piątek, 4 maja 2018

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 140.

Sport, kolega Pajączek i ja



© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com


Kolegi Pajączka nie lubiłem.
Kolega Pajączek był starostą naszej trzydziestoosobowej grupy studentów pierwszego roku na Wydziale Mechanicznym, a także przewodniczyl naszemu kołu Związku Młodzieży Polskiej. Kolega Pajączek nigdy się nie uśmiechał, ponieważ swego czasu obejrzał radziecki film “Komisarz Rejkomu”. Ten komisarz - bohater filmu - chodził w skórzanej kurtce i miał spojrzenie robociarskie – ostre, wymagające i bardzo ponure. Kolega Pajączek bardzo się starał takie właśnie spojrzenie mieć. Nie zawsze mu się to udawało; szczególnie kiedy spoglądał na koleżankę Elę, to spojrzenie jego robiło się jakieś takie mało socjalistyczne.
Kolega Pajączek lubił pochody pierwszomajowe i prasówki.
- Nic nie wspomnieliście, kolego Później, o rekordzie świata radzieckiej dyskobolki Niny Dumbadze – powiedział mi kolega Pajączek po zakończeniu kolejnej czwartkowej prasówki – na przyszły wtorek przygotujcie się lepiej, powiedzcie też o radzieckich sukcesach na Olimpiadzie w Helsinkach.

Kim jest Nina Dumbadze wiedziałem; widziałem jej zdjęcia w “Sportowcu” - wyglądała jak Związek Radziecki – była nieobjęta dla ludzkiego oka, a w dodatku jak szło o nazwisko, to bardziej idiotycznego trudno byłoby wymyśleć. Mogłem też wspomnieć, że Olimpiada miała miejsce ponad rok temu. Ale koledze Pajączkowi należało odpowiedzieć inaczej:
- Wstrzymałem się, bo radzieckie pismo “Ogoniok” przygotowuje komsomolski profil Niny Dumbadze. Będę o niej mówił we wtorek.
Kolega Pajączek, wciąż ze swoim surowym spojrzeniem komisarza, zdobył się na żart:
- U was wszystko jest później, kolego Później.
Stojąca obok mnie koleżanka Ela uśmiechnęła się i powiedziała, że sport kobiecy jest bardzo ważny i że w Związku Radzieckim jest on otoczony opieką państwa.
- Czy ten uśmiech jest dla mnie, za to że tak ładnie łżę, czy dla tego głąba za idiotyczny żart – pomyślałem.
Następne dwa dni - piątek i sobota okazały się dla mnie pechowe. Zawaliłem termin oddania rysunku technicznego i mimo, że koleżanka Ela pożyczyła mi swoje notatki, nie udało mi się zaliczyć ćwiczenia z Laboratorium Metaloznawstwa - asystent oblał mnie na zakresie temperatur austenitu. Idąc spać w sobotę pocieszałem się, że całą niedzielę spędzę na przystani. I chyba dlatego przyśnił mi się sen żeglarski. W sztormie, pod pełnymi żaglami, mój jacht, otoczony przez radośnie igrające delfiny, z odpoczywającym na topie grotmasztu albatrosem, zbliżał się do cieśniny Magellana. Obudziłem się, kiedy albatros sfrunął z masztu i przemieniwszy się w profesora mechaniki płynów powiedział, że mam natychmiast opuścić wszystkie żagle, zdjąć kurtkę sztormową i że z dniem jutrzejszym, to jest z ostatnim dniem maja roku 1954. usuwa mnie z uczelni, co będzie ogłoszone podczas najbliższej prasówki. A pożyczone od koleżanki Eli notatki z Metaloznawstwa mam zdeponować u kolegi Pajączka.

Był to sen całkowicie absurdalny, bo po pierwsze od paru lat żaden polski jacht nie wypłynął nietylko do cieśniny Magellana, ale nawet na Bałtyk, chyba, że w celu ucieczki do Szwecji, a po drugie kurtki sztormowej nie posiadałem. Kiedy już się całkiem obudziłem, przypomniałem sobie o koledze Pajączku, prasówce, rysunku, oblanym zaliczeniu i notatkach koleżanki Eli. Pomyślałem, że sny kolegi Pajączka napewno są inne, na przykład może mu się przyśnić, że rektor uczelni wręcza mu, jako staroście i przewodniczącemu koła ZMP, w podziękowaniu za dobrą organizację prasówek skórzaną kurtkę, taką samą jak ta którą miał komisarz rejkomu, a przyglądająca się uroczystości koleżanka Ela uśmiecha się do niego.
Jedynym sensownym elementem mojego snu były żagle. Bo moim sportem było żeglarstwo - sport wychowujący twardych, odważnych mężczyzn. Bo chciałem być właśnie takim typem mężczyzny. I chciałem mieć sztormową kurtkę.

Niedzielę spędziłem na przystani, nie myśląc o uczelni, a przygotowując mój jacht do przyszłotygodniowych regat. Roboty było dużo, szlifowanie dna, listwy, zardzewiałe ściągacze. Ze śmierdzącym ale konserwującym ksylamitem skończyłem już wcześniej i teraz największy kłopot miałem z prującymi się żaglami.


W poniedziałek, w holu Wydziału, gazetkę ścienną “Błyskawica” otoczył przed wykładem tłumek studentów.
- Chyba się do Ciebie dobierają – powiedziała przyjaźnie koleżanka Ela. W odprasowanej, zielonej organizacyjnej koszuli i czerwonym krawacie wyglądała świeżo i ponętnie. Potwierdziło się to, co myślałem juz przedtem, to że koleżanka Ela wygląda tak ponętnie zawsze - w każdym stroju. Dalej były już myśli niecenzuralne i dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że koleżanka Ela tak jakby przeczytała moje myśli, a po jeszcze dłuższej, że powinienem jednak zobaczyć o co chodzi z Błyskawicą. 

Połowę arkusza gazetki wypełniała karykatura lilipuciego osobnika w przykrótkich spodniach patrzącego z przestrachem na stojącą nad nim potężną figurę kobiety z dyskiem w ręku. Z nogawek spodni wystawały prążkowane, różnobarwne skarpetki, z rodzaju tych jakie rok temu widywało się na plakatach piętnujących zgniły ferment wielkich miast - bikiniarzy.  Podpis “Kolego Później, czemu tak uparcie milczycie o radzieckiej rekordzistce świata Ninie Dumbadze?” wskazywał, że osobnikiem w bikiniarskich skarpetkach jestem ja. Nina Dumbadze na rysunku wyglądała jeszcze bardziej potwornie niż na zdjęciu w “Sportowcu”.
- Złośliwe – powiedziała Ela.
- Widocznie kolega Pajączek uznał, że ten czwartkowy uśmiech Eli był dla mnie – pomyślałem.

We wtorek jakoś tak wyszło, że powinienem być w dwóch miejscach naraz – powinienem zaliczać rysunek u asystenta i prowadzić prasówkę. Wybrałem zaliczenie. Popołudniu, przed ostatnim wykładem kolega Pajączek zawiadomił mnie, że moja sprawa będzie jutro rozpatrzona na zebraniu koła ZMP. Lekceważycie prasówki, sabotujecie naszą robotę polityczną, kolego Później – powiedział.
Po wykładzie tak jakoś się złożyło, że szliśmy z Elą w tym samym kierunku. A że po drodze był park Ujazdowski, to weszliśmy do  środka i usiedliśmy na ławce. Rozmawialiśmy o jutrzejszym zebraniu. Ela bardzo przejęła się moją sytuacją; ja byłem mniej przejęty, może dlatego, że już dzięki sportowi żeglarskiemu nauczyłem się być optymistą. Kiedy tak patrzałem w jej gorące czarne oczy poprostu musiałem coś zrobić. Powiedziałem:
- Masz taki ładny profil. Muszę Cię pocałować.
- Ależ, kolego Później – powiedziała. Potem wybuchnęła śmiechem:
- Później, kolego Później, później – a po chwili zanosząc się od śmiechu:
- Później, Później, później – przecież ja nawet nie wiem, jak masz na imię. Za to wiem, że jesteś łgarz i że specjalizujesz się w profilach: moim i Niny Dumbadze.

Zebranie koła Związku Młodzieży Polskiej zwołane specjalnie w celu rozpatrzenia mojej sprawy odbywało się następnego dnia.
Kolega Pajączek, bez cienia uśmiechu, wypunktował moją niepewność ideologiczną. Podkreślił mój brak zaangażowania w pracę społeczną na terenie Wydziału. Dwulicowość – kolega Później tylko symuluje swoje zainteresowanie sportem – nie wie nawet o rekordzistce świata – Ninie Dumbadze. W końcu zaatakował moje wyniki nauczania – w poprzednim tygodniu kolega Później nie zaliczył ćwiczenia z Metaloznawstwa. Czy możemy wierzyć, że jeżeli po studiach państwo postawi go przy piecu martenowskim w śląskiej hucie, to wystarczy mu wiedzy inżynierskiej, żeby zadbać o właściwą jakość wytopu stali? Ja wątpię. Koledzy, musimy coś postanowić. Proponuję usunięcie kolegi Późnieja ze Związku i zawiadomienie o tym władz uczelni. Władze podejmą wtedy odpowiednie kroki – zakończył kolega Pajączek.
Musiałem trzymać się obowiązującego schematu obrony:
- Koledzy, chcę złożyć samokrytykę – powiedziałem i ciągnąłem szybko dalej, aby nie dopuścić nikogo do głosu:
- Pomimo moich błędów doceniam rolę sportu, uważam, że jest niezbędny w każdej dziedzinie życia. Podnosi świadomość, podwyższa naszą sprawność. Jestem czynnym sportowcem – uprawiam żeglarstwo.

W tym miejscu usłyszałem kolegę Pajączka:
- Sport burżuazji.
- Ważne jest to, że państwo ten sport docenia i finansuje – odparowałem - tak jak  finansuje nasze zajęcia z wychowania fizycznego. Teraz na przykład chodzimy na basen.
- Chcę coś dodać – wtrąciła się Ela – kolega Później zobowiązał się nauczyć mnie pływać. To dowodzi, że kolega Później traktuje sport poważnie.
Dla męskiej części zebrania – a było nas chyba 80% - dowodziło to czegoś zupełnie innego. Spojrzałem na kolegę Pajączka – brakowało mu uśmiechu znacznie więcej niż zwykle, widziałem, że zaraz otworzy usta. Musiałem szybko coś zełgać. Przerwałem Eli:
- Koledzy, mam ważną propozycję - proponuję abyśmy podjęli zobowiązanie, że każdy z nas nauczy się pływać w ciągu dwóch tygodni.
I teraz przyszedł mi do głowy gwóźdź do trumny kolegi Pajączka:
 Koledzy, chcę się zrehabilitować za moje błędy. Kolega Pajączek nie umie pływać. Zobowiązuję się nauczyć kolegę Pajączka pływać. Najpierw strzałką, potem krawlem, żabką i na plecach. I to w ciągu jednego tygodnia. Koledzy, głosujmy.
- Głosujmy. Wszyscy głosujemy za. Ręce w górę – wykrzyknęła Ela.

Na koniec tej relacji wypada donieść, że kiedy kolega Pajączek trenował strzałki (a szło mu trudno) ja zastanawiałem się co jest powodem, że aby pozostać na uczelni muszę wciąż kłamać.
- Musisz się więcej zastanawiać. Na przykład zastanów się dlaczego nasze Katowice nazwali Stalinogrodem, a Armie Krajową faszystowską konspiracją - powiedziała Ela.

KONIEC

Używaj dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.

Następne opowiadanie za tydzień.

Jeśli opowiadanie podoba Ci się zadbaj do nagłej Anielki o miłość własną autora i kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz tutaj na blogu.  
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też wyrazić swoją opinię klikając na jedno z trzech okienek w dole postu.

 Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć (teraz jest już ponad trzydzieści sześć tysięcy). Numery 99 i 100 nie ukażą się.

   
Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 
Możesz też zrobić to samo na facebooku. Aby otrzymywać powiadomienia o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować  i kupić przez internet.   
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz:   @dziecipowstaniawarszawskiego .
Rozważam otwarcie Festynu Opowiadań dla podobnych w formacie utworów innych autorów - co o tym sądzicie? Skomentujcie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz