piątek, 11 maja 2018

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 141.

Człowiek który znał więcej liczb, 1/2



© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com

Listopad. Właśnie kiedy z błyszczącym od chromu pucharem w ręku zmierzałem w stronę wyjścia usłyszałem zza moich pleców kobiecy głos:
- A więc to jest ten nowy mistrz Europy w grze sudoku. Proszę zaczekać.
Odwróciłem się. Za mną stała kobieta w brzoskwiniowym kostiumie. Z twarzy okolonej jasnymi włosami patrzały na mnie niebieskie, kontrastujące z kolorem kostiumu a pełne wyrazu oczy. Prawa ręka kobiety zanurzona była w trzymanej w drugiej ręce czarnej wizytowej torebce.
- Słucham panią – powiedziałem.
Kobieta wyjęła z torebki papierowy kartonik i wrzuciła go do trzymanego przeze mnie pucharu:
- Tylko to – powiedziała i odeszła.
Przez chwilę ścigałem wzrokiem oddalającą się elegancką sylwetkę kobiety. Takie było moje pierwsze spotkanie z Ireną, kobietą piękną. Była piękną przez przyciągające uwagę oczy, uśmiech wydatnych ust, przez widoczną żywotność, promieniującą z niej energię.
* * *
Kartonik, który wyjąłem z pucharu dopiero wieczorem, w domu, okazał się być wizytówką Ireny. Nieoczekiwanie dla mnie, ta tak elegancko ubrana pani okazała się być naukowcem, szefową pracowni badań myślenia podprogowego w Instytucie Neurologii.
- A niech sobie będzie kimkolwiek, w kostiumie o jakimkolwiek kolorze – pomyślałem drąc wizytówkę na kawałki. – Ale niech nie próbuje obrzucać mnie wizytówkami.
Grudzień. Obecność Ireny na mistrzostwach sudoku nie była przypadkiem. Do jej testów myślenia podprogowego poszukiwała takich ludzi jak ja – ludzi o mózgach tak ostrych jak pamiętane przeze mnie z dzieciństwa czteroskrzydełkowe nożyki w babcinej maszynce do mięsa. Błędem Ireny było to, że decydując się na trik z wizytówką nie wiedziała, że z moim trudnym charakterem brnę przez życie tak jakbym w domowych kapciach przedzierał się przez bagno. Nie ufam nikomu, nie mam przyjaciół, łatwo zyskuję wrogów, a jeśli powiecie, że to nic nowego, że takim właśnie, jak tylko dojdzie do trzydziestki staje się prawie każdy z nas, to nie. Ze mną jest inaczej, ja takim byłem od zawsze, a dowodem na to jest moje, wykonane jeszcze w żłobku, zdjęcie sprzed lat, z żółtą kokardką zawiązaną na mojej prawej rączce. Ta kokardka to było ostrzeżenie że gryzę, że w pobliżu mnie trzeba uważać.
Ale w jednym Irena się nie pomyliła – umysł mam ostry, a co więcej trenowany przez lata. Zresztą nie tylko umysł, bo i ciało. Od czasów gimnazjalnych obcowałem głównie z komputerami i z rękawicami bokserskimi; Wyobrażałem sobie, że moją wizję świata dzielę ze wspaniałą dwójką: z Andrzejem Gołotą, superczłowiekiem, lada chwila bokserskim mistrzem świata i z Billem Gatesem, potęgą Microsoftu, umysłem tysiąclecia. W liceum szkicowałem wspólne manifesty trzech mocnych superludzi, a po awanturze z wścibskim polonistą postanowiłem ukryć je przed resztą świata. Całą paletę możliwych szyfrów, kluczy prywatnych i publicznych znalazłem w książeczce „Kryptografia dla idiotów”.
To właśnie ta książeczka otworzyła przede mną imponujący świat myślenia abstrakcyjnego. Zanurzyłem się w tym świecie samotnie, a na okrutne żarty moich szkolnych kolegów odpowiadałem pięścią. Nieoczekiwanie, niedługo przed maturą, znalazł się jeden, jedyny jakoś tolerujący mnie, kolega – Janusz. Ta ledwie troszeczkę bliższa znajomość, była dla mnie jakimś przybliżeniem przyjaźni, Januszowi zaś umożliwiła poznanie wielu dotąd mu nieznanych faktów matematycznych. Ale kiedy tylko matura uwolniła go od matematyki natychmiast zniknął z mojego horyzontu.
O tym jak kręte bywają ścieżki którymi wędruje przeznaczenie przekonałem się, kiedy rok temu centrala Banku „Uczciwość i Pewność” skierowała mnie jako głównego informatyka właśnie do tego oddziału Banku, którego dyrektorem był Janusz. A żeby było jeszcze dziwniej, niedługo po wykonanym przez Irenę, a nieudanym triku z pucharem i wizytówką, zaproszony do eleganckiego apartamentu Janusza zastałem tam właśnie ją. Okazało się, że jakimś sposobem dowiedziała się gdzie pracuję, a Janusza znała, bo były mąż Ireny także był bankierem.
 W dwa tygodnie po mistrzostwach sudoku siedzieliśmy więc we trójkę – Irena, Janusz i ja – przy stoliku w salonie Janusza.
- Co to może być? – Zapytała Irena kładąc na stolik kartkę papieru z dwoma linijkami zapełnionymi sekwencją liter i cyfr.
- Widzę, że ma pani jeszcze drugą taką – obejrzyjmy od razu obie. – Powiedziałem biorąc kartkę do ręki.
- Za chwilę. Najpierw ta – powiedziała Irena.
- Tej drugiej nie trzeba – powiedziałem odkładając kartkę. - To jest przykładowy kod ściągnięty ze strony 121. książki „Kryptologia pokrótce” profesora Ryszarda Kossowickiego. Zaszyfrowane zdanie brzmi: „Jak kamieniami orne pole na Podhalu, tak błędami postępki ludzkie są usiane”. A zgaduję, że na tym drugim arkusiku ma pani tekst z następnej strony tamtej książki, czyli po rozszyfrowaniu: „Gdyby nasz Pan chciał dać mi gorszy umysł to by to zrobił”. Do zaszyfrowania tego drugiego tekstu użyto dwóch, niezbyt dużych, bo tylko sześćdziesięciocztero-bitowych liczb pierwszych.
Janusz zaniósł się śmiechem:
- Irenko, na niego nie ma siły. Widziałaś film o Enigmie? On by Churchillowi te niemieckie szyfry rozwiązywał w pamięci.
Styczeń. Kochankiem Ireny zostałem w miesiąc po tej rozmowie. W tydzień później, szczęśliwie zakochany, zgodziłem się wziąć udział w jej testach. A także dokonałem małej zmiany w moich porannych nawykach.
Dotąd wchodząc rano do bankowego holu odpowiadałem kiwnięciem głową na „Dzień dobry” naszego ochroniarza Staszka i skręcając  w lewo do mojego biura w milczeniu omijałem wiszący na eleganckim wysięgniku duży, wysoki na prawie trzy metry, plakat reklamowy. Roześmiana blondynka z plakatu wychylała się z eleganckiego kabrioletu trzymając w jednym ręku grubą paczkę banknotów, a drugą ręką wskazując wprost na mnie.
Teraz dochodząc do plakatu zatrzymuję się na chwilę i mówię blondynce:
- Cześć mała. Sorry, ale moja partnerka jest ładniejsza – i dopiero wtedy znikam w swoim biurze.
Beztroski, ze światem dookoła mnie pokolorowanym na różowo nie zauważam, że nad bankiem zbierają się chmury. Wezwany do centrali dowiaduję się, że w banku, w tym także w oddziale w którym pracuję, mają miejsce nadużycia i że zostałem członkiem powołanej przez prezesa Task Force (angielskie terminy brzmią dla uszu prezesa bardziej smakowicie).
- Pieniądze wypływają szerokim strumieniem – powiedział kończąc posiedzenie Task Force prezes. – A państwo użyjecie wszystkich swoich umiejętności aby dowiedzieć się jak. Podkreślam, że o utworzeniu Task Force nie informujemy.
Spiesząc do Ireny laboratorium, już spóźniony na umówione badania podprogowe, zastanawiam się nad Januszem. Dlaczego nie został członkiem Task Force? Dlaczego zaprasza Staszka, przecież tylko ochroniarza, do swojego gabinetu. Co też może mu Staszek powiedzieć? Wątpię żeby choć raz usłyszał od Staszka coś mądrego.  Kiedy o takich jak Staszek mówi się platfus, to idzie tu nie o płaską stopę, tylko o dwuwymiarowość mózgu. A jeszcze ta niechlujność, niestrzyżona głowa, zaniedbany zarost.
Luty. Z hełmem na głowie, oplątany wijącymi się kablami elektrod patrzałem na mruganie urządzeń analizujących i zapisujących pracę mózgu.
- Mów o kryptologii – przypominała Irena. – Masz te swoje bankowe papiery. Patrz na nie. Czytaj albo mów o kryptologii.
- Dobrze. Liczby trzynaście, czterdzieści jeden i tak dalej, bo ciągną się w nieskończoność, na przykład któraś tam to tysiąc sześćset dziewiętnaście, są liczbami pierwszymi, to znaczy dzielą się tylko przez jeden i przez siebie. Pomnożyć przez siebie dwie dowolne liczby umie czwartoklasista, ale z liczbami pierwszymi po pomnożeniu może zrobić się dziwnie. Jeśli pomnożyć przez siebie dwie bardzo duże liczby pierwsze, to odwrócić działanie - znaleźć te liczby mając dany wynik ich mnożenia jest praktycznie niemożliwe – trzeba na to miliardów godzin pracy komputera.
Przerwałem, chciałem podrapać się w ucho – niestety było zakryte hełmem. Irena przyglądała mi się z niedowierzaniem:
- Chyba żartujesz.
- Takich liczb używa się w kryptologii. Wystarczy znać taki wynik mnożenia żeby wygenerować klucz publiczny. Ale do klucza prywatnego potrzeba znajomości obu liczb. I na koniec najważniejsze - wiadomość zaszyfrowaną kluczem publicznym, a więc dostępną dla wszystkich, może odczytać tylko właściciel klucza prywatnego. W taki sposób prowadzi się transakcje bankowe.
- To znaczy, że jeżeli ktoś znajdzie te dwie liczby to ma w ręku całą komunikację.
- Tak – próbowałem przesunąć hełm. – a w przypadku banku to ma w ręku dostęp do pieniędzy. Włącznie z ulokowaniem ich, czy ja wiem, na Cyprze, Bahamach, albo w  Maçao.
Marzec. - Dziwne rzeczy dzieją się w twoim umyśle – powiedziała Irena.
Leżeliśmy nadzy, przytuleni do siebie. Moja dłoń przykrywała pierś Ireny a ustami dotykałem wklęsłej przestrzeni nad jej obojczykiem. Powiedziałem:
- Miłość twoje ma imię.
- Dosyć banalne i niegramatyczne – powiedziała chłodno Irena odsuwając się ode mnie. – I już to gdzieś słyszałam.
Trzy dni później kiedy podwoziłem ją do jej domu, Irena powiedziała że jednak nie jesteśmy stworzeni dla siebie.
- Jesteś inny, myślisz inaczej – Irena przyglądała mi się krytycznie. Milczałem.
- Nie chcę być więcej z Tobą – powiedziała.
Z rękami na kierownicy patrzałem przed siebie. Z pobliskiego przystanku odjeżdżał autobus 157, a drugi stojący za nim miał numer 144. Uświadomiłem sobie że muszę zmienić kolejność, że najpierw mam powiedzieć Irenie że to nie tak, że tak nie można, a dopiero potem zrobić to co teraz robię, to znaczy rozpatrzyć informację mojego mózgu, że 157 to liczba pierwsza, poprzednią pierwszą jest 151, następną 163, a 144 to kwadrat liczby 12. Irena otworzyła drzwi samochodu i wysiadła. Kiedy wyszedłem z wozu było już za późno, za Ireną zamknęły się drzwi kamienicy. Usłyszałem klakson stojącej za moim samochodem ciężarówki. Podszedłem do otwartego okna kierowcy i powiedziałem:
- Porzuciła mnie. A przecież bym ją przekonał. Zabrakło mi dziesięciu sekund.
* * *
W następnych tygodniach chodziłem po alejkach parku, po ulicach, którymi spacerowaliśmy z Ireną. Przeklinałem te zmarnowane dziesięć a może to było piętnaście sekund, ten mój felerny umysł bez przerwy analizujący, procesujący rzeczywistość.  
Na spotkaniach Task Force, kiedy prezes mówił o poważnych stratach pieniężnych, o deficycie rachunku bieżącego i o braku rezultatów, ja przypominałem sobie trzy lutowe dni spędzone z Ireną na nartach w Les Deux Alpes. Myślałem o niej szusującej na krechę na lodowcu. O jej uśmiechu przy stoliku w Le Diable au Coeur, o jej ciele, smagłym w ogniu kominka, o jej ustach i jej przyjmujących biodrach.
Przeczytałem gdzieś, że do tak wielkiego słowa jak miłość trzeba nieodmiennie dodawać jakieś mniejsze słowa, takie jak: Nie na zawsze; Tylko przez chwilę; Przez jakiś czas.
Ktokolwiek to napisał miał rację.
Kwiecień. Żadnego kontaktu z Ireną. W banku bez zmian. Pomimo tego, że Task Force zbiera się regularnie co tydzień, rezultatów nie ma. No i teraz, piętnaście minut przed otwarciem banku staję w obliczu, jak to się mówi w amerykańskich serialach, sytuacji. W holu bankowym jest nas trzech - Janusz, Staszek i ja. Janusz trzyma się tak jakoś z boku a Staszek, skądinąd potężny chłop, podchodzi do mnie ze słowami:
- Należy ci się, złodzieju – i próbuje zadać mi cios w szczękę.
W boksie wszystko jest kwestią treningu, refleksu i pewnej dozy siły. Robię unik i tak jak zrobiłby to Andrzej Gołota wyprowadzam klasyczny cios w brzuch Staszka. Staszek zgina się w pół z rękami na słonecznym splocie i jęcząc cofa się pod uśmiechniętą blondynkę z plakatu.  Mój następny cios wyprowadzony od dołu trafia Staszka w czubek nosa. Staszek przykrywa nos ręką. Krople krwi kapiące spod jego dłoni rozpryskują się o kamienną podłogę. Podnosi głowę do góry, widzi wskazującą na niego rękę wciąż uśmiechającej się blondynki. Z oczyma utkwionymi w wydrukowane tłustymi literami przesłanie plakatu: „U nas poczujesz się bezpiecznie” Staszek potrząsa przecząco głową jakby mówiąc:
- Nie, nie, to nieprawda.
Krople krwi wciąż rozpryskują się na podłodze.
Chuchając na złożoną w pięść prawą dłoń mówię krwawiącemu Staszkowi:
- Idź stąd.
Spoglądam na plakatową blondynkę.
- Zostajesz bez ochrony. Pilnuj kasy, bo tu kradną – mamroczę pod nosem.
Odwracam się w stronę Janusza. Nie ma go, zniknął, dochodzi mnie odgłos zamykanych drzwi jego gabinetu. Po chwili słyszę jak Janusz przekręca klucz w zamku.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ


Używaj dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.

Dokończenie za tydzień.

Jeśli opowiadanie podoba Ci się zadbaj jak należy o miłość własną autora i kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz tutaj na blogu.  
Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też wyrazić swoją opinię klikając na jedno z trzech okienek w dole postu.

 Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć (teraz jest już ponad trzydzieści sześć tysięcy). Numery 99 i 100 nie ukażą się.

   
Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 
Możesz też zrobić to samo na facebooku. Aby otrzymywać powiadomienia o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.
Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i
spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.
Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.
Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować  i kupić przez internet.   
Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.
Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz:   @dziecipowstaniawarszawskiego .
Rozważam otwarcie Festynu Opowiadań dla podobnych w formacie utworów innych autorów - co o tym sądzicie? Skomentujcie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz