niedziela, 3 lutego 2019

Festyn opowiadań™, wydanie III, Nr 173.

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili", odc. 9


Rozdział II, c.d. Dziadkowie po kądzieli

© copyright Andrzej Olas (andrzej.f.olas@gmail.com)


Tyle zostało mi w pamięci z tej przeszłej wizyty w Płocku. Przerywam pisanie, zaczyna się transmisja finału Euro 2012. Grając swoją koronkową piłkę nożną, wygrywają Hiszpanie.
Po meczu zasiadam do komputera, poszukuję informacji o Płocku, a właściwie o Płocku z czasów początku dwudziestego wieku. Jedyne, co znajduję, to film o Płocku z lat dwudziestych dwudziestego wieku[1], oczywiście na YouTube. Oglądam kilkuminutowy film i wracam myślami do dziadka.
Według Mamy dziadek, z zawodu inżynier agronom, hulał, jak to się wtedy mówiło – chodziło o konie, koniak i karty. Z tych przyczyn około 1907–1908 roku rodzina straciła wszystkie pieniądze. Pradziadek Kühn po śmierci prababki popełnił samobójstwo.
Ale to już należy opowiedzieć, kiedy będę pisał o Mamie. Bo w latach 1907–1908 Mama miała już cztery czy pięć lat.
A teraz czas opowiedzieć o reszcie rodziny.
Krewni – rodzina Preuss. Mówiłem już, że zastanawiałem się nad niemiecką kolonizacją, cytowałem różne jej strony. Teraz o dobrej stronie. Jeżeli jeszcze raz spojrzycie na drzewo genealogiczne rodziny Blanków, to zobaczycie, że Karol, syn Jakuba Blanka, ożenił się z Henryką Preuss – pomówmy więc o tej rodzinie.
Cytuję ze strony internetowej Sierpca:
Rodzina Preuss albo Preiss związana jest z dziejami Kwaśna. Posiadali tam zbudowany na rzece Skrwie młyn wodny oraz znajdujący się obok dworek pięknie wkomponowany w otoczenie. Na cmentarzu znajduje się okazałych gabarytów grobowiec, który stał się miejscem spoczynku dziesięciu członków rodziny. Inskrypcja jest prosta, ale bardzo treściwa, podaje imiona oraz daty roczne i miejsca urodzin i zgonów, zawiera jednak pewne nieścisłości. Na krawędzi grobowca wyryto datę 1932 zapewne związaną z nadaniem mu obecnego kształtu. Spoczywa tu Karol Ludwik (ur. 1809 w Neustadt-Eberswalde[2] [w Brandenburgii] – zm. po 1850), syn Jana Ludwika i Doroty Zofii, kotlarz z Gąbina i jego żona Wilhelmina z domu Hinz (ur. 1820 w Galance k. Gąbina – zm. 1870 w Gąbinie). Ich syn Karol Edward (ur. 14 III 1843 w Gąbinie – zm. 4 V 1900 w Kwaśnie) w końcu XIX w. nabył dobra w Kwaśnie[3] (jako Prejs Edward znajduje się w spisie obywateli ziemskich gubernii płockiej z r. 1909) i tu osiadł, zapewne również dokonał eksportacji szczątków swoich rodziców na cmentarz sierpecki. Pochowani są tu także jego żona, dwóch synów, synowa i troje wnuków[4].
Znów pojechałem na Mazowsze.
Do Kwaśna, a właściwie do Sierpca, bo nie miałem pojęcia, jak jechać do Kwaśna (mało kto używał wtedy GPS), pojechałem w roku 2007. Zatrzymałem się na rynku w Sierpcu, w małej kawiarence zjadłem do kawy ciastko z czekoladą (było politycznie niepoprawne, bo nazywało się „cycki murzynki”) i zdecydowałem zacząć od cmentarza. Zaczepiłem więc stojącego w wejściu do Muzeum Wsi Mazowieckiej mężczyznę. Zapytałem o sierpecki cmentarz.
Muszę tu wyznać, że jestem nieśmiały, nie umiem zaczepiać obcych ludzi, zawsze próbuję jakoś usprawiedliwić mój postępek. Tym razem powiedziałem, przepraszająco, ale niezupełnie ścisle, że długo mnie tu nie było.
Rozmówca przetrawił moje oświadczenie, zlustrował mnie od stóp do głów, zawahał się, bo mylące były moje niebieskie oczy, ale jednak powiedział:
– No nie wiem, ale jeżeli panu chodzi o cmentarz żydowski, to to będzie parę kilometrów stąd.
Okazało się, że cmentarza ewangelickiego nie ma – tak jak i prawosławny, został zintegrowany z cmentarzem parafialnym. Katolicy i luteranie leżą więc teraz na jednym cmentarzu. Ekumeniczność cmentarza wyraża się w jednym małym tricku – cmentarz ma dwie bramy: katolicką i protestancką – a podczas pogrzebu trzeba tylko wiedzieć, do której bramy się kierować.
Ta moja nieśmiałość – jakaż to straszna wada, o ile łatwiej jest w życiu tym, co spotykając nieznajomego, wypinają klatę do przodu, wyciągają śmiało rękę, spoglądają prosto w oczy i po pięciu minutach znajomości mają nowego przyjaciela. Tym, co dla szefa mają zawsze gotowe wyrazy szczerego podziwu i wiedzą, nie, nie to, że wiedzą, to za mało, oni czują całym sobą, że szef ma znów, tak jak zawsze, rację. Są smutni, kiedy szef jest smutny, weseli, kiedy szefa trzeba zabawić.
Weźmy takiego żyjącego w wieku czternastym szlachcica Jana Pilika. Przeczytałem o nim w internecie i dowiedziałem się, że ów Jan Pilik herbu Rogala[5] otrzymał w roku 1389 od króla Władysława Jagiełły miasto Sierpc. Pomyślcie: otrzymał całe miasto! Dlaczego? W jaki sposób? Oczywiście król Jagiełło musiał go bardzo cenić, ale jest tu coś jeszcze. Jan Pilik wiedział, jak poprosić – może w czasie jakiejś uczty czy na polowaniu, no bo jak, tak bez poproszenia na pewno by nie dostał.
A ja? Wyobrażam sobie siebie zwracającego się z kielichem pełnym miodu (a może z napełnionym miodem rogiem, bo podobno tak się piło w dawnych czasach) do króla Jagiełły:
– Władek, daj mi ten Sierpc, on ci się na nic nie przydaje, a jeszcze nazwa taka, że żaden Litwin tego nie wymówi.
I już słyszę:
– A za co, pętaku, tego Sierpca ci się zachciewa? Czy choć jednego komtura mi w dybach przywiozłeś? Straż! Do lochu go. Oślepić go.
Tak to by było ze mną. Bo z takimi jak ja już się tak zdarzało. Tak było z wikariuszem katedry krakowskiej Baryczką, dawno, dawno temu, w czternastym wieku. Po cóż mu było chodzić na Wawel i królowi Kazimierzowi Wielkiemu o niemoralnym prowadzeniu przypominać. Wawel przecież w Krakowie się znajduje, a Wisła przez środek Krakowa płynie. Kiedy więc Baryczka tą swoją upierdliwością króla zniecierpliwił, odprawił Kazimierz Baryczkę machnięciem ręki – nie uderzył, nic a nic, co inny król na pewno by uczynił, jedynie machnął. Traf tylko chciał, że to królewskie machnięcie w stronę Wisły wskazywało. No i któryś z dworzan zupełnie inaczej to machnięcie zrozumiał i biedny Baryczka w Wiśle niespodzianie się znalazł, a że pływać związany w skórzanym worku się nie nauczył, to utonął. Miał król wątpliwości co do dworzanina postępku, ale w końcu uznał, że to z życzliwości dla suwerena było i dwoma wsiami dworzanina nie za czyn, ale za życzliwość nagrodził.
Wrócę jeszcze na chwilę do Jana Pilika. Mało, że Sierpc dostał, to jeszcze dziesięć lat później odpust otrzymał od papieża na wypadek nagłej śmierci. Musiał być dusza człek, bo co i raz podarunki zbierał. A odpust przydał mu się, bo kiedy zginął w bitwie pod Worsklą, to odpust był jak znalazł. A co ja? Ja nawet papieża o odpust poprosić nie mogę, bom ewangelik.
Czas wracać do mojej podróży do Sierpca. Na cmentarz w końcu trafiłem. Grób był w stanie upadku (podczas następnej wizyty zobaczyłem już grób uporządkowany). Niewiele dało się przeczytać. Bo rodziny Preussów w sierpeckim już nie ma. Dobrze, że wspomina o nich historia Sierpca.
Pojechałem te kilka kilometrów do Kwaśna. Znalazłem młyn. Pracował. Piękny, chyba jeden z ostatnich młynów wodnych w Polsce. Tyle że od czasów Bieruta młyn już nie w rękach rodziny Preussów się znajduje. Zobaczyłem elegancki pałacyk zbudowany przez Preussów, niestety także zaniedbany.
Czy więc moja podróż spełzła na niczym? Nie. W Kwaśnie otrzymałem numer telefonu pani z rodziny Preussów. Zadzwoniłem, potem spotkałem się z uroczą starszą panią, dowiedziałem się wielu szczegółów, między innymi, że część rodziny Preussów osiadła w Wiedniu.
A potem znalazłem w internecie:
Po wybuchu II wojny światowej i zajęciu Sierpca przez hitlerowców [Preussowie] odmawiali podpisania volkslisty, przez co byli nieustannie szykanowani. Już 9 IX 1939 r. w ich domu i młynie przeprowadzono rewizję, pod pretekstem poszukiwania broni. Najścia takie powtarzały się, ponadto grożono, iż zostaną oni wywiezieni do obozu koncentracyjnego. O tym, że nie były to puste groźby, Preuss’owie przekonali się, kiedy to aresztowany został brat Ryszarda – Edward (aresztowanie to było bezpośrednio spowodowane faktem, iż wysłał on list do Hitlera, w którym ostro krytykował postępowanie władz niemieckich na zajętych terenach). Wysłano go do Oranienburga, gdzie zmarł w 1942 r. W rezultacie w 1941 r. rodzina Preuss podpisała volkslistę i została uznana za niemiecką. Do podpisania tejże listy namawiali ich także sami Polacy, którzy w młynie Preuss’ów prowadzili nasłuch radiowy. Przez cały okres okupacji, Ryszard Preuss nie włożył ani razu munduru. Nie używał także hitlerowskiego pozdrowienia, a także nigdy nie odpowiadał na nie. Rodzina ta pomagała Polakom na rozmaite sposoby. Poza prowadzeniem komórki nasłuchowej, sprzedawali (nielegalnie) mąkę, dostarczali jedzenie dla więźniów w pobliskim Wymyślinie, ukrywali poszukiwanych przez okupanta, m.in. S. Krukowskiego – oficera wojska polskiego, Wiśniewskiego – zbiegłego więźnia z obozu pracy, Ajzyka – szklarza żydowskiego pochodzenia. Poprzez stosowanie łapówek, Ryszard spowodował, iż gestapowiec Tober pozostawił w spokoju Jana Jagielskiego, a także zatuszowano sprawę podarcia przez tegoż Jagielskiego portretu Hitlera. Starał się także uniemożliwiać wywożenie Polaków na roboty. Po wojnie ówczesny szef sierpeckiego UB Żółtogórski (Gelbberg) oskarżył Ryszarda Preussa i jego matkę o kolaborację, z powodu ich pochodzenia i faktu, iż podpisali volkslistę. Wówczas w ich obronie stanęli wszyscy, którzy mieszkali w pobliżu ich młyna, a także ci, którym rodzina ta pomagała w czasie wojny. W efekcie Preussowie zostali uniewinnieni i zrehabilitowani[6].
Warto więc było pojechać do Sierpca.
Krewni – rodzina Rinasów. Siedzę wśród tych starych papierów, czytam kolejny raz list od
George’a, czyli Jerzego Rinasa, klikam w internecie. Wypisuję miejscowości, które powinienem odwiedzić: Płaciszewo, Śladowo, Sarnowo koło Płońska, Iłów, Gąbin, Pruszczyn, skreślam te, z podróży do których zrezygnowałem: Gniazdko i Zduny koło Rypina, sam Rypin. Siedzę tak, siedzę, aż podchodzi moja żona Ela, spogląda przez ramię na moją listę i pyta:
– Co to za lista?
– To miejsca, gdzie powinienem pojechać.
– A to? – Ela wskazuje na wiszącą nad biurkiem listę rodu Rinasów i czyta:
– Martin Rinas 1757, Peter Rinas 1782, Jakob Rinas 1801...
– A potem byli Michael Rinas 1838, Robert Rinas 1900, George Rinas 1927, Eric Rinas 1954 – przerywam jej.
– To kiedy, od którego z Rinasów zaczyna się twoje pokrewieństwo?
– Od Michaela Rinasa. On ożenił się z córką Jakuba Blanka, Karoliną Blank. George Rinas, ten z Kanady, jest moim krewnym w linii bocznej szóstego stopnia. – Wskazuję Eli na drzewo genealogiczne Blanków.
– Aha, jest krewnym szóstego stopnia w linii bocznej – powtarza Ela.
– Linia prosta to jest jak pień drzewa: idziesz prosto w górę, nie zbaczając, kolejno: ojciec, dziadek, czy matka, babka itd. A linia boczna to wtedy, kiedy choć raz pójdziesz w dół, na przykład masz wspólnego dziadka, ale innego ojca albo matkę. W tym przypadku muszę iść w górę, aż do Jakuba, a potem w dół, żeby sięgnąć poprzez Karolinę do George’a – mówię.
Pokazuję Eli list Jerzego Rinasa z Kanady. Pisze o Blankach, o początkach rodu. Pisze, że mamy wśród krewnych astronautę. Ela pyta:
– Hermaszewski?
– Nie. Austriak, nazywa się Franz Viehböck.
– A co więcej wiesz o tej rodzinie?
– Ich losy są zupełnie inne od losów naszej rodziny. Od 1775 do 1890 Rinasowie żyli w Iłowie koło Wyszogrodu jako rolnicy i melioranci, potem w Płońsku – zdaje się, że mieli tam olejarnię – a i w innych miejscach na Mazowszu. Ale rodzina Rinasów nie spolonizowała się, pozostała niemiecka. I tej rodziny już od roku 1945 w Polsce nie ma.
Powtarzam Eli słowa Wiesława o naszej i nie naszej stronie barykady. Mówię:
– Rinasowie nie stanęli po naszej stronie barykady, ale można mieć nadzieję, że siedli na niej okrakiem, nie zeszli na drugą stronę. No i to jest tyle, co mogę o Rinasach powiedzieć – kończę.
Ale nie skończyłem, bo wciąż o tym myślę. Szperam w internecie, szukam informacji o kolonizacji niemieckiej. Czytam:
W XIX wieku kolonizacja terenów wschodnich przybrała formę priorytetową oraz była elementem propagandy nacjonalistycznej. Wtedy też pojawiło się pojęcie pangermanizmu i Drang nach Osten, które to po części dały początek usilnej potrzebie zdobycia tzw. przestrzeni życiowej dla Niemców[7].
Czy było aż tak źle? Bywało, ale nie zawsze. Przecież opisywałem spolszczoną, patriotyczną rodzinę Preussów, a oto coś nowego – relacja z Radzynia Podlaskiego:
Kolonizacja niemiecka z początku XIX w. miała ścisły związek z sytuacją społeczno-gospodarczą na terenie Królestwa Polskiego. Po roku 1815 istniała pilna potrzeba dźwignięcia gospodarki i zasiedlenia pustek i nieużytków. Biedniejsi chłopi z terenu Prus i innych części Królestwa skłonni byli do migracji na tereny południowo-wschodnie, ponieważ ziemia była tu stosunkowo tania. Koloniści korzystali z różnych przywilejów: zwalniano ich ze służby wojskowej, opłat celnych, czasowo z płacenia czynszu i ponadto zapewniano możliwość powrotu do ojczyzny.
W powiatach Guberni Siedleckiej koloniści osiedlali się przeważnie przed rokiem 1864. I tak na przykład w powiecie garwolińskim osady Stefanów i Piastów powstały przed 1800 r., Sokolniki ok. 1800, Augustówka, Kościeliska Nowe, Krystyna, Lipiny, Potok, Pilawa w latach 1825–1830, a po 1830 szereg innych, np. Celejów, Ewelin, Górki, Jaszczysko, Kępa Celejowska, Nowe Podole, Wicie, Zakrzew. W powiecie radzyńskim najwcześniej powstały osady niemieckie w posiadłości Seweryna Biernackiego Wólka Siemieńska, Sewerynówka, Amelin (1844). Kolonie powstały też w Juliopolu (1844), Cichostowie (1892), Okalewie (1898), Pomykowie (1864), Władysławowie (1845) i innych miejscowościach powiatu[8].
I nieco wcześniej:
W czasie I wojny światowej Ruscy wywieźli Niemców na Wschód. Miejscowi porozciągali” im z gospodarstw różne rzeczy, ale potem musieli pooddawać, jak koloniści wrócili. Po roku 1939 nasi Niemcy mieszkali z nami jeszcze z rok. Młodych zabrali do wojska i te mundury odmieniły ich na gorsze. Pozostali żyli po dawnemu. Gdy pewnego razu zachorowała Julka Zeleźnikówna, trzeba było jechać do lekarza do Czemiernik, a tu strach, bo godzina policyjna. Wzięliśmy na wóz jednego z Niemców dla bezpieczeństwa i zawieźliśmy dziecko. Innym razem wojskowi kazali nam się stawić furmankami, z końmi, w Lubartowie. Uciekłem w czasie przejazdu. Na trzeci dzień Niemcy zabrali nam kobyłę. Poszliśmy po pomoc do naszego wójta, Niemca, a on dał nam taki kwit i mogliśmy pójść do Niedźwiady na targ i kupić konia. Niemieccy koloniści zostali przesiedleni w Poznańskie. Odwoziliśmy ich z całym dobytkiem furmankami do Lubartowa. Gospodarstwa i zabudowania zostały. Mieszkali tu wysiedleni Polacy z Poznańskiego. Po wojnie część ziemi kupili miejscowi chłopi, resztę gmina rozdzieliła. Został jeden Niemiec – Adolf Ekiert, studnie kopał, ożenił się w Leszkowicach. Teraz sobie myślę, że ci koloniści to byli dobrzy sąsiedzi.
No i znalazłem się w intelektualnym rozkroku – z kolonistami niemieckimi i bywało źle, i bywało dobrze. Ale to nie ja jeden nie umiem sobie z historią poradzić. Oto wypowiedź historyka, profesora Wojciecha Roszkowskiego, o tym, jak Polacy rozumieją historię:
Uważam, że jakaś prawda o historii istnieje. To nie znaczy, że ja ją mam czy ktoś inny. Ale jeśli uważa się, że jej nie ma, to trzeba zmienić zawód. I dlatego tak mnie denerwują różne publiczne wypowiedzi, jak na przykład wypowiedź pana prezydenta, że prawda w historii jest zawsze niejednoznaczna. To stwierdzenie jest obraźliwe dla dużej części Polaków. Oznaczałoby to, że nasze pochodzenie jest niejednoznaczne, bo jesteśmy przecież tworem historii. Mnie to obraża nie tylko jako historyka, ale jako człowieka. Moja historia jest znana. Ale myślę, że taka jest mądrość powszechna. Tak Polacy rozumieją historię, jako rozmytą przeszłość. Nie bardzo wiadomo jak to było, każdy jej używa dowolnie. To jest może postmodernizm w świecie intelektualistów, natomiast w świecie potocznym to jest relatywizm i kompletne zagubienie. Każdy przekaz o historii traktuje się jako manipulację. Taka postawa jest np. powszechna wśród młodzieży szkolnej. Myślę, że trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: czy to jakoś było? [9]
Szperam dalej. I w końcu znajduję – oto, co napisał dziewiętnastowieczny historyk Michał Bobrzyński[10] o Kazimierzu Wielkim: „Popierał Kazimierz Wielki kolonizację niemiecką, nie obawiając się już germanizacji [...]”.
A więc tak trzeba było myśleć przedtem i tak trzeba myśleć teraz. Pytanie tylko czy uwzględni to lansowana obecnie polityka historyczna. A co do przeszłości to szkoda, że Kazimierz tego Baryczkę, wikariusza katedry krakowskiej, przytopił. Wprawdzie jako zadośćuczynienie ufundował Kazimierz kolegiatę w Wiślicy i kościoły w Sandomierzu, Szydłowie, Stopnicy, Zagości i Kargowie, ale tak mi się wydaje, że lepiej by było, gdyby jakiś szpital założył.



[1] Płock 1920, YouTube, http://www.youtube.com/watch?v=heHNOa9DEdM (data dostępu: 21.03.2012).
[2] File: Carl BlechenWalzwerk Neustadt-Eberswalde, Wikipedia, http://en.wikipedia.org/wiki/File:Carl_Blechen_-_Walzwerk_Neustadt-Eberswalde_-_Google_Art_Project.jpg (data dostępu: 17.09.2011).
[3] Spis alfabetyczny obywateli ziemskich [...], Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa, http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/docmetadata?id=3676&from=metadatasearch&dirids=1 (data dostępu: 27.06.2011).
[4] Sierpc onlinehttp://www.sierpc.com.pl/historia.php?strona=ciekawostki.html (data dostępu: 13.09.2010).
[5] Jan Pilik (szlachcic), Wikipedia, http://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pilik_(szlachcic) (data dostępu: 26.11.2012).
[6] Sierpc online, op. cit.
[7] Kolonizacja w Polsce, Wikipedia, http://pl.wikipedia.org/wiki/Kolonizacja_w_Polsce (data dostępu: 30.01.2012).
[8] Jolanta Bilska, Pogranicze kultur – osadnicy niemieccy, Promenada ZSP, http://promenadazsp.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=197&Itemid=26&limit=1&limitstart=0 (data dostępu: 22.09.2011).
[9] Rozmowa z profesorem Wojciechem Roszkowskim, historykiem, „Forum Akademickie”, http://forumakad.pl/archiwum/98/3/artykuly/17-badania.htm (data dostępu: 7.09.2012).
[10] Michał Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie, Warszawa 1927.


KONIEC ODC. 9


Z profesorem Targowskim napisaliśmy książkę. Już wyszła z druku wydana w Oficynie Wydawniczej Kucharski.

Kup w księgarni internetowej - link tutaj, szukaj według tytułu lub nazwiska.


A tak wygląda okładka książki - prawda że ładna? 

Oto co znajdziesz w książce:
Są różne prawdy: jest prawda prozy, inna jest prawda reportażu, i inna dokumentu. A co się stanie, jeżeli spróbować skojarzenia dwóch prawd, jeżeli uzupełnić umiejscowioną w naszej polskiej rzeczywistości prozę komentarzem?

I to właśnie czytelnikowi proponujemy; jesteśmy przekonani, że doręczając mu w jednej książce w taki sposób skomponowaną całość dajemy czytelnikowi coś więcej niż jej dwie, potraktowane osobno, części składowe; dajemy mu coś w rodzaju prawdy rozszerzonej.

Spośród terminów jakich używa się, aby zdefiniować nasze ostatnie dziesięciolecia są takie jak globalizacja czy też czas przyspieszenia, czas zmiany. Te określenia brzmią dla nas Polaków szczególnie prawdziwie – na przestrzeni kilkudziesięciu lat przeszliśmy przez wojnę, rządy reżimu komunistycznego, erę Solidarności, czas Unii Europejskiej i włączenia się w gospodarkę globalną, wreszcie okres kwestionowania zasad demokratycznych.

* * *

A teraz o odcinku który przeczytałeś. Jeśli tekst podoba Ci się - zadbaj jak należy o miłość własną autora. Na samym dole tego postu znajdź słowo Reakcje i jeśli zechcesz kliknij na jedno z trzech okienek - czy to na "zabawne", czy też na "interesujące" albo "fajne".

Możesz też dodać komentarz.

Możesz też na Facebooku kliknąć na "Lubię to".

Jak dotąd Festyn Opowiadań osiągnął prawie pięćdziesiąt tysięcy otwarć.

Aby przeczytać inne opowiadania możesz użyć dwóch przycisków nawigacyjnych "Starszy post", "Nowszy post" znadujących się na samym dole postu.


Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan i możesz ją polubić.


Ważne - Facebook zmienia swoje algorytmy i nie zawsze wyświetla prawidłowo moje posty. Opowiadania Festynu możesz otrzymywać mejlowo przez subskrypcję kolejnych numerów Festynu Opowiadań. W okienku w prawym górnym rogu postu wpisz swój e-mail i kliknij "subscribe". 
Aby otrzymywać powiadomienia Facebooka o każdym opowiadaniu wejdź na profil Andrzeja Olasa (uwaga - tego z Vero Beach a nie ze Szwecji) ustaw kursor nad opcją znajomi i wybierz opcję bliscy znajomi.

Jeśli chcesz przeczytać inne opowiadaniu Festynu - wróć do góry, do początku opowiadania i spójrz na prawą stronę ekranu - tam dostrzeżesz Archiwum Bloga. Klikając na wyszczególnione miesiące uzyskasz dostęp do wszystkich dotąd opublikowanych opowiadań. Możesz też sobie opowiadanie wydrukować - naciśnij Print na dole ekranu. 

Znajdziesz mnie i te opowiadania także na Facebooku (Andrzej Olas). Najlepiej dołącz do grupy Festyn Opowiadań. Jest też strona Festynu Opowiadań: @Festyn.Opowiadan. Opowiadania festynu są też od niedawna na twitterze. Szukaj tam mnie: Andrzej Olas, jeśli chcesz możesz włączyć mnie do osób obserwowanych.

Książka "Dom nad jeziorem Ontario" jest zbiorem kilkunastu opowiadań. Jest trudno dostępna - nakład zostal wyczerpany, ale spróbuj ją wyguglować i kupić przez internet. 

Książka "Jakże pięknie oni nami rządzili" jest dostępna na przykład w EMPIKU, a najłatwiej jest ją wyguglować i kupić na internecie.

W USA książki prowadzi księgarnia Nowego Dziennika +1 201 355 7496 albo http://www.dziennik.com/store.



Stowarzyszenie Dzieci Powstania Warszawskiego 1944 ma już swoją stronę internetową na Facebooku. Otwórz Facebook i wpisz: @dziecipowstaniawarszawskiego .




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz