piątek, 8 grudnia 2017

#Festyn opowiadań™, wydanie II, Nr 119.

Zbrodnia i miłość na żaglach w letniej porze, odc. 2/3


© copyright Andrzej Olas (andrzej.olas@gmail.com)



Aby przeczytać początek kliknij tutaj

Droga do Bagrationowska była wąska, kręta, obsadzona drzewami i zaniedbana. Gdzieniegdzie mijali betonowe pomniczki upamiętniające poległych podczas zdobywania Prus Wschodnich czerwonoarmistów.
- Na załatanie wybojów betonu już nie starczyło – zauważyła Kalina.
Parę kilometrów przed miastem drogę zatarasował im traktor. Wlokąc się za nim przejechali obok potężnych zabudowań z czerwonej cegły.
- One są opuszczone – powiedziała Kalina – nie ma okien, wrót, ściany się walą – co to może być?
- Zaraz, tu jest cholernie ostry zakręt – i nieoznakowany – Jacek o mało nie wypadł na pobocze – dobrze, że jedziemy za traktorem, bo się nieźle zagapiłem.
Po chwili ciągnął dalej:
- To były jakieś junkierskie gorzelnie czy cukrownie. Junkrzy tutaj mieli znakomitą gospodarkę rolną. O tutaj jest następna hala. I znów jakiś pomnik bohatera.
Lądowisko znaleźli za Bagrationowskiem– wybrali suchą łąkę pod laskiem. Mirek wylądował bez problemu, wyładował Roberta i natychmiast wystartował w powrotną podróż do Polski. Robert, bladawy, patrząc z obrzydzeniem na startującą lotnię, wykrztusił:
- Ikar silnikiem Trabanta pędzony. Wściekł się, kiedy nad Mamrami wyprzedziło nas kilka kormoranów.
Robert rozchmurzył się dopiero w Kaliningradzie, kiedy już parkowali niedaleko portu. Poszedł na zwiady i wrócił zadowolony:
- Arabella tam jest. Najlepiej będzie koło pierwszej nad ranem.
- W kryminałach zawsze robią to przed świtem – zauważył Jacek – biorąc czas na wypłynięcie z portu – zacznijmy o trzeciej.
Trup w forpiku nie był ostatnią niespodzianką owego pechowego trzynastego dnia. Nim zdążyli cokolwiek postanowić, Arabellę oświetlił reflektor. Najpierw z milicyjnej motorówki wskoczyło na pokład dwóch. Jeden, z wyglądu Lapończyk, był niski, ciemny, z szeroką twarzą, drugi był w mundurze milicjanta, z jakąś rangą na epoletach i pistoletem w dłoni. Zapędzili całą polską trójkę do kabiny jachtu i wtedy pojawił się trzeci. Ten okazał się Polakiem i był szefem. Trzymając w ręku dokumenty trójki mówił:
- Pół godziny temu była tu na nabrzeżu mała strzelanina i stąd ten trup. Zagracie razem z nim w interesującym filmie kryminalnym. Przy okazji – poznajcie moich chłopców – to Bolek – tu wskazał na milicjanta – a to Lolek.
- Bolek i Lolek nie byli kryminalistami – zauważył Jacek.
Szef zajęty studiowaniem dokumentów trójki nie odpowiedział.
 - Najpierw odciski palców pani... eee... pani Kaliny na tym kieliszku – o tak, chłopcy pomogą. A tu jest ten pistolet, teraz oczywiście nienaładowany. Pan Jacek da swoje odciski. Teraz komórka pana Jacka – może chłopcy pomogą? Połączymy się z ofiarą.
Bolek pracowicie wybijał numer na komórce Jacka – po chwili z forpiku odezwał się dzwonek telefonu.
Szef był systematyczny – jego chłopcy wymusili na trójce odciski palców, wzorując się na amerykańskich filmach, wtarli włókna z ubrań Jacka, Kaliny i Roberta w ubranie trupa. Skonfiskowali Kaliny sztormową bluzę, przepadłby i grajek, gdyby nie to, że w chwilę przed napadem Kalina odłożyła go na półkę w kabinie.
- A ten pan – Szef wskazał na Roberta – jest zamieszany, bo trup jest na jego jachcie. Wszystko jest w komplecie i moglibyśmy podawać drinki – Szef był zadowolony z siebie - odtąd pracujecie dla mnie. Jeśli odmówicie, milicja – tu Szef wskazał na Bolka – znajdzie niespodziewanie dowody, że to wy jesteście mordercami.
Bolek uśmiechnął się wdzięcznie do Kaliny. Kalina wstrząsnęła się z obrzydzeniem.
- Poznacie się bliżej, to się polubicie – powiedział Szef - mam interesy po obu stronach granicy i rozszerzam się, sięgam dalej. A na razie – poczekacie, mam spotkanie. Zabrać ich do motorówki – zwrócił się do chłopców.
Czekali marznąc w nocnym mroku, podczas gdy z przeciwnej burty dobiła inna motorówka.  Później, po jej odejściu, na rozkaz Szefa znów znaleźli się w kabinie jachtu.
- Chcę z powrotem moją kurtkę. Zimno – trzymając w ręce wyjętego z półki grajka, Kalina zwróciła się do Szefa.
- Kurtka jest dowodem. A grajek podlega konfiskacie.
Kalina chowając rękę z iPhonem za siebie:
- To mój. Ja słucham muzyki.
Bolek wyciągnął rękę i Kalina niechętnie oddała grajka.
- Teraz wy wracacie do Polski – Szef zwrócił się do Jacka i Kaliny - ja was tam znajdę. A ten pan – wskazał na Roberta - zostaje.
Do samochodu eskortował ich Bolek. Szli w ponurym milczeniu. Jacek gorączkowo myślał co da się uratować z tej klęski. Dochodząc do samochodu Kalina zwróciła się do Bolka:
- Oddaj mojego grajka.
Bolek z krzywym uśmiechem pokręcił przecząco głową i pokazał grajka w zaciśniętej dłoni. Tego było w końcu Jackowi za dużo. Chwycił Bolka za ramię, skrętem podłożył swój bark pod jego klatkę piersiową i schylając się przerzucił Bolka przez plecy na pokrytą żwirem ziemię. Upadkowi Bolka towarzyszył chrzęst i metaliczny stuk – w skręconym ramieniu Bolka coś się przerwało, a wypuszczony z jego dłoni grajek uderzył w bok samochodu rozpadając się na kawałki. Kalina krzyknęła:
- Mój grajek.
Złapała turlającą się czapkę milicyjną Bolka i na kolanach zaczęła zbierać pozostałości grajka. Bolek był niegroźny - jęczał, trzymając się za uszkodzone ramię. Jacek odpiął milicyjną kaburę na pasie Bolka, wyjął pistolet o znajomym kształcie.
- TTka - znajoma ze starego wojska– pomyślał.
- Jedziemy, Kalina - pilotujesz – Jacek wrzucił TTkę do trzymanej przez Kalinę milicyjnej czapki - a dla ciebie – zwracając się do Bolka, mówił - mam radę – ucz się, na przykład ucz się Tae Kwan Do. Pamiętaj, że sam tylko proces uczenia się może być nieocenionym, a przy tym powszechnie dostępnym źródłem umacniania poczucia własnej wartości. Mam nadzieję, że usłuchasz mojej rady.
Bolek nie odpowiedział.
W drodze do polskiej granicy próbowali zrobić przegląd wydarzeń.
- Zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby wrócić z TTką na jacht – mówił Jacek.
- Nic byśmy nie zrobili. Szef by wciąż tam był, trup też. Pomyślmy co dalej – mówiła Kalina – czego oni będą od nas chcieli?
- Pomocy we wszystkim co jest trefne. Nie sądzę, żeby Szef próbował nas teraz zatrzymywać. Ja mam TTkę, a on wciąż ma na nas haki.
Nie miał racji. Przed Bagrationowskiem Kalina zobaczyła w lusterku migające niebieskie światło.  
- Milicja z tyłu.
- Przed świtem, na pustej drodze lepiej ich unikać.
- To może być Bolek - ten co stoi po obu stronach prawa. Jeśli już się pozbierał.
- No to zobaczymy co potrafi Golf. Ten ostry zakręt musi być gdzieś tutaj. Z tej strony powinien być pomnik i hala – o, jest - Jacek, nie hamując, zdjął nogę z gazu, Golf zwalniał.
Wchodzili w lewy zakręt ostro, wciąż za szybko. Przesterowany Golf zarzucił na szutrze pobocza, obracał się, mierząc w drzewa po lewej stronie wąskiej drogi. Jacek energicznie kontrował kierownicą, kontrolował gazem, pomagał system kontroli trakcji. W końcu, z wizgiem odrzucanego przez tylne koło szutru, Golf odzyskał stabilność.
- Ciekawe, czy u tych za nami, tak jak u nas, działa system trakcji – Jacek poprawił się na siedzeniu. Kalina oglądała się do tyłu. Na drodze było wciąż ciemno, ciemność pogłębiał stojący wzdłuż drogi wysokopienny las.
- Wygląda na to że nie – powiedziała.
Jacek otoczył ramieniem Kalinę:
- Na granicy mogą nas zrewidować. Co robimy z pistoletem?
- Trzeba wyrzucić albo ukryć. Jestem za ukryciem.
- Właśnie minęliśmy przecinkę. A do miasta już niedaleko. Na pewno nic za nami nie jedzie?
- Nie.
Jacek zatrzymał się, zawrócił i ostrożnie wjechał w przecinkę. Świtało. Zaparkowali na niewielkiej polance.
- Ja mojego trofeum też nie wyrzucę – Kalina sięgnęła do tyłu po milicyjną czapkę, ostrożnie wysypała resztki grajka na siedzenie samochodu i włożyła czapkę. Wyprostowana, przybrała surowy wyraz twarzy i znów była współczesną Joanną D’Arc z poprzedniego sezonu teatralnego.
Teorię leśnych schowków Jacek znał z telewizji. Praktykę poznawał teraz, kiedy należało znaleźć schowek dla TT-ki, milicyjnej czapki i resztek grajka, wszystko to szczelnie opakowane w plastikowym worku. Leżący opodal suchy konar sosnowy okazał się kiepskim narzędziem, tak, że świt zastał Jacka wciąż przy kopaniu.
- Co to może być? Kamień? Metal? Coś płaskiego – końcem konara Jacek grzebał w rozkopanej glebie.
- Metal. Jak trybik od roweru - Kalina obracała rzecz w rękach - dziesięć kolców na pięciu ramionach, coś jakby mały uchwyt – zaraz, zaraz – te ramiona są emaliowane – to jest biała emalia.
- To musi być jakiś order, czy odznaka. Może z tej napoleońskiej bitwy.
- Tak? Ja kolekcjonuję starocie. Wezmę to ze sobą.
- Chyba nie możesz. Na granicy musimy być czyści. Zakopmy razem z resztą.
- Idź złoto do złota - Kalina dorzuciła antyk do worka z trefną zawartością. Konar posłużył do zakopania worka i zatarcia śladów.
- Kiedy ruszali, Kalina zapytała:
- Zapamiętasz to miejsce?
- Zaznaczyłem je na GPS-ie. A teraz czas znów podrobić kartoczkę.
Ani po rosyjskiej ani po polskiej stronie granicy kłopotów nie było. Koło Bartoszyc zalśniła tafla pierwszego po polskiej stronie jeziora.
- Już niedaleko, a tam czeka na nas Kivu – odetchnęła Kalina – powiedz czemu wybrałeś taką nazwę?
- Ten jacht kupiłem lata temu za amerykańskie dolary, zarobione ciężką pracą w czarnej Afryce, właśnie nad jeziorem Kivu. A poza dolarami przywiozłem stamtąd malarię.
- A co tam robiłeś?
- Uczyłem historii Afryki, historii niewolnictwa, historii kolonizacji.
- Jak ci szło?
Kiedy wyjeżdżałem do Afryki obawiałem się, że Murzyni mają krótki czas okres uwagi.
- No i?
- Owszem, mają. Tylko, że nie Murzyni, a profesorowie. Natomiast rząd Zairu nie ma tej wady. Wciąż pamięta, że jest mi winien dwie roczne pensje. I zapewnia mnie, że jak tylko będzie miał jakieś pieniądze to natychmiast mi je wypłaci.


Koniec cz. 2/3. Dokończenie za tydzień.


Numerem 101 Festynu Opowiadań  rozpocząłem jego drugie wydanie - pierwsze wydanie Festynu uzyskało w ciągu niecałych dwóch lat ponad 26 tysięcy otwarć. Numery 99 i 100 nie ukażą się.

Za tydzień następny odcinek Festynu Opowiadań - część 3/3 opowiadania.

Jeśli masz ochotę dodać komentarz - spójrz w dół, na koniec postu. Tam jest miejsce na komentarze.

  Jeśli opowiadanie podoba Ci się - kliknij na Facebooku na "Lubię to" albo dodaj komentarz na blogu.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań.


  Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.
W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.

Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz