widzę, że w Galerii Mokotów jest fajna przedsprzedaż.
* * *
- To ja już lecę – powiedział Superman. – Muszę dla pewnej Andrei z Kłobucka odwiedzić Anię z Zielonego Wzgórza. A tu masz prezent ode mnie.
Spojrzałem na elegancki kartonik. Był to całoroczny karnet wstępu do klubu Sport Club w programie Super Senior.
- Napewno ci się przyda, musisz potrenować – dodał. – A ja jestem tam na prowizji.





[1] Zauważcie, że jak przystoi w moim wieku, używam staropolskiej liczby podwójnej.


KONIEC


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz