Tyle że płacz ojca Wojciecha Przerwy wciąż dźwięczał mi w uszach. Zdałem sobie sprawę, że pierwszy raz od bardzo dawna zaczęło mi zależeć na czymś innym niż moja stopa – poczułem że krzywda rodziny Przerwów jest dla mnie ważna. Ale nie wiedziałem jak mogłem coś dla nich zrobić.
Na takich
rozważaniach upłynął mi kolejny kiepski dzień, a wieczorem doszedłem do wniosku
że dla spełnienia dobrego uczynku muszę uzyskać pomoc. Uczyniłem pierwszy krok –
wyjąłem z szafy duże tekturowe pudło i pojechałem do redakcji. Tam na moim
biurku obok notki od Leszka: „Tu jest coś ciekawego dla ciebie, musisz zobaczyć”,
leżały zalaminowane w przezroczystej folii płachty numeru Kuriera Warszawskiego
z 15 sierpnia 1939 roku. Przyciągnęła mój wzrok krzyżówka zamieszczona na dole jednej
z płacht. Pierwsze czteroliterowe hasło pionowo krzyżówki brzmiało „okręt
flagowy dywizjonu kontrtorpedowców”.
- Cztery litery
– no tak, zgadza się, po tylu latach pamiętam – pomyślałem – ale po moim
wczorajszym całopaleniu kolekcji, po co mam się takimi rzeczami zajmować. Odłożyłem
gazetę, podkreśliłem w notce Leszka słowa „musisz zobaczyć” i dopisałem: „Ja
już wszystko w życiu widziałem”. Zdjąłem z postumentu stopę słonia, włożyłem do
przyniesionego pudła, a na postumencie położyłem krzyżyk z papierową figurką,
notkę Wojciecha Przerwy z czerwoną, przypominającą krew plamką i jego pisane na
czerwonym papierze listy. Po zastanowieniu dopisałem też na leżącym na wierzchu
liście słowa: „Rodzina Wojciecha Przerwy ma wrócić na Wspólną 11a”. Pudło ze
stopą słonia zabrałem do domu. W domu, po następnych dwóch drinkach Bombay
Martini chciałem pójść spać, ale musiałem jeszcze zaplanować jutrzejszą rozmowę
z Tomkiem i Leszkiem. Spać poszedłem dobrze po północy, spałem kiepsko.
Kiedy następnego dnia późnym rankiem wszedłem do redakcyjnego pokoju, byli tam Tomek i Leszek. Leszek zagarnąwszy moje krzesło, z długopisem w ręku rozwiązywał krzyżówkę z przedwojennego Kuriera Warszawskiego, a Tomek przy swoim biurku, z dłonią ułożoną w kształt pistoletu celował w pustkę nad postumentem, w miejsce skąd poprzedniego dnia zabrałem stopę słonia.
- Znowu ćpasz –
powiedziałem patrząc na wychudzoną twarz Tomka. Był blady, zaniedbany, na
biurku walały się pojedyńcze włosy z jego kiedyś imponującej grzywy.
- A co ma
robić, przecież zabrałeś mu stopę - zauważył Leszek, na krótką chwilę odrywając
wzrok od krzyżówki. Tomek wciąż celował w pustkę.
Zauważyłem, że
krzyżyk z przymocowaną do niego figurką, notka i pisane na czerwonym papierze
listy Wojciecha Przerwy leżały na Tomka biurku. A więc przeczytali. Z listami w
ręku spojrzałem na Tomka:
- Hej!
- Czego? – wymamrotał
Tomek.
- Wracaj z wszechświata
– trzepnąłem paczką listów w nos Tomka – masz robotę do odwalenia. Zrobisz coś
dobrego.
Uderzyłem
drugi raz, Tomek przesunął dłonią po twarzy, dotknął krwawiącego nosa. Leszek
podniósł głowę znad krzyżówki i sięgnął po aparat.
- Zostaw to –
powiedziałem i zrobiłem krok w jego kierunku.
Poprzedniego
wieczoru zastanawiałem się, co obaj pomyślą, kiedy im powiem co zamierzam. Na
pewno uznają że zmieniłem się, zmiękłem, że kierują mną głupie sentymenty
beksy, że dziennikarz ma patrzeć i opisywać, że nie jest od robienia dobrze,
bo od tego są na przykład siostry zakonne. To raz, a po drugie - pomyślą, że zamiast
zadzierać z prezesem lepiej byłoby gdybym się zajął swoją stopą. Na koniec obaj
pomyślą o najważniejszym - że nie ma sensu się narażać.
A do zrobienia
dobrze potrzebowałem ich obu - Tomek od dłuższego czasu grzebał w finansach i
byłem pewien że wiele o pieniądzach prezesa wie - pamiętałem o fragmencie notatki
prezesa mówiącym o uzyskaniu podstawy finansowej i domyślałem się, że to o
pieniądzach rozmawiali w Jabłonnie prezes i poseł Kogoczego. A Leszek ze swoim
fotograficznym archiwum, dojściami i znajomościami w branży mógł dowiedzieć się
wiele. Miałem tylko jedno rozwiązanie – pokazać że nie jestem beksą,
zaatakować, zaskoczyć, zastraszyć udawaną czy też prawdziwą agresją.
- Wszystko co
wiecie o prezesie, o kamienicy na Wspólnej, o pośle – powiedziałem – chcę teraz,
już teraz – uderzyłem listami w blat biurka. Rzuciłem listy w kierunku Leszka:
- Teraz! – krzyknąłem.
Chwyciłem za szczyt postumentu, podniosłem go w górę i rąbnąłem nim w biurko
Tomka. Blat biurka załamał się, szuflada wypadła na podłogę.
- Teraz – powtórzyłem. Nareszcie, nareszcie, pierwszy raz od pół roku miałem uczucie, że robię to co powinienem robić. Nie udawałem, był we mnie gniew, potężny gniew.
Zapadła cisza.
Po chwili Tomek powiedział:
- Wariat – i spojrzał
na Leszka. Leszek ruchem głowy wskazał na leżącą na podłodze szufladę. Tomek schylił
się i wyjął z szuflady teczkę z napisem „Bank Świt”.
Z danych
zebranych przez Tomka wynikało, że właścicielami kamienicy w której mieszkała rodzina Przerwów byli teraz nasz
prezes, poseł Kogoczego oraz jakaś kobieta – może to była ta, którą zobaczyłem z
posłem w Jabłonnie. Dzięki uzyskanemu z banku Świt kredytowi dysponowali ponad
połową wartości kamienicy. Kupili ją od przedwojennych właścicieli. Czy złamali
prawo? Przerzucaliśmy się pomysłami: Może sfałszowana księga wieczysta?
Podstawiony właściciel? Przekupiony sędzia? Świadek który za pieniądze stracił albo
odzyskał pamięć? Oszustwo przy sprzedaży? Łatwowierny spadkobierca? Co
wiedzieli byli właściciele? Czy są w Polsce? Czy raport o który prosił mnie prezes
był po prostu manewrem aby zyskać na czasie, opóźnić artykuł o pośle Kogoczego?
- Powiedzcie
kiedy mam robić zdjęcia – powiedział po godzinie deliberacji znudzony Leszek i zajął
się krzyżówką w przedwojennym Kurierze. Po chwili powiedział:
- Polski kontrtorpedowiec? Przed wojną.
- Cztery
litery. ORP Grom. Walczył potem pod Narwikiem – odpowiedziałem – zostaw tę
gazetę i zacznij myśleć.
- Zaraz.
Przecież już kończę.
Po chwili Leszek
powiedział:
- Tu koło
krzyżówki wydrukowali ciekawego – coś o kamienicy. Aha, piszą że prawomocnym
wyrokiem miasto przejmuje kamienicę. Ale jaką kamienicę? Bardzo to niewyraźne –
Leszek podszedł do okna.
- Prawomocnym
wyrokiem miasto przejmuje kamienicę na Wspólnej 11a – przeczytał. Po chwili
dodał:
- To jest w
rubryce „Z Sądu” w Kurierze – Leszek sprawdził datę – z dnia 15 sierpnia 1939.
roku. Miasto przejmuje kamienicę za niespłacone podatki. Obok jest zdjęcie
marszałka Śmigłego Rydza na koniu. I co o tym powiecie? Nie o marszałku, tylko o
kamienicy.
Kiedy Tomek i
Leszek dyskutowali co należy zrobić, ja myślałem o przeszłości, o czasach Mojżesza,
czasach kiedy prawo własności dało się sformułować w dwóch zdaniach. Z Księgi Powtórzonego
Prawa wygooglowałem wspomniane przez ojca Wojciecha Przerwy dziesiąte przykazanie:
- Nie będziesz pragnął domu
swojego bliźniego. Ani jego pola, ani jego niewolnika, ani jego niewolnicy, ani
jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego.
Przeczytałem je głośno.
- To jakby już nieaktualne – powiedział Tomek – o osły teraz nie tak
łatwo, niewolnic wolno już pragnąć, a kodeksy liczą tysiące stron.
- I nie działają – dodał Leszek.
Miał rację. Bo
wszyscy wiedzieliśmy, że szybki powrót Przerwów do ich mieszkania jest równie nierealny
jak szybkie wybudowanie obwodnicy Warszawy. Nam pozostawała droga dziennikarska
– ujawnić skandal, nazwać nazwiska, opisać cierpienie Przerwów:
- Piszemy i publikujemy
– zmieniamy wydanie - powiedziałem - wprowadzamy na internet. Już teraz,
dzisiaj. Prezesa nie oszczędzamy. A potem niech się dzieje co chce.
W tydzień później siedzieliśmy w piątkę
przy okrągłym stole
konferencyjnym w warszawskiej prokuraturze. Po mojej lewej stronie siedzieli
Tomek i Leszek, a po prawej pani prezes banku Świt. Za panią prezes ciągnął się
rząd oszklonych szaf wypełnionych tomami wydawnictw prawniczych, a nad szafami wisiały
starannie oprawione portrety przedstawiające starszych panów. Rozpoznałem wśród
nich portret obecnego prokuratora generalnego. Był łysy i minę miał zatroskaną.
Naprzeciw mnie trochę zawodowo
mniejszy prokurator, też łysy, trzymał w ręku zafoliowany, pożółkły numer
Kuriera Warszawskiego; przed nim na stole leżał numer „Codziennych Sensacji” z
naszym artykułem. Prokurator właśnie kończył swoją pięciominutową przemowę:
- Mam tu nieznanej
proweniencji pożółkły strzęp starej gazety. I jeszcze mam artykuł – tu
prokurator wskazał na numer „Codziennych Sensacji” – w którym spodobało się
panom oczernić znanego polskiego parlamentarzystę a także znanego biznesmena.
Widoczną do
tej pory na jego twarzy troskę zastąpił wyraz niesmaku:
-
Przychodzicie do mnie, do prokuratora Rzeczypospolitej wołając o sprawiedliwość.
Zastanawiam się jakim prawem i o jaką sprawiedliwość.
Pomyślałem, że
wizyty w prokuraturze nie można zaliczyć do udanych.
- Panie
prokuratorze – powiedziałem – niechżeż pan się nie trudzi, poszukamy
sprawiedliwości gdzieindziej. Oczywiście napiszemy o naszym owocnym kontakcie z
prokuraturą i ....
Przerwała mi pani
prezes banku Świt:
- Chcę zawiadomić
pana – zwróciła się do prokuratora – że nasz bank trzyma się bardzo ostrych
kryteriów etycznych. W świetle ostatnich publikacji podjęliśmy pewne decyzje
personalne i jestem upoważniona do stwierdzenia, że osoby opisane w artykule –
tu wskazała na leżącą przed prokuratorem gazetę - nie mają obecnie
jakichkolwiek związków z bankiem. Ponadto bank, po wymówieniu im kredytów
przejął pismo „Codzienne Sensacje”.
Widząc
zaskoczenie prokuratora dodała wskazując
na nas:
- Redakcją
pisma zajmują się obecni tu panowie.
- Dziękuję
pani prezes – powiedziałem. Skierowałem się do drzwi:
– Chodźmy - zwróciłem
się do Tomka i Leszka. Wychodząc Leszek zatrzymał się w progu i powiedział:
- Musi pan
wiedzieć panie prokuratorze, że mój kolega jest człowiekiem cierpliwym. Będzie
na jakikolwiek pański błąd czekał tak długo jak to będzie potrzebne.
Z panią prezydent spotkaliśmy się w
jej banku dzień przed wizytą w prokuraturze. Była dobrze przygotowana, znała
szczegóły naszej kariery. Tego zresztą należało oczekiwać, bo w takim grajdole jak
nasza Warszawa nic się nie da ukryć. Przy dobrej kawie, w wygodnych fotelach pytała
jak w świetle ostatnich zajść widzimy przyszłość pisma:
- „Codzienne Sensacje” są obecnie
własnością naszego banku – powiedziała przypatrując mi się badawczo.
Pomyślałem że niepokoi ją nasz
idealizm – tego słowa obawia się każdy bankier.
- Pani prezydent – powiedziałem – Jeśli
pozostaniemy redaktorami pisma, to „Codzienne Sensacje” pozostaną pismem
brukowym i będą dochodowe. Tak jak pisaliśmy, dalej będziemy pisali o
kosmicznej grylownicy, o demonach w lumpeksach, o potworze wysysającym z ludzi
DNA, o brylantowej kolii zgubionej przez upitą aktorkę. Ale… Ale co jakiś czas
znajdziemy sobie temat na krucjatę.
- Nie rozumiem. Dlaczego? – zaniepokoiła
się pani prezydent. Rozwinąłem temat:
- Będzie też w naszym piśmie o zbliżającym
się wielkim mroku, o dźwiękach Apokalipsy, o wibracjach przeciwmaterii, o dostrzeganych
tylko przez jasnowidzów a promieniujących ku górze tunelach energetycznych, o
krzyżówkach obcych z kosmosu i ludzi. Będziemy takie bzdury pisali, bo dostarczamy
myślową strawę dla bezmózgich. Bo chociaż nasz czytelnik dowiedział się w
dzieciństwie że Ala ma kota to nigdy nie dotarło do niego że As to pies Ali.
Nikt go nie zmusi do przeczytania Kafki, on czyta albo nic albo naszą gazetę.
Przerwałem na chwilę, widziałem że pani
prezydent zastanawia się.
Ciągnąłem dalej:
- Ale kiedy ci ludzie, nasi czytelnicy
są oszukiwani, okradani, spychani w dół to trzeba im to uświadomić. A kiedy
trzeba im pokazać zło, to tylko my
możemy to zrobić. Nikt inny, tylko my. Tak jak teraz z rodziną Wojciecha
Przerwy.
- A kwestie zdrowotne zespołu? – Pani
prezydent omijając spojrzeniem wychudzoną twarz Tomka skierowała wzrok ma moją
stopę.
- Wie o Tomku – pomyślałem i
odpowiedziałem patrząc jej w oczy:
- Jesteśmy wszyscy młodzi, moi dwaj
koledzy są w pełni sił. Nie przewiduję żadnych problemów.
Kiedy
wychodziliśmy z banku Tomek zapytał mnie o wycenę operacji w klinice Mayo.
- Drogo –
odpowiedziałem – drożej niż odwyk.
W pół roku później rodzina Wojciecha Przerwy wciąż mieszkała na działkach, a miasto
bezskutecznie upominało się w hipotece o unieważnienie zapisu. Łysy prokurator udzielał wywiadów twierdząc, że w postępowaniu
posła i prezesa nie widzi znamion przestępstwa. Pustą kamienicą na Wspólnej zainteresowali
się anarchiści i podczas bójki z policją ucierpiała trąba z głowy słonia nad
bramą.
Oczywiście był przy
tym Leszek i zamieszczając jego zdjęcia z ruchawki kolejny raz przypomnieliśmy
czytelnikom krętactwa posła i prezesa. Nie poskutkowało, prezes miał się
dobrze. Ostatnio zajął się z posłem Kogoczego domami spokojnej starości.
Podczas gdy poseł sponsorował w Sejmie nowelizację przepisów ustalających wysokość
opłat za opiekę wnoszonych przez Narodowy Fundusz Zdrowia, prezes inwestował w
branżę.
- Tak właśnie od tysięcy lat idealiści
przegrywają bitwy z rzeczywistością. Diabeł istnieje – powiedział Tomek, kiedy
zasiedliśmy w barze Hubertus.
Jeżeli diabeł istnieje, to czy porusza
się z prędkością światła? A jak to jest z aniołami? Czy anioł porusza się tak
jak diabeł, czy może wolniej? Jeżeli wolniej, to może nie nadąża z pomocą, może
dlatego ten świat jest taki jaki jest. Wydało mi się, że ostatnio anioł obsługujący
Warszawę zaczął nadążać, bo Tomek wyglądał lepiej i według Leszka ograniczył
branie.
- Zresztą ty też jesteś spokojniejszy
– dodał Leszek.
- Bo od miesiąca piję swoje Martini
nie z trzema oliwkami a tylko z jedną – odpowiedziałem.
Tak jak pół roku temu nie rozmawiałem
z Leszkiem o moim płaczu, tak i teraz nie chciałem omawiać z nim moich
prywatnych spraw. Ale miał rację, rzeczywiście byłem spokojniejszy.
Zaangażowanie w sprawy Wojciecha Przerwy sprawiło, że depresja minęła i mimo
tego że operacja mojej stopy wciąż była pod znakiem zapytania, że do zapłacenia
za nią brakowało mi dużo pieniędzy, a kredytu bank ostatecznie odmówił,
nauczyłem się żyć z moją zmiażdżoną stopą. Zdecydowałem że pozostaje mi robić
swoje i liczyć na naukę, na postęp w medycynie.
Ale tej nocy, po wizycie w barze
Hubertus znów, tak jak pół roku temu, nie mogłem zasnąć. Piłem Bombay Martini i
myślałem o Wojciechu Przerwie i o sobie:
- Rodzina Przerwów marnieje na
działkach, czerwone arkusze listów Wojciecha Przerwy zalegają na dnie mojej
szuflady. A ja karmię bredniami setki tysięcy ignorantów o koślawych mózgach i
udaję że potrafię naprawić krzywdę Wojciecha Przerwy. Nie mam się co oszukiwać,
prowadzę życie podłe.
Po bezsennej nocy, po kolejnym ranku z
kacem i po czterech kawach wypitych w kuchni pod akompaniament sączących się
cichym strumyczkiem z kuchennego radia kłótni polityków zarzucających sobie
nawzajem korupcję, do redakcji dotarłem w południe. Pierwszą rzeczą po wejściu
do pokoju było sięgnięcie do szuflady po pakiet listów Wojciecha Przerwy. Leżąca
na wierzchu notka z czerwoną plamką znów uderzyła we mnie słowami:
„Ukrzyżowałeś mnie, kanalio”.
Tomek podał mi gazetę wskazując palcem:
- Spojrzyj tutaj.
Notatka nosiła tytuł „Bój się niedźwiedzia czyli jak posła
pomalowano na czerwono”.
„Wczoraj
wczesnym rankiem dozorca ogrodu zoologicznego znalazł na wybiegu dla
niedźwiedzi dwóch pokrytych czerwoną farbą mężczyzn. Mężczyźni spędzili tam
całą noc i obawiając się ataku zwierząt zachowywali ciszę. Nie wiedzieli, że wybieg
od pół roku jest nieczynny:
-
Ostatniego lokatora – misia Bartka – przenieśliśmy stąd parę miesięcy temu. Ci
panowie schowali się w fosie, trochę śmierdzieli od błota – powiedział dozorca.
Na
wybiegu znaleziono dwa dziesięciokilowe kubły czerwonej farby i rozpostartą na
ziemi, obficie zasłaną czerwoną farbą plastikową płachtę. Ślady wskazywały, że była użyta do pomalowania
mężczyzn.
Jednym
z mężczyzn okazał się poseł M.K., a drugim biznesmen W.L., do niedawna wydawca
znanego pisma. Obaj byli trzeźwi. Sprawca, czy sprawcy są nieznani. Żaden z
mężczyzn nie odpowiedział na pytanie czy zamierza oddać pofarbowany i
pobrudzony garnitur do pralni”.
Notatce towarzyszyły zdjęcia prezesa i
posła.
- A więc Wojciech Przerwa znalazł
własny przepis na ukaranie złodziei – ucieszyłem się – to w jego stylu.
- Znalazł, ale co z tego, potrwa to
tydzień, a potem wszyscy o tym zapomną, tak
jak zapominają o naszych artykułach – odpowiedział Tomek.
W dwa dni
później pijąc w kuchni poranną kawę słuchałem radiowej dyskusji dwóch wybitnych
polityków. Zarzucający sobie nawzajem zdradę Polski na rzecz takiego czy innego
sąsiada skojarzyli mi się z cyrkowym występem dwóch okładających się po
twarzach klownów. Szukając odpowiedzi na pytanie, czy życie polityka jest
życiem bardziej podłym niż życie takiego jak ja dziennikarza nie zauważyłem, że
dyskusja się skończyła i że nadawany jest reportaż krajowy. Dlatego usłyszawszy:
- Był pomalowany
na niebiesko – nie zwróciłem na to uwagi. Dopiero kiedy po chwili padło:
- Pewnie
dlatego panie, że czerwona farba jest droższa. To go pomalowali na niebiesko –
zacząłem słuchać. Niestety był to koniec reportażu.
Skoczyłem do telewizora,
włączyłem, akurat szedł wywiad z socjologiem:
- Panie
profesorze, co pan sądzi o tych pomalowanych ludziach?
- Mamy do
czynienia z epidemią – przedwczoraj Warszawa, wczoraj Rzeszów. Dzisiaj Poznań i
dwa przypadki w Łodzi. Tak prości ludzie protestują przeciw bezkarności oszustów
i korupcji.
Na ekranie
pojawiło się ujęcie upaćkanego niebieską farbą pana w średnim wieku, zastąpione
po chwili ujęciem innego mężczyzny, tym razem w odcieniu zielonym.
- A zaczęło
się to wszystko od ciągnącej się od pół roku sprawy warszawskiej śródmiejskiej
kamienicy, od publikacji w brukowym piśmie – mówił speaker. W kolejnym ujęciu nasz
łysy prokurator, bardzo przestraszony i z
miną człowieka skrzywdzonego mówił:
- Mamy
podstawy twierdzić że doszło do oszustwa na wielką skalę, do próby zawładnięcia
śródmiejską kamienicą. Właśnie przygotowałem akty oskarżenia. Jest dwóch domniemanych
sprawców. Wystąpimy do Sejmu o uchylenie immunitetu poselskiego jednego z nich.
Tę chwilę zapamiętam
do końca życia. Chwilę w której miałem uczucie, że dołożyłem ręki do zrobienia
czegoś co było niezaprzeczalnie dobre. Miałem poczucie spełnienia, dokonania
czegoś, co mogło być w moim życiu najważniejsze. Ta krótka chwila kiedy poczułem,
że pomagając Przerwom zachowałem się jak człowiek szlachetny, stała się dla
mnie jasnym punktem nieuczciwej afery dotykającej tę rodzinę. Wiedziałem, że nadszedł
czas na zastanowienie i że cokolwiek zdecyduję o moim przyszłym życiu, o mojej
pracy i o moich przyjaciołach, ten moment wspaniałego olśnienia pozostanie ze
mną na zawsze.
KONIEC
Następne opowiadanie Festynu Opowiadań pt.: "List Polecony" za tydzień. A jeśli Ci się podoba - kliknij na "Lubię to".
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań.
Moje książki ( http://www.atut.ig.pl/?wyniki-wyszukiwania,19&sPhrase=olas ), wydawnictwo ATUT, są do nabycia w większości księgarni w Polsce, w Europie i w USA.
Zapytaj w księgarni, sprawdź na przykład w Empiku, bądź też wygoogluj na internecie autora (Andrzej Olas) lub tytuł:
1. Dom nad jeziorem Ontario (nakład jest bliski wyczerpania, ale gdzie niegdzie książka jest jeszcze dostępna).
2. Jakże pięknie oni nami rządzili.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store .
Recenzję mojej książki znajdziesz pod:
http://uwagirecenzje.blogspot.com/2015/02/jak-to-sie-ksiazke-pisao.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz