czwartek, 17 stycznia 2019

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 171.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili", odc. 7

Fotografia: fot.tao

© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili jest moim opisem (prawdziwym i popartym kilkuletnim poszukiwaniem źródeł) dwustu lat historii mojej rodziny.  Sygnalizuję czytelnikowi, że niektóre fragmenty ksiązki, te wyraźnie oznakowane przez wydruk kursywą są produktem mojej wyobraźni i zawierają elementy fikcji. 
Bowiem herbem ludzkiego rozumu jest pegaz, a skrzydła jego, których nikomu skrępować się nie da, to właśnie nasza wyobraźnia. Parokrotnie więc podczas pisania tej książki zdarzyło się, że powiew skrzydeł pegaza dosięgnął klawiatury mojego komputera i zmusił mnie do zmiany czcionki wydruku na kursywę. I tak właśnie powstały te wyraźnie oznakowane fragmenty książki. 

Rodzina Blanków i palec boży[1]. Otwórz szeroko oczy i czytaj, drogi Czytelniku, moją opowieść o losie, przeznaczeniu czy też o bożym palcu. Bo zaprawdę to coś – los czy też przeznaczenie (palec chyba nie, bo nie zaliczyłem bierzmowania) – trzykrotnie w mojej młodości dawało mi znak, znak, którego nie dostrzegłem.
Otóż jako młody człowiek zmuszony byłem zarabiać pieniądze. Robiłem to na szereg różnych sposobów, tak jak to w Warszawie było możliwe. Tutaj chodzi mi o dwa z tych sposobów – pod adresem Wierzbowa 7 byłem pomocnikiem geologa, a na Senatorskiej 12 pomagałem w projektowaniu tak potrzebnych socjalistycznej gospodarce nowych zakładów przemysłowych (poza tymi dwoma zajęciami bywałem jeszcze traktorzystą /krótko/, frezerem, specem od pomiarów w mikronach, pomocnikiem kadrowego na budowie, instruktorem bojerowym, barmanem–amatorem, korepetytorem i oczywiście studentem).
Mniej więcej w tym samym czasie chodziłem z piękną dziewczyną o wargach koloru wiśni i o imieniu Ewelina. Pewnego pierwszego maja, już po rozwiązaniu pochodu, Ewelina, patrząc poza mnie na dach pałacu Blanka, pałacu, o mur którego byłem oparty, powiedziała:
– Ty nic nie rozumiesz – odeszła i już nigdy nie powróciła. Co naprawdę działo się w tym okresie mojego młodego życia, objaśniono mi dopiero kilkadziesiąt lat później, kiedy przytulony do muru
wawelskiej kaplicy Świętego Gedeona, absorbowałem skoncentrowany kłębek energii płynący z tamtejszego czakramu[2] do góry, wzdłuż mojego kręgosłupa. Wtedy to przemówił do mnie niewidzialny posłaniec losu lub przeznaczenia lub sam palec boży i powiedział:
– Byłeś ślepy, potomku Blanków. Pałac Blanka to było twoje dziedzictwo, to miała być twoja siedziba, to mógł być twój duchowy garaż, twoje czterdzieści i cztery. Dwukrotnie wysyłaliśmy cię w pobliże pałacu – a to na Wierzbową, a to na Senatorską. Byłeś, pozostawałeś wciąż ślepy. Próbowała cię oświecić nasza wysłanniczka Ewelina. Daremnie, bo ty, duchowy kaleko, umiałeś tylko jedno – drapieżnie rzucać się na jej wargi. Never more, you dumbass.
Od czakramu odchodziłem pobladły i bardzo, bardzo drżący, mijając wgryzający się w wibrujące skalne podłoże młot pneumatyczny o maksymalnej mocy. Czułem uzdrawiające pulsowanie rzeczywistości trwające aż do chwili kiedy operator zatrzymał młot i powiedział koledze: „No to Wacek chodźmy teraz na piwo”.

Rodzina Blanków na serio. Osadźmy naszą relację w roku 1806. Od trzeciego rozbioru Polski prawie całe Mazowsze, włącznie z Warszawą, znajduje się w zaborze pruskim. Rząd pruski aktywnie promuje na terenach zabranych niemieckie osadnictwo – między innymi na Mazowszu. Najprawdopodobniej krótko przed rokiem 1806 osadza się tu niemiecka rodzina Blanków.
Mamy dwie, różniące się, rodzinne legendy: jedna mówi, że Blankowie wywodzą się od Piotra Blanka (1742–1797), bankiera Stanisława Augusta – stąd bierze się moja dykteryjka o pałacu i czakramie; Druga, że Blankowie pochodzą od francuskich hugenotów, którzy osiedli w siedemnastym wieku w Prusach Wschodnich.
Pierwszą odrzucam, bo według bardziej wiarygodnych informacji Jan Blank był wysoko wykwalifikowanym kotlarzem w wielu polskich browarach (w owych czasach była to high-tech, trzeba się było dobrze na tym znać, bo zdarzało się wtedy, a zdarza się i teraz, że kotły wybuchają). Od kotlarza do ministra, tak samo jak od kościelnego do papieża, droga jest jednak daleka. Bardziej prawdziwa wydaje się druga legenda, bo energicznie tępieni przez katolików i wielokrotnie wypędzani z Francji hugenoci osadzali się w całej Europie. Przynajmniej ci, co przeżyli.

No dobrze, kończy się rok 1806 i niedługie już pruskie panowanie – do zaboru pruskiego wkracza armia cesarza Napoleona, a wraz z armią – historia (ach, ten Napoleon. Taki mały, a takiego narobił w Europie bigosu. Chociaż więcej w tym było sensu niż w idiotycznej, jeszcze krwawszej katolicko-protestanckiej wojnie trzydziestoletniej – bo o co właściwie ci idioci się bili?). 7. lipca 1807 roku na mocy traktatów zwycięskiej napoleońskiej Francji z Prusami i Rosją, z ziem trzeciego, drugiego i częściowo pierwszego zaboru – tylko pruskich, bo rosyjskich i austriackich nie dało się ruszyć – powstaje Księstwo Warszawskie z królem saskim Fryderykiem Augustem jako panującym w Księstwie. Ten Fryderyk August to wnuk Augusta III Sasa, tego właśnie, który ponad siedemdziesiąt lat wcześniej został we wsi Kamion na Pradze wybrany na króla Polski. Ówczesnego wyboru Augusta III dokonało dziewięciuset sześciu szlacheckich stronników i jeden korpus wojska rosyjskiego. Razem dało to liczbę dziewięćset siedem.

Krótko po wejściu do Polski Napoleona mamy już więcej danych o rodzinie Blanków. Mieszkają w Witkowicach nad Bzurą, w powiecie wyszogrodzkim. I tam w roku 1808 rodzi się Jan Blank. Spóźnił się o rok, rodzi się jako poddany Fryderyka Augusta i choć jeszcze przed pełnoletnością otrzyma nowego władcę, a także nowe godło państwa – dwugłowego orła, to nigdy już nie zostanie poddanym Fryderyka Wilhelma III – króla pruskiego.

Nie wiem, jak rodzice małego Jana odnieśli się do wymiany królewskich Fryderyków – wiem tylko tyle, że osadziwszy się w Witkowicach pruskich, po zmianie państwowości pozostali w tych samych Witkowicach, tyle że należących do Księstwa Warszawskiego. Mogę za to wspomnieć co nieco o relacjach między dwoma Fryderykami, bo to historia zanotowała. Nie skończyło się bowiem na utworzeniu w roku 1807 z ziem zabranych Fryderykowi Wilhelmowi Księstwa Warszawskiego z Fryderykiem Augustem jako panującym. Ktoś kiedyś napisał, że Prusacy byli pamiętliwi. Król pruski Fryderyk Wilhelm na pewno był. W kilka lat później, po bitwie pod Lipskiem, tej, w której nasz książę Józef utonął w Elsterze, saski Fryderyk August dostał się do pruskiej niewoli. Nas obchodzi to, że stracił Księstwo Warszawskie, a to drugie, że dodatkowo Fryderyk Wilhelm zabrał mu połowę Saksonii, to dla nas małe piwo i szlus.

W każdym razie coś nam po Sasach zostało – została nam Saska Kępa w Warszawie – rodzinna dzielnica Agnieszki Osieckiej. No i spostrzeżenie, że dzielili się ci panujący poddanymi jak workami kartofli, i takoż o nich dbali.
Wróćmy do Jana Blanka, do jego dalszych losów. Niestety mam o nim tylko jedną relację i nie jest ona zbyt klarowna. Według listu George’a (Jerzego) Rinasa jakiś polski hrabia (magnat) polecił Janowi sprowadzić niemieckich kolonistów, aby zasiedlić piaszczysty teren znany jako Wólka Młocka. Koloniści uprawiali między innymi łubin, ciężko pracowali i powodziło im się dobrze. W nagrodę za sprowadzenie kolonistów Jan Blank dostał młyn w Płaciszewie, niedaleko Płońska i Ciechanowa, młyn, który okazał się kopalnią złota. Przydałoby się więcej szczegółów niż te, które znam od George’a, bo przecież koloniści nie żyli wyłącznie z uprawy łubinu – tego nawet zjeść się nie da.
Jan Blank żeni się. Nie znamy imienia żony, wiadomo tylko, że nosiła panieńskie nazwisko Elgert. Jan jest ojcem Jakuba Blanka, urodzonego w roku 1832 i zmarłego w roku 1878 w Pruszczynie. Jakubowi powodzi się znakomicie. Zostaje właścicielem Sarnowa koło Płońska, później kupuje Pruszczyn (jego syn Karol Blank jest wymieniony w spisie obywateli ziemskich gubernii płockiej z roku 1909). Jest także właścicielem Śladowa i młyna w Płaciszewie. Dzięki informacji George’a Rinasa znamy nie tylko panieńskie nazwisko żony Jakuba, ale i jej imię – Lotte Schmode. Jakub ma sześcioro dzieci, w tym mojego dziadka – Adolfa Blanka, urodzonego w 1871 roku.

I znów dopada nas historia Polski. Jest rok 1863, wybucha powstanie styczniowe. Wkrótce potem płonie młyn w Płaciszewie. Jedna wersja wydarzeń utrzymuje, że spalili go powstańcy, podejrzewając Blanków o współpracę z władzami rosyjskimi – tak mówi Jerzy Rinas. Druga wersja – innych członków rodziny, że młyn spalili chłopi, którzy chcieli uniknąć kary za udział w powstaniu, zasugerować, że Blankowie sprzyjali zbrojnemu wystąpieniu Polaków, i zademonstrować Rosjanom uległość.

Życie płynie, Adolf Blank dorasta. Czas na ożenek – Adolf żeni się z Heleną Pauliną Kühn – syn młynarza z córką młynarza, bo ojciec Heleny Pauliny, Jakub Kühn, jest właścicielem młyna w Gniazdku koło Rypina. Czy te młynarskie powiązania odbiły się w jakiś sposób na moim charakterze? O tyle, że od dzieciństwa jestem wielkim amatorem chleba pytlowego.
Ojciec Pauliny Jakub Kühn był w Rypinie postacią wpływową. W roku 1882 został członkiem komitetu budowy kościoła ewangelickiego w Rypinie. Kościół, istniejący do tej pory, został wykończony w roku 1888, a w roku 1911 zainstalowano na wieży kościoła sprowadzony z czeskiej Pragi zegar.
Pierwsze lata małżeństwa moich dziadków były szczęśliwe. Nowo poślubieni – Adolf Blank i Helena Paulina Kühn – mają w Płockiem majątek Zduny nad jeziorem Skrwilno koło Rypina. Wydaje się, że Zduny to posag babci Heleny Pauliny, dziadek Adolf zaś, jeden z sześciorga dzieci, nie był majętny. Natomiast Kühnowie – właściciele młyna – należeli do zamożnych ziemian, a babka była jedynaczką. Poświadcza to relacja mojej Mamy – mówiła mi, że co roku babcia udzielała dziadkowi cesji do administracji majątkiem.
Aż przyszedł kolejny tragiczny pożar – w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku pożar zrujnował posiadłość dziadków w Zdunach.

Próbuję dowiedzieć się czegoś więcej o Kühnach, o majątku w Zdunach, może uda mi się znaleźć jakąś wiadomość o pożarze. Dzwonię do Rypina, przeglądam Google – może znajdę Zduny koło Rypina, może Gniazdek – niestety nic nie znajduję. Sympatyczny dyrektor biblioteki rypińskiej próbuje pomóc, ale też nic nie znajduje. Mam pomysł – zadzwonię do parafii ewangelickiej. I tu sensacja: Akta parafii są w Berlinie.
Do Berlina w przewidywanej przyszłości się nie wybieram. Rezygnuję z poszukiwań w Rypinie. Zajmę się dziećmi dziadka Adolfa – moimi wujami i ciotkami.
A więc dzieci Adolfa Blanka – jest ich sześcioro, rodzą się na przełomie wieku XIX i XX. Wieku dorosłego dożywa Rudolf, Melania, Edward i Erna Zofia. Erna Zofia to moja matka.

Z lektur wiem, że koniec dziewiętnastego wieku był złym okresem dla rolnictwa w Polsce (a kiedy był dobry i dla kogo? Chyba tylko dla polityków PSL). W latach 1873–1896 miał miejsce europejski kryzys agrarny, spowodowany nadprodukcją żywności (import z USA, Australii, Kanady, Argentyny – w Stanach Zjednoczonych był to okres rozwoju rolnictwa na dotąd nieuprawianej prerii – zresztą, paradoksalnie, producentami płodów rolnych w Stanach byli emigranci z Europy). A w Królestwie Polskim niesprzyjającym czynnikiem gospodarczym był jeszcze napływ tanich produktów rolnych z terenów Ukrainy.
Depresja rolnictwa trwała, kiedy nastał wiek dwudziesty. Rodzinie Adolfa Blanka wiodło się wtedy źle. Bardzo źle, źle aż nie do uwierzenia – przecież poprzednie pokolenie było bogaczami. Czy to kryzys, czy rozrzutność? Mam niepowiązane relacje Mamy z dzieciństwa, pamiętam, co mówiła o rodzeństwie, będę o tym pisał, ale najpierw chcę dotrzeć do jakichś śladów archiwalnych. Planuję więc podróż. Ale nie do Rypina, tylko do Płocka.


[1] Wiele legend krąży wśród członków mojej rodziny. Co ciekawsze, choć prawie na pewno nieprawdziwe, zamieszczam tu dla uciechy czytelnika, zaznaczając je kursywą.  
[2] Czakram czyli kamień mocy, według zwolenników New Age, miejsce o uzdrawiającej pozytywnej energii.


KONIEC CZĘŚCI SIÓDMEJ





Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *

A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz