piątek, 27 października 2017

#Festyn opowiadań, wydanie II, Nr 114. Apteka pod Opatrznością, dokończenie.



      ©Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)                            Aby przeczytać pierwszą część opowiadania kliknij tutaj

Rozdział V. O wyprawie po iksa.

Tego letniego wieczoru wszystko szło po mojej myśli. Mama z panią Ostrowską były w kuchni, pani Ostrowska mówiła, że pan Piotr przyjdzie się pożegnać, bo nie ma co u komunistów szukać i ucieka z powrotem na zachód przez Czechosłowację. Mówiła mamie, że dostała dobre schabowe, a i ma trochę bimbru. Normalnie podsłuchiwałbym dalej, ale tym razem musiałem iść na poszukiwanie.

Wślizgnąć się do gmachu koszar nie było trudno – szeroka brama frontowa stała otworem. Było kilka klatek schodowych – wybrałem tę najdalszą od frontu. Zejście do piwnic było zakratowane, krata była zamknięta na kłódkę, ale byłem chudy i bez trudu zmieściłem się między pionowymi prętami. Bałem się trochę, tak jak kiedy na wietrze zaklepywałem napis, ale to było to co powinienem zrobić.
- Obejrzę dwie piwnice – zdecydowałem – jedna to byłoby tchórzostwo, a trzy to już za dużo.

W pierwszej piwinicy nie było nic ciekawego poza połamanymi szkolnymi ławkami. W drugiej, też zamkniętej kratą, połowę bocznej ściany zajmowały rury kanalizacyjne. Tym razem krata była bardziej gęsta i przejść między prętami nie mogłem. Może jest jakiś inny sposób? Rozejrzałem się. Obok kraty, przy ścianie, były jakieś drzwiczki – była jakby szafka z cieńszymi rurami i kranami tak jakby do wody czy czegoś. A w bocznej ścianie szafki był otwór prowadzący do piwnicy. Dorosły by się tam nie prześlizgnął, ale mnie się udało.
Koło rur kanalizacyjnych leżała płaska drewniana skrzynia. Uniosłem wieko. Wnętrze podzielone było na cztery przedziały. Trzy były puste, w czwartym leżała metalowa rura zakończona z jednej strony pękatą, metalową bańką. To chyba był  ... panzerfaust – rura podobna była do tej, jaką widziałem półtora roku wcześniej obok trupa niemieckiego żołnierza i spalonego rosyjskiego czołgu pod Radomiem. Przeciągnąłem skrzynię pod piwniczne okienko i rzeczywiście – udało mi się odcyfrować w półmroku przyklejoną po wewnętrznej stronie wieka kartkę z napisem „Panzerfaust Klein, 4 Stücken”. A więc to był zapomniany, ostatni z czterech pocisków w skrzyni. Nie był zbyt ciężki, lżejszy niż kilka kilo ziemniaków, jakie co parę dni nosiłem mamie z targu.

Kuśtykałem z panzerfaustem przez wejście do piwnic, przez bramę, aż wydostałem się na Kazimierzowską i doszedłem do rogu Madalińskiego. Nikt mnie nie zobaczył. Przed willą ubeka znów stał czarny Citroën, koło samochodu stało dwóch oficerów, napewno UB, jeden z nich trzymał w rękach paczkę UNRRA. A więc byłem odcięty od Kazimierzowskiej. Zdecydowałem przejść tyłem willi ubeka do Różanej. Zanim doszedłem do Różanej usłyszałem od strony koszar krzyki i tupot żołnierskich butów. Z bijącym sercem przekuśtykałem przez Różaną i schowałem się w tej samej ruinie z tapetą, w której skręciłem kostkę.

Żołnierze rozwinęli się w linię wzdłuż Kazimierzowskiej od koszar aż do Szustra i przeszukując ruiny i podwórka posuwali się w moją stronę – w stronę Puławskiej. Nie mogłem zostać na parterze ruiny - musiałem wspiąć się na pierwsze piętro. Jeżeli uda mi się wciągnąć balustradę na górę, to nie będą wiedzieli, że można wejść wyżej.
I właśnie kiedy mocno spocony już byłem na górze, kiedy ostrożnie oparłem panzerfaust o ścianę, usłyszałem hałas – ktoś potknął się o leżące dookoła ruiny cegły. Ostrożnie wychyliłem głowę  w dół. W ruinę wszedł ktoś w mundurze i zatrzymał się próbując zorientować się w ciemności. Dopiero po chwili rozpoznałem niewysoką sylwetkę pana Ostrowskiego. Wyglądał inaczej - był w mundurze kolejarza, przepasany raportówką i z kolejarską rogatywką na głowie.
- Proszę pana – powiedziałem – musi pan wejść na piętro.
Na dźwięk mojego głosu pan Piotr spojrzał w górę.
- A to ty – powiedział.
- Trzeba po tej balustradzie – wskazałem na balustradę.
Panu Piotrowi poszło łatwo, za chwilę był na górze.
- Trzeba jeszcze wciągnąć tę balustradę w górę – powiedziałem.

Rozdział VI. O panu Ostrowskim i ministrze.

Przez otwór okienny wpadało do pokoju światło księżyca. Leżeliśmy płasko wzdłuż najdalszej od schodów ściany, czekając, aż linia żołnierzy minie naszą ruinę. Serce biło mi mocno. Żołnierze poświęcili ze dwie minuty na obejrzenie parteru, spojrzeli w górę, ale tak jak sądziłem, żaden nie próbował sforsować balustrady. Kiedy znów spojrzałem na ulicę minęli już prawym skrzydłem naszą willę i poszli dalej w stronę Puławskiej.
- A teraz posłuchaj – powiedział szeptem pan Piotr – Ja muszę przedostać się do stacji kolejki na Puławskiej. A tobie czas do domu.
Kiwnąłem głową. Pomyślałem, że będę musiał zostawić tu panzerfaust. Ale gdzie i jak go ukryć?
- Rozpoznał mnie jakiś ubek i zaalarmował koszary. Dobrze, że zdążyłem się pożegnać – ciągnął dalej pan Piotr.
-– Ale jak pan ominie tych żołnierzy? - zapytałem.
- Wymyślę coś.

Pomyślałem, że gdyby pan Piotr miał tu swój czołg, to w minutę byłby na Puławskiej. Pokuśtykałem do kąta, i podniosłem oparty o ścianę panzerfaust:
- A może ja pana osłonię? – powiedziałem. Na filmie „O szóstej wieczorem po wojnie” lejtnant Grisza osłonił cały pluton i wszystkich uratował. Z pierwszego piętra byłoby bardzo łatwo osłaniać.
- No, no Tomaszku – powiedział pan Piotr szeptem i sięgnął po pocisk.
Po chwili, patrząc mi prosto w oczy, pan Piotr powiedział – widzisz jestem tu jak na wojnie – a na stacji czekają na mnie. Muszę otworzyć sobie drogę. Do tego potrzebny mi twój panzerfaust. Czy mi go oddasz?
- Znów będę z pustymi rękami, bez iksa – pomyślałem – nie będę kapitanem, będę dalej rezerwowym. Przełknąłem i kiwnąłem głową:
- Dobrze.
- Dziękuję Tomaszku – pan Piotr wyciągnął do mnie rękę - ty masz już wolną drogę do domu. Biegnij, spiesz się. Spiesz się – powtórzył z naciskiem.

Dziesięć minut później, nie odpowiadając na niespokojne pytania mamy, stanąłem przy oknie naszej willi i patrzałem w kierunku ruiny pod opatrznością i dalej w stronę Puławskiej. Przed willą ubeka wciąż stał Citroën. W oświetlonym garażu kręcił się układający paczki oficer, drugi stał w drzwiach do willi. Na prawo niewyraźnie widziałem sylwetki żołnierzy przeszukujących ruiny i posuwających się w kierunku Puławskiej.

Były dwa wybuchy – ten pierwszy usłyszałem zanim jeszcze zobaczyłem ognistą kulę lecącą w stronę Citroëna. Drugi, kiedy to pocisk uderzył w ministerialny samochód, był znacznie potężniejszy i wstrząsnął całą ulicą. Samochód eksplodował, coś, chyba to było koło samochodu, uderzyło w stojącą po przeciwnej stronie fasadę. Oświetlona przez płomienie palącego się samochodu fasada jakby wygięła się u dołu, a potem zachwiała się i runęła na ulicę. Na koniec z blaszanym hałasem spadł do ogrodu willi ubeka szybujący dotąd w powietrzu teraz ledwie rozpoznawalny szyld apteki pod Opatrznością.
Ten układający paczki oficer wypadł z garażu i krzyczał do przeszukujących żołnierzy:
- Napad na towarzysza ministra. Biegiem do mnie.

Żołnierze ruszyli z powrotem w stronę Kazimierzowskiej. Drugi oficer z pistoletem w ręku tkwił w drzwiach wejściowych willi ubeka.
- A więc pan Piotr ma wolną drogę – pomyślałem – a ja będę miał co opowiadać chłopakom.
Ogień przygasał. Ostatnie co zobaczyłem, zanim mama odciągnęła mnie od okna, to truchtający w stronę koszar, ciasno otoczony przez żołnierzy i trzymany pod ręce przez dwóch oficerów, gruby cywil w garniturze. To chyba był ten towarzysz minister.

Rozdział VII. O czym Tomaszek znowuż rozmawiał z mamą. 

Najpierw były dwie poważne rozmowy z mamą. W pierwszej powiedziałem mamie, że spotkałem pana Piotra w ruinie. Udało mi się nie wspomnieć o panzerfauście, bo mama odrazu zaczęła myśleć analitycznie. Nie spytała się, dlaczego byłem w ruinie, tylko powiedziała, że grozi nam wielkie niebezpieczeństwo – możemy zostać aresztowani i wsadzeni do więzienia:
- Musisz to zrozumieć – mówiła – teraz musisz zachowywać się jak dorosły, musisz się mną opiekować. Teraz po tym wybuchu będą nas wszystkich podejrzewali. I zapytała:
- Co masz zadane do domu?

Powiedziałem, że mam się nauczyć wiersza Mickiewicza o lisie i niedźwiedziu. Mama kazała mi go wyrecytować. I kazała mi mówić, że jak usłyszałem wybuch, to siedziałem w kuchni i uczyłem się wiersza. A jeszcze powiedziała, że jak ja się uczyłem, to ona gotowała zupę pomidorową i przesłuchiwała mnie z wiersza.
- Bo mogą ciebie pytać co ja robiłam, a mnie o to co ty – powiedziała. A teraz powtórz wiersz jeszcze raz.

Drugą rozmowę mieliśmy następnego dnia. Tym razem powiedziałem o panzerfauście. Przyrzekłem, że  nigdy więcej takich rzeczy jak szukanie panzerfausta robić nie będę. A kilkanaście dni później, jak już mama się uspokoiła, miałem trzecią rozmowę, tym razem z mamą Janusza i moją. Mama Janusza już wszystko wiedziała od mojej mamy, ale chciała to jeszcze raz usłyszeć. Opowiedziałem wszystko co się działo tamtego wieczoru. Janusz też słuchał, a potem obie mamy długo tłumaczyły nam o Mikołajczyku i że musimy się nimi opiekować i być jak dorośli.
Mówiły nam o Mikołajczyku, bo akurat tego dnia ogłosili wyniki referendum. Wszędzie wygrali komuniści, tylko nie w Krakowie, bo tam wygrał Mikołajczyk. Mama powiedziała że to dziwne, że akurat w tym jednym mieście nie sfałszowali referendum – w gazetach było czarno na białym, że tam prawie każdy głosował za Mikołajczykiem. Ale to dobrze - świat będzie wiedział, że komuniści oszukali.

A tydzień później zniknął ubek. Przyjechał samochód ciężarowy, załadowali meble, zaplombowali drzwi i ubeka więcej nie było. Porucznik też zniknął ze szkoły.
- Poszłam do nich na Cyryla i Metodego, żeby mi zwrócili willę – mówiła mama Janusza – to powiedzieli, że willa jest upaństwowiona.
Pomyślałem, że w willi nikogo teraz nie ma, a obaj z Januszem wiemy jak się do niej dostać. A że, z Januszem byłem teraz, po mojej opowieści, za pan brat – miałem zastępować go na treningach drużyny - to następnego dnia obaj wybraliśmy się do willi.  Właśnie oglądałem w ogrodzie szyld apteki pod Opatrznością kiedy Janusz wyszedł z garażu z pokreślonym czerwonym ołówkiem skrawkiem strony papieru podaniowego:
„Samokrytyka w sprawie niedostatecznej czójności.
Z powodu braku czójności w mojej bezpieczniackiej pracy doszło do napadu reakcji na towarzysza ministra Radkiewicza.
Samochód towarzysza ministra został zniszczony. W samochodzie spaliły się zaplanowane wyniki referendum w Krakowie. Dlatego nie otrzymał ich Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie. Wskutek tego przez wroga klasowego podane zostały mylne wyniki referendum.
Proszę o ukaranie  ...

Tutaj strona urywała się.
- Czujność pisze się przez u zwykłe – powiedziałem – i czy to jego ukarzą?
- Trzeba pokazać to naszym mamom – powiedział Janusz. Kiedy szliśmy do domu myślałem, czy dowiem się kogo ukarzą.
Pierwsza czytała mama Janusza. Przerwała w połowie:
- Muszę zapalić – powiedziała sięgając po papierosy.
- Czujność pisze się przez u zwykłe – powiedziałem.
Mama spojrzała na mnie i powiedziała do mamy Janusza:
- Daj i mnie.
Kiedy z ubeckiego skrawka papieru został już tylko popiół w słoiku służącym za popielniczkę mama powiedziała:
- Tomaszku, dzięki Tobie prawda o sfałszowanym referendum wyszła na jaw. Ale nigdy nie przejdziesz do historii, bo do końca życia nie wolno ci nikomu o tym powiedzieć.
- Nie przejąłem się wtedy tym zbytnio, bo zastanawiałem się, gdzie będę trzymał granat, który obiecał mi Janusz.

Rozdział VIII. Po sześćdziesięciu latach.

Żebym ja stary tylko wiedział co jeszcze w życiu mogę sobie i innym narobić. Kiedy po sześćdziesięciu latach przypadek zaprowadził mnie na ulicę Kazimierzowską i zaskoczony ujrzałem tam szyld apteki pod Opatrznością coś we mnie drgnęło. Szyld był prawie taki sam, jak ten który zapamiętałem w roku 1946. a wisiał nie tam co wtedy – był na willi pana Ostrowskiego – czyli willi ubeka. Wiedziałem o losach willi w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - i kiedyś o tym opowiem osobno, bo nie miejsce tu na dalsze opowieści - ale nie miałem pojęcia, co działo się z willą później, a to, że teraz mieści się tam właśnie apteka pod Opatrznością zaskoczyło mnie. Zaskoczyło mnie do tego stopnia, że przypomniałem sobie, gdzie schowałem granat. Tak, czytelniku, zgadłeś. Sześćdziesiąt lat temu schowałem granat za ruchomą cegłą na poddaszu willi ubeka. Dlaczego? Przypomnij sobie czytelniku co przyrzekałem mamie po historii z towarzyszem ministrem UB. Nie chciałem się wtedy granatu wyrzec, a więc, skoro przyrzekałem mamie, musiałem go schować tam, gdzie w razie znalezienia nie padłoby na nas żadne podejrzenie. 
_ Czy to możliwe, że granat jest wciąż tam – za ruchomą cegłą? – głowiłem się – co należy zrobić?

W końcu zrobiłem to co powinienem – powiedziałem o granacie sympatycznej pani – właścicielce apteki. I zaczęło się. Wiecie kto wlazł na poddasze? A raczej co? Pancerny robot, z linkiem video i audio, łapami jak sześciopalcy golem i napędem kołowym i gąsienicowym. Brakowało mu tylko skrzydeł; Operator robota – sierżant (oni teraz mają inne stopnie, więc coś podobnego) policji w dżinsach - mówił, że i takiego już zamówił na przyszły rok. A kto towarzyszył policji? – oczywiście prasa, telewizja i radio. A co się działo na ulicy Kazimierzowskiej? – ano ewakuacja dwudziestu mieszkańców, zamknięcie poczty i trzech sklepów spożywczych. Nie polubili mnie ci ludzie – oj nie, pytali:
- Co jeszcze pan tam schował – niech pan sobie przypomni?
Przyglądali mi się, patrzyli mi w oczy próbując zgadnąć stan mojego umysłu i powtarzali:
- Czy na pewno nic – czy pan dobrze pamięta?

Trzymałem się dzielnie, o ubeckim ministrze nie powiedziałem ani im ani policji ani słowa. Całą historię opowiedziałem dopiero mojemu synowi Jackowi Długoszowi. W końcu jest on historykiem. A na końcu powtórzyłem mu to co powiedziała mama, że nigdy nie przejdę do historii. Jacek pokiwał głową i powiedział, że jeszcze nie wiadomo, bo to historycy decydują o tym czy ktoś przejdzie do historii.[1]





[1] Notka historyczna: Refendum przeprowadzone było 30 czerwca 1946 roku. Reżim komunistyczny ogłosił sfałszowane wyniki referendum 12 lipca 1946 roku. Jedynie w kilku miastach, w tym w Krakowie nie udało się reżimowi sfałszować wyników referendum. Niesfałszowane wyniki dały podstawę do protestów opozycji antykomunistycznej.


KONIEC



Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.

Za tydzień następny odcinek Festynu Opowiadań.

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze.

  Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.


  Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.

Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz