czwartek, 19 kwietnia 2018

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 138.

Ruscy we wsi


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com


Pod rozchełstaną kapotą Indora, na brudnym swetrze przyszyta była polska flaga.
- Źle ją przyszyłeś. Czerwone ma być na dole, a białe na górze - powiedziałem.
- Teraz będzie inaczej. Czerwone na górze. A potem będzie jak u Ruskich – tylko czerwone. Ojciec mówi, że będzie siedemnasta republika.
Zaciskając w rękach kamienie Indor przelazł między belkami płotu i już na pastwisku ruszył w stronę byka. Zostały mu jeszcze dwa rzuty, a potem będzie moja kolej. Chyba że Indor znów oszuka. Może oszukać, bo taki jest, że oszukiwać lubi. I bić, bić też lubi.
Byk stał nieruchomo, przyglądał się leżącym wokoło niego, a ciśniętym przed chwilą przez Indora kamieniom.
- Może on umie je policzyć – pomyślałem.
Spojrzałem na moje trzymane w dłoni kamienie – – im też się byk dobrze przyjrzy. Zobaczy, że są nie mniejsze niż te rzucane przez Indora.
Byk wciąż stał w miejscu, ale ogon z wiechciem brudnej sierści na końcu powoli podnosił się do poziomu. Nagle pochylił łeb i ruszył w kierunku Indora.
- Ale dostał pędu – pomyślałem.  
Indor biegł z rozwianymi połami połatanej kapoty, ślizgając się na stwardniałym śniegu, chude ramiona pompowały powietrze wysoko nad głową. Krzyczał:
- Aaaaaa.

Kierował się w ten róg wygonu, koło drogi, gdzie jeszcze trzy dni temu w rowie leżał zabity Niemiec. Byk wydalając z nozdrzy kłęby pary gnał za Indorem. I zaraz zobaczyliśmy dlaczego Indor uciekał w stronę drogi, a nie tam gdzie miał bliżej do płotu. Dlatego, że tam gdzie miał bliżej, to płot oddzielał wygon od gospodarstwa właściciela byka – grubego Kundzielaka, i tam właśnie, koło stodoły czaił się Kundzielak czekając z batem na któregoś z nas. Widząc, że Indor uniknął pułapki, wściekły, czerwony na twarzy Kundzielak ruszył w pogoń. Krzyczał:
- Ty gnoju, ścierwo jedne, nogi z dupy powyrywam.
Byk Indor i Kundzielak byli teraz wierzchołkami trójkąta równoramiennego – wiedziałem jaki to trójkąt, bo przeczytałem o nim w książce „Piętnastoletni kapitan”. Indor był w tym spiczastym wierzchołku, właśnie udało mu się w pełnym biegu zrzucić kapotę, a bykowi było teraz bliżej do Kundzielaka niż do Indora. Zdezorientowany mnogością celów byk zwolnił. Indor dobiegł do płotu, był już bezpieczny.
- Szkoda że go Kundzielak nie dopadł – pomyślałem – dobrze by było gdyby oberwał. Przestałby się czepiać. A najlepiej byłoby gdybym był taki jak piętnastoletni kapitan – Indor nie mógłby mi nic zrobić.
No ale do piętnastu brakowało mi jeszcze cztery lata.
Drogą szło trzech ruskich żołnierzy, jeden z nich wskazywał ręką na byka. Kundzielak z batem w jednej ręce, a kapotą Indora w drugiej przyglądał im się podejrzliwie. Spojrzałem na stojącego znów nieruchomo byka. Był jakby większy niż przed szarżą i trzymane w ręku kamienie wydały mi się bardzo małe.
Tydzień temu wieś zadrżała – z daleka zahuczały armaty. Nadchodzili Ruscy. Sześć lat temu Niemcy przyszli i poszli dalej tak szybko, że nikt nie zdążył nic schować, mówiła babcia, choć wszystko było przygotowane. No ale nie można było wciąż liczyć na szczęście, na to że Ruscy tak jak Niemcy tylko przyjdą i pójdą, więc cała wieś znów wzięła się za przygotowania. Co jest cenne zakopać pod klepiskiem, chudobę – konie, krowy, świnie – jak kto ma - do lasu, tylko żeby nikt nie ukradł i nie tam, gdzie mogą siedzieć Niemcy, bo pewnie w lesie ich trochę odciętych może zostać. Niemcy zabierali na kontyngenty, a Ruscy co znajdą, to pewnie zrabują odrazu. A jeszcze mówiła babcia ciotce, że nie wiadomo, co zrobić z kurami i innym ptactwem.
 Bo u nas było tylko ptactwo i wciąż nie wiedzieliśmy co z nim zrobić. To było tak jak u Kundzielaka -  też nie wiedział co z bykiem zrobić, nie mógł go w lesie schować, no bo jak takie wredne bydlę w tą i z powrotem prowadzać. Co do nas samych, to ciotka z babcią postanowiły, że jak front już będzie blisko, to przeniesiemy się do loszku, tam gdzie była resztka ziemniaków, bo tam bezpieczniej. Pytanie było kiedy. Ja myślałem, że przenieść się jest rozsądnie, a chowanie się nie było dla mnie nowe, bo w powstaniu chowaliśmy się w piwnicy. Tam się bałem, więc wiedziałem, że tu też się będę bał. Takie banie się to było co innego, niż strach przed Indorem, bo Indora wogóle się nie bałem, choć był większy i ciągle chciał mnie bić. Jemu się nigdy nie dawałem, też potrafiłem dać mu kopa jak się odwróci. A złapać mnie nigdy mu się nie udało, bo byłem szybszy.
Zastanawiałem się co wziąć do loszku, żeby się nie nudzić. U babci i cioci była tylko książeczka do nabożeństwa, książki nie było ani jednej. Grać też nie było w co, z Dzidkiem któregoś dnia graliśmy w pasek, ale po godzinie to już było tak nudne, że chciało się ziewać. Ani halmy, ani warcabów nie było, a jak raz zagraliśmy w okręty, to Dzidek się zdenerwował, bo mu się J8 z H10 pomyliło i więcej nie chciał grać. Zresztą papieru w kratkę było mało. W ogóle, jak mnie mama po powstaniu do ciotki i babci przywiozła to nie  najlepiej mi się wiodło. Indor od początku uwziął się na mnie, o książkach nie było z kim gadać, kto to był pan Andrzej Kmicic żaden chłopak nie wiedział, a w pikuty nikt nie grał bo nikt nie miał noża. Podobała mi się gra w krąg, ale w loszku w krąg grać nie można.
W krąg gra się na szosie, tylko śnieg musi już być choć trochę udeptany. Gra cała wieś – ci od strony Radomia rzucają krąg przeciw tym z drugiej strony. Trzeba uważać, bo rzucany krąg swoje waży i może nieźle okaleczyć. Rok wcześniej któryś z chłopaków jak dostał w żebra to wylądował u doktora w Radomiu.
Jak zaczęła się kanonada to o kręgu nie było już mowy. Trwała trzy dni, w loszku schowaliśmy się dopiero trzeciego dnia, a potem przez wieś przewaliła się na Radom pełna szosa rosyjskich czołgów. Były bardzo duże i były z nimi najprzeróżniejsze samochody – niektóre ruskie, a niektóre widać było że zdobyczne - niemieckie. Wtedy to zabili tego Niemca, ale zanim go zabili to zniszczył jeden czołg – to znaczy rozwalił mu gąsienicę. Dzidek opowiadał, że miał taką rurę, jakoś tak dziwnie wycelował, nie jak karabinem, coś nacisnął i poleciał z rury ogromny płomień, do przodu i do tyłu, a potem coś uderzyło w czołg. Tego samego dnia Ruscy ten czołg odciągnęli, a trup Niemca został w rowie. Bez butów. Wszyscy go oglądaliśmy, Indor powiedział:
- Ale dostał. Aż mu flaki wyszły.
Koło trupa leżała ta rura z której wystrzelił do czołgu. Starsze chłopaki mówili że to pancer, ale później Indor powiedział że to się nazywa panzerfaust. Indor wiedział, bo ojciec Indora powiedział, że rura może się do czegoś przydać wziął ją i wrzucił do stodoły. A Indor spytał ojca co to jest a potem ją sobie w stodole obejrzał.
Jak czołgi goniące Niemców już przejechały, to przez wieś przechodziła ruska piechota. Zatrzymywali się żeby odpocząć, czasem gdzieś tam spali i rano odchodzili. Włóczyliśmy się koło nich, próbowaliśmy rosyjskich słów. W dwa dni po wejściu Rusków wiedziałem już co to jest da, niet, odin, ale za nic nie mogłem przetłumaczyć sobie co to jest wsiora. Rymowało się z maciora, ale rym tu nic nie znaczył. Było jeszcze wno i to mogło być w nos. Powiedziałem Indorowi, że dam mu wno, ale nic to nie dało, tyle, że chciał dać mi kopa.
Jeszcze zanim podglądanie ruskiego wojska się nam znudziło, przez wieś jechały wozy z rannymi ruskimi żołnierzami z frontu. Pierwszy raz widzieliśmy tak dużo rannych w bandażach z plamami krwi, a niektórzy wyglądali jakby zabici. Dopiero trzeciego dnia nawykliśmy do takich widoków i jak zaczęliśmy o tym gadać to Indor powiedział, że on nigdy nie dałby się zranić ani zabić. Powiedziałem Indorowi że jest głupi i musiałem szybko uciekać bo znów chciał mi wlać. A przecież w powstaniu dużo było takich co nie chcieli dać się zabić, a i tak zginęli, tak jak nasz dozorca.
Potem już się tymi rannymi czy zabitymi w ogóle nie przejmowaliśmy. Znów gromadziliśmy się przy wygonie. Właśnie kiedy zastanawialiśmy się czy nie wrócić do zabawy z bykiem to w końcu Kundzielakowi udało się obłożyć batem Indora.
Pomyślałem, że jeszcze Kundzielak popamięta te baty bo Indor urazów nie zapominał – o tym wiedziałem, bo sprawdziłem to na własnej skórze. A z Kundzielakiem to było nie tylko o te baty, ale Indorowi chodziło jeszcze o jego kapotę – bo choć Kundzielak kapotę na wygonie zostawił, to wdeptał ją w krowią kupę.
Ale te baty, które dostał Indor nie były ważne, bo zaraz potem znaleźliśmy nową zabawę – zabawę we wszystko co wybucha. Było tego dookoła sporo. Wydobywaliśmy proch z nabojów karabinowych, szybko nauczyliśmy się rozróżniać naboje niemieckie od ruskich. Proch w niemieckich nabojach miał kształt maleńkich kwadracików, a w ruskich był cieniutki jak tutka trawy, tylko krótszy. Proch palił się jaskrawym prawie białym płomieniem. Uderzany kamieniem proch detonował z hukiem, spod kamienia sypały się iskry. Eksperymentowaliśmy. Paląc ogniska i wrzucając naboje do ognia czekaliśmy w którą stronę po wybuchu spłonki poleci pocisk.
Starsi chłopcy rozbrajali pociski artyleryjskie, ale na to mogliśmy tylko popatrzeć, to było dla nas za trudne. Za to w poszukiwaniu tego co zostało po Niemcach i wciąż jeszcze przechodzących Ruskich byliśmy nie gorsi niż oni – penetrowaliśmy całą okolicę Każdy z nas marzył żeby coś znaleźć. Najlepiej karabin maszynowy, taki co strzela długimi seriami. Albo pistolet, taki z długą lufą. Albo granat, tylko trzeba go umieć rzucić.
Kiedy Indor znalazł w lesie panzerfausta to zebrał nas wszystkich na wygonie.
- Kto chce odpalić panzerfausta? – zapytał.
- Ja – powiedziałem.
Powiedziałem tak, bo tak powiedziałby piętnastoletni kapitan. Wziąłby panzerfausta i gdyby na przykład zaatakowała go łódź podwodna  to by ją tym panzerfaustem zatopił.
Indor potoczył wzrokiem po grupie.
- Fujara, ty to zrobisz.
Fujara zgodził się.
Mama kiedyś powiedziała, że głupota jest tak rozprzestrzeniona w świecie jak azot. Jak się spytałem co to jest azot, to powiedziała, że to jest gaz. Więcej już nic nie powiedziała, i pomyślałem, że może to jest tak, że azot powoduje głupotę. We wsi o azocie nikt nic nie mówił, ale wszyscy wiedzieli, że to Stasiek zwany Fujarą jest ten najgłupszy.
Indor zaprowadził nas bliżej miejsca gdzie stał byk. Położył rurę panzerfausta na ramieniu Fujary i starannie wycelował w byka. Pomajstrował coś przy rurze, potem pokazał Fujarze taką jakby klamkę na wierzchu rury i powiedział:
- Tu naciśniesz jak ci powiem - i odskoczył w naszą stronę.
Fujara położył palec na klamce i odwrócił się do nas. Rura patrzała Indorowi prosto w oczy. Fujara zapytał:
- Teraz?
- Nie, nie – wrzasnął Indor – Patrz na byka.
Fujara odwrócił się w stronę byka, chwilę pomyślał i znów odwrócił się do nas z rurą:
- Tu nacisnąć? Teraz?
- Podnieś w górę – krzyknąłem.
Nie tego, ale dopiero następnego dnia zastanawiałem się co zrobiłby wtedy pan Andrzej Kmicic, albo piętnastoletni kapitan albo ten powstaniec, którego widziałem strzelającego do Niemców pierwszego dnia powstania. Teraz poprostu padłem na ziemię. Indor też już leżał i krzyczał „stój, stój”, a od stodoły biegł Kundzielak. Był bez bata i też coś głośno krzyczał. Razem z Kundzielakiem biegł jego sąsiad z drugiej strony szosy.
Fujara podniósł rurę w górę i z palcem na klamce powoli obracał się w \stronę Kundzielaka. Gdzieś w połowie obrotu jakoś nacisnęło mu się na klamkę.
Rozległ się huk, z przodu rury wyleciał olbrzymi jaskrawy płomień i a w środku płomienia było coś jakby duży kamień - napewno to był pocisk. Z tyłu rury wydostawał się biały dym, ognia nie było, pomyślałem że to inaczej niż opowiadał Dzidek. Pocisk przeleciał niedaleko byka i wybuchł na brzegu rzeczki. Byk podniósł głowę i niezadowolony odszedł w przeciwny róg wygonu.
- Ale rąbnęło – powiedział z podziwem Fujara.
Kundzielak z sąsiadem byli już niedaleko. Trzeba było zwiewać i to szybko. Tak szybko, że nikt już o rurze od panzerfausta nie pomyślał i została tam na ziemi nikomu się nie przydając.
Wcześniej czy później oberwałoby się nam od Kundzielaka, jego sąsiada i innych ze wsi, gdyby nie to, że sprawę przejęli Ruscy. Na wszelki wypadek zaczęli ostrzeliwać drugi brzeg rzeczki a wszystkim zakazali wychodzić z chałup. Aż do jutra, do południa. Cała wieś martwiła się co będzie z chudobą co w lesie schowana, a Kundzielak martwił się o byka. To było tak jak na koniec powstania na Mokotowie kiedy weszli Niemcy i zakazali przez całą noc wychodzić z piwnic.
Ciocia i babcia powiedziały że Indor dostał okrutne pranie od ojca, a u nas jakby w chałupie był mężczyzna to ja też bym dostał.   
O tym co znaczy wsiora dowiedziałem się w miesiąc po pamiętnym strzale z panzerfausta.
Było to po pogrzebie Fujary. Bo Fujarze żyć długo przeznaczone nie było. Od odpalenia tego panzerfausta cały swój czas poświęcił szukaniu broni. W końcu znalazł w lesie granat. I łatwo zgadnąć jak to się skończyło.
Niedługo po pogrzebie rozmawialiśmy na  wygonie o Fujarze. I to Indor zakończył naszą rozmowę o Fujarze. Powiedział:
- Żyje czy nie żyje - wsio rawno.
I wtedy zrozumiałem, że „wsiora wno” to poprostu „wszystko jedno”, bo "rawno" to "równo". I bardziej się tym odkryciem przejąłem, niż śmiercią Fujary. Zresztą nikt z nas się tą śmiercią nie przejął.

Bo takimi nas ta wojna zrobiła.


KONIEC

 Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć (teraz jest już ponad trzydzieści pięć tysięcy). Numery 99 i 100 nie ukażą się.

   
Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 
Możesz też zrobić to samo na facebooku. Aby otrzymywać powiadomienia o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować  i kupić przez internet.   
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz:   @dziecipowstaniawarszawskiego .
Rozważam otwarcie Festynu Opowiadań dla podobnych w formacie utworów innych autorów - co o tym sądzicie? Skomentujcie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz