czwartek, 28 grudnia 2017

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 122.

Ile pan ma lat, panie Barnabo



© copyright Andrzej Olas (andrzej.olas@gmail.com)

W piątek, 13. Stycznia 1984. roku[1] czterdziesto-ośmioletni Barnaba znajdował się na warszawskim lotnisku Okęcie skąd miał odlecieć do Montrealu. Wizyta Barnaby w Warszawie trwała 10 dni. Były to dni pracowite. Przede wszystkim Barnaba odbywał regularny cykl wizyt u rodziny i przyjaciół. Ponadto, każdego dnia Barnaba spędzał godziny od drugiej do piątej przy stoliku w Kawiarni Nowy Świat funkcjonując według określenia szwagierki Ninki jako "listonosz z Ameryki". Spotykał się tam z nieznanymi mu dotąd ludźmi, doręczał listy i relacjonował co nowego u Zbyszka w Montgomery, Alabama, Jolki w Las Vegas, Nevada, Janusza w Anchorage, Alaska i innych emigrantów w różnych takich miejscach.
- Proszę pana, Jola nie powinna więcej spotykać się z tym człowiekiem - przekonywała Barnabę zaczerwieniona z emocji matka Jolki - czy nie mógłby pan zobaczyć się z Jolą i jej to osobiście przekazać ?
- To może być trudne. proszę pani - bronił się Barnaba - Ameryka jest duża, musiałbym przebyć odległość jak stąd do Uralu.
Matka Jolki wyszła ze spotkania obrażona na geografię.

Rola Barnaby jako "tego co może załatwić pracę w Ameryce" była niezamierzona i trudniejsza.
- Najlepiej byłoby żeby pan znalazł mi coś w Hollywood. Zbyszek tyle lat siedzi w Stanach i wciąż nie umie takich rzeczy załatwiać. Tu trzeba kogoś z biglem, tak jak pan - przekonywał Barnabę pan Adaś, z wyglądu czarna owca rodziny.
- A jak u pana z angielskim, panie Adasiu ?
- Język ? Proszę pana, język to dla mnie jak splunąć. Ja jestem zdolny.
- A ile zna pan języków ?
- No, na razie nie pracowałem nad tym. Jak tylko będę w Hollywood natychmiast zacznę. Mój dziadek nauczył się niemieckiego w Hamburgu.
- Sądzi więc pan, że języków najlepiej uczyć się w miastach które zaczynają się na literę H - zauważył Barnaba - to ciekawe spostrzeżenie. Ale teraz poważnie, panie Adasiu. Co pan by tam robił ? Szczerze mówiąc, to jest trudne. Samotność, początkowa nędza, inne społeczeństwo - nie wszyscy to wytrzymują. Są samobójstwa, załamania.
- Panie Barnabo. Oni mnie jeszcze w Ameryce nie widzieli. Sądzę że najpierw bym się zaczepił jako tłumacz a potem zobaczymy. Proszę pani - tu pan Adaś zwrócił się do kelnerki - jeszcze po koniaczku.
Wieczorem, u szwagrów, Ninka rozważała możliwe analogie.
- Pomysły pana Adasia przypominają mi rok czterdziesty piąty, kiedy to analfabetę zrobili burmistrzem Garwolina. Oczywiście nie przyszło mu do głowy uczyć się czytać. Największy kłopot miał biedak z tajnymi pismami, bo zwykłą korespondencję czytała mu głośno sekretarka. Rozwiązał problem szybko. Tajne pisma sekretarka też czytała głośno, ale z zasłoniętymi uszami.

Barnaba zawsze cenił sobie komentarze Ninki. Nie zastanowił się jednak nad inną poczynioną przez nią uwagą, że używanie przez osobę prywatną kawiarni do regularnych codziennych spotkań jest praktyką w Polsce Ludowej niecodzienną. Przecież sprawy układały się dobrze. Po zeszłorocznej wizycie Papieża, w Polsce zelżało i musiało zelżeć dalej.
Sam Barnaba miał dobry kontrakt - dwuletnie wykłady o Zastosowaniu Komputerów w Konstrukcji Maszyn. Dziekan Wydziału był przyjacielski, uniwersytet wprawdzie nie w pierwszej dziesiątce, ale wciąż przyzwoity uniwersytet amerykański z dobrą podstawą finansową. Komputerów na świecie przybywało, więc zastosowanie ich w konstrukcji maszyn miało sens.

Bieżącym problemem był bagaż Barnaby. Kobiety polskie jakoś nie mogą pogodzić się z myślą że ktoś może podróżować nie wioząc co najmniej pełnego dozwolonego bagażu. Stąd na lotniskach całego świata, aby rozpoznać rodaków (przynajmniej tych żonatych) wystarczy ulokować punkt obserwacyjny przy odbiorze bagażu.
Jako skutek tej narodowej wady Polek, jadąc do Polski, Barnaba wiózł dwie ponadwymiarowe walizy oraz olbrzymią ręczną torbę wyładowaną Bóg wie czym. Okazało się że wracając będzie tak samo, bo tym razem nadzór nad pakowaniem objęła Ninka. Dostarczyło to Barnabie uciechy intelektualnej, bo większość pakowanych rzeczy zaopatrywanych było przez Ninkę w komentarze. Uciecha Barnaby doszła do szczytu w połowie drugiej walizy. Seria skojarzeń Ninki wiodła od hasła Komputer zamieszczonego w dziecinnej książeczce do jej znajomego profesora Politechniki. który twierdził że Polacy sa najlepszymi lekarzami i inżynierami na świecie.
- Co twój znajomy wie o jakości stomatologów w szwedzkim mieście Uppsala ?
- O ile wiem jego teza opiera się raczej na głębokim przekonaniu, niż na nudnych danych statystycznych - odpowiedziała Ninka.

Jako samoobronę przed nudą podczas swoich podróży Barnaba wykształcił sobie umiejętność myślenia na tematy oderwane. Teraz zakonotował więc sobie w pamięci nowy temat do takich rozmyślań. Ten zysk intelektualny byl jednak marną rekompensatą faktu że na Okęciu znalazł się znów z za dużym i za ciężkim bagażem. Tu perfidny los zgotował mu nowy cios. Barnaba nie mógł przewidzieć że pani Jadzia, była niania jego córeczki żegnając go na lotnisku, doręczy mu pożegnalny podarunek dla byłej podopiecznej - pełnowymiarową lalę z zamykającymi się oczyma i płaczącą.
Zabranie lali było niemożliwe. Barnaba uznał że powinny przemówić fakty. Pokazał pani Jadzi swoje bagaże, opisując torciki warszawskie, alkohole, kaszę gryczaną. chleb, ptasie mleczko i inne ważne artykuły, które był obowiązany przewieźć do Stanów. W końcu zapytał:
- Co mam zrobić, pani Jadziu ?

Mężczyzna nigdy nie zrozumie kobiet. Barnaba nie przewidział że pani Jadzia zareaguje płaczem i załamał się kiedy perfidnie manipulowana lala dołączyła do pani Jadzi. Płacz obu był nie do zniesienia.
Zagadka o kozie, wilku i kapuście była pierwszą rzeczą jaka przyszła Barnabie do głowy, gdy stanął przed problemem zwiększonego bagażu. Nie znalazłszy jednak w zagadce dobrego odniesienia do jego sytuacji, poniechał jej i wprowadził sześcioelementową listę - dwie walizki, torba, lala, paszport, bilet. Z tych rzeczy mógł zatrzymać przy sobie tylko trzy, wśród nich paszport i bilet. Do kabiny mógł więc zabrać albo lalę albo dotychczasową podręczną torbę. Potrzebował więc odpowiedzi na dwa pytania: Czy pozwolą mu oddać trzy rzeczy na bagaż oraz co ma oddać ?
W tym momencie kolejka doprowadziła Barnabę do kontuaru, gdzie stewardessa spytała niecierpliwie:
- Pana bilet proszę ? - skracając listę Barnaby do pięciu elementów. Szybko uporała się z papierami i zapytała:
- Co pan oddaje ?
Zarówno poprzednie jak i obecne postępowanie Barnaby pozwala podejrzewać że był oportunistą -  człowiekiem biernym, popychanym do akcji przez toczące się wokół niego wydarzenia. Nie był liderem, kimś kto organizuje rzeczywistość koło siebie. Lider zacząłby od wydania lali rozkazu:
- W tył zwrot. za mną marsz !
I byłoby dla niego zupełnie naturalne, że stewardessa też wykonałaby komendę, dołączając do pochodu. Speszony oportunista Barnaba mógł tylko wyjąkać:
- Chciałbym oddać lalkę.
- W porządku. A walizki ? - Stewardessa wyciągnęła rękę po lalę.
- Nie, nie. Ja chcę oddać tam - tu Barnaba pokazał na grupę odprowadzających i zdrętwiał. Pani Jadzia patrzała jak rozwścieczony szakal. Stewardessa poszła za jego wzrokiem, następnie spojrzała na bagaże Barnaby - i o dziwo - zrozumiała sytuację. Uśmiechnęła sie porozumiewawczo.
- Proponuję aby oddał pan walizki i tę dużą torbę, a lalę weźmie pan do kabiny.
- Dziękuję pani bardzo - powiedział Barnaba. Serce wypełniło mu uczucie gorącej miłości do wszystkich Polek, włączając panią Jadzię.
Kiedy Barnaba przekraczał barierkę kontroli paszportowej zwróciła jego uwagę niecodzienna gestykulacja Ninki. Ona jednak bardzo emocjonalnie przeżywa mój odlot - zauważył - ciekawe, dlaczego?

Kontrola paszportowa trwała długo. Porucznik Wojsk Ochrony Pogranicza coś tam sprawdzał, zaglądał pod swój kontuar, dzwonił, sapał, oglądał bilet. Jakiś niemrawy facet - myślał Barnaba. W końcu jednak porucznik przybił należne pieczęcie i Barnaba mógl przejść do kontroli celnej. Po długiej odprawie paszportowej Barnaba był jednym z ostatnich pasażerów. Nie zdziwiło go więc że aż dwóch celników szperało w jego bagażu. Jeden z celników był rudy. Barnaba zauważył z rozbawieniem - to na szczęście, przyda się bo dziś jest piątek, trzynastego. Był jak zawsze spokojny, nie miał nic co można było nazwać przemytem, może lekką nadwyżkę alkoholu spowodowaną przez likier na wiśniach, który Ninka upolowała w przeddzień jego wyjazdu.


Celnik właśnie przeglądał listy. Po posiedzeniach w kawiarni było ich dużo.
- Panowie, nic nie znajdziecie, nie ma co szukać - powiedział Barnaba.
Drugi z celników, ten rudy, otworzył barierkę i powiedział:
- Pan pozwoli tutaj.
- Ależ oczywiście - Barnaba przeszedł przez barierkę, celnik kiwnął na niego i zaczęli iść w stronę bocznej ściany hali. Przy ścianie stał kolejny żołnierz WOPu. Celnik otworzył jakieś drzwi i znaleźli się w małym pokoiku. Był intymny, ściany miał zielone, duży wieszak i stół.

- Pan podjął próbę wywozu druków które nie mają debitu na terenie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Pańska próba została udaremniona - powiedział celnik z dumą. Ciągnął dalej - Na podstawie artykułów Prawa Celnego powinien pan być poddany rewizji osobistej. Proszę się rozbierać.

- Panowie, co jest grane? Ja ani nie wwiozłem ani nie wywiozłem żadnego debitu. Powiedzcie to po polsku.

- Pan wiózł nielegalne wydawnictwo ukryte w jednym z listów - tu celnik rzucił na stół kartkę powielanego papieru formatu maszynowego, złożoną we czworo. Rozłożył kartkę. Z kartki blado promieniowały niebieskie litery SOLIDARNOŚĆ MAZOWSZE. Poniżej był tytuł: "Urban czyli Uszy Słonia Trąbalskiego".


Zdumienie Barnaby nie miało granic. Nie to że zawahałby się wieżć coś takiego - przeciwnie z jego upodobaniem do słowa drukowanego wiózłby. Rzecz w tym że Barnaba nie wiedział że wiezie Biuletyn Mazowsza.

- Panowie, ja to muszę przemyśleć.
- Tu nie ma co myśleć, niech się pan rozbiera.
Barnaba zdjął marynarkę, krawat, koszulę, zaczął rozpinać pasek. I wtedy zrozumiał. Robił za dysydenta. Za późno, panowie, za późno. Trzy lata temu - o to byście mieli połów, ale nie dzisiaj. Ściągając majtki parsknął śmiechem. Rudy celnik spojrzał zdumiony, a drugi zaszedł go z tyłu.
- Proszę rozchylić pośladki. Szerzej proszę.
Rewizja była skończona. Wyszli do hali, była pusta, na środku stał rozgrzebany bagaż Barnaby. Trzech tragarzy stało obok.
- Panowie, czy ten pan leci ? Co z bagażem - ładować czy nie ? - zapytał tragarz.
- Proszę zaczekać, za chwilę się dowiemy - powiedział celnik, prowadząc Barnabę do swojego biurka. Z dolnej szuflady wyciągnął jakiś formularz i zaczął go pracowicie wypełniać, zaglądając do paszportu Barnaby. Za Barnabą stał WOPista.
- Pan leci na paszporcie służbowym - powiedział celnik.
- Tak - grzecznie odpowiedział Barnaba.
Zadzwonił telefon.
- Tak, tak - powiedział celnik do słuchawki - Wiezie około pięćdziesięciu listów. Tak, zgodnie z prawem. Rozumiem. - położył słuchawkę i spojrzał na Barnabę. I w tym momencie wszystko to w końcu dotarło do Barnaby. Przecież oni mogą go zatrzymać nawet za takie głupstwo. Rodzina tam, praca tam, a Barnaba tutaj. Głupio.
- Celnik podał mu formularz który tak pracowicie wypełniał.
- Zgodnie z tym dokumentem nielegalny druk, który usiłował pan wywieźć, zostaje skonfiskowany. Proszę podpisać na dole że przyjął pan to do wiadomości.
Barnaba podpisał.
- Ile pan ma lat, panie Barnaba ? - zapytał celnik.
- Czterdzieści osiem.
- I w tym wieku pan nawet nie wie że na organizowanie zebrań w kawiarniach trzeba mieć zezwolenie, a jak się nie ma, to można za to posiedzieć. Życzę panu dobrej podróży - celnik podał Barnabie paszport. Barnaba obejrzał się do tyłu. WOPista zniknął, a na ten widok tragarz kiwnął na Barnabę i powiedział
- Niech pan się pakuje, bo panu samolot odleci.
Rzeczywiście nikogo już w hali nie było. Tragarz wsadził walizki na wózek i powiedział - Niech pan idzie do autobusu.

Barnaba wsiadł do autobusu, był sam. Autobus podjechał do samolotu, następny WOPista stał przy wejściu. Obejrzał paszport Barnaby i wskazał na schody. Barnaba szedł do swojego miejsca, kiedy dziewczynka w wieku jego córki zawołała:
- Mamo, to tego pana nie aresztowali. I nie zabrali mu lali.
Wreszcie Barnaba mógł usiąść i zacząć porządkować swoje odczucia. Samolot był nad Bałtykiem, a Barnaba doszedł do momentu rewizji, gdy nachyliła się nad nim stewardessa z tacką na której stał oblodzony kieliszek z przezroczystym płynem.
- Pozdrowienia od pana na lewo przy oknie. Tego Francuza.
Barnaba spojrzał w lewo. Uśmiechnięta twarz faceta była częściowo zasłonięta ręką z kieliszkiem.
- Walezy - zawołał Francuz.
- Napoleon, Lagrange - zawołał Barnaba i spełnił toast – ten Francuz dobrze zna polską historię - pomyślał.
- Walezy – powtórzył Francuz i ręką wolną od kieliszka wykonał znajomy znak Solidarności.
- Aha, to o niego mu chodzi – pomyślał Barnaba i zawołał – Wałęsa. Francuz z zadowoleniem kiwnął głową.
Barnaba poprawił się w wygodnym fotelu i pomyślał:
- Wszystko dobre co się dobrze kończy.
Przemknęła mu przez głowę myśl że od tej pory figuruje w aktach Bezpieczeństwa jako "organizator nielegalnych zebrań". Ninka miała rację, słusznie kręciła nosem, ale teraz to wszystkie te służby mogą mnie gdzieś pocałować.
- O właśnie, niech mnie pocałują właśnie w ten ichni debit – ucieszył się.

Samolot doleciał do Montrealu. Barnaba wyjątkowo szybko przeszedł przez kontrolę  kanadyjską. Celnik pociągał nosem i krzywił się na jakiś nieznany a doskwierający mu zapach. Barnaba nie miał trudności z ustaleniem przyczyny - był to rozbity likier na wiśniach w gigantycznej torbie podręcznej.
Furgonetki biura podróży Polonez, kursujące między Montrealem a Nowym Jorkiem były według jednego z przyjaciół Barnaby bezpośrednim wynikiem działalności Jerzego Urbana jako rzecznika reżymu. Według przyjaciela, podczas jednej z konferencji prasowych zdarzyło się Urbanowi palnąć coś o "lotniskach otwartych dla przyjaciół i tylko dla przyjaciół". Cytat ten miał w czasie stanu wojennego zainspirować decyzję Reagana o zamknięciu lotnisk USA dla polskich samolotów. Prawdziwe czy nie, Barnaba wraz z gronem innych pasażerów z Warszawy zaokrętował się do takiej furgonetki. Kierowca, pan Bronek był życzliwy, ale lekko się zawahał kiedy poczuł dziwny zapach.
- Wie pan co - położymy pański bagaż na brzegu. Tak będzie lepiej - Panowie - rozładowujemy się - zawołał.
- Coś tu śmierdzi - narzekał jeden z pasażerów.
Zatrzymali się na granicy amerykańskiej. Pan Bronek powiedział:
- Panowie, wszystko będzie w porządku. Dajcie paszporty, ja będę wszystko załatwiał. Musicie tylko iść ze mną do okienka, urzędnik musi porównać wasze twarze z paszportami.

Celnik wprawnie otwierał paszporty i potwornie kalecząc wywoływał polskie nazwiska. Pan Bronek zerkając celnikowi przez ramię korygował wymowę. Wywołany odpowiadał - Obecny - pan Bronek tłumaczył - Present - i w ten sposób, wliczając konieczne stemplowanie, formalności zostały zakończone w trzy minuty. Przyszła kolej na cło. Celnik podszedł do furgonetki, pociągnął nosem i wskazał na pierwszy z brzegu bagaż. Była to torba Barnaby.
Pan Bronek zawołał:
- Panowie czyj to bagaż. Proszę otworzyć.
- To tego pana co mu śmierdzi - zawołał jeden z pasażerów. Barnaba otworzył torbę. Celnik z wahaniem zanurzył dłoń do środka i wyciągnął bochenek chleba. Obejrzał się i wskazał palcem na Barnabę.
- Food - powiedział. Pan Bronek przetłumaczył:
- On mówi że to jest jedzenie.
Barnaba musiał myśleć szybko. Tylko fortele jak pan Zagłoba. Udam że nie znam angielskiego.
- Chleb - odrzekł.
- Właśnie - skomentował pan Bronek.
Celnik zwrócił się do pana Bronka.
- Powiedz temu człowiekowi - tu wskazał na Barnabę - że jedzenia nie wolno wwozić do Ameryki.
Pan Bronek przekazał - On mówi żebym panu powiedział, że jedzenia nie wolno wwozić do Ameryki.
- Niech pan mu powie, że ja wiem, że jedzenia nie wolno wwozić do Ameryki - zripostował Barnaba.
Pan Bronek miał lekkie kłopoty z przełożeniem tego, ale jakoś sobie poradził.
- To dlaczego on wwozi jedzenie ? - zapytał celnik.
- On pyta dlaczego pan wwozi jedzenie - zapytał Barnabę pan Bronek.
- Niech pan mu powie że teraz to wiem, ale przedtem nie wiedziałem - odrzekł Barnaba.
Widząc rozpacz w oczach celnika pan Bronek skrócił to do:
- On przedtem nie wiedział.
Celnik zastanawiał się. Barnaba powoli tracił poczucie rzeczywistości. Powtarzał sobie cicho - Jestem, żyję, świat jest racjonalny. Nazywam się Barnaba. Mam czterdzieści osiem lat.
Celnik spytał pana Bronka - Co on mówi ?
Pan Bronek spytał Barnaby - Co pan powiedział ?
- Powiedziałem że nawet bułek już nie będę przewoził.
Pan Bronek wnerwił się i przetłumaczył:
- On już nie będzie.
Celnik podniósł chleb w górę, wskazał nań palcem, i z wysiłkiem powiedział:
- Kleb... niiii - i włożył chleb z powrotem do torby. Barnaba wyjąkał:
- Yessss, No.
Celnik spojrzał na Barnabę, podniósł prawą dłoń w znaku Solidarności, powiedział - Lalesa - i odszedł. Pan Bronek przetłumaczył automatycznie - Wałęsa. Barnaba pomyślał:
- To już drugi raz. Wałęsa ma murowane miejsce w historii.
Po chwili powiedział do pana Bronka:
- Niech pan mnie zapyta, ile ja mam lat.
- Ile pan ma lat ?
- Czterdzieści osiem, i nawet nie wiem że jedzenia nie wolno wwozić do Ameryki - powiedział Barnaba.

Ku uldze pasażerów z delikatniejszym powonieniem Barnaba wysiadł z furgonetki przed Nowym Jorkiem, w miasteczku Plattsburg, koło oświetlonego McDonalda. Stąd, telefon do żony w odległym o pięć mil domu miał zapewnić mu transport. Telefon był zajęty, tak teraz, jak i piętnaście minut później. Barnaba wciągnął bagaż do McDonalda i czekał przy kawie. Kolejna próba telefoniczna powiodła się. Wracając od telefonu, Barnaba poczuł znajomy zapach likieru na wiśniach. Nie zdziwiło go więc, że ludzie przy sąsiednim stoliku rozmawiali o zapachach.
Zona Barnaby przyjechała i powiedziała:
- Co za dziwny zapach w tej restauracji. Ale nie o tym chcę mówić. Nie zadbałeś o podręczną torbę i zbiłeś likier na wiśniach.
- Właśnie - powiedział Barnaba.
- Co własnie ?
- To właśnie stąd ten zapach. Ale skąd ty wiesz o tym ?
- Właśnie skończyłam rozmowę telefoniczną z Ninką. Przekażę Ci tylko jej konkluzję tyczącą się twojego sposobu transportowania likieru. Powiedziała "tacy ludzie jak Twój mąż nie powinni być wpuszczani na lotniska, szczególnie w piątki, trzynastego". Określiła Cię także jako "powietrznego terrorystę" - tu żona przerwała na chwilę, aby powiedzieć:
- Chcę Ci zadać pytanie.
- Wiem o co chcesz mnie zapytać - powiedział Barnaba - chcesz mnie zapytać ile mam lat.
- Skąd wiesz ? Jak zgadłeś ?
- Bo wiem - powiedział Barnaba. Coś musiało być w jego głosie, bo sąsiedzi przerwali rozmowę o zapachach.
- Mam czterdzieści osiem lat i nawet nie wiem jak przewozić likier na wiśniach - powiedział Barnaba i wreszcie głęboko odetchnął.


KONIEC

Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.

   Za tydzień następny odcinek Festynu Opowiadań.


Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. Poprostu w okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". Jest to chyba najwygodniejszy, nie zajmujący czasu sposób. 

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze. Możesz też wyrazić swoją opinię klikając na jedno z trzech okienek w dole postu.

  Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.


  Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.

Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .







[1] W kilka miesięcy po zniesieniu przez komunistów stanu wojennego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz