poniedziałek, 20 maja 2019

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 186.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili", odc. 21


© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


    Rozdział IX. Rafał, Churchill i inni (c.d.)


Kilka miesięcy wcześniej mama Rafała znalazła pracę w fabryce cukierków. Kiedy mama zawijała cukierki w papierki, Rafał zostawał pod opieką pani Morawskiej. Pani Morawska była gruba, jąkała się i zawsze wiedziała lepiej, w co Rafał powinien się bawić. Tego dnia Rafał miał oglądać katalog dywanów perskich, dywanów, które przed wojną sprzedawał jej mąż.

– Ppopatrz – mówiła pani Morawska – jakie piękne wzory. Tto jest lew, a tutaj jest kwiat. 

Rafał nie widział żadnego lwa. Kwiat, jeśli był, to krzywy i miał idiotyczne liście. W życiu Rafała było dużo nudnych rzeczy, takich jak oglądanie katalogu, a mało zabawek. Zabawki skończyły się zeszłej zimy, kiedy to mama wymieniła je u chłopów na jedzenie. Najbardziej żałował Rafał konia na biegunach. Wydawało mu się zresztą, że koń na biegunach nie był na wsi na miejscu. Prawdziwe konie na pewno by go nie lubiły i go kopały. Rafał wzdrygał się na myśl o kopnięciu przez prawdziwego ogromnego konia. Poza koniem Rafał żałował także hełmu strażackiego i trąbki.

Rafał ze znudzeniem przewracał strony katalogu i słuchał, jak pani Morawska rozmawia z sąsiadką z trzeciego piętra. 

– Oni mieli wsssszystkie pieniądze w kkakkao. 

Rafał wiedział, że pani Morawska mówi o jego rodzinie, bo od początku wojny mama ciągle narzekała na kakao. Początkowo nie dziwiło go to, bo nie lubił kakao, a szczególnie kożuchów z mleka. Później mama zaczęła mieszać kakao z pieniędzmi, i tego już Rafał nie mógł zrozumieć. Wreszcie kiedyś mama dostała list z kakao i wtedy okazało się, że kakao to była Komunalna Kasa Oszczędności. 

– Tttrzymali tam wszystkie pieniądze, bo dyrektor KKO był przyjacielem jej męża. Całą gotówkę wwwziął jej mąż na wojnę – ciągnęła dalej pani Morawska. – Kiedy kończyło się oblężenie Warszawy, dzień przed wejściem Niemców, KKO wypłacało wszystkie oszczędności. Tylko że trzeba się było tam dostać. Dyrektora nie było, bo też poszedł na wojnę, a gdzie tam się kobiecie dopchać do kasy w takiej panice. A Niemcy, jak tylko weszli, to zamknęli kasy i zaraz potem wymienili pieniądze. Mąż nie wrócił z wojny. A teraz to, co wolno wziąć miesięcznie, to pięćdziesiat nowych złotych. Tyle co dwa bochenki chleba. 

Rafał chciał zrobić papierowy samolot. Wprawdzie nie wiedział jeszcze dokładnie, jak złożyć kartkę papieru, aby wyszedł kadłub samolotu, ale postanowił spróbować. Papieru było pod dostatkiem – niektóre wzory dywanów w katalogu były tak bardzo brzydkie, że z pewnością nie powinny w ogóle tu być. Rafał wybrał taką stronę, wydarł ją i próbował złożyć, tak jak składał Maciek. Nie wychodziło, więc wydarł następną stronę. Przy wydzieraniu trzeciej strony zastała go pani Morawska. 

– Nic..., nic..., nic... – zacinała się pani Morawska.

Chyba chce powiedzieć, że nic się nie stało – pomyślał Rafał. 

– Nicpoń, nicpotem – eksplodowała pani Morawska – idź do kuchni i nie wychodź, dopóki cię nie zawołam. 

Przez uchylone drzwi Rafał słyszał, jak pani Morawska mówiła do sąsiadki: 

– Jego naprawdę trudno lubić. Jeszcze z tymi krostami, z tymi cieniutkimi rączkami. Ja wiem, że to szkorbut, krzywica i niedożywienie. 

Połowę stołu kuchennego zajmowała stolnica ze stożkiem białej mąki na środku. Rafał dotknął palcem wierzchołka. Strużka mąki zsunęła się w dół wzdłuż powierzchni stożka. Rafał zanurzył całą dłoń w mąkę. Mąka była miękka, ustępowała łagodnie pod palcami Rafała.

Pani Morawska ciągnęła: 

– Wwwie pani, czasem tak mi go żal, ale jest tak brzydki i odpychający, jeszcze w tych ubraniach po starszym bracie. A w dodatku jeszcze taki przemądrzały.

Podłoga wokół stołu pokryła się cienką warstwą mąki. Każde delikatne tupnięcie Rafała zostatwiało na podłodze precyzyjny ślad buta. 

Pani Morawska ciągnęła dalej: 

– Mmmiałam o nim taki straszny sen. Śniło mi się, że ma suchoty. To wydawało mi się logiczne, przecież on się garbi jak suchotnik. Śniło mi się, że widziałam go takiego malusieńkiego, bladego w łóżeczku i już nic nie mogło mu pomóc. 

Rafał nie chciał słuchać dalej. Postanowił uciec. Pójdzie na ulicę, będzie chodził wyprostowany, bez żadnego garbienia się. Kiedy będzie po godzinie policyjnej, złapią go Niemcy. Kiedy będą go rozstrzeliwać, on krzyknie do wszystkich: 

– To wina pani Morawskiej. Ją trzeba rozstrzelać. 

Tupał coraz mocniej, wiotkie obłoki mąki unosiły się w powietrzu. Przez mgłę ukazały się w drzwiach sylwetki pani Morawskiej z sąsiadką. 

– Boże ppprzenajświętszy. Mmoje klussski zmar... zmar... 

– Pani kłamie, ja się nie garbię! – krzyknął Rafał. 

Pani Morawska zastygła z otworzonymi ustami: 

– On wsszystko ssłyszał. Dddlaczego jja tyle paplę?

Pani Morawska otoczyła Rafała ramionami.

– Dziecko, jjja tylko żartowałam. Nie wwwierz w to, co mówiłam.

Rafał nie bardzo chciał uwierzyć pani Morawskiej. Poza tym nie chciał być tak blisko niej. Sam nie wiedział, dlaczego pomyślał:

Jakby ją chcieli rozstrzelać, to powiem, żeby tego nie robili. I powiem pani Morawskiej: – Mmoże pppani iść dddo dddooo... dddommmu.

Zwykle Rafał budził się pierwszy. Kiedy mama i Maciek spali dalej, Rafał leżał w łóżku, nudząc się. Nad łóżkiem wisiała przywieziona z przedwojennych wakacji w Zakopanem, pomalowana jaskrawymi kolorami góralska płaskorzeźba Morskiego Oka. Jezioro miało kolor niebieski. Z pobytu w Zakopanem Maciek i Rafał mieli ponadto po ciupadze. Ciupaga Rafała leżała teraz koło łóżka. Rafał sięgnął po nią, rozważając, czy można ją zaliczyć do zabawek. Byłaby to wtedy jedyna zabawka Rafała. Mama bez wątpienia uważała, że jest to zabawka, bo często, kiedy Rafał próbował się z mamą bawić, mówiła: 

– Teraz nie mam czasu. Idź pobaw się ciupagą. 

Były dwa możliwe sposoby używania ciupagi. Ciupagą można było walczyć, i jedynym dostępnym partnerem do walki był Maciek. Ale Maciek był cztery lata starszy, wiedział, jak walczyć, i mówił, że jest Janosikiem. W pierwszej walce tak uderzył Rafała w plecy, że Rafał nie mógł się wyprostować co najmniej przez godzinę. Drugim sposobem było walenie ciupagą w przypadkowo wybrane przedmioty. Jednak kiedy Rafał bawił się, waląc ciupagą w stół, to dostał od mamy burę, bo narobił szczerb. 

Rafał przyglądał się ciupadze, próbując zgadnąć, co jeszcze można nią robić. Zauważył, że wyciągając rękę, może ciupagą dosięgnąć obrazu. Delikatnie puknął ciupagą w jezioro. O dziwo – w jeziorze ukazała się mała brązowa rybka, a z obrazu sfrunął malutki płatek farby. Następne puknięcie wykreowało drugą rybkę. Rafałowi odpowiadała znakomicie rola kierownika jeziora. Leniwie mnożył stado ryb i myślał o bajkach. Poprzedniego wieczora mama opowiedziała mu bajkę o dzielnym królewiczu. Królewicz spełnił trzy życzenia króla i w nagrodę ożenił się z królewną. Na końcu bajki było huczne wesele. Mama zapytała:

– Jest bal w ogromnej, pięknie udekorowanej sali, oświetlonej pięknymi żyrandolami. Pełno tam ludzi, są rycerze, paziowie, szlachta. Czy podobałoby ci się tam?

– Pewnie. Każdy chciałby być królewiczem – powiedział Rafał.

– Miałbyś wtedy piękny kapelusz z piórami i błyszczący kaftan. Czy widzisz tam siebie?

Rafał zastanowił się. 

– Nie, nie widzę. Tam jest dla mnie za ładnie. 

Mama Rafała posmutniała. Kiedy mama odeszła, Rafał postanowił opowiedzieć jakąś bajkę sobie samemu. Rano mógłby powtórzyć ją mamie, co na pewno by ją rozweseliło. Na bohatera bajki wybrał czarodzieja. Niestety akcja szybko się zatrzymała, kiedy czarodziej nie potrafił wyczarować jedzenia i zabawek, a Rafał nie umiał go do tego przekonać. Zasnął więc, nie dopełniwszy swego celu. Teraz, rano, zastanawiał się, dlaczego nie umiał namówić czarodzieja do spełniania dobrych uczynków. Może to dlatego, że czarodziej był niedobrym człowiekiem. Wszyscy naokoło mówili, że pełno jest niedobrych ludzi.

Maciek obudził się, kiedy Rafał wypełnił już rybkami dolną część jeziora. 

– Daj, teraz ja – powiedział i brutalnie zabrał protestującemu Rafałowi ciupagę. Toteż, gdy po chwili Maciek obrywał od nieuczesanej jeszcze mamy burę za zniszczenie obrazu, a także za cyniczne zwalanie winy na Rafała, Rafał uważał to za słuszne i sprawiedliwe.

Było jedno interesujące zajęcie – pisanie na maszynie. Rafał przepisywał z „Baśni” Andersena i innych dziecięcych książek. Robił to pierwszej wojennej zimy i chyba nauczył się w ten sposób trochę czytać, choć nie był tego tak całkiem pewien, bo dużo tekstów znał na pamięć. Ponieważ taśma maszyny była dwukolorowa – u góry czerwona, a na dole czarna – Rafał mógł pisać ważniejsze części tekstu na czerwono. To zadowalało jego poczucie estetyki.

Przed wojną i aż do wiosny 1940 roku obok maszyny do pisania, maszynki do papierosów i telefonu stało w biurze radio. Na wiosnę 1940 roku zabrali je Niemcy. Przyszli wieczorem, przed siódmą, bo światło jeszcze było. Było dwóch Niemców w cywilu, jeden w mundurze, z karabinem, i do tego tłumacz, o którym mama później mówiła „ten czeski tłumacz”. Kiedyś pani Morawska zapytała:

– Skąd pani wie, że to byl Czech?

– Jestem o tym przekonana. Nie lubię Czechów za Zaolzie.

– Ostatnim razem to myśmy im wzięli Zaolzie, a nie oni nam – zauważyła pani Morawska. 

Niemcy, po natarczywym dobijaniu się, wtargnęli do mieszkania, gdy tylko mama otworzyła drzwi. Wyższy z cywilów sprawdził coś w cienkiej książeczce i zapytał: 

– Wo ist Felix Kozlowski?

– Gdzie jest Feliks Kozłowski? – przetłumaczył Czech. Cywil sprawdził w książeczce i powiedział:

– Kapitan Felix Kozłowski? Redaktor Felix Kozłowski?

Maciek trącił Rafała w plecy i szepnął:

– Oni są z Gestapo. 

Mama Rafała, jąkając się, powiedziała, że we wrześniu 1939 roku ojciec był na froncie wschodnim i dostał się do niewoli u bolszewików. Jest w obozie jenieckim w Kozielsku, koło Smoleńska. 

– Rafał, przynieś pocztówki od tatusia – powiedziała.

Dwie pocztówki od ojca, wyproszone od mamy, Rafał trzymał w swojej szufladzie. Były niecodzienne, inne niż te od rodziny z Lublina czy Krakowa. Na tych ostatnich Rafał mógł łatwo przeczytać na znaczku „Generalgouvernement”. Te od ojca miały jakieś dziwne litery, których nigdzie indziej Rafał nie widział.

Mama Rafała trzęsącymi się rękami pokazała Niemcom pocztówki. Uznawszy, że ojca Rafała nie ma, Niemcy stracili zainteresowanie i ze znudzeniem rozglądali się po pokoju. Oczy wyższego Niemca wędrowały przez półki biblioteki i zatrzymały się na maszynie do pisania. Ożywił się i powiedział coś do Czecha.

– Herr Unterkommissar postanowił, że zostanie zrobiona rewizja – przetłumaczył Czech. 

W biurze znaleźli radio. 

– Proszę panów – powiedziała mama Rafała – ja od wojny nie włączam radia, bo nie mam pieniędzy na elektryczność. 

Czech powiedział, że sprawa jest poważna. Herr Reichsminister Dr Frank przywiązuje ogromną wagę do wykonywania zarządzeń władz niemieckich w Generalnej Guberni. Herr Reichsminister uważa, że porządek prawny jest najważniejszy. 

– Dla tych, którzy tak jak pani i ja wiedzą, że Dr Frank jest prawnikiem, jest jasne, że jego opinia jest skutkiem zarówno decyzji naszego Führera, jak i zawodowej preferencji samego Dr. Franka – ciągnął dalej Czech. 

Mama Rafała była coraz bardziej zaniepokojona:

– Proszę pana, bardzo proszę, niech pan coś zrobi. To radio nie działa, mąż przed wyjazdem na wojnę poprawiał coś w nim i wyjął wszystkie lampy. – Tu mama otworzyła szufladę, do której nie wolno było Rafałowi zaglądać, a w której leżały błyszczące lampy radiowe.

Czech zastanawiał się przez chwilę. 

– Herr Unterkommissar – tu Czech pokazał głową na wyższego Niemca, który właśnie uruchomił mechanizm przełączania taśmy z czarnej na czerwoną i leniwie stukał w klawisze maszyny do pisania, rujnując ostatnie dzieło Rafała – jest bardzo uczulony na przestrzeganie prawa. Zachodzi tu jednak pytanie, czy rzeczywiście posiada pani radio, czy też jest to stek starych, nieużywanych części radiowych. Spróbuję zapytać Herr Unterkommissar, co on o tym myśli. 

Tu Czech wdał się w rozmowę z wysokim Niemcem. Pokazał na radio, wyjęte lampy i na mamę, Rafała i Maćka. Niemiec machnął ręką i wziął pod pachę radio. Powiedział coś do Czecha. Czech podniósł sztywne pudło maszyny do pisania, załadował maszynę do pudła i podał Niemcowi do drugiej ręki. Czech zwrócił się do mamy Rafała:

– Herr Unterkommissar zdecydował, że nieużywane części radiowe będą skonfiskowane. 

Drugi Niemiec rozejrzał się dookoła i podniósł ze stołu gramofon. Czech sięgnął po niebieski metalowy syfon, który sam robił wodę sodową. Wyraźnie zbierali się do odejścia. Żołnierz nerwowo rozglądał się dookoła, próbując znaleźć coś ruchomego.

– Proszę pana – zaprotestowała mama – dlaczego panowie zabierają nasze rzeczy? Co ja powiem mężowi, jak wróci?

Niższy Niemiec zrozumiał bez tłumaczenia, spłoszył się, odstawił gramofon i sięgnął po trzymany przez Czecha syfon. Czech, ociągając się, oddał go Niemcowi. Mama zaczęła głośno wyrzekać. Wyższy Niemiec wydawał się wahać. Spojrzał na trzymane w ręku pudło z maszyną do pisania i powiedział coś ostro do Czecha. Czech zwrócił się do mamy:

– Proszę pani, Herr Unterkommissar mówi, że w każdej chwili może panią aresztować. A za posiadanie radia grozi kara śmierci. 

Mama załamała ręce. Czech powiedział: 

– No to do widzenia. – Spojrzał na swoje puste ręce i sięgnął po płyty gramofonowe.

Mama przełknęła.

– To jednak pan też?

– Proszę pani – powiedział Czech – zrobiłem pani przysługę. Oni mogli panią rozstrzelać. A to tylko płyty. Ach te wasze polskie kabarety. Lubię Ordonkę, Zimińską. 

Zrezygnowana mama powiedziała: – Nie mam teraz kabaretów w głowie. 

Niemcy byli już w korytarzu, żołnierz otwierał drzwi. Rafał musiał coś zrobić. Nie mógł dopuścić do utraty maszyny do pisania, a nie można było liczyć na pomoc mamy. Gdyby mógł odwrócić na króciutki moment uwagę Niemców, może udałoby mu się schować maszynę. Powiedział do tłumacza:

– Panowie nie zrewidowali służbówki, a tam jest jeszcze dużo rzeczy.

Służbówka miała oddzielne wejście z klatki schodowej. 

Maciek zasyczał: – Gazetki, durniu.

Mama zzieleniała. Rafał o chwilę za późno uświadomił sobie, że w piecu w służbówce są ostatnie gazetki. Czech powiódł oczyma po wyraźnie zszokowanej mamie, przestraszonym Maćku i speszonym Rafale. Powiedział:

– Niech pani jeszcze raz wytłumaczy dzieciom, co to jest wojna. – I wyszedł za Niemcami.

W ten to sposób Rafał stracił maszynę do pisania. Strata nie była dotkliwa w lecie, kiedy było dużo zabaw na podwórku. Teraz, kiedy zaczynała się zima, Rafał odczuwał ją dotkliwie. Może dlatego, a może z innych przyczyn, Rafał zainteresował się polityką. Wiedział już, kim jest Hitler, a kim Churchill, wiedział też, że ostatnio Niemcy napadli na swoich dotąd serdecznych przyjaciół – bolszewików. Wiedział, że Niemcy są źli; jak mówiła pani Morawska, gdyby rewizja zastała ojca w domu, to już byłby rozstrzelany jak inni aresztowani. Bolszewicy też chyba byli źli – trzymali ojca w niewoli i nie pozwalali mu pisać listów do domu. Zima mijała głodno i nudno.

Pewnego dnia na wiosnę mama otworzyła list z Lublina i powiedziała: 

– Jedziemy na wieś... To znaczy do Lublina; wujostwo mają folwark, który leży w granicach miasta – objaśniła, widząc niezrozumienie w oczach Rafała.

Już pierwszego dnia w Lublinie ciocia powiedziała:

– Trzeba Rafała trochę odżywić. Musi być silny, żeby pracować przy żniwach. 

– Jajecznicą na boczku? – ucieszył się Rafał.

– No, nie codziennie, śniadanie będzie na zmianę: jajecznica i płatki owsiane. Dziś wieczorem przy kąpieli obejrzymy ciebie i zobaczymy, czego ci brakuje. Wtedy będziemy wiedzieli, co trzeba zrobić. 

Rafał nie miał ochoty na oględziny, wiedział, że nie wypadną one dobrze. Był chyba jeszcze chudszy niż wtedy, kiedy podsłuchał panią Morawską, a krosty wcale nie znikły. Wprawdzie próbował zawsze chodzić wyprostowany, ale co będzie, jak ciocia powie: „Rafał się garbi”. Albo kiedy powie: „Suchoty”. Wtedy nie ma już ratunku.

Oględziny nie wypadły jednak najgorzej. Ciocia nie mówiła nic o garbieniu się, o krostach powiedziała, że damy sobie z nimi radę później. Wujek powiedział, że Rafał ma prawą rękę silniejszą niż lewą, ale że temu też się zaradzi. Pokazał Rafałowi swoje muskuły i objaśnił, że to od ciągnięcia wody ze studni. – Powinieneś spróbować, jak twoje muskuły się rozwiną, kiedy będziesz ciągnął wodę – powiedział. Po kąpieli Rafał chciał iść ciągnąć wodę, ale wujek zaproponował, że może to zrobić rano. 

Króliki były w klatkach wzdłuż ściany stajni. Niektóre były szare, z kłapczastymi uszami, inne były czarne, ale najpiękniejsze były angory, białe, z czerwonymi oczyma i prawie przezroczystymi uszami, w których przeświecały delikatne żyłki. Rafał spędzał przy klatkach długie godziny. W końcu wuj powiedział, wskazując na dorodnego króla angorę:

– Ten duży król może być twój, pod warunkiem że znajdziesz dla niego dobre imię i będziesz się nim opiekował.

– Nazwę go Churchill. 

Wujek pomyślał chwilę: 

– Czy wiesz, co to jest konspiracja i co to jest pseudonim?

– Konspiracja jest przeciwko Niemcom, którzy są źli, i nikt nie powinien mówić o konspiracji przy obcych. Pseudonim to jest to, co używa się w konspiracji, zamiast prawdziwego nazwiska, żeby Niemcy nie wiedzieli. 

Wujek powiedział, że widzi, że Rafał zna się na konspiracji. Wobec tego Churchill będzie pseudonimem królika. Gdy królik ma pseudonim, to nie musi mieć nazwiska, bo przy obcych może być po prostu królikiem. 

– Jak będzie rewizja, to ja schowam Churchilla w stodole – powiedział Rafał.

Mijały letnie miesiące, zaczęły się żniwa, prowadzone przy gorliwej pomocy Rafała. Ciocia co tydzień ważyła Rafała na dużej gospodarskiej wadze, aby sprawdzić, czy przybywa mu wagi. Rafał natomiast, choć nie zawsze było to łatwe, ważył Churchilla, żeby sprawdzić, czy dobrze się nim opiekuje. Obu waga przybywała. W środku lata krosty Rafała znikły. 

W polityce Rafał nauczył się nowego nazwiska. Ciocia z wujkiem często rozmawiali o generale Sikorskim, co był w Londynie, ale dowodził polskimi armiami w Rosji, Afryce i Anglii. 

– Boję się, że ta wojna nigdy się nie skończy – mówiła ciocia.

– Niemcy są na krawędzi. To ich ostatni wysiłek, rozpędzili się za daleko. Amerykanie wygrali wielką bitwę morską u wysp Midway i odtąd będą panowali na Pacyfiku. Wojsko Polskie wychodzi z Rosji i wróci do kraju z Zachodu, razem z Rafała ojcem – pocieszał ciocię wujek.

Aż któregoś wieczoru Rafał znów spróbował opowiedzieć sobie bajkę o czarodzieju. Był to wieczór po dobrym dniu. Tego dnia po raz pierwszy Rafał wyciągnął dziesięć wiader wody ze studni i wujek powiedział, że takie coś to jemu samemu rzadko się udaje. Czarodziej Rafała miał elegancki cylinder, był w dobrym humorze i już, już był blisko, żeby zrobić dobry uczynek. Wciąż jeszcze czegoś mu brakowało. Rafal głowił się, co to mogło być. I raptem zrozumiał. Każdy czarodziej musi mieć w swoim kapeluszu królika.

Churchill był dokładnie tym, co było potrzebne. Teraz czary były łatwe. Czerodziej zamienił złego smoka w kłębek dymu, a zbója Madeja, który byl podobny do wysokiego Niemca, przywiązał do madejowego łoża. Po nakarmieniu siedmiu głodnych braci czarodziej zatarł ręce i powiedział:

– Komu jeszcze potrzeba dobrych uczynków?

Rafałowi podobała się ta bajka. 

Muszę pamiętać, żeby opowiedzieć ją mamie, kiedy wrócę do Warszawy. Może do tego czasu wojna już się skończy – pomyślał i zasnął.


KONIEC ODCINKA 21

Poszukuję współpracownika - chodzi o napisanie scenariusza bazującego na mojej twórczości. Proszę o kontakt mejlowy. 


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

W sobotę, 6 kwietnia 2019 w Fundacji Kościuszkowskiej w Waszyngtonie ( link tutaj ) odbył się wieczór autorski obu autorów. 

A w trzy tygodnie później profesor Targowski został laureatem konkursu "Wybitny Polak w USA":

Wyboru zwycięzców konkursu "Wybitny Polak w USA" w pięciu kategoriach określających różne profesje i dziedziny życia oraz aktywności zawodowej dokonała 30-osobowa Kapituła tej nagrody, składająca się z polonijnych liderów oraz przedstawicieli różnych organizacji i instytucji.

Po więcej szczegółów kliknij tutaj
Serdecznie gratuluję współautorowi.

Książkę Hybrydowi Polacy możesz kupić w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska, albo w księgarni Bolesława Prusa na Krakowskim Przedmieściu na przeciw Uniwersytetu Warszawskiego.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *

A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz