piątek, 2 lutego 2018

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 128.

Dlaczego Panowie chcą wszystko zniszczyć, cz. 2/3


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com

(Pisane w roku 1997).

Aby przeczytać część pierwszą kliknij tutaj

Josef Novak był dobrym kompanem do piwa. Poza tym był pierwszym sekretarzem partii w bratysławskiej firmie do której przyjechałem. Ojciec Josefa był weteranem budowy komunizmu na Słowacji. Josefa poznałem, kiedy przyjechał do mojej firmy do Warszawy, robić badania dotyczące maszyn analogowych. W danej chwili byliśmy u Josefa w domu i piliśmy, nie piwo, ale burcok - młode niedojrzałe jeszcze wino, beczkę którego Josef miał w piwnicy. Marzena kończyła opowiadać o ostatnim życzeniu górala, którego wieszali w Nowym Targu:
- A góral mówi - moim ostatnim życzeniem jest zapisać się do partii.
- Sędzia był w egzekutywie, prokurator był pierwszym sekretarzem, obaj spieszyli się do domu, więc bez większej zwłoki górala do partii zapisali. I wtedy sędzia pyta:
- A dlaczego góralu tak się upieracie przy tej partii?
- A góral na to - bo ja lubię jak komunistów wieszają.
Novak senior - weteran ruchu rewolucyjnego - nie był zachwycony kawałem.
- To ja wam powiem coś co jest mniej śmieszne, ale za to prawdziwe. W 1939 roku dużo Polaków uciekało na Zachód przez Słowację. W zimie tamtego roku nocowaliśmy jednego z uciekających polskich oficerów, który zdążył już siedzieć i w niemieckim i ruskim więzieniu. Opowiadał mojemu ojcu, że ruski śledczy, który go przesłuchiwał niekiedy potrafił być ludzki. Któregoś razu śledczy wdał się z przesłuchiwanym w dyskusję na temat wojny i katastrofalnej kampanii wrześniowej i powiedział:
- Nu tak, Stanisławie Konstantynowiczu, wy tańcowali, a my tanki diełali.
Tu Novak senior znacząco zawiesił głos. Marzena spojrzała na mnie pytając wzrokiem:
- Co senior chce przez to powiedzieć?
Rzeczywiście nie widziałem żadnego powiązania między kawałem Marzeny a historią uciekiniera. Chyba, żeby Novak senior celował nie w kawał, a w Marzenę, mnie, lub ogólnie Polaków. A jeżeli tak, to łatwo było zgadnąć morał:
- Wy Polacy tradycyjnie gładziej i więcej gadacie, niż naprawdę robicie.

Jakiekolwiek były powody reakcji Novaka seniora - strach przed przyszłością czy gniew, to co mówił nie było zupełnie od rzeczy. Gadulstwo, gnuśność spotykałem na co dzień. Więcej, w moim środowisku - środowisku naukowym - było wielu ludzi, którzy nie powinni tam być. Dobrze pamiętałem pewne seminarium wyników własnych, na którym doktorant Kryspina prezentował owoc półrocznych wysiłków. Obrażony i speszony ostrą krytyką Kryspina doktorant odpowiedział:
- Panie docencie, przecież ja wcale nie chciałem być naukowcem.
W zdenerwowaniu Kryspin zwykle się jąkał. Tak było i tym razem.
- K-k-k-k-im chciałby więc pan być?
- Nad tym się jeszcze nie zastanawiałem - palnął speszony młody człowiek.
Kryspin odprężył się:
- Proszę pana, ma pan jeszcze tydzień czasu. Wybory Prezesa Akademii są w przyszłym tygodniu. Proponuję panu alternatywę- albo wybór na prezesa, albo rezygnacja z pracy w naszej firmie.
Według Kryspina sprawa nie polegała na zdolnościach:
- Ten doktorant jest zdolny. Rzecz w tym, że jego powodzenie w życiu nie zależy w tym ustroju od tego, w jakiej dziedzinie będzie pracował. Wszędzie będzie mniej więcej tak samo. Jedyną życiową decyzją w Polsce jest decyzja czy wstąpić do partii. Efektem takich układów jest społeczeństwo, które w większości, mam na myśli bezpartyjnych, unika podejmowania decyzji. Dalej - partyjni, a więc ci co podejmują decyzje, są często produktem selekcji negatywnej, a ponadto co najmniej uczestnikami wadliwego, szkodliwego procesu decyzyjnego. Z takim bagażem będziemy więc wchodzili w wiek dwudziesty pierwszy.

Novak senior należał do aktywmych decydentów. Tu dochodziliśmy do następnego szczebla w rozumowaniu - jakość i etyka podejmowanych decyzji. Przypomniałem sobie historię Veselego, podwładnego Josefa. Niektórzy w Bratysławie przypuszczali że Novak senior, który choć emeryt, siedział w Komisji Kontroli Partyjnej, maczał w tym wydarzeniu palce.
Vesely był młodym utalentowanym inżynierem, najlepszym specjalistą maszyn analogowych w Bratysławie. Pech chciał, że zbyt silnie uwierzył w Dubczekowy komunizm z ludzką twarzą. W efekcie, w podubczekowym roku 1969, akurat kiedy miał gotową pracę doktorską, został podejrzanym o wrogość do ustroju. W tym momencie naukowe problemy Veselego mocno się skomplikowały, choć trzeba powiedzieć, że partia nie podeszła do sprawy po prostacku.
Vesely miał prawo podchodzić do doktoratu. Jednak jednym z warunków otrzymania doktoratu w Czechosłowacji było zdanie egzaminu z Marksizmu-Leninizmu, nauki, która była bazą (a może i nadbudową) socjalistycznego państwa. Czy wróg ustroju, nawet jeżeli obkuje się w sposób doskonały teorii wartości dodatkowej, może zdać taki egzamin ? W Akademii zdania były podzielone. Inżynierowie, którzy mimo marksistowskiej dialektyki lubują się w kanonach logiki dwuwartościowej sądzili, że może, twierdząc, że wynika to z samej definicji egzaminu. Kierownictwo, zarówno instytutowe jak i partyjne uważało że należy patrzeć głębiej. Łatwo zgadnąć, że ta opinia przeważyła. Stąd Vesely nigdy nie został doktorem nauk technicznych.
Sprawa Veselego nie mogła być tematem towarzyskiej rozmowy z Novakiem seniorem, co najwyżej mogła być powodem do awantury. Tak więc nie znalazłem dobrej riposty dla Novaka seniora i wkrótce w nie najlepszej atmosferze spotkanie polsko-słowackie u państwa Novaków zostało zakończone. To i lepiej bo mogliśmy pójść z Marzeną na Stare Miasto i pobyć ze sobą. Był to jej ostatni wieczór w Bratysławie i na samą myśl o tym robiło mi się nijako.
Nie miałem pojęcia że w najbliższych dniach będę świadkiem następnego etapu sprawy Veselego. Odbywało się kilkudniowe Seminarium Maszyn Analogowo-Cyfrowych. Ranki i popołudnia upływały nam albo w sali konferencyjnej, albo w laboratorium. Seminarium zdobił towarzysz profesor Nikitin, autorytet w tej dziedzinie we wszystkich krajach Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Był to sympatyczny Rosjanin, łysy, około sześćdziesiątki. Wydarzenie było ważne dla Veselego, który został z urzędu przydzielony do pomocy towarzyszowi Nikitinowi. Przypuszczam, że było to dla Veselego pierwsze pozytywne wydarzenie w ciągu ostatnich lat. Vesely, jak pisywał Sienkiewicz, pił beczkami mądrość z ust towarzysza Nikitina i żeby nic z niej nie utracić, zawsze, gdy tylko mógł ciągnął się w jego ogonie. W sali seminaryjnej Nikitin siadał w pierwszym rzędzie, a Vesely zaraz za nim, w drugim.

Traf chciał, że tego słonecznego wrześniowego popołudnia, kiedy to towarzysz Nikitin wrócił z zakrapianego piwem śniadania z prezesem Słowackiej Akademii Nauk, na salę zabłąkała się lekko ogłupiała, leniwa jesienna mucha. Łysina towarzysza Nikitina stała się dla muchy bazą, wokół której uprawiała swoje rejsy. Vesely kilkakrotnie zapobiegł lądowaniu muchy na łysinie profesora, w końcu jednak zdecydował, że sytuacja wymaga bardziej zdecydowanej akcji. Narzędziem odstraszania muchy stała się zwinięta w trąbkę Bratysławska Prawda. Machanie gazetą speszyło muchę na chwilę, ale łysina Nikitina była zbyt przyciągająca. Mucha znów wylądowała na łysinie. Tego było już za dużo. Vesely energicznie palnął gazetą i osiągnął bezpośrednie stuprocentowe trafienie w muchę i łysinę. Wyrwany z drzemki Nikitin zerwał się, stanął na baczność i zameldował:
- Cela nomier szest, zakliuczonnyj Nikitin.
Przyszły mi na myśl słowa piosenki Wysockiego:
- Towariszcz Stalin, ja prostyj zakliuczonyj...
Za plecami Nikitina Vesely z oczyma w słup, z gazetą w wyciągniętej w kierunku Nikitina ręce powtarzał:
- Mucha... mucha...
Nikitin, wciąż w innej rzeczywistości, wykonał przepisowy zwrot w tył, wziął gazetę z ręki Veselego i zaczął ją rozwijać. Na głośny szept innego członka rosyjskiej delegacji:
- Sadis! - Usiadł wciąż rozwijając gazetę. Zafascynował go czerwony tytuł "Bratislavskiej Pravdy". Powiedział głośno:
- Bratisława - tu przerwał i po chwili dodał - Eto nie tiurma.
Wyraźnie wracał do rzeczywistości. Nagle rzucił gazetę na ziemię, zakrył twarz rękami i zaczął szlochać. Na sali powiało grozą. Nikitin płacząc powtarzał:
- Wsie eti leta, wsie eti leta...

Zarządzono przerwę w obradach. Dobrze poinformowany, a przyjazny Słowak, który znał Nikitina od trzydziestu lat potwiedził że Nikitin siedział, dawno, dawno temu. Było to w okresie późnego Stalina. Nikitin był wtedy początkującym naukowcem, a siedział za idealistyczną cybernetykę. Kiedy wracaliśmy do sali, prowadzący obrady demonstracyjnie wskazał czerwonemu, spoconemu Veselemu miejsce w ostatnim rzędzie.

Następnego dnia seminarium osiągnęło to, co młodsi naukowcy uważają za apogeum każdego spotkania naukowego - bankiet w reprezentacyjnym nocnym klubie Bratysławy. Kiedy idzie o teorię i praktykę organizowania uroczystości Słowacy zawsze byli mi bliscy. Część oficjalna bankietu była krótka, główną troską organizatorów była część rozrywkowa, na którą składały się występy estradowe włączając strip-tease. Strip-tease był zaaranżowany w formie wydarzeń w haremie, sześć dziewczyn wykonywało coś w rodzaju tańca siedmiu zasłon. Tuż przed strip-teasem Nikitin przysiadł się do mojego stolika. Wyglądało to na sprytne pociągnięcie, bo mój stolik był usytuowany strategicznie na obrzeżu kręgu tanecznego, w samym środku sali z centrum kręgu o kilka kroków od stolika. Okazało się, że źle oceniałem intencje Nikitina, bo gdy tylko usiadł, zaczął rozmowę o Solidarności, a po chwili wzniósł toast za Wałęsę. Dryfujący za nim młody Słowak Peter, naznaczony w miejsce Veselego po incydencie z muchą, wyparował natychmiast. Strip-tease rozpoczął się w chwili gdy Nikitin odstawiał kieliszek na stolik.  Stripteaserki były zapowiedziane jako "Anita And Her Exotic Dancers". Sześć smukłych dziewczyn w przezroczystych powiewnych kaftanikach i hajdawerach przedefilowało o pół metra przed naszym stolikiem. Formacja zatrzymała się w rzędzie dwa metry od nas. Ręka Nikitina zamarła i kieliszek zatrzymał się centymetry od powierzchni stołu. Twarz Nikitina poczerwieniała,  uszy spurpurowiały. Bylem świadkiem opisywanego w podręcznikach medycyny szoku emocjonalnego. Tym razem był to przypadek "mam sześćdziesiąt lat i pierwszy raz w życiu oglądam strip-tease".

W miarę rozwoju sytuacji na scenie, kiedy dziewczęta ganiane dookoła sceny przez tłustego, odrażającego eunucha z mieczem u pasa dumnie prężąc krągłe biusty pozbywały się kolejnych powiewnych woali, chust, bluz itp., twarz Nikitina zaczęła nabierać koloru dojrzałego fioletu. Adrenalina w sposób oczywisty szalała w jego krwioobiegu. Widziałem że nie był przygotowany na to, co jak sądziłem, może nastąpić.
- Towariszcz profesor - zacząłem...
- Patom, patom - odburknął Nikitin, nie spuszczając oka z dziewczyn. W tle, po drugiej stronie sceny widziałem zaalarmowanego Petera, który tak jak ja wydawał się zgadywać co się może wydarzyć. Na scenie akcja nabrala tempa, eunuch zdwoił swoje wysiłki, i wkrótce Anita, śliczna blondynka, uciekając znalazła się na kolanach Nikitina, obejmując go ręką za szyję. Jej kształtna pierś wsunęła sie pod klapę marynarki Nikitina. Któryś z widzów głośno przełknął. Nikitin odruchowo objął ją ręką w talii. Ten ruch wytrącił go z zaskoczenia i przywrócił do równowagi. Spojrzał na mnie porozumiewawczo, mówiąc wzrokiem:
- Aha, to o tym chciałeś mi powiedzieć.
Rozluźnił się i był wyraźnie zadowolony z rozwoju sytuacji. Zajął się wzrokowym inwentarzem uroków Anity. Pozostali uczestnicy akcji na scenie nie próżnowali. Wprawdzie eunuch, z wyciągniętym mieczem, zatrzymał się w pościgu i w pozie pełnej komicznej groźby zamarł o krok od Nikitina, ale zgorączkowany Peter zaczął przedzierać się w naszym kierunku. Anita zadomowiła się na kolanach Nikitina. Wyprostowała się, wyzwalając pierś spod klapy marynarki, obejrzała krawat, akceptując jego wzorek, rozluźniła go lekko. Rozejrzała się dookoła i puściła do mnie oko. Biła z niej radość życia.

Radość życia. Znałem to uczucie szczęścia od czasu naszych spotkań z Marzeną. Zarys dachów kamienic Starego Miasta na tle nocnego nieba, twarz Marzeny oświetlona księżycem, skrzypce orkiestry cygańskiej - wszystko to, bez względu na tandetność detali chciałem zapamiętać, objąć, tak żeby pozostało ze mną na zawsze. Teraz Anita, na kolanach Nikitina, wydała mi się doskonale szczęśliwa. Patrząc na nią uśmiechnąłem się szeroko i delikatnie dwukrotnie klapnąłem w dłonie, symulując oklaski. Bractwo ludzi szczęśliwych nie ma niestety uniwersalnego kodu porozumiewania się.
Moja refleksja została przerwana przez interwencję Petera. Z pewnością kiedy po incydencie z muchą Peter został wyznaczony na opiekuna Nikitina nakazano mu:
- żadnych incydentów.
Teraz, zbełtana sieć neuronów w mózgu Petera rozpoznawała jedynie powtarzający sie sygnał:
- Anita Incydent, Anita Incydent.
Peter wszedł na skraj sceny i rozkazującym gestem dłoni nakazał Anicie wstać z kolan Nikitina. Tego tylko było Anicie potrzeba, aby zagrać scenkę z niemego filmu. Z przerażoną twarzą wskazała prawą ręką na Petera. Byłem pewien że doskonale wiedziała jak ten gest uwypukla zarys jej piersi. Następnie pochyliła głowę i zakryła dłońmi oczy. Zastygła w tym geście wysyłając posłanie:
- Jam zgubiona, i nic już mnie nie uratuje.
Teraz dłonie lekko oddaliły się od twarzy i zza ich zasłony oczy Anity poszukiwały zbawcy. Zbawca był. Zbawca był tuż, tuż, choć jeszcze o tym nie wiedział. Nikitin z ręką wokół kibici Anity i twarzą w twarz z jej piersiami był w stanie nirwany czyli błogości. Raptem, tak jakby nastąpiło przełączenie kamery, pole widzenia Nikitina zmieniło się całkowicie. Plan bliski zawierał złożone razem w geście proszącym o opiekę dłonie Anity, podczas gdy w dalszym planie Nikitin widział jej proszące oczy. Zanim przystosował się do nowej sytuacji Anita przytuliła prawą dłoń do jego twarzy. Widownia gorliwie śledziła akcję.

Peter niebacznie zbliżył się do Anity i Nikitina. Anita natychmiast wykorzystała okazję, aby prosić o litość. Chwyciła Petera za rękę i przyłożyła ją w proszącym geście do serca, to znaczy do gładkiej powierzchni lewej piersi. Peter osłupiał. Gdy spróbował wycofać rękę, Anita sfingowała utratę równowagi. Zastygł więc w niewygodnej pozycji, podczas gdy Anita gładziła jego dłoń. W tym momencie wkroczył do akcji eunuch i kolnął Petera mieczem w tyłek. Peter, spocony i z pałającymi policzkami, nie przewidział takiego rozwoju sytuacji. Wykonał półmetrowy skok w górę i kończąc skok piruetem wylądował twarzą do eunucha. Anita oczywiście parsknęła śmiechem, na co Peter ryknął coś soczystego w ojczystym języku i rzucił się na eunucha. Próbując zgadnąć co krzyknął Peter spojrzałem na siedzącego dwa stoliki dalej Josefa, który do tej chwili skupiał się na podziwianiu wdzięków Anity. Rejestrując dynamikę sytuacji na poboczu portretu Anity wzrok Josefa przesunął się na Petera, by bez zatrzymywania się powrócić do Anity. Nagle, w połowie ruchu powrotnego, Josef zamarł. Dolna szczęka opadła mu wolno, oczy rozszerzyły się. Raptem eksplodował ogromnym śmiechem, tylko o ułamek sekundy wyprzedzając kolosalny, radosny ryk reszty widowni. Dołączyliśmy z Nikitinem do eksplozji śmiechu dopiero gdy między atakami wesołości Anita wykrztusiła:
- Peter przyrzekł eunuchowi ze mu utnie jaja.

Śmiech wygasał powoli, występ, choć spontaniczny doszedł do swojego logicznego finale, widownia się rozluźniła. Wciąż nierozwiązana była sprawa eunucha i Petera, grupy stojącej pośrodku sceny, z Peterem trzymającym lekko podduszonego eunucha pod brodę. I tu Anita pokazała swoje możliwości. Wstała z kolan Nikitina i dotykając dłoni Petera zaciśniętej na szyi eunucha powiedziała:
- Puść, proszę.
Ustawiwszy Petera po lewej a eunucha po swojej prawej stronie zmusiła ich do wdzięcznego ukłonu. Widownia wybuchnęła brawami, a Anita pocałowała eunucha i Petera w czoło. Powiedziałem:
- Ostatnio w Warszawie zadecydowano, że stripteaserki należą do klasy robotniczej. Kto wie do jakiej klasy należy zaliczyć eunuchów ?
Nikitin ryknął śmiechem. Ta krótka chwila złamała bariery wieku, doświadczenia i wiedzy między nami.

Po bankiecie wybraliśmy się z Nikitinem na spacer. Było to na pewno dobre dla jego organizmu, nadrabiającego adrenalinową eksplozję. Nikitinowi zebrało się na wspomnienia.
- Znajesz synok - zaczął. Nie wiem dlaczego uparł się na synoka, ale wybaczyłem mu to. Wkrótce rozmowa zeszła na jego młodość, a szczególnie na więzienie.
- Siedziałem na Łubiance. Moim problemem nie był ośmioletni wyrok. To był standard.
- Słyszałem o tym - wtrąciłem. Z lektury Sołżenicyna wiedziałem o sławnym paragrafie 58 i zwyczajowych ośmiu latach.
- Mój problem był w tym że bez mojego aktywnego udziału byłem zamieszany w coś znacznie większego, coś co jest tajemnicą do tej pory. Wiesz, że ojcem rosyjskiej broni jądrowej był Igor Wasiliewicz Kurczatow. Byłem wtedy, w 1952 roku, młodym doktorantem. Zostałem wydelegowany do obsługi aparatury zapisującej efekty jądrowe podczas testów w Instytucie Kurczatowa. Aparatura była prototypowa i wiele czasu spędzałem sprawdzając kable w różnych dziurach, kanałach i zakamarkach hali. Kurczatow zachodził do hali kilka razy w tygodniu. Któregoś razu Kurczatow przyszedł z kimś drugim, właśnie kiedy siedziałem w szczególnie niedostępnym kanale pod podłogą hali, w miejscu całkowicie niewidocznym. Porównywali dane eksperymentów z danymi - jak mówili - z czarnej księgi. Na koniec Kurczatow powiedział refleksyjnie:
- Żeby tylko świat wiedział że laureaci Nobla szpiegowali dla nas. Jakie oni mieli motywy?
Nikitin kontynuował:
- Ta czarna księga była najwidoczniej dokumentem wykradzionym Amerykanom. Aresztowali mnie pół roku później. W tym czasie posiadanie takiej informacji było zabójcze. W Ameryce McCarthy prowadził swoje dochodzenia. Taka informacja trafiłaby na pierwsze strony amerykańskich gazet. Co do mnie siedziałem i byłem przesłuchiwany. Wiedziałem że jeżeli tylko śledczy zabierze się do mnie wystarczająco ostro i długo, to znajdzie sposób żeby mnie złamać. A wtedy jakaś maszynistka w NKWD napisałaby protokół trójki w trzech egzemplarzach i to byłaby moja czapa. Szczęśliwie, mój śledczy był znudzony i nie oczekiwał awansu. Skończyło się więc na biciu, ósemce i amnestii po śmierci Stalina - tu Nikitin znużonym gestem potarł ręką czoło.
- Ale lęk pozostał do tej pory - kontynuował. - Moje biurko jest ustawione w ten sposób że nikt nie może podejść do mnie z tyłu, a to dlatego że zaskoczony reaguję postawą na baczność. Czasami zdarzają się takie sytuacje jak wczoraj na Seminarium.
Nikitin przerwał. Raptem wybuchnął śmiechem:
- Dzisiejszy strip-tease jest na pewno dobrą rekompensatą za wczoraj. Ale nie o tym chcę mówić. Wczoraj znów spojrzałem swojemu strachowi w oczy. Tym razem zdecydowałem że przestanę się bać. Jestem już dostatecznie stary żeby mówić to co myślę. 


KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ


Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.

   Za tydzień następny odcinek opowiadania.


Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też wyrazić swoją opinię klikając na jedno z trzech okienek w dole postu.

  Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować  i kupić przez internet.   

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .
Rozważam otwarcie Festynu Opowiadań dla podobnych w formacie utworów innych autorów - co o tym sądzicie? Skomentujcie. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz