poniedziałek, 13 maja 2019

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 185.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili", odc. 20



© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


          Rozdział VIII. Floren, czyli czerwony złoty (c.d.)

Największą monetą w zbiorach mojego ojca, i prawdopodobnie najmniej wartą, był miedziany pens, a najmniejszą – stary, mający setki lat grosz. Pens podobał mi się ze względu na wielkość i wagę. Głowiłem się, dlaczego na jednej ze stron miedzianego pensa jest pokazana siedząca i trzymająca jakąś dziwną dzidę pani w nocnej koszuli[1].

Grosz był kiedyś srebrną, teraz szarą blaszką, tak cienką, że miałem ochotę spróbować, jak się wygina. Zapobiegł temu strach przed Maćkiem. Ale pomimo obawy oberwania dokonałem czegoś innego – wykorzystywałem nieuwagę Maćka i podkradałem z kolekcji pensa z tą dziwną panią; wieczorem kładłem go sobie pod poduszkę. Pens ułatwiał zasypianie, a zasypiało mi się ciężko, bo w ogóle było ponuro. Nie dojadaliśmy, w mieszkaniu było zimno, kończył się węgiel, w ubraniach były dziury, a Maminy reżim oszczędnościowy już działał. Kilkakrotnie udawało mi się przetrzymać pensa przez dwa czy trzy dni, ale wcześniej czy później Maciek odkrywał kradzież i pens wracał do kolekcji.

Kilka lat później słyszałem rozmowę Mamy ze znajomą. Mówiła, że podczas gdy Maćkowi bardzo brakowało ojca, to mnie znacznie mniej:

– Maciek zrobił się agresywny, ale Andrzej nie. Andrzej był za mały, żeby stratę ojca odczuć.
Wreszcie, gdzieś pod koniec roku 1939 albo w początku 1940, przyszła pocztówka z wiadomością od ojca. Był w niewoli sowieckiej, w obozie w Kozielsku. A więc pod okupacją rosyjską. Kiedy wróci do nas? Nie wiadomo.

Po tej wiadomości, po uświadomieniu sobie, że niewola ojca może trwać nie wiadomo jak długo, i po wielokrotnych naradach ze znajomymi Mama wystąpiła o uprawnienia kuratora do opieki nad dziećmi i zarządzania majątkiem rodziny. I przez wyrok sądowy te uprawnienia uzyskała. Właśnie tego wyroku, tego dokumentu, teraz, w roku 2012, poszukuję w archiwach. Moje poszukiwania wiodą mnie przez rozrzucone po Mazowszu i Mazurach jednostki archiwum, od warszawskiego Krzywego Koła przez Milanówek aż do mazurskiej Nidzicy. I w Nidzicy, pięknej Nidzicy wyrok znajduję.

Opłacam koszt kopiowania, z kopiami wracam do Warszawy. W domu wyrok ogląda Ela. Patrzy na znaczki opłaty skarbowej, przygląda się hitlerowskiej wronie ze swastyką. Otrząsa się ze wstrętem. A ja myślę o tym mieście, w którym byłem dzieckiem – rządzonym przez Niemców mieście, gdzie wydający wyrok sędzia mógł, wyjrzawszy przez okno na ulicę, zobaczyć egzekucję ludzi zabijanych tylko za to, że są Polakami.

I przypominam sobie, że w dniu kiedy dotarła do nas ojcowska pocztówka, Maciek powiedział, że mogę tego pensa mieć. Na zawsze. Dodał tylko, żebym na niego uważał.

Przez jakiś czas Mama pakowała cukierki w jakiejś fabryczce, potem żyliśmy z wynajmowania pokoi. Miałem krzywicę, owrzodzenia skóry, dziurawe zęby. I byłem ciągle głodny. Kartki żywnościowe nie były w epoce wojen światowych nowym wynalazkiem. Nowym był przygotowany przez generalnego gubernatora doktora Franka program wygłodzenia całego narodu polskiego. Gubernator doktor Frank był z tego programu dumny, a ja byłem głodny. Co można było czasami dostać na kartki? Pamiętam marmoladę z buraków i chleb z domieszką otrąb. Reszta, jeśli w ogóle była, musiała być jeszcze gorsza.

Zimno. Było mi także zimno. Nie było węgla – węgiel był dla Niemców surowcem strategicznym. A także nie mieliśmy z Maćkiem ubrań – skoro nie ma pieniędzy, to nie ma ubrań. Główne pozycje listy moich ubrań w pierwszych latach okupacji to:
– serdaczek góralski z haftami – nabyty dla Maćka podczas wakacji w Zakopanem w lecie 1939 roku, kożuszek góralski – króciutki, nabyty dla mnie jak wyżej, ubranko marynarskie – nabyte dla Maćka w 1936 roku jako strój galowy.

W takich to strojach w jesienne i zimowe dni w każdej komórce mego ciała dygotały z zimna ogniwa podwójnego łańcucha DNA. W przedmiocie zimna stałem się fachowcem w odróżnieniu od kwatermistrzów Wehrmachtu – kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy niemieckich zginęło z zimna podczas walk pod Moskwą. Wtedy to gubernator Frank zarządził konfiskatę ciepłych ubrań na potrzeby Wehrmachtu, a także, żeby nie było w Generalnej Gubernii za lekko – połączył to z kontrybucją na te same potrzeby. Bałem się, że jedyne, co miałem ciepłego – futrzane rękawiczki – zabiorą mi dla Wehrmachtu.
# # #
Obraz okupacji w oczach dziecka ujmuję w dwóch następnych rozdziałach – dwóch opowiadaniach. Pierwsze z nich powstało piętnaście lat temu; pojawia się tutaj w oryginalnej formie. Drugie jest produktem ostatnich lat.

Rozdział IX. Rafał, Churchill i inni


Późną jesienią 1941 roku Rafał Kozłowski skończył sześć lat. Któregoś dnia, w połowie grudnia, cała rodzina, to jest mama, Rafał i Maciek, siedziała w kuchni w mieszkaniu przy ulicy Madalińskiego w Warszawie.

Musiało być już po siódmej wieczorem, bo nie było światła elektrycznego. Tej jesieni Niemcy zadecydowali, że elektryczność będzie wyłączana o siódmej, a godzina policyjna będzie zaczynała się o dziewiątej. Rafałowi wydawało się to głupie, bo jak można sprawdzić, czy już jest godzina policyjna, kiedy wszędzie jest ciemno.

– Lepiej, żeby wyłączali elektryczność o dziewiątej. Wtedy każdy by wiedział, że już nie wolno chodzić po ulicy, i Niemcy nie musieliby nikogo rozstrzeliwać – przekonywał Rafał mamę.
Mama Rafała poczerwieniała, przełknęła, zastanowiła się i powiedziała, że jak Rafał dorośnie, to będzie lepiej pewne rzeczy wiedział.

Jedynym oświetleniem kuchni był palnik gazowy. Trzy miesiące wcześniej mama Rafała odkryła, że wyjmując ruchome części palnika, można powiększyć wysokość płomienia gazu, a także jego jaskrawość. W kuchni było ciemnawo, cienie układały się na ścianach w fantastyczne wzory. Było fajnie, można było mówić o duchach. Rafał dziwił się, że sąsiadce z tego samego piętra, pani Morawskiej, nie podobało się takie oświetlenie:

– Pani Zofio, czuję dziwny zapach. Te spaliny są niezdrowe. Dzieci się zatrują.

– Pani chyba nie chce zrozumieć, że to jest najbardziej wydajne rozwiązanie – odpowiadała mama Rafała – zarazem ogrzewanie i oświetlenie. To nie może być aż tak bardzo niezdrowe. A poza tym palimy tylko jeden palnik.

– Idź przynieś chleb i marmoladę z lodówki – powiedziała Rafałowi mama. Lodówka stojąca w jadalnym i wyłączona z kontaktu służyła jako spiżarka. Niewiele było w niej do trzymania.

Pogrążone w ciemnościach mieszkanie kojarzyło się Rafałowi z niedostępną dżunglą. W drodze powrotnej Rafał wcielił się w Robinsona Crusoe na myśliwskiej wyprawie w głąb bezludnej wyspy. Powrót z łupami polowania – bochenkiem czarnego chleba w jednej, a marmoladą w papierze w drugiej ręce – był trudny. Rafał ostrożnie się posuwał, przebiegając w myśli czyhające zasadzki. Najpierw było sześć krzeseł, zwykle stojących przy stole, ale niekiedy zdradziecko wysuwających podstępne, ludożercze mackonogi nawet na pół metra od stołu. O stole nie wolno było zapomnieć – czaiła się tam srebrzysta w ciągu dnia tuba gramofonu, próbująca wessać lub co najmniej ukąsić nieostrożnego podróżnika. Z poprzedniego spotkania z tubą Rafał wyniósł rozbity nos, a środkowa partia tuby łatwo widoczną szramę. Stojąca obok gramofonu maszynka do robienia papierosów była równie niebezpieczna. Spadając ze stołu, maszynka atakowała dotkliwie palce u nóg, szczególnie paznokcie. Dalej wzdłuż ściany, w rogu pokoju, był piec z dużymi brązowymi kaflami. Kafle pieca miały dziwny wzór. Kiedyś mama powiedziała, że to wzór flamandzki i że to są stylizowane tulipany. Taki czy inny, Rafałowi wzór się nie podobał. Dzień później, gdy o cztery lata starszy brat Rafała, Maciek, narzekał na dziury w butach, Rafał powiedział o butach, że są stylizowane. Dostał za to blachę w czoło.

Więc dalej był piec. Piec miał zwyczaj zdradliwie stawać na drodze tam, gdzie się można go było najmniej spodziewać. Był zawsze zimny. Czasem mama ukrywała w popielniku konspiracyjne gazetki, choć częściej chowała je do innego pieca, w służbówce. Następne były drzwi. Rafał nie zdążył wyliczyć sobie drzwiowych niebezpieczeństw, gdy – stało się – zawadził o maszynkę do papierosów. Maszynka, spadając, uderzyła Rafała w rękę z marmoladą. Plusnęła rozpryskująca się o podłogę brunatna masa. Rafał odskoczył do tyłu. Tu dopadła go noga krzesła, uderzając poniżej kolan i rzucając go na czworaki. Robinson Crusoe stawiał czoła gorszym przeciwnościom – pomyślał Rafał – ale nigdy się nie załamał.

Mama i Maciek czekali w kuchni. Otworzyły się drzwi i po chwili tyłem, na trzech łapach, wmaszerował Rafał. Czwarta łapa, to znaczy ręka, trzymała chleb, natomiast w zębach Rafała tkwił papier od marmolady. Rafał zatrzymał się i wymamrotał do drzwi:
– Marmara mupa.

Mama zawsze była dumna ze swojego opanowania. Zwykła mówić: – Żadnej paniki, tylko analiza, analiza, analiza. Zapytała:
– Chcesz powiedzieć, że upadła ci marmolada?

Rafał potakująco kiwnął głową. Dolna krawędź papieru dotknęła podłogi i przylgnęła do niej. Rafał szarpnął głową, papier napiął się jak cięciwa. Rafał szarpnął powtórnie, papier oderwał się od podłogi, zakreślił łuk i wylądował całą powierzchnią na twarzy Rafała. Rafał, zapominając o trzymanym chlebie, sięgnął ręką do twarzy i pisnął boleśnie, gdy chleb uderzył go w nos.
– Synku – powiedziała łagodnie mama – chodź tutaj.

Delikatnie oderwała papier od twarzy Rafała.
– To co będziemy jedli? – zapytał Maciek.
– Na kolację pozostał nam tylko chleb, i tak nie lubicie marmolady, bo tam nie ma ani cukru, ani śliwek, tylko buraki.
– A nie możemy zjeść czego innego?
– Nie, na dzisiaj nie mamy nic więcej. Nie było nic więcej na kartki. Ale za to przeczytam wam rozdział z W Pustyni i w Puszczy.
– Za marmoladę dostaniesz w łeb, a w dodatku masz ją w uchu – powiedział Maciek.




[1] History of the British Penny [...], Wikipedia, http://en.wikipedia.org/wiki/History_of_the_British_penny_(1901-1970) (data dostępu: 2.07.2011).



KONIEC ODCINKA 20


Poszukuję współpracownika - chodzi o napisanie scenariusza bazującego na mojej twórczości. Proszę o kontakt mejlowy. 


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.


W sobotę, 6 kwietnia 2019 w Fundacji Kościuszkowskiej w Waszyngtonie ( link tutaj ) odbył się wieczór autorski obu autorów. 

A w trzy tygodnie później profesor Targowski został laureatem konkursu "Wybitny Polak w USA":

Wyboru zwycięzców konkursu "Wybitny Polak w USA" w pięciu kategoriach określających różne profesje i dziedziny życia oraz aktywności zawodowej dokonała 30-osobowa Kapituła tej nagrody, składająca się z polonijnych liderów oraz przedstawicieli różnych organizacji i instytucji.

Po więcej szczegółów kliknij tutaj
Serdecznie gratuluję współautorowi.


Książkę Hybrydowi Polacy możesz kupić w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *

A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz